Pogoda dziś była dla mnie łaskawa, dla mnie tak. Rano, przewróciło się drzewo. 1 metr od domu moich klientów (główny pień nie zahaczył od dach ale gałęzie już tak) i około 5-7 metrów od naszego samochodu. Wiało i wieje przeokrutnie, zmieniając ostro świecące słońce w ulewny deszcz i tak nonstop na przemian. Rzadko reaguję na takie zmiany pogody ale przyznam, że czuję się mocno nieswojo. Chyba świadomość tego, że to drzewo mogło... mogło dużo i nie chodzi tu stratę auta ani o uszkodzenie domu.
Dźwięk był dziwny przy tym upadku. Coś jakby głuchy piorun uderzył, jakby spadł na ziemię ciężki kamień. Wyrwał mnie z zadumy, która towarzyszy mi codziennie w tych ostatnich dniach. Wyszłam przed dom zerknąć tylko czy z samochodem wszystko w porządku więc spojrzałam tylko w jego stronę i uspokojona zamknęłam drzwi.
Po godzinie wróciła klientka do domu i pyta się czy widziałam co się stało. Nie, nie widziałam. Szok.
Marzec dziś zastosował się w pełni do porzekadła "w marcu jak w garncu".
+++
Sięgam sobie pamięcią do lat dzieciństwa. Śmigus Dyngus robiliśmy sobie na wiele dni przed Wielkanocą. Ja z koleżanką schowane na balkonie, ze strzykawkami, celowałyśmy w przechodniów na dole. Chłopcy mieli bardziej hardcorowe sposoby bo rzucali torebkami z wodą, baaaa... i mnie się nie raz dostało, w końcu "kto mieczem wojuje ten od miecza ginie", co nie?
A potem w sobotni poranek biegło się z pachnącym koszyczkiem do kościoła. Zazwyczaj robiłam to także w towarzystwie koleżanki. Tata w pracy, a mama zajęta była kończeniem porządków i gotowaniem.
No i post. Był dla mnie trudny. Bo już od piątku skromnie a w sobotę to w ogóle prawie nic się od rana nie jadło. I czekałam na tę pierwszą, aromatyczną kanapkę z szynką. Rety, jak ja lubiłam wtedy szynkę.
Mało było zadumy, mało uczestnictwa w uroczystościach kościelnych. To nie zarzut. To fakt. Droga Krzyżowa pociągała mnie swoją powagą i majestatem ale odpychała długością jej trwania i monotonią. A tak naprawdę po prostu nic z tego nie rozumiałam. Zbyt mocno byłam rozkojarzona, zbyt oddalona by skupić się na czasie pasyjnym. Dziś jakby trochę mi tego brak.
Dźwięk był dziwny przy tym upadku. Coś jakby głuchy piorun uderzył, jakby spadł na ziemię ciężki kamień. Wyrwał mnie z zadumy, która towarzyszy mi codziennie w tych ostatnich dniach. Wyszłam przed dom zerknąć tylko czy z samochodem wszystko w porządku więc spojrzałam tylko w jego stronę i uspokojona zamknęłam drzwi.
Po godzinie wróciła klientka do domu i pyta się czy widziałam co się stało. Nie, nie widziałam. Szok.
Marzec dziś zastosował się w pełni do porzekadła "w marcu jak w garncu".
+++
Sięgam sobie pamięcią do lat dzieciństwa. Śmigus Dyngus robiliśmy sobie na wiele dni przed Wielkanocą. Ja z koleżanką schowane na balkonie, ze strzykawkami, celowałyśmy w przechodniów na dole. Chłopcy mieli bardziej hardcorowe sposoby bo rzucali torebkami z wodą, baaaa... i mnie się nie raz dostało, w końcu "kto mieczem wojuje ten od miecza ginie", co nie?
A potem w sobotni poranek biegło się z pachnącym koszyczkiem do kościoła. Zazwyczaj robiłam to także w towarzystwie koleżanki. Tata w pracy, a mama zajęta była kończeniem porządków i gotowaniem.
No i post. Był dla mnie trudny. Bo już od piątku skromnie a w sobotę to w ogóle prawie nic się od rana nie jadło. I czekałam na tę pierwszą, aromatyczną kanapkę z szynką. Rety, jak ja lubiłam wtedy szynkę.
Mało było zadumy, mało uczestnictwa w uroczystościach kościelnych. To nie zarzut. To fakt. Droga Krzyżowa pociągała mnie swoją powagą i majestatem ale odpychała długością jej trwania i monotonią. A tak naprawdę po prostu nic z tego nie rozumiałam. Zbyt mocno byłam rozkojarzona, zbyt oddalona by skupić się na czasie pasyjnym. Dziś jakby trochę mi tego brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz