środa, 28 sierpnia 2013

pojechali

Niuniol wysciskany, wymietolony, ucalowany... Powrot do domu byl tylko jeden po zapomniane okulary sloneczne, spodziewamy sie bowiem wrzesniowych upalow... :-) Nie jestem przesadna wiec nie usiadlam przed ponownym wyjsciem. Co sie na mnie szybko zemscilo bo po 30 km przypomnialam sobie o tym, iz aparat foto oraz plecak pelen zaleglych, starannie wybranych ksiazek nie pojechal z nami na wakacje. Nie zawrocilismy. Zal trwal chwil kilka. Na szczescie ON tez zabral aparat a brak plecaka z lektura zaowocuje po prostu zakupem nowych knig. Ot... zycie.
Brak polskich czcionek to efekt naszej wizyty po trasie u mamy i korzystania z jej dojczlandowego komputera.
Pyszna zupa z soczewicy made by mother pochlonieta (tak, Kamila :-)
Odpowiedzialne dziolchy zostawione na niemieckich wlosciach. Mega dziolchy!!! ;-))))
Jutro rano mkniemy na wschod. YEAH!!! :-)

ps. dziekujemy Wam za dobre slowa na czas wypoczynku i do zobaczenia niebawem :)

sobota, 24 sierpnia 2013

4 dni

Za tyle dni rozpoczynamy nasze zasłużone i długo wyczekiwane WAKACJE. Ja wiem, że niektórzy widzą już same tylko oznaki jesieni, że wrzesień za pasem, że jarzębiny już dojrzałe prawie. Już po żniwach i pewnie woda w jeziorach dawno ostygła... ale co tam... WAKACJE!!!!

Od trzech dni są już u nas dwie przesympatyczne dziewczyny, które od środy będą dzielnie znosiły trudy naszej codzienności i oczyszczać będą z wszelkich nieczystości lokale niemieckie.

Niuniol niestety nie ułatwia nam życia. Od dwóch dni przynosi do domu znów myszy /mimo głośniejszego dzownka/ tyle, że teraz myszy znosi nam całkiem żywe, wcale nawet nie są one ogłuszone. Mamy już w domu dwie sztuki. Wierzę, że nie jest to parka bo jak się spikną to po naszym urlopie pojawi nam się ich cała rodzina.

W poniedziałek czeka nas wizyta po pułapki na myszy. W sumie to aż szkoda, bo one są takie śliczne.
A tak serio to nie mam pojęcia skąd to nowe hobby. Może nocami mu się nudzi, a może zbiera sobie towarzystwo na jesień i zimę, coby mieć zabawę i zero nudy, gdy za oknem będzie słota i śnieżyca.

Dobrze, że dziewczyny - Kamila i Emila - mają poczucie humoru i jak na razie jest im z tym do śmiechu.

W ostateczności we wszystkich układach tego świata, zawsze jest coś zapisane drobnym drukiem. :-)

czwartek, 15 sierpnia 2013

służąca, jej dzieci i ... pady

Jestem u niej raz w tygodniu. Na początku miało to być tylko zastępstwo ale w końcu zostałam i jestem. Mimo iż powiedziała mi, że ona nie może płacić sprzątaczce za jedną godzinę pracy więcej niż ona sama zarabia. Ona pracuje na lotnisku i faktycznie zarabia o wiele mniej ode mnie. Ale ona ma dobrze zarabiającego męża, co widać na każdym kroku. Zatem może tak dobrze sprzątam, że jednak jest w stanie płacić mi więcej niż sama zarabia, a może... nie chce jej się szukać nikogo nowego. Jest taka możliwość.

Ona i dobrze zarabiający mąż mają troje dzieci. Ich zdjęcie stoi w jadalni na komodzie. Śliczne buźki uśmiechają się do obiektywu. Do mnie niestety nie. Śliczne buźki nie uśmiechają się nawet do swoich rodziców. Za to dość często szczerzą zęby do swoich wszelakich padów .. ajpadów, do netbooków, do ajfonów.
Śliczne buźki rodziły się jedno po drugim co kilka lat. Z czego najmłodsza buźka ma około 9 lat a najstarsza 16-ście. Ta najstarsza to dziewczyna.
Śliczne buźki zgrabnie potrafią manewrować swoimi liniami papilarnymi po gładkich powierzchniach padów. Władają perfekcyjnie angielskim, dobrze niemieckim a ich ojczysty język to holenderski. Niestety w żadnym z tych języków nie znają słowa: "dziękuję".
Nawet w stosunku do niej... czyli do własnej mamy. Zresztą ona jest bardziej jak służąca bo wbrew pozorom tytuł posta nie dotyczy mojej skromnej osoby tylko właśnie jej. A przecież służącej się nie dziękuje. Ona zbiera, podnosi, nakłada, stawia, znów zbiera, wkłada, nalewa. Żadne z całej trójki ślicznych buziek nie posunęło się jeszcze nigdy do wykonania choćby tak prostej czynności jaką jest włożenie naczyń do zmywarki. Podane do stołu jest zjedzone i a reszta zostawiona tak jak stała. Zdjęte ubranie jest rzucone tam gdzie akurat zostało zdjęte. Brudne majtki czy skarpety. Nie ważne. Brudne ręczniki walają się po łazienkach. A łazienek w domu jest sztuk 3. Pasta do zębów tam gdzie spadnie tam czeka na mnie do następnego tygodnia aż ją zeskrobię lub zmyję.
I ta wieczna cisza.
Troje dzieci a nie ma żadnego hałasu, żadnej oznaki bytności tych stworzeń. Zapatrzone w swoje pady... ajpady, ajfony, nie zauważają nikogo dookoła.
Kiedyś ona miała wieczorną zmianę. Poprosiła mnie żebym została dłużej i zrobiła ślicznym buźkom kolację. Odgrzałam, nakryłam, podałam, zaprosiłam do stołu, powiedziałam "smacznego" w zamian otrzymując wymowną ciszę. Powiedziałam, że nie wiem co chcą do picia. "Może być woda" - ozwały się śliczne buźki. Łamiąc zasadę służącej, wskazałam miejsce gdzie stała woda. Niechętnie ... ale jednak wstały i sobie nalały.
Po posiłku odeszły śliczne buźki od stołu, zostawiając po sobie chlewik. W ciszy.

Znam dzieci, które wychowują się bez telewizora, mają limitowany czas komputerowy, nie jedzą czipsów na potęgę i znają to proste słowo "dziękuję". Te dzieci zapytane o to czy fajnie było na obozie harcerskim, odpowiadają, że "marnie bo wszystko już było na nasz przyjazd przygotowane, a my chcieliśmy sami budować". Dorośli schrzanili im radość kwaterki.    
 Te dzieci nie są bez wad. Też robią bałagan i nie zawsze po sobie sprzątają i pewnie też rzucają brudne ubrania na podłogę gdzie popadnie. Ale ich rodzice wyznaczają im jakieś zasady, zapraszają do pewnego układu, ładu, porządku, który jest im wpajany już teraz i pewnie za lat parę zaprocentuje. Takim fajnym dzieciom można wiele wybaczyć. Tym powyższym, nie tak fajnym, też można wiele wybaczyć ale jak wytłumaczyć matkę, która sama z siebie zrobiła w domu służącą i nic nie umie wymagać od własnych pociech... tych ślicznych buziek z fotografii.

środa, 14 sierpnia 2013

morderca czyli eN jak nietoperz

wydawać by się mogło, że upolowanie nietoperza to sprawa dość skomplikowana... ale nie dla niego.


Przetrzebia populację gryzoni, ptaków a teraz nietoperki. Chyba krowi dzwonek mu zamontujemy u szyi.

niedziela, 11 sierpnia 2013

wydajność

Dużo, sporo a w zasadzie cała masa spraw. Wakacje się zbliżają. Będziemy nieobecni TU ale obecni TAM, zatem wszystko  musi być na tiptop. Do nas przyjeżdżają dwie fajne dziewczyny, które popracują za nas i dla nas przez całe 4 tygodnie. Ponieważ chcemy mieć względny spokój psychiczny i raczej jak najrzadziej łączyć się z Dojczlandią, staramy się nie zapomnieć o szczegółach i zostawić dziewczyny z profesjonalnym przygotowaniem do pracy z naszymi klientami, którzy /liczę na to/ okażą im choć trochę zrozumienia, zanim wciągną się w wir pracy i wprawią w odpowiednie wykonywanie swoich obowiązków.
Dziewczyny są pracowite bo teraz też mocno harują /tyle, że w Polsce/ a potem u nas, a potem jeszcze będą bronić dyplomów potwierdzających ich wyższe wykształcenie i dopiero wtedy ruszą nie tyle na wakacje co w świat, na przeciw przygodzie.
Tutaj możecie o nich poczytać: Dietetyczki w podróży.
Wydajni zatem teraz musimy być nie tylko w pracy ale i w domu. Oprócz relaksu i wykonywania codziennych czynności, trzeba organizować, czytać, douczać się, zgłębiać. Plany bowiem nasze wakacyjne są owszem skupione na wypoczywaniu i nicnierobieniu, ale nie cały to będzie leniwy czas. Staniemy się wreszcie WŁAŚCICIELAMI Naszej Polany. Papiery chwycimy w dłonie ale co dalej? Trzeba wiedzieć gdzie się udać, jakie pozwolenia, co po kolei, gdzie i z kim rozmawiać. Chciałoby się to wszystko załatwiać korespondencyjnie, ale nie wiemy czy wszystko się da. Czy urzędy już na tyle zinformatyzowane, że można mailować. Czasem można, a czasem niestety widać, że w niektórych miejscach era dalekopisów minęła dopiero nie tak dawno. Dobrze, że ludzie są życzliwi, w każdym razie urzędnicy są teraz ludźmi i nie traktują już tak z góry petentów i natrętów o żółtym kolorze dziobów, do których pewnie będziemy się zaliczać.
Wydajność, wydajność... to słowo obija się o ściany mózgu.
Wydajne są też nasze uprawy, bowiem mamy od paru dni pierwsze zbiory. Gleba w doniczkach okazała się żyzna, serce włożone to i żniwa smaczne i obfite.



Niuniol chyba wyczuwa nastroje i też kładzie nacisk na wydajność, bo dziś rano nie jedna ale DWIE ryjówki /dead oczywiście/ powitały nas rano na podłodze. 


   

sobota, 10 sierpnia 2013

pod prąd

Gdzie kończy się postawa obywatelska, w wyniku której działa także niemiecki ordnung, a gdzie zaczynają donosicielstwo i kontrola, jakiej nigdy i nigdzie nie doświadczyliśmy?
Wczoraj, wjechaliśmy z pełną premedytacją w uliczkę jednokierunkową pod prąd. Chodziło o to, że nam się spieszyło a jazda dookoła znacznie wydłużyłaby naszą akcję. Mieliśmy do wrzucenia do samochodu kilka gratów z garażu w budynku, gdzie pracujemy.
Zatem akcja "pod prąd" wyglądała tak, że ON stał, patrzył i kontrolował czy nie nadjeżdża z tej jednokierunkowej pojazd, który jechałby zgodnie z przepisami, a ja w kierunku niedozwolonym przejechałam dosłownie 30 metrów, grzecznie zawróciłam i ustawiłam się zgodnie z kierunkiem nakazującym przez znaki.
Obserwował tę akcję mieszkaniec bloku ze swego balkonu. Gdy tylko zawróciłam a mieszkaniec przyciągnął mój wzrok, zauważyłam, że pogroził mi i coś tam sobie po niemiecku brzdąkał pod nosem. Olałam. Ale gdy już miał przy uchu telefon i ostentacyjnie zaczął gdzieś wydzwaniać, to taka wyluzowana już nie byłam. Załadowaliśmy co było do załadowania, ON został i rozpoczął pracę, a ja uciekłam z miejsca zbrodni. JEMU potem się dostało, że "nie wolno", "że to się nie podoba", "że to nie zgodnie z ordnungiem".

A mi po protu skoczyło ciśnienie. A we się wezbrało. Wydaje mi się, że tego typu kontrola nie jest już postawą obywatelską tylko zwykłym wścibianiem nosa w nie do końca swoje sprawy. A może ja się mylę? Nie jechałam 100km/h przez miasto, ani też nie przebiegłam na czerwonym przed maską przejeżdżającego auta. Niczyje życie nie zostało zagrożone. Nie miałabym nic przeciwko gdyby ktoś krzyknął z okna, że "to jednokierunkowa!!!" bo przecież każdy może się pomylić, nie zauważyć, lub też z premedytacją wjechać... :-) co nie? ale żeby tak bez ostrzeżenia najpierw opieprzać a potem telefonicznie donosić... To się w moim systemie postępowania jakoś nie mieści. Cieszę się, że nie mamy wpajanego od dziecka takiego wzoru postępowania.

Patrzę na ten świat i myślę sobie ile jest zasad, zakazów, nakazów, praw i obowiązków, jakie człowiek ustalił na tej planecie. Jak mocno się ograniczamy i że ten nazwijmy to "porządek" wielokrotnie niczemu nie służy. Tak rzadko mamy szansę i możliwość drogi pod prąd, drogi własnej, indywidualnej. Każdy odszczepieniec jest wytykany palcami. Jak włosy to grzecznie z przedziałkiem, jak strój to wyprasowany i gładki, jak auto to wybłyszczone i nowe...

Wiem odbiegłam trochę od tematu. Wiem, przepisy ruchu to rzecz z nieco innej beczki a ich przestrzeganie ma służyć bezpieczeństwu ludzi, którzy skonstruowali samochody i muszą jakiś porządek w związku z tym na tej planecie utrzymać.
Ale ten kontroling zaczyna coraz mocniej wchodzić z buciorami do prywatnego życia i chyba między innymi to jest przyczyna, dla której marzy nam się ucieczka od cywilizacji, ucieczka do natury, gdzie prawa też panują i bywają bezwzględnie surowsze od tych stworzonych przez człowieka, jednak paradoksalnie czujemy wtedy nieskazitelne uczucie wolności.  

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

inicjatywa niemiecka w obrazkach

 ogólnie idea mobilnych ogródków prezentuje się tak:





to jest wypasiony ogródek emigrantów z Bangladeszu. System nawadniający działa u nich na medal. 

tutaj ciut mniej zaangażowania ale dobre i to
A te poniżej to nasze okazy sprzed miesiąca czyli zaraz po wyprowadzce z naszego balkonu. Dziś jest już niezły gąszcz. Ale nam nadal trudno uwierzyć w fakt, że to wszystko mieściło się na balkonie o wymiarach 1m x 2m. 










generalnie u wszystkich króluje recycling






niedziela, 4 sierpnia 2013

orzeźwienie i inicjatywa

Jest z górki. Ewidentnie to czuję duchowo i fizycznie. Nastawienie jest o niebo, baaa... o dwa nieba lepsze. Pracy moc ale jak się widzi gdzieś daleko koniec to jakoś tak więcej powietrza w płucach, więcej przestrzeni dookoła.
Może nawet i więcej sympatii do tego kraju. Bez przesady... szału nadal nie ma ale odeszły gdzieś w kąt te większe animozje i niechęci. Lato mocno daje w kość, jednak woda uciekająca spod palców, promienie słońca okalające czoła, dają nam weekendowo wiele energii na kolejne dni. Dobrze jest znaleźć kilka miejsc, w których łepetyna wypoczywa, zapomina o trudzie i znoju codzienności. Dobrze jest skonsumować ze smakiem ciasto z morelami wykonane przez mamę, popatrzeć na radość JEGO, gdy zanurza się w odmętach wody, pograć w to i owo z bratem, który u nas od paru tygodni wypoczywa i poczuć tę namiastkę wakacji.
Mamy wiele starych newsów, o których chciałoby się zakomunikować ale obawiam się, że będę miały smak odgrzewanego kotleta. A przecież my ani za mięsem nie przepadamy ani też nikogo nie chcemy karmić czymś średnio świeżym. Jednak pewnej informacji nie omieszkam pominąć, gdyż jest warta uwagi.
Otóż mamy ogródek.
Ogródek mobilny w centrum miasta w zasadzie.
Jest to inicjatywa miasta i naszym zdaniem ten pomysł jest przedni.
A więc... w mieście jest spory teren, gdzie za czas jakiś będzie szalał deweloper. Jednak zanim to się stanie, minie jeszcze około 3-4 lat. Tymczasem miasto wpadło na pomysł aby owe cenne metry kwadratowe udostępnić mieszkańcom, celem zorganizowania mobilnych ogródków działkowych. A przecież mogli zrobić tam parking, co nie? :-)
Co kryje się w tym wypadku pod hasłem "mobilność"? Pomysł jest prosty: można sadzić, siać, hodować... ale tylko w doniczkach. Nic nie może być w glebie bowiem gleby tam żadnej nie ma. Jest to wysypane takimi dość grubymi kamieniami. Każdy zainteresowany, wystarczy że skontaktuje się z opiekunem, który dba o ten teren i ów opiekun wyznacza danej osobie odpowiednią ilość metrów kwadratowych do użytkowania. Dodatkowo młody działkowiec staje się posiadaczem 210 litrów ziemi. Można korzystać z wody, są toalety i ogólnie jedna wielka działkowa symbioza.
Dziwnym nie jest, że dowiedziawszy się o tym pewnej upalnej soboty, w niedzielę rano byliśmy już pod płotem z naszymi balkonowymi roślinami, które zaczęły już naprawdę na balkonie tworzyć nam niezły gąszcz. Niestety pomidory w balkonowych warunkach ledwo już dawały radę. Liści moc za to owoców sztuk DWIE. Kilka dni po przeprowadzce na grunt miejski, pomidory oszalały z radości i wydały na świat wiele kwiatów, z których następnie wykluły się całe grona małych koktajlowych pomidorków.
Sałata, ta którą zdążyliśmy zjeść była taka sobie w smaku a reszta posłużyła za pokarm chyba miejscowym królikom, które (nie mamy co do tego pewności) przychodzą sobie w nocy i podskubują nasze uprawy.

Inicjatywa jest moim zdaniem absolutnie godna naśladowania. Ludzie zgrupowani wśród roślin, obdarzają się uśmiechami i pomagają sobie bez żadnego problemu. Jeden drugiemu coś podleje, inny da sadzonkę, tamten podzieli się uwagami. Do tego towarzystwo jest mocno międzynarodowe. Króluje Bangladesz a ich uprawy są godne wielkiego podziwu.

A my? Mamy codzienny obowiązek. Jeździmy podlewać i dopieszczać roślinki. Uczymy się na własnych błędach choć jeszcze nie znamy odpowiedzi na wszystkie pytania. Np. dlaczego rzodkiewka idzie mocno w długość a nie w szerokość... ale i tego się pewnie kiedyś dowiemy.

No i mamy pusty balkon. :-)