poniedziałek, 31 stycznia 2011

nie ma ludzi niezastąpionych

Ileż razy słyszało się to od różnych szefów czy też od znajomych relacjonujących proces zwalniania się z pracy. Nie jest łatwo pójść, stanąć oko w oko z pryncypałem i przekazać mu tego newsa, który o tyle o ile może go nawet na pierwszy rzut oka średnio obchodzić to jednak pewien chaos i zamieszanie w funkcjonowanie firmy wprowadza. O wiele jednak trudniej jest przekazać taką rewolucyjną wiadomość ludziom, z którymi nie dość, że się pracuje, to jeszcze przyjaźni, spędza wielokrotnie wakacje czy weekendy, no się po prostu wspólnie żyje. Tak to się poukładało, powiązało wspólne projekty, wielokrotnie dalekosiężne i dalekoczasowe... Rozmowa o odejściu nie spędza mi snu z powiek przez całą noc, ale nad ranem to już jednak TAK. Zatem postanowione, że dziś owa informacja zobaczy światło dzienne. Adrenalinka zaczyna działać. Zrobię wielkie UFFFF jak już wyznam to światu.

pesymistyczne i optymistyczne wizje przyszłości

Czego się boimy:
- trudów nowego życia
- tajemnic nowej pracy
- tego czy nowe znajomości okażą się pozytywne, pomocne i sprzyjające naszemu życiu
- znoju nauki języka
- niepewności czy sobie damy radę
- strachu czy oboje to wytrzymamy

Co nas napawa nadzieją:
- radość nowego życia
- przyjemność związana ze zmianą otoczenia
- dobrze /a przynajmniej lepiej/ płatna praca
- możliwość realizacji marzeń
- wiara w wyznaczony cel
- nieskazitelność naszej miłości
- umiejętność wychodzenia z opresji bezkonfliktowo i z ogromną dojrzałością nas obojga /co jest dla nas obojga często duuużyyym zaskoczeniem :-) - szczególnie ta dojrzałość :-)
- opcja pt. koniec pracy to początek życia prywatnego - zupełnie inaczej niż jest obecnie

Trzymajta kciuki

piątek, 28 stycznia 2011

no i idziemy do przodu

Zapisałam się na internetowy kurs niemieckiego. Dawno już powinnam była uczyć się tego języka ale widocznie dopiero teraz przyszła na mnie pora. No i jakoś tak przy całym nastawieniu na zarabianie wkrótce pieniędzy na nasze marzenie, a mniejsze skupienie się na pracy z pasją, do nauki niemieckiego podchodzę z wielką radością i nadzieją, że to jednak będzie inwestycja w siebie i fajowy samorozwój. Istotnie przez ostatnie lata nie inwestowałam w siebie. Brakuje mi trochę nauki, zgłębiania wiedzy a co za tym idzie jeszcze lepszego kontaktu ze światem.

Nie da się ukryć, że absolutnie i totalnie żyję naszym planem. Staram się też koncentrować na sprawach bieżących /no w końcu życie w Polsce jeszcze trwa i moc rzeczy niezakończonych/ ale nie jest to proste.
Myśl o wyjeździe i o tym, że ta decyzja zbliża nas do tego celu, co to na końcu na nasz czeka, sprawia że czuje się dobrze, jestem rozluźniona i zrelaksowana. Wiele razy podejmowałam w życiu ostre cięcia i odważne decyzje i powiem szczerze: NIGDY TEGO NIE ŻAŁOWAŁAM. To co jedni nazywają odwagą ja nazywam tak naprawdę niezbędnym powietrzem do życia. YEAHHH!!!!!!! :-)

zmiany plany szoki i niedowierzanie

Wyjeżdżamy!
Wyjeżdżamy z kraju.
Tak tylko na chwilkę, na lat parę dwa lub trzy.
Od paru dni to wiemy i uświadomiliśmy sobie, że tutaj nie uda się nam zarobić na nasze marzenia, nie omijając druzgocącego nasz codzienny spokój kredytu. Nawet jeśli trzeba będzie go zaciągnąć to tylko na jakąś rozsądną kwotę a nie na 30 - letni zabójczy zestaw rat.
Przygotowujemy się mentalnie, psychicznie i co raz bardziej pewnie duchowo. Już teraz wiem, że ten temat będzie nam towarzyszył do momentu wyjazdu codziennie i to co raz intensywniej. Cieszy mnie to choć ogrom spraw do załatwienia na razie nie dociera do mego umysłu.
W zasadzie na razie naszą dewizą i codziennym credo jest taka mniej więcej sentencja: "Ja już się w życiu napracowałam na realizowanie cudzych marzeń, teraz jedziemy spełniać nasze marzenia"
Po woli poszerza się krąg osób wtajemniczonych w nasz plan. Będzie się powiększał jeszcze bardziej ale z uwagi na pewne sprawy /głównie zawodowe/ na razie trzymamy sprawę w totalnej tajemnicy. 
Generalnie nie chce mi się w to wszystko jeszcze wierzyć a z drugiej strony widzę nasze przyszłe życie bardzo wyraźnie i realnie. Z Moim NIM wszystko jest możliwe, wszystko jest piękne i realizacja naszego planu realna jak jeszcze nic w moim życiu.
KOCHAM CIĘ ŻYCIE

poniedziałek, 24 stycznia 2011

rozkminka

Parę dni wolnego od bloga ale nie wolnego od przemyśleń i rozważań o życiu, o naszej sytuacji, o tym jak szybciej i lepiej i efektywniej dążyć do celu. Rzeczywistość polska jaka jest każdy widzi. Oszczędzać nie jest tu łatwo, z uzyskaniem kredytu też odbywają się szopki. A nam przecież zależy na czasie, zależy nam na naszej polanie, na wymarzonym miejscu, które powstać może tylko i wyłącznie przy konsekwentnym działaniu i poważnym podejściu do tematu. Rozważamy różne scenariusze. Najnowszy dotyczy nawet wyjazdu na jakiś czas z kraju i zarobku gdzieś zagranicą. Nigdy nie sądziłam, że jeszcze w moim życiu pojawi się taki pomysł ale jak widać życie determinuje nasze działania. Teraz jest czas na rozważania i podejmowanie decyzji. Pewnie trzeba będzie z nimi zaczekać do wiosny, bo jest parę projektów, w które jesteśmy oboje zaangażowani i musimy je doprowadzić do końca.

Mi się już śni po nocach nasza polana i życie, które planujemy wokół niej zbudować. Nigdy nie byłam tak blisko realizacji tego typu działań, nigdy ten cel nie był na wyciągnięcie ręki. Teraz jest coraz bliżej i choć droga jeszcze daleko to wiem, że damy radę.

A tu póki co znów poniedziałek, a przecież jak ich tak nie lubię. :-)

poniedziałek, 17 stycznia 2011

blue Monday?

 Dziś o poranku było tak jak zawsze: przemiło, całuśnie, pieszczotliwe no .... po prostu BOMBA! Czułam się jakbym była TAM a nie TUTAJ :-)
Ledwo niestety moja skromna sylwetka zniknęła za drzwiami łazienki do naszego życia wdarł się z impetem i z pazurami poniższy wzór i pomieszał wszystko.

 
tak właśnie przedstawia się wzór matematyczny na stan naszego zdrowia psychicznego
gdzie:
  • W - pogoda (ang. weather)
  • D - dług, debet (ang. debt)
  • d - miesięczne wynagrodzenie
  • T - czas od Bożego Narodzenia (ang. time)
  • Q - niedotrzymanie postanowień noworocznych
  • M - niski poziom motywacji (ang. motivational)
  • Na - poczucie konieczności podjęcia działań (ang. a need to take action)
Dziś ów wzór ponoć wykazuje, że mamy tzw. Blue Monday czyli najbardziej dołujący dzień w roku. No i w zasadzie zanim się o tym dowiedziałam z prasy to już poczułam to na własnej skórze ze strony mego Ukochanego, który na co dzień Aniołem jest a dziś dostał czerwonych diabelskich rogów i usiłował /zupełnie nie celowo/ wyprowadzić mnie z równowagi. Foch pojawił się bowiem nagle i bez większej przyczyny. Ale tak szybko jak pojawił się w naszym życiu, tak samo szybko zawinął się poszedł w cholerę bo moje usposobienie nie dało mu na dłużej zabawić na naszych terenach.

Nie znam się na matematyce, wręcz obca mi jest ta dziedzina, nie lubimy się i nigdy nie zagości między nami choć cień sympatii, więc powyższy wzór zamieszczam dla tych co coś z niego rozumieją i chcą zrozumieć. Ja zwyczajnie potrzebuję na już, na CITO, na wczoraj SŁOŃCAAAAA!!!!!!!!!!

niedziela, 16 stycznia 2011

obesrane miasto

Mieszkamy na nowym osiedlu, na którym, choć wielu nowoczesnych urządzeń jest moc, nie ma niestety trzepaka. Stary dobry trzepak służył kiedyś nie tylko do trzepania dywanów, ale również dziaciakom czyli nam do rozwijania i utrzymywania na odpowiednim poziomie naszej kondycji i sprawności fizycznej. Fikołki w tył, w przód, gwiazdy i inne fikuśne figury to był standard. Podejrzewam, że i teraz fajnie byłoby młodziakom poszaleć na tym czteroelementowym rurowym stworze, strzegącym niegdyś każdego śmietnika. Obecnie śmietniki pochowane są w podziemiach nowoczesnych budynków, w domach śpią smacznie w kątach odkurzacze - trzepacze najnowszej generacji a o trzepakach świat za kilka lat zapomni na dobre. Ale... ponieważ odkurzacz starej generacji zespół się nam przed kilkoma tygodniami, nowego nie chce nam się kupować, postanowiliśmy skorzystać z trzepaka i dywan pozbawić zagnieżdżonego weń piachu. Ten plan pozwolił nam właśnie odkryć, że trzepaka u nas nie ma. Zatem, dywan w samochód, podjechaliśmy parę osiedli i dalej i chopsa dywan na stary, wysłużony przyśmietnikowy trzepak. Już się w mojej duszy radowało serce i inne organy, że będzie czysto, że świeżo, że znów będę mogła na dywaniku naszym niewielkim ale przytulnym zalec z książeczką, już uśmiechałam się na każdy kolejny odgłos głośnego trzepania, już już.... gdy nagle poczuliśmy oboje .....SMRÓD. Ponieważ po zmroku się to wszystko odbywało, nie zauważyliśmy NIESTETY, że pod trzepakiem gówniany był teren i nasze buty brodziły sobie spokojnie w tym rozmokniętym i pośniegowym dywanie z gówna. Atmosfera czystości przepadła jak kamień w wodę.

Ot i takie obesrane to miasto.... ech

pijane miasto

Wracaliśmy wczoraj w nocy do domu komunikacją miejską i niestety widok był zatrważający. Nasze miasto nocą jest ... pijane, wulgarne, bujające się na nogach, śmierdzące i zatęchłe. Bez względu na wiek - młodzi czy trochę starsi, chłopcy czy dziewczyny, ładni czy brzydcy :-) - miasto jest pijane.
Słaby to widok, smutne to wrażenie i dołująca perspektywa. Dla nas to jakby jeszcze dodatkowy argument na to, że jednak TUTAJ to nie jest nasze miejsce. Oczywiście nie chcę powiedzieć, że TAM się takie rzeczy nie dzieją. Wiadomo, że pije się wszędzie a w małych aglomeracjach miejskich pewnie jeszcze więcej, ale jakoś to tak wszystko inaczej wygląda. Jakoś tak mocno nie odstrasza, nie obrzydza.
Tutaj jak przychodzi weekend to dla wielu cel jest jeden - NAJEBKA. I do tego im ktoś głośniejszy, bardziej zwracający na siebie uwagę tym chyba wydaje mu się, że jest fajniejszy i bardziej cool, no chyba że cool to już jest dawno passe.

Nie wiem co dalej myśleć w tym temacie i nie zamierzam być tutaj matką moralizatorką - wiem jedno: mierzi mnie to i odstrasza a do tego robi się niedobrze.
Sama kiedyś byłam przecież przecierającą szlaki w dziedzinie alkoholu i któż nie imprezował co weekend, nie wyłączając z tych atrakcji alkoholu, przemierzał miasto nocą i bawił się do rana. Ale jednak jakieś to wszystko było inne, bardziej skromne, nie takie pretensjonalne, a może ja się po prostu starzeję i spokoju mi trza. :-)

czwartek, 13 stycznia 2011

oto znaki na TAMTEJ ziemi






Oto znaki na drzewach na TAMTEJ ziemi. Czy ktoś kiedyś widział ścieżkę rowerową w połączeniu ze ścieżynką tzw. rodzinną, czyli że wózeczki o kołach jakości wszelakiej dobrze się tam prowadzi oraz to rozbrajające mnie serce, które jest symbolem ścieżki miejskiej - uwielbienie dla własnego regionu. Moim zdaniem patrząc na tak oznaczone drzewo człowiekowi do razu lepiej się robi na duszy, chce się zgłębiać tajemnice regionu /lub przynajmniej tej najbliższej ścieżki/, wyzwala to we mnie sympatię dla miejscowych władz i generalnie pobudza do działania. Owo symboliczne drzewo sugeruje na odległość, że komuś się po prostu chce.
Niestety nie mogę powiedzieć tego o moich własnych miejscowych władzach. Napawa mnie to smutkiem i lekkim przygnębieniem, jednak motywuje do dalszych działań aby właśnie TAM a nie gdzie indziej osiąść i być.
Taki oto piątkowy poranny - bo dopiero niedawno wstałam - wpis. Dobrego...

środa, 12 stycznia 2011

rosołu gotowanie, Tróki słuchanie

Lubię sobie wrzucić coś na gaz, na palnik, czekać aż docierający do mych nozdrzy aromat zacznie mnie miło łechtać i kusić aby już wstać, już doprawić, przemieszać. Tym razem na ruszcie dochodzi ROSÓŁ. Trzy skrzydełka kuraka, trochę włoszczyzny z przewagą marchewki, kosteczka, sól i pieprz i gorący rosołek gotowy. Czuję się trochę jak na filmie rysunkowym, gdzie bohater siedzi sobie na fotelu a do jego nosa dolatuje narysowany zgrabną kreską zapach z kuchni. Ja doprawiam moje dania zawsze zmysłową muzyką, jaką serwuje mi Trójeczka. Prywatna kolekcja z Dorotą Osińską w eterze - ta dziewczynina puszcza nawet fajną muzę, mocno babską, melancholijną  i skoncentrowaną na głosie.
Mam nadzieję, że dzisiejsza audycja również przyczyni się do wzmocnienia smaku mojego obiadku a co za tym idzie, do ponownego zbliżenia się ku mięśniowi sercowemu MOJEGO... :-)
Dobrego dnia

poniedziałek, 10 stycznia 2011

weselmy się ale z pomysłem

Zdarzyło nam się być TUTAJ parę dni temu na weselu. Fajnie, dużo ludzi, wiele nieoglądanych dawno mordek, okazja do spotkania się starej paczki, z którą w nastoletnim wieku to i owo się robiło - piło pierwsze piwka, jeździło autostopem, chodziło na koncerty i do kina... ale.... jakoś tak ta impreza weselna bez szaleństwa się odbyła. Dom weselny na maxa sztampowy, wszystko białe, eleganckie, po wrzuceniu w google w galerii 'śluby' takie właśnie stereotypowe klimaty wyskakują, nie różniąc się ani pomysłem, ani wystrojem jedne od drugich. Panna Młoda, choć przemiła osóbka i z fajnym temperamentem, ubrana w białą bezę, z klasycznie wpiętym welonem w jeszcze bardziej klasyczną fryzurę. Pan młody... toże samo. Sala, obrusy, wyściełane bielą krzesła... ech no nie mój to klimat a dlaczego? no bo i nie moje to było na szczęście wesele. Ja na swoje zaślubiny mam od lat inne wizje ale póki co nie o sobie będę tu pisać.
Chodzi mi bardziej o to, że moim osobistym zdaniem zaślubiny to jest taki dzień i taki czas, kiedy wszystko powinno być wyjątkowe, niepowtarzalne, inne a przede wszystkim NASZE. Nikt mi nie wmówi, że te wszystkie księżniczki w białych sklonowanych sukniach naprawdę chcą tak wyglądać. Pomijam fakt, jakie to musi być niewygodne. Pomijam fakt najbardziej banalny i najbardziej doskwierający ILE TO MUSI CHOLERA KOSZTOWAĆ.
Jestem w każdym razie za pomysłowością, kreatywnością, wymyślaniem i szaleństwem. Szczególnie jeśli idzie o mój dzień, o nasz dzień o nasze wyjątkowe święto, za które jeszcze idzie mi zapłacić słono. No i to tyle w tymże ślubnym klimacie.

piątek, 7 stycznia 2011

podziałałam

Popracowałam blogowo, zobaczyłam co w trawie piszczy, o czym ludzie piszą i co ich dusze zaprząta. Stwierdzam, że 50% blogów to twory stricte kulinarne i nawet jak blogi taki nie jest to gdzieś się tam zawsze jakiś przepisik na szybkie przekąski lub proste ciasto przemyci. No i dobrze! Jeść, jako że Polakami jesteśmy, lubimy i wiadomo, że jak Polak głodny to zły i też wszyscy zdają sobie sprawę, że przez żołądek do serca. Sama to wypróbowuję na co dzień i MÓJ ON coraz bliżej chyba tego serca jest bo gotowanie idzie mi nie najgorzej, a co za tym ... ON też mało nie jada, więc rozkochuję GO jak mogę. :-)

Poza tym ludzie piszą równie często o dzieciach, o ciążach, o porodach... Jakoś się temu nie dziwię i wiem, że jak będę w ciąży /a może będę/ to też Was tutaj zacznę trochę zanudzać swymi przeżyciami, no chyba że liczne grono czytelników mi się uzbiera i aby nie wystraszyć zebranych to tejże pory, założę drugiego totalnie odmiennego bloga ciążowego. Tym samym zawyżę ilość blogów brzuchowo - rozrodczych. :-) No ale ... póki co.

Zadowolona jestem z przyłączenia się do zacnego grona rodziny blogowej i wierzyć zaczynam, że wciągnie mnie to nie na żarty - tak jak już przed laty wciągnęło bo ja nie jestem wcale debiutantką tylko starą wygą, ale tamten blog to było inne życie, inna historia i inny blog oraz jego zakończone już życie.

dobranoc.

kim jestem

Ponieważ na samym początku nie przedstawiłam się a jedynie zaprezentowałam ideę jaką towarzyszyła założeniu owego bloga, postanawiam nadrobić to teraz.

Jestem młodą, optymistycznie nastawioną do świata kobietą, która tak jak każda inna chce aby jej plany i marzenia zostały wysłuchane przez TEGO na górze i aby jej życie przebiegało bez większych kryzysów i rozczarowań. Można rzec, że idę przez życie jakąś nieokreśloną ale dość mocno odbiegającą od stadardowych ścieżek i właśnie ta droga daje mi radość. Szukając wrażeń związanych z czymś zupełnie innym niż jest miłość, odnalazłam MIŁOŚĆ i od tego momentu życie toczy się troszkę inaczej, w innym tempie, z innymi emocjami, przygodami i planami.Chyba zrozumiałe, nie?

Jesteśmy szczęśliwą parą, wspierającą się na każdym kroku. Nie brak nam chwil gorszych a i kłótnie czasem się pojawiają, ale gdzież ich nie ma?

Tak się tylko zastanawiam co tu zrobić żeby ktoś tego bloga czytał, do kogoś dotarł, gdzieś się zapisał na dłużej w czyimś umyśle. Pragnę żeby ten blog żył, żeby nabrał jakiś kształtów i własnego niepowtarzalnego klimatu. Początku są trudne nie tylko w blogowaniu. Zatem jestem dobrej myśli. Damy radę.

ON

ON jest najwspanialszy na świecie. ON wypełnia moje życie i sprawia, że stało się ono jeszcze ciekawsze niż było kiedyś. Z NIM chcę budować moje życie TAM i tylko z NIM wyobrażam sobie siebie za lat 2, 5 czy 34. ON jest najtroskliwszą i najbardziej uczuciową i wrażliwą osobą na świecie. ON jest zaradny, pomysłowy, utalentowany i twórczy. ON kocha świat i przyrodę i kiedyś pamiętam jak śpiewałam sobie razem z Grześkiem Turnauem piosenkę do słów Jasnorzewskiej, a szło to tak:



Pawlikowska-Jasnorzewska Maria

Kto Chce Bym Go Kochala

Kto chce, bym go kochała, nie może być nigdy ponury
i musi potrafić mnie unieść na ręku wysoko do góry.
Kto chce, bym go kochała, musi umieć siedzieć na ławce
i przyglądać się bacznie robakom i każdej najmniejszej trawce.

I musi też umieć ziewać, kiedy pogrzeb przechodzi ulicą,
gdy na procesjach tłumy pobożne idą i krzyczą.
Lecz musi być za to wzruszony, gdy na przykład kukułka
kuka lub gdy dzięcioł kuje zawzięcie w srebrzystą powlokę buka.

Musi umieć pieska pogłaskać i mnie musi umieć pieścić,
i śmiać się, i na dnie siebie żyć słodkim snem bez treści,
i nie wiedzieć nic, jak ja nic nie wiem, i milczeć w rozkosznej
ciemności,
i być daleki od dobra i równie daleki od złości.


I wtedy wydawało mi się, że przesadzam, że szukam księcia na białym rumaku i że taki ON jest niemożliwy, a jednak MOŻLIWY JEST bo śpi codziennie u mego boku.

czwartek, 6 stycznia 2011

drogo, drogo, drogo

Niestety popatrzywszy na oferty sprzedażowe domów w okolicach naszej polany stwierdzam, że tanio TAM nie jest. W sumie to dla nas dobra i zła wiadomość. Po pierwsze tereny TAMtejsze są w cenie, są atrakcyjne i to dla naszej przyszłości nie pozostaje bez znaczenia, a z drugiej strony na kupno czegokolowiek, nawet po pozbyciu się naszych nieruchomości na razie i pewnie jeszcze długo stać nas nie będzie.
Na szczęście nie jest tak źle. TAM też coś na nas czeka. Nie jest to jeszcze nasze i pewnie trochę wody w pobliskim strumieniu upłynie zanim będzie ale nadziei tracić nie będziemy. Tylko uparcie do celu dążyć.

śnieg, węgiel, popioł

TAM tośmy sobie palili w piecu, dorzucali węgla, drwa, rozdmuchiwali, pilnowali ognia, dorzucali. Potem się spalony węgiel i drzewo czyli popiół wyrzucało na drogę w celu zmniejszenia poślizgu na trasie do sklepu, czy też na wyprawę kolejną i mimo iż czerń pokrywała biel najznakomitszą to jednak ślad pracy człowieka widać było. Nikt nie wiedział kim jest ów człek, którego ręka popiół na trasę posypała. Było pięknie. Pracowicie. Telewizorem naszym i oknem na świat były krajobrazy bieluchne, obsypane puchem, psy szczekające, zapach dymu z komina, płomień ognia. Dużo chodzenia, wiele pracy, mało czasu na głupotki. Przytulania czas był i czytania i filmów oglądania. TUTAJ tego niestety nie ma. Oglądanie filmu i czytanie książki ma inny wymiar. TAM odbierało się to jako nagrodę za dzień pracy, TUTAJ jako chwilową rozpustę.
Zaczynam szukać ofert sprzedaży ziemi lub całych domostw TAM. :-) 

środa, 5 stycznia 2011

zima zła

Marzenie o tym aby mieszkać daleko za górami za lasami pochodzi oczywiście od tak prostego faktu, że mieszkamy w DUŻYM MIEŚCIE. Ja od dziecka, ON od jakiegoś czasu. Ja nigdy do miejskiego świata nie byłam przywiązana, i od zawsze twierdzę, że jestem z poprzedniego wcielenia jakąś wieśniareczką, która pasała sobie kozy lub jałóweczki. ON zna smak życia  na wsi i ubolewa bad tym, że tak dawno nie smakował go na swym języku. /Rety co to za metafory!!!!/

Duże aglomeracje mają swoje wady i zalety tak jak wszystko, grunt żeby minusy nie przysłoniły plusów. W naszym przypadku tak właśnie jest. Jest moc zalet mieszkania w dużym mieście ale tyle samo i więcej negatywnych stron tego żywota. Nie chciałabym w zasadzie pisać co w mieście jest złe i czego nie lubię ale raczej skupić się na powodach, dla których zdecydowaliśmy się podjąć trudną lecz arcyinspirującą do życia decyzję.
TAM, gdzie zdecydowaliśmy się budować w niedalekiej przyszłości nasze nowe życie jest po pierwsze spokój, czas leci innym trybem, ludzie nie traktują się wzajemnie tak anonimowo jak często spotyka się to TUTAJ. Polana, wieś, prowincja są takimi nie zapisanymi jeszcze kartami, gdzie jest szerokie pole do popisu dla osób dość kreatywnych, za których się poniekąd uważamy. A z drugiej strony tradycja i historia są tu cenione i można spokojnie te swoje kreatywne pomysły podłączać do tego, co pragniemy zatrzymać i pielęgnować. 
Wielbimy przyrodę, kochamy rowery, uwielbiamy patrzeć na biegające beztrosko po lesie sarny, a wiocha nam to może dać. Oczywiście nasze życie TAM to nie będą tylko skaczące sarny i fruwające motyle. Wiemy to i wiemy to przez duże W :-), nasze życie tam to będzie ciężka i być może mozolna praca ku temu, aby się tam urządzić, osiąść, zapoznać z miejscowymi ludźmi, dać się polubić i obdarzyć sympatią także ich, nie naruszać ich niezależności a jednocześnie przekazać im ducha nowoczesności. To wszystko są bardzo delikatne i subtelne tematy. To zjawiska, które nie stają się od razu, tylko są długo wypracowywanym tworem, w oparciu o który będzie toczyło się nasze życie.

Szczerze powiedziawszy gdyby mnie ktoś teraz zapytał jaki powinnam postawić pierwszy krok do wypełnienia naszego planu, a co za tym idzie realizacji naszego marzenia, to nie mam pojęcia. Na razie jestem TUTAJ, piszę bloga i kolekcjonuję własne spostrzeżenia w oparciu o nasze rozmowy. Moje z Moim M. :-)

zima zła była równie zła TAM ale TAM zdecydowanie lepiej się ją znosi.

postanowienie noworoczne

Może jestem ciut inna niż przeciętny mieszkaniec tej planety ale patrząc wstecz stwierdzam w wielką satysfakcją, że moje dotychczasowe postanowienia noworoczne co roku były przeze mnie realizowane i w wielu przypadkach doprowadzane do końca. Nie ukrywam, że sama jestem zdziwiona bo w moich własnych oczach uchodzę za osobę, którą można określić spokojnie jako: chaos, roztrzepanie, brak koncentracji i wytrwałości. Mimo tego z utrzymaniem nowych postanowień jakoś trudów nie mam.

Pozwalam sobie pisać o najnowszych postanowieniach tak oficjalnie /choć nie do końca/ i na forum, gdyż to najnowsze jest dla mnie/dla nas szczególnie ważne, bo jest NASZE. I nie jest jakimś tam przyrzeczeniem typu: mniej żreć, codziennie biegać, czy zapisać się na kurs hiszpańskiego bo takimi duperelami nie zaśmiecałabym świata wirtualnego z nadzieją, że ktoś to jeszcze może przeczyta. Takie mini postanowionka  oczywiście też się pewnie między wierszami pojawiły, ale te jest łatwiej dotrzymać, zrealizować, wykonać. Z tymi daję sobie radę bez wsparć takich czy innych. Te malusie typu: wczesne wstawanie, urozmaicenie diety w warzywa, czy też częstsze spotkania z przyjaciółmi doprawdy nie stanowią dla mnie wyzwania bo można rzec, że wypełniają moje życie szczęśliwie przez cały rok. Tym razem zaczyna się po pierwsze prawdziwe życie, duża inwestycja, ogrom pracy, intensywna nauka, a co za tym idzie spełnienie WIELKIEGO MARZENIA, tym razem jak się okazuje NASZEGO WSPÓLNEGO MARZENIA.


ON czyli MÓJ Mężczyzna przez duże M, zabrał mnie parę dni temu daleko, za góry, za rzeki, za jeszcze inne wody i strumienie, po to aby przekroczyć granice nizin i wyżyn i zamieszkać na dni parę TAM.

TAM okazało się miejscem absolutnym, spokojnym lecz nie nudnym, na względnym odludziu ale nie na pustkowiu, z dala od cywilizacji lecz z dostępem do niej. Opisywanie tej krainy zajmie mi pewnie więcej niż jednego posta i będzie stanowiło to dla mnie nieopisaną przyjemność i satysfakcję. Jestem dziwnie świadoma /choć pewnie nie do końca/ tego, na co się porywam - zamierzam zgłębić historię, sytuację gospodarczą, aktualną polityczną w zakresie lokalnym i bardziej globalnym. Chcę poznać ludzi, organizacje, funkcjonowanie poszczególnych instytucji i posmakować ich problemów, radości i pasji. Chcę wiedzieć czy żyzna jest tam gleba i jakie minerały niosą ze sobą tamtejsze wody. Marzę by poznać florę i faunę, by znać ilość dni deszczowych i słonecznych w skali roku. Tego i wiele więcej jeszcze zamierzam dokonać i wytrwać w postanowieniu. Po co to wszystko????

Bo ON i JA zamierzamy tam za 2 lata osiąść i zamieszkać i tam ŻYĆ. Ot i cała historia o NASZEJ POLANIE, która jeszcze NASZĄ nie jest ale JUŻ NIĄ JEST.