piątek, 29 czerwca 2012

"... przybywajcie do mojej siedziby"

To wbrew pozorom jeszcze nie jest zaproszenie do Naszej Polany choć bardzo byśmy oczywiście już tego chcieli.
Otóż dziś w drodze z pracy do domu /przez las, nad którym niestety non stop latają szykujące się do lądowania samoloty/, po krótkim zapoznaniu się z poziomkami w tejże okolicy, nagle mym oczom ukazały się ONE!!!!!!!!

I co Wy na to??? :-)
Pierwsze! Śliczne i zdrowe.
Zatem sezon grzybowy uważamy za otwarty...
A jak tam u Was Moi Mili w tym temacie?

pozdrowienia
ps. będzie na jutro sos pieczarkowo-koźlaczkowy do kaszy gryczanej... a co!!!

wtorek, 26 czerwca 2012

nie tylko wakacjami człek żyje

Żeby na moment zmienić temat...
po pierwsze /wracając jednak do klimatu wakacyjnego/ chyba zmienimy nasze plany i udamy się ponownie na Ojczyzny łono bo otrzymaliśmy tylllleeee niecierpiących zwłoki zaproszeń i opcji wspólnego szukania Naszej Polany, a już z pewnością wypicia chociażby herbaty, że grzechem byłoby nie skorzystać. Kujemy... póki gorące. Jeszcze nie wiemy kiedy... :-) pewnie we wrześniu /czyli planów nie zmienimy/ ale za wszystkie SERDECZNIE dziękujemy i pamiętajcie, żebyście potem nie żałowali... my naprawdę mamy NAMIOT :-)

Po drugie w miniony weekend pyknęliśmy sobie na rowerze traskę do mojej mamy. 96 km w 7 godzin to chyba spoko wynik. Słonko nie grzało za mocno, więc aura rowerowa była idealna. Żyto się srebrzyło, jęczmień złocił, a pszenica zielonością zachwycała.


 On już na górze i wie co na horyzoncie, póki co na moim horyzoncie TYLKO ON :-).

Pozazdrościłam LEPTIR i też sobie swoją garsteczkę sfotografowałam a potem rzecz jasna ją zdegustowałam.

Wszystkiego Dobrego Dla WAS :-)




poniedziałek, 25 czerwca 2012

Szczęśliwości część trzecia

Jak się czegoś nie zrobi od razu to potem jest pięć razy trudniej bo odwleczone w czasie opisywanie naszych poszukiwań staje się po woli takim odgrzewanym kotletem. Relacja jednak musi być - czy to się komu podoba czy też nie - bo to przecież kawałek naszej historii i udokumentować to należy. Dla kogo? A dla nas, dla potomnych.
Zatem mimo późnej pory mobilizuję dziś swe siły i przystępuję do działania. Chronologia będzie zachowana, szczegóły pewnie nie wszystkie wyłuszczone, ale to chyba tylko dla dobra czytelnika bo wiadomo, że co za dużo to nie zdrowo.

Serednie
Wreszcie po odwiedzeniu naprawdę dziesiątek wspaniałych, oderwanych od cywilizacji, można rzec nawet zapomnianych miejsc, po rozmowach z miejscowymi, którzy zapraszali do zakupu niestety nie ziemi ale jaj i innych lokalnych przysmaków, znaleźliśmy się w Bieszczadach. Dojechaliśmy do wsi Polana, /jeszcze ona nie Nasza, ale kto wie.../ zaparkowaliśmy nasze /jak się okazało/ terenowe auto, zapakowaliśmy najpotrzebniejszy dobytek w plecaki i ruszyliśmy otrycką ścieżyną przez lasy i łąki ku wioseczce Serednie. W Seredniem na początku XX wieku było 36 domów. Obecnie jest to jedno gospodarstwo położone na szczycie urokliwego wzgórza. Po reszcie zostały tylko stare zarośnięte fundamenty. Owo wzgórze i kilka jeszcze innych zamieszkują głównie tacy oto przystojni mieszkańcy






ale są też i tacy

autorka foto: Nina Smoleńska :-)

No i byli też inni bardziej rogaci ale głupota moja spłoszyła owo towarzystwo. A był to tak.
Szukaliśmy koni, bo one tutaj zawsze gdzieś po wzgórzach biegają ale nie zawsze od razu można je namierzyć. Było już po zachodzie ale jeszcze widno. Chodziłam z NIM po łące i cmokałam na konie - nie pojawiały się. To sobie myślę "może se gwizdnę" no i jak to uczyniłam, to usłyszałam tętent ale jak się okazało nie koni, tylko spłoszonych przeze mnie ... ŻUBRÓW. Widziałam znikające w lesie ich rogi i wielkie dostojne cielska. Kaca moralnego miałam chyba ze dwie doby ale cóż, no nie ma co płakać nad rozlanym...

Głównymi bohaterami serednieńskiego zamieszania są jednak Państwo Smoleńcy, do których dostać się naprawdę nie jest łatwo bo i błota i chaszcze i gzy a i dziki oraz jak miejscowi mawiają i wilki są na porządku dziennym. Jednak najważniejsze jest to, że jak się już do nich dotrze to o powrót nie jest tak łatwo bo się zwyczajnie do tego na dole pozostawionego świata nie chce wracać. Byłam to wiem. A byłam nie raz i nawet popełniłam roku pewnego opiekę nad dziećmi cudownymi podczas obozu konnego, gdzie odznakę jeździecką brązową zdobyłam. O hucułach wymądrzać się nie będę bo są inni, znacznie lepsi w tym temacie. Jako jednak miłośniczka tych stworzeń, muszę powiedzieć, że hucuły końmi uroczymi są. To uczucie, gdy bez siodła przemierza się na ich grzbiecie dróżki bieszczadzkie, jest niepowtarzalne i kto tego kiedyś zasmakował, ten wie co mam na myśli. Serednie to nie tylko dom Karoliny i Witka oraz dwójki ich uroczych dzieci, ale także, a może przede wszystkim Kuźnia, w której ludzie mający odwagę aby do niej zawitać, mogą przeżyć chwile niezapomniane i długo zapadające w ich sercach.
Seredniańskie łąki pokryte są ziołami wszelakiego wyobrażenia. Gdy ma się szczęście gospodarze częstują mojito na bazie świeżo zerwanej miętki a wygląda ono tak:
 A gdy jest burza i wyłączają prąd to mojito wygląda wtedy tak
A gdy już przychodzi moment rozstania i ON koniecznie napiera, żeby jeszcze nie wyjeżdżać ale sam doskonale wie, że trzeba, to żegnają nas nie tylko gospodarze ale i liczna zwierzyna. Rogaty jeleń też był ale w obiektywie nie udało się zarchiwizować, więc na pocieszenie została śliczna taka
Nie ma co dalej pisać. Jest tam BOSKO! O Seredniem można bliższe wieści odnaleźć TU. Obozy dla dzieci i studentów organizują. Atrakcji niespotykanych nigdzie indziej moc zapewniają a i prywatnie zawsze można do nich zawitać. POLECAM!!!!

Chata Magoda
Blog Chata Magoda był jednym z pierwszych, na jaki wpadłam przy okazji poszukiwań inspiracji na Naszą Polanę. Blog Chata Magoda zachwycił mnie i JEGO, ba... zachwycił naszych najbliższych, którzy wpadają na Naszą Polanę, a którzy wcześniej o Magodzie pojęcia nie mieli. Pan Maciej i Pani Jagoda byli dla nas uosobieniem tego, co i my gdzieś tam chcieliśmy zrobić. Byli symbolem odwagi i tego, że zwyczajnie MOŻNA. Niestety tutaj wrócę do tego o czym rozmawiałam przed dwoma miesiącami z Megi, gdy miałam nieskrywaną przyjemność spotkać się z nią we Wrocławiu.  Na ile blog i nasze pisanie potrafią nas wykreować na innych niż jesteśmy? Czy czytając zaprzyjaźnione blogi nie ulegamy pewnego rodzaju efektowi skrzywionego lustra? Bo przecież i piszący może zniekształcić /nie zawsze świadomie/ prawdę na swój temat, a i my podczas czytania nie jesteśmy w stanie uciec przed własnymi wyobrażeniami na temat autora czy autorki bloga.
No i cóż... długo zastanawiałam się czy o tym pisać ale zdecydowałam, że tak, bo ulegliśmy po prostu pewnej magii, która roztacza się nad Chatą Magodą, a raczej nad ich blogiem bo przy zetknięciu z gospodarzem tego miejsca, czar pryska.
Serednie oddalone jest od Lutowisk czyli od Chaty Magoda o około 20 km. Byliśmy tak blisko, że głupio byłoby nie zajrzeć, nie zobaczyć tego na własne oczy. Nie będę się długo rozwodzić. Padał deszcz i było tego dnia chłodnawo.  Owszem podjechaliśmy pod gospodarstwo ciepłym i suchym autem ale ochotę na ciepłą herbatę mieliśmy, nie powiem. Wysiadając w samochodu zobaczyliśmy wychodzącego zza domu Pana Maćka /poznałam go ze zdjęć/. Nie szedł w naszym kierunku, ale my szliśmy w jego, tak że za moment nasze drogi z pewnością by się przecięły. "Dzień Dobry" - powiedzieliśmy z oddali. "Dzień Dobry" - usłyszeliśmy w odpowiedzi, jednak kierunek, w jakim zmierzał Pan Maciej nie uległ zmianie. "Przepraszam, czy moglibyśmy napić się u Państwa herbaty?". "Nie" - powiedział Pan Maciej, do którego merdając ogonami dołączyły dwa /również znane ze zdjęć/ Goldeny - "Nie jesteśmy placówką gastronomiczną" - dodał. Pan Maciej, nie zwracając na nas więcej już swojej uwagi, poszedł w wyznaczonym przez siebie wcześniej kierunku. My zbledliśmy. Usłyszeliśmy jeszcze tylko na odchodne, że "Herbaty to możemy napić się w Lutowiskach". I na tym był koniec gościnności lub jej raczej totalnego braku, z jaką spotkaliśmy się w Magodzie.
CZAR PRYSŁ!
Parę dni później, zajrzeliśmy na forum dyskusyjne i okazało się, że objawów podobnej gościnności jest i było znacznie znacznie więcej. Smutne. Nie o to nam chodzi. Nie chcemy chyba więcej wiedzieć co dzieje się w Magodzie. Przecież mogliśmy być potencjalnymi gośćmi, którzy po wypiciu herbaty, zapragną wynająć pokój i zwyczajnie dać tym ludziom zarobić na tym co robią najlepiej. Jednak ani my im nie damy zarobić ani jak się okazuje, oni nie robią tego najlepiej. Ich blog to ściema. Zresztą okolica też jest mocno wystylizowana na zdjęciach i filmach bo w efekcie okazało się, że Magoda leży bardzo blisko dość ruchliwej szosy. Z odludziem ma to niewiele wspólnego.  Smutne. Ale postanowiłam o tym jednak napisać jako przestrogę. Tego miejsca nie polecamy. NIE!

Cóż, znów nie udało się dobić z naszą podróżą do końca.
cdn.

wtorek, 19 czerwca 2012

Szczęśliwości druga część :-)

Z Jolinkowego raju skierowaliśmy się na wschód czyli w Bieszczady. Jednak to wcale nie było takie proste bo przecież po pierwsze: my nie lubimy jeździć głównymi drogami i małe wsiowe dróżki są dla nas prawdziwym kąskiem, po drugie ON lubi z tych małych wsiowych dróżek skręcać w jeszcze mniejsze wsiowe ścieżynki /"ej, zobaczmy co tam jest..."/, po trzecie ON wspaniałomyślnie rozpoczął zaczepianie /w najlepszym tego słowa znaczeniu/ Miejscowych, celem wypytywania czy aby coś tu nie jest na sprzedaż. A jak się już Miejscowy rozgada, bo na początku panuje chwilowy dystans, to z rozmowy o tym, co jest aktualnie na sprzedaż bądź też nie, rozmowa szybciuchno przechodzi na inne tory i Miejscowy skoro już znalazł słuchacza to ... gada. :-) I dobrze, że gada bo historie opowiadane są na wagę złota, są ciekawe jak niepowtarzalna powieść, są często wypowiadane gwarą, jakiej absolutnie nie słyszy się na co dzień, są pełne wzruszeń, wspomnień i nierzadko gniewu ale i dojrzałej akceptacji i zrozumienia tego, co dzieje się wokół tychże ludzi.
W ten sposób na naszej drodze, zaraz koło Gorlic, w uroczej krainie zwanej Magura Mastałowska, stanął Pan Teodor. Niemłody już człek, właściciel jałóweczki, dwóch koni, kota oraz psa "który na nic już jest Pani, na nic".


Pierwotnie mieliśmy spędzić noc w schronisku na tejże Magurze Małastowskiej, ale przejeżdżając obok bardzo bardzo skromnego i niestety mocno zaniedbanego domu Pana Teodora, postanowiliśmy zapytać czy na jego podwórku nie znalazłoby się miejsce dla naszego namiotu i dla nas. Rano jałóweczka Pana Teodora omalże nie pożarła JEMU skarpety, którą sobie prosto z naszego autka wyjęła, Pan Teodor opowiadał historie o sobie, skąd pochodzi, jak mu rzeka 2 ary ziemi zabrała a gmina oddała mu za to w odszkodowaniu tylko 50 pln /sic!/, a my niepocieszeni musieliśmy jechać dalej bo przecież Bieszczady czekają, a my już i tak jedną noc w plecy. Ale ale... nie tak od razu na trasę w stronę koni huculskich ruszyliśmy bo oto ON znów w przeciwnym kierunku podąża i całe szczęście bo kolejna perła na naszej drodze stanęła. Swoją drogą jakie to szczęście, że to ON za tą kierownicą siedział, że to ON potrafił mnie łagodnie przekonać do jazdy w tym właśnie /czyli przeciwnym do Bieszczad/ kierunku i że ja wcale nie protestowałam.

Nowica
Tutaj poczuliśmy się pierwszy raz jak ryby w wodzie, w sensie że pomyśleliśmy przez moment, że to w zasadzie mogłoby być TU. Położona u stóp pięknych wzgórz wspomnianej już Magury Małastowskiej, łemkowska wieś, gdzie można powiedzieć, iż wrony już zawracają, a powietrze pachnie inaczej niż gdziekolwiek do tej pory. Cisza i wszechogarniający spokój. Centrum wsi stanowi urocza cerkiew, w której to akurat odbywało się nabożeństwo greckokatolickie. Odkryliśmy tam także siedzibę Stowarzyszenia Magurycz, o których słyszałam już wcześniej. Kiedyś istnieli pod nazwą Nieformalna Grupa Kamieniarzy Magurycz. Ich pracy cały czas towarzyszy jedno motto "Cmentarze pełne są ludzi,bez których świat nie mógłby istnieć" Heinrich Böll,. Osoby należące do tego stowarzyszenia opiekują się i odrestaurowują stare cmentarze.
Miejsce jest magiczne, jak wycięte z jakiejś bajki i wklejone a jednocześnie przecież tak naturalnie wjechaliśmy w tę rzeczywistość.
Pogadaliśmy z Sołtysem "bo przecież Sołtys wie wszystko" - /niestety nie zawsze/. Sołtysem Nowicy okazał się przemiły młody człowiek, który z otwartością i uśmiechem z nami porozmawiał. Dysponował nawet adresem mailowym i podał nam do siebie numer na komórkę. Bo gdyby coś gdzieś usłyszał o działce do sprzedania to możemy na niego liczyć. Niestety w tej wsi jest już także niezmiernie trudno o kupno jakiejkolwiek nieruchomości. Stare domy wykupili Warszawiacy /osiedliły się tam na stałe 4 warszawskie rodziny/ a miejscowi znając atrakcyjność tego miejsca, ziemię może by i sprzedali ale kwota powala na kolana. Jadąc dalej zobaczyliśmy także poprzenoszone domy z bali, których obejście sugerowało nam, że mieszkają /lub zamieszkać zamierzają/ tam ludzie o duszy artystycznej, pełnej pasji, miłości do przyrody i szacunku dla tego miejsca.  Choć oczywiście możemy się mylić. :-)
Po naszym powrocie i prześledzeniu sieci oraz rozmowie z JEGO mamą dowiedzieliśmy się o Nowicy jeszcze więcej. Na TVP Kultura emitowano ponoć niedawno film o tej aktywnie działające wsi. Już po raz piąty odbył się w tym roku w maju festiwal teatralny "Innnowica", a niegdyś z Nowicą związany był Andrzej Stasiuk - może nawet nadal jest...

Nowica i jej okolice     
 siedziba Stowarzyszenia MAGURYCZ


poniżej domy nowych osiedleńców



 Jak widać droga w Bieszczady, do Seredniego, które także magicznym miejscem jest ale już oswojonym i w pewnym sensie moim, nie jest taka prosta. Polska obdarzyła nas w tej podróży darami, które nosimy non stop w sercu i które dają nam siłę na każdy nowy niemiecki dzień, bo uwierzcie mi... łatwo nam teraz nie jest. Psychicznie jest mi teraz trudniej niż kiedykolwiek tutaj bywało. Ale trzymam się i czekam na koniec wygnania :-).
CDN

sobota, 16 czerwca 2012

kto dziś wygra mecz???? :-).....

Moje młodzieńcze lata spędzałam w towarzystwie męskim zatem i męskie zainteresowania przywarły do mnie zupełnie naturalnie. Klubowych rozgrywek nie śledzę, ale jak są MŚ lub ME to ZAWSZE. Orientuję się w grupach, punktach, wynikach, najlepszych strzelcach... Spalony był dla mnie przez długi czas mega zagadką i zupełnie niepotrzebnym przepisem ale i to oswoiłam i można rzec pojęłam o co cho...
W 1998 roku na finał Francja - Brazylia udaliśmy się z ekipą do samego Paryża. W strefie kibica /bo na bilet rzecz jasna nie było nas stać/ oglądaliśmy to emocjonujące wydarzenie. Potem w 2000 były ME w Holandii i nasze kroki skierowaliśmy do Amsterdamu by tam w knajpce obejrzeć kolejny znakomity finał. No i tak co roku... wiele emocji i wieczne trzymanie kciuków za naszych a potem za tych innych, jak już naszych brakło.

Zawsze marzyłam o mistrzostwach bliżej NAS. Teraz jak są na wyciągnięcie ręki, to my TUTAJ. Ech co za ironia losu. No wiem... można było przecież wakacje zaplanować w ciut późniejszym terminie, ale w sumie dość świadomie chcieliśmy ominąć Warszawę w tym czasie. A teraz pozostał żal.
No ale....
Kibicujemy, oglądamy i przeżywamy. Wczoraj odpadli Szwedzi. Smutek. Mam nadzieję, że NASI utrzymają dziś swego ducha walki i przy wsparciu tysięcy krzyczących gardeł pokażą, że my sroce spod ogona nie wypadliśmy.  Ten Hero Błaszczykowski, Lewandowski no i Tytoń... oraz reszta tych, o których mówi się mniej ale nie mniej znaczący są na boisku.
Malujemy ryjki na biało - czerwono. Kibicujemy NASZYM i wierzymy, że wszystko pójdzie zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Przecież stać nas na to, żeby po latach mówiono o nas jako OBJAWIENIE tych mistrzostw.
Przeczytałam, że będzie wielka biało-czerwona flaga 50 x 30m.  
Zatem kto dziś wygra mecz???
POLSKA - POOOOLSKA - POOOOOOOOOLSKA!!!!!




Szczęśliwości część pierwsza

Wakacje są zawsze za krótkie. Nawet te, które kiedyś trwały dla nas po dwa miesiące, nigdy nie były wystarczające. Z wakacji zawsze wraca się z trudem i bólem oraz z poczuciem utraty czegoś, co już nigdy się nie powtórzy. Z wakacji wraca się jednak przecież przede wszystkim z bagażem doświadczeń, przygód, wspomnień, uśmiechów, nowych odkryć. U nas to wszystko co powyżej sprawdziło się, więc nasz wyjazd uważamy za bardzo udany choć wielu wcale nie zaliczyłoby tego czasu do urlopu opu. Z wypoczynkiem faktycznie miało to niewiele wspólnego. Harmonogram był bardzo napięty od początku do samego końca. Ale... po kolei.

Warszawa
Pięciodniowa bieganina. Wszystko obliczone niemalże co do minuty. Szybkie spotkania, uściski, opowieści, wsłuchiwanie się w historie tych, za którymi tak się stęskniłam/stęskniliśmy. Z NIM widziałam się rzadko, bo ON swoje miał na głowie, ja swoje - choć mojego biegania było więcej, no bo to moje rodzinne przecież miasto. Znajomi, u których teoretycznie się zatrzymaliśmy, widzieli raczej nasze bagaże niż nas. Z nimi udało nam się spędzić pierwszy wieczór, a w zasadzie już nockę oraz przedostatni wieczór i to też w biegu. Wstyd nam było ale oni na szczęście byli wyrozumiali niezmiernie. Moje serdeczne Dziewczyny /ukłon wielki dla Izuli i reszty czeredy :-)/ wyprawiły mi cudny babski wieczór z pysznym raclette oraz opowieściami, od których co i rusz moje oczęta wilgotniały a to ze śmiechu, a to ze wzruszenia. No i jeszcze masa cała innych równie serdecznych spotkań, które trwały krócej niż by się chciało, szybciej niż normalnie się to kiedyś odbywało. No ale co zrobisz... skoro czas nagli...  Dzieci znajomych urosły, niektóre już mnie nie pamiętały, więc biegłam szybko żeby im się przypomnieć. Chyba się udało :-). Inne, te starsze, pytały nas dlaczego musimy już jechać i nie chciały nas wpuścić do windy, żeby utrudnić nam odjazd. To piękne chwile. Z jednymi nawet w godzinach nocnych na boisku rozegraliśmy meczyk w badmintona, bo szkoda było czasu na sen skoro następnego dnia trzeba było powiedzieć kolejne ADIEU.
No i niestety jeszcze kilka osób, na spotkanie z którymi czasu zwyczajnie zabrakło. :-( Ale wierzę, że następnym razem się uda. MUSI.
Jednak nie ulega kwestii, że było magicznie, wzruszająco i już tęsknię. Za Warszawą mniej, za WAMI /i Wy wiecie kogo mam na myśli :-)/ OGROMNIE.

Czarodziejka 
Znaliśmy ją tylko z blogowego świata. Kasztanowa grzywka opadająca na czoło to jej znak rozpoznawczy, ale nie tylko. Rogaty Fidel, urocza Słonika, trochę wycofana Fiona oraz cała reszta ekipy rogatej i nie tylko :-), składająca się na to przepiękne gospodarstwo w Beskidzie Makowskim, jest absolutnie warta grzechu i nie będą kryła, że reklamować to miejsce zamierzamy jak się da i kiedy tylko się da.
JOLINKOWO to mała chatka, wydawałoby się ulokowana już pod samym niebem. Jak wdrapywaliśmy się tam za pomocą naszego Twingo /które podczas całej naszej wyprawy okazało się być prawdziwie terenową maszyną/, ON zapytał mnie, a właściwie stwierdził, że "musiałam coś pomieszać i źle zrozumieć jak mi Jola tłumaczyła drogę, bo tam gdzie jedziemy to chyba już nic nie ma". W istocie, droga jest tak magiczna, i tak długo pnie się pod górę, że doprawdy trudno uwierzyć iż TAM jest jeszcze jakaś wioseczka. A jest! i to jaka... :-)
Jola powitała nas od progu ... swojej łąki :-) jak starych znajomych. Nie było miejsca ani czasu na jakieś kurtuazyjne czy sztywne powitania. Zresztą w Jolinkowie chyba każdy czuje się po pierwsze jakby już tam kiedyś był, po drugie jakby był u siebie, a po trzecie jakby przyjechał do swojej serdecznej, tyle że dawno niewidzianej znajomej. No bo Jola ma w sobie taką MOC, która tak właśnie każe się czuć i tyle.
W sumie każde moje słowo opisujące tę krainę, wydaje się być banalnym w porównaniu z tym co się tam przeżywa. A przecież nie dzieje się tam nic spektakularnego... a może właśnie tak!!! To wszystko... ta rosa...
 ten podeszczowy liść skąpany w słońcu
ta mgła unosząca się ponad przełęczami


te baśniowe paprocie
 

babuleńka żwawym krokiem prowadząca kozy na łąkę


wszystkie te Cuda prowadzą nas do JOLI, która wrosła w to miejsce i w tę społeczność całą sobą. Mieszkają razem z Tomkiem jakby się tam urodzili. Radzą sobie doskonale choć cały czas przyznają, że nadal się uczą.  Chętnie dzielą się doświadczeniem, nie pouczają ale z ochotą opowiadają, co ważne.... POTRAFIĄ TEŻ SŁUCHAĆ. Nas! Żółtodziobów, początkujących... są spragnieni historii, zadają pytania i z uwagą wysłuchują odpowiedzi. U Joli niczego nie trzeba, u Joli jest swobodnie, u Joli jest PYSZNIE bo udało się popróbować i jej chlebka i bundz/bunc - spotkałam się z dwiema pisowniami i nie wiem która poprawna, ale może to zależy od regionu?
Kochani, pozwólcie że resztę zachowamy dla siebie. To było jak się okazuje bardzo osobiste wydarzenie.

Dla Was mamy jednak sugestię. Idą wakacje, jeśli nie wiecie jeszcze co z nimi zrobić to polecamy Wam JOLINKOWO - bliższe informacje odnośnie rezerwacji znaleźć można TU. U Joli można wypocząć czynnie chodząc po górach, zwiedzając okoliczne uroczo położone wioseczki, jeżdżąc na rowerze /raczej sugerujemy MTB/ lub zwyczajnie "bycząc" się z kozami na łące. Krajobraz sprzyja kontemplacjom, medytacjom, czytaniu książek lub "nierobieniu niczego". Cisza i kameralność. Oderwanie od cywilizacji. Czasozapomnienie. Relaks.
Jolu Dziękujemy!
No i jeszcze kilka fotek z Jaworzynowych okolic






no i sławna już Kozia Rodzina, która jest mocno ruchliwa i nie jest łatwo uchwycić ją w obiektywie



To był dopiero początek. To były dopiero pierwsze dni naszej wolności od niemieckiego kieratu. CDN. :-)