poniedziałek, 28 lutego 2011

znów zwierzakowo :-)

Jutro 1 marca, więc oprócz faktu, że WIOSNA już bliżej niż dalej to mamy info dla wszystkich, że jutro rozpoczyna się okres lęgowy ptaków i zakaz wycinki w lasach w tym okresie. Potrwa on do 31sierpnia. Cieszy mnie zdobywanie informacji z takiej dziedziny, bo wierzę że niebawem będzie mi to bliższe niż inne ważne do tej pory wydarzenia.

No ale póki ptaszki będą w naszej codzienności tak samo odległe jak dzieje się to dziś, to pragniemy oznajmić, że nasz Wielki Kot został dziś wprowadzony do zwierzęcej bazy a tym samym stał się posiadaczem CZIPA, który został mu WIELKĄ strzykawą podskórnie wszczepiony. Wydawało nam się, że będzie to dla niego mocne przeżycie, ale ponieważ wcześniej został poddany "barbarzyńskiemu" /zdaniem kota/ zabiegowi obcięcia pazurów, wszczepienie czipa nie zrobiło na nim większego wrażenia. Nasz Kot niestety nie znosi obcinania pazurów i sądzę, że obdzieranie go ze skóry przyjąłby bardziej lajtowo niż koci manicure. Ech..... posikał się biedak ze strachu... no ale to jest niestety zawsze wpisane w ten zabieg piękności. W każdym razie paszport będzie niebawem gotowy. I tak to nasz kocur jest już po woli bardziej gotów do drogi niż my.
Dziś zawitał w naszym domu specjalny karton, który opisaliśmy "do oddania" i wrzucamy tam wszelkie pożyczone przedmioty: książki, płyty, filmy etc., które przed naszym wyjazdem powinny wrócić do swoich właścicieli.

No i tak to zbliżamy się do końca marca. Czyli za miesiąc ruszamy! :-) 

niedziela, 27 lutego 2011

niedzielne faworkowanie

Razem w kuchni raźniej. A już do faworków to niezbędne w kuchni są dwie osoby. Jedna wałkuje i przekłada nadając faworkowi kształt faworka, a druga co sił w rękach smaży. A co z tego wychodzi? Takie oto cudo.



Jeśli ktoś ma ochotę na przepis to podaję, bowiem jest on tani i banalny a radości dla autorów i pochłaniaczy MOC.


  • żółtka 5 sztuk
  • piwo 0,5 szklanki
  • mąka 2-3 szklanki
  • olej do smażenia
Do miski robota, czy na blat wysypujemy 1,5 szklanki mąki, dodajemy połowę piwa i żółtka, mieszamy, aż całość się połączy. Jak jest za geste to lejemy piwo, jak za rzadkie to dosypujemy mąkę.

Wałkujemy, wycinamy paski z przecięciem po środku, przekładamy jeden koniec faworka przez przecięcie i smażymy na tłuszczu/oleju aż zbrązowieją.
Zachęcamy wszystkich naszych czytelników do wypróbowania. No i nie muszę dodawać, że smaczniejsze niż ze sklepu. :-)
SMACZNEGO!!!!

sobota, 26 lutego 2011

takie tam PITu PITu

Wyjątkowo mocno i szczerze nienawidzę matematyki. Wszelkie cyferki i liczby napawają mnie od zawsze obrzydzeniem. Każdorazowe obliczenie czegokolwiek w pamięci ale przed jakąkolwiek widownią stresuje mnie do tego stopnia, że podstawowa wiedza z zakresu tabliczki mnożenia staje się niewykonalną i wyższą matematyką z programu nauczania akademickiego. No generalnie moja sytuacja jest beznadziejna i nigdy się z tym nie kryłam. Mam 100% pewność, że gdyby mnie pobieżnie przebadano zdiagnozowano by szybko jednostkę chorobową o nazwie dyskalkulia i wcale bym się temu nie dziwiła.
No tak mam.
Od 2 lat prowadziłam działalność gospodarczą. Musiałam pilnować VATów, wystawiać faktury, umowy, rachunki. Jak każdy wie w każdym z tych dokumentów są cyferki. Nawet jeśli mam takie ułatwienia jak inteligentny excell czy inne tego typu badziewia, nawet jeśli większość z tych dokumentów wypełnianych jest przez moją księgową to ja i tak zawsze jadę do niej jak na skazanie, boję się, że czegoś tam nie dopilnowałam, coś sknociłam i że będę na czarnej liście Urzędu Skarbowego, że o ZUSie nie wspomnę.
Od 15 lutego moja firma jest zawieszona. Na razie tylko na 24 miesiące /pewnie spokojniej spałabym, wiedząc że zlikwidowana na zawsze/ a po tym okresie można ponownie zawiesić na ten sam okres. Nie wiem po co ją trzymam, bo przecież zamieszkując w naszej stodole za parę lat, kilkaset km od mego obecnego miejsca zamieszkania i tak ta firma nie będzie miała racji bytu, a jednak pozostawiam sobie taką mini furteczkę.
W każdym razie dziś był dzień wypełniania po raz ostatni PITów. Jak zawsze okazało się, że brak niektórych danych, że nie dopilnowałam PESELI i NIPów oraz innych takich bzdurek, które ZAWSZE odkładam sobie na sam koniec.
No zwyczajnie nie lubię, nie znam się, nie orientuję się, zarobiona jestem zawsze wtedy po uszy, gdy trzeba coś przekalkulować czy cyframi wypełnić i to się nigdy nie zmieni, bo to wiem, bo nie chcę żeby się zmieniało bo akurat w tym to pragnę aby mnie ktoś całe życie wyręczał. Dlatego już dziś wiem, że jeśli pojawi się działalność gospodarcza związana z naszą agroturystyką to nasz biznes plan będzie usiał uwzględnić kompleksowe biuro rachunkowe, które sprowadzi moją osobę do robota, który będzie musiał tylko złożyć podpis w odpowiednim miejscu.
O! to właśnie jest mój poziom:

środa, 23 lutego 2011

no żeby wreszcie dali mi spokój

Czas nieuchronnie zbliża nas do wyjazdu. Obecnie wszelkie nasze działania polegają głównie na zamykaniu spraw. Jeszcze nigdy tego nie robiłam, więc mam lekką tabakę w głowie czy aby o wszystkim pamiętam i nic mi nie umknie. Że nie okaże się, iż po przekroczeniu granicy okaże się nagle, że nie załatwiliśmy jakiejś PRZEbanalnej sprawy, od której zależne jest PRZEwiele. No ale temu zamykaniu towarzyszy jednak zwykła pracowa egzystencja. Zamykaniu spraw towarzyszy więc ileś tam codziennych obowiązków.

I jak się tak na moment zatrzymam i zastanowię czego ja w tym momencie tak naprawdę i najmocniej pragnę: to żeby mi oni wszyscy do jasnej cholery dali wreszcie święty anielski spokój. Dość już mam tych maili, telefonów, próśb i zleceń. Dość telefonów z nieznanego numeru, dość ofert i propozycji, z których 70% nadaje się do kosza. Dość, dość, dość. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!! Cierpliwe to znoszę jeszcze, bo światło już mocno świeci się w tunelu i nowe nieznajome się zbliża. A skoro nieznajome to nie wiadomo czy ten ten wilk strasznie będzie dla nas zły.

niedziela, 20 lutego 2011

plany a rzeczywistość

Ilekroć dzielimy się ze znajomymi wiadomością o wyjeździe, pojawia się w pierwszej kolejności wynikające, zapewne z troski, pytanie: Co Wy tam zamierzacie robić?

Ponieważ odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, jeśli chcemy na nie odpowiedzieć szczerze, muszę przyznać, że tak naprawdę to jeszcze tego nie wiemy. Zatem co wiemy:
  • przyjeżdżamy i w pierwszej kolejności zaczynamy szukać pracy - na razie przez znajomych i moją rodzinę, a potem przez Urząd Pracy.
  • szukamy również kursu nauki niemieckiego - bo to niezależnie od tego czy znajdziemy pracę od razu czy też nie - sprawa priorytetowa
  • po znalezieniu pierwszej pracy, która podejrzewam nie będzie zbyt ambitna - wpisane jest to w nasz scenariusz działań - zamierzam pójść na staż /może być nawet bezpłatny/ do jakiejś firmy, która będzie bardziej odpowiadać moim wymaganiom - oczywiście może się okazać to utopijną wizją i planem marnym, ale ... do odważnych świat należy i liczę, że i tam się coś takiego sprawdzi. Chciałabym poprzez to podnieść swoje kwalifikacje, szlifować język, poznawać ludzi i jednocześnie bardziej wkręcać się w niemieckie realia
Póki co na razie tutaj w Polsce uczymy się o tyle o ile niemieckiego oraz przymierzamy się aby w zbliżającym się  tygodniu  zanieść nasze dokumenty do tłumacza przysięgłego. Wszystko na razie wydaje mi się dostępne i dość proste. Zdarzyło mi się pracować na obczyźnie trzy razy i nie miałam żadnych z tym problemów, stąd optymizm ze mnie tryska. :-) No i chyba trzeba raczej tak właśnie patrzeć na życie. 

sobota, 19 lutego 2011

zwierzątka

Wczoraj był Dzień Kota. Naszego KOTA, którego kochamy miłością jedyną i niepowtarzalną. Nasz kocurrroo jeszcze nie wie co go czeka, mianowicie długa podróż, totalna i już chyba nieodwracalna zmiana otoczenia, wszczepienie czipa, wyrobienie paszportu /to go chyba najmniej interesuje/, zaznajomienie się z nowymi kumplami czyli dwoma kotami tubylcami i 4 jamnikami, które co prawda będą żyły jedno piętro niżej niż nasz kotek, ale jednak ich zapach i obecność będą wyczuwalne.

Nasz Wielki Czarny Kot ma 13,5 roku i jest już statecznym panem w mocnej jesieni swego życia. Mimo tuszy /kastrat/ jest dość ruchliwy ale bywają też dni, że śpi 5h w jednym miejscu i nie rusza się nawet na wizytę w kuwecie. Czasem zdarza mu się skradać do jakichś niewidocznych dla naszych oczu myszy lub innych stworzeń, które jestem pewna, mocno siedzą w jego wyobraźni, bo z pewnością żadne inne żyjątka nie zamieszkują naszego mieszkania znajdującego się w typowej ursynowskiej noclegowni. Kot nasz poluje często na te swoje wyimaginowane obiekty i wydaje wtedy z siebie dzikie, pełne wrogości pojękiwanie. Tak jakby chciał jednak zrealizować swój instynkt, który po wycięciu tego i owego niestety został mocno otępiony. Mam wrażenie, że im starszy tym fajniejszy, jeszcze bardziej przytulańcowy i kochany. Wszędzie i zawsze chce być blisko nas.

Moim marzeniem jest żeby nasz kot poznał smak życia na naszej polanie i dożył czasu, kiedy będziemy już tam faktycznie egzystować. Wtedy będę mogła zapewnić mu to, czego nigdy nie byłam w stanie. Sąsiedztwo zwierząt, którego nie miał szczęścia do tej pory posmakować z pewnością odmieniłoby jego nudne, blokowe życie. Czytam na różnych blogach o psach, kozach i owieczkach, koniach i innych kurkach i marzę żeby choć raz mógł dać pazurem po nosie psu, powąchać kurę i otrzeć się o ciepłe nogi kozła. :-)

czwartek, 17 lutego 2011

papierologia

Dziś po spotkaniu z Moją Serdeczną i wybrankiem jej serca jestem o kilka informacji bogatsza i mądrzejsza. Oczywiście człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że wszelkie budowanie czegokolwiek to moc papierów i pozwoleń, mozolny czas oczekiwań, zmagań i szarpaniny. Jednak od dziś już wiem, gdzie postawić pierwsze kroki, komu zadać WAŻNE pytania, z czym się liczyć i nie liczyć, że będzie kolorowo. Zatem obwieszczam, że nastawiam się na najgorsze i trudne do przedsięwzięcia zadania, a jeśli szczęśliwie okaże się, że droga ta nie będzie przez taką mękę jaka na dzień dzisiejszy rodzi się w mej głowie to dobra nasza. Jak to nazwać? Przez pesymizm do optymizmu? Przez realizm do radości? :-))) 

poniedziałek, 14 lutego 2011

SAUNA w domu to podstawa

Sauna to mój sposób na stres, na dobre samopoczucie, na piękną cerę, na posmakowanie uczucia, które określa się  "jak nowo narodzony". Z sauną zapoznałam się wieki temu w Szwecji. Jako nastoletnie dziewczę wylądowałam w jednym pomieszczeniu z dorosłymi, tak jak mnie Pan Bóg stworzył, zresztą ich też. :-) Temperatura jak konkretna /ok. 90-100 stopni C/, co prawda było lato więc trudności z tym co najfajniejsze, mianowicie kąpiel w śniegu, ale pierwsze kroki zostały postawione.

Potem było parę lat przerwy, jednak sauna siedziała mi mocno w głowie i prędko do niej wróciłam podczas licznych podróży do Skandynawii: do Finlandii i ponownie do Szwecji. Poza tym w Polsce w różnych przybytkach też starałam się bywać w saunach i kiedy tylko można, robię to jak najczęściej. Niestety Polacy w 99% przypadków nie wiedzą za bardzo o co w saunie chodzi. Wstydzą się golizny, odparzają ciała siedząc w kostiumach kąpielowych. O polewaniu kamieni wodą też nie ma mowy, bo właściciele owych sauen wywieszają kartki o zakazach. A przecież polewanie kamieni wodą to nieodzowny element prawidłowego korzystania z sauny. Moment polania kamieni wodą zwany jest przez Finów "duszą sauny" i uważany za jeden z ważniejszych momentów saunowania.
Poza tym w Polsce saunę traktuje się jako atrakcję typu "spa" a jednak w Finlandii, Ojczyźnie saunowej, sauna jest zwykłą czynnością higieniczną, jak mycie głowy czy zębów. Korzystają z niej wszyscy od urodzenia aż do śmierci. Nawet dzieci, jednak one spędzają w niej trochę mniej czasu niż dorośli. Systematyczne korzystanie z sauny hartuje organizm a co za tym idzie, wpływa na dobre zdrowie. Nikt tam nie myśli o tym czy pobyt w saunie odchudza. Może ewentualnie oczyszczenie organizmu z toksyn ma dla nich jakieś znaczenie. Jednak mnie ciekawią zawsze związane z sauną historie. Otóż podobno politycy w Finlandii gdy mają jakiś problem do rozwiązania, to idą najpierw z tym do sauny. I wcale tam o tym nie dyskutują. Pobyt w saunie służy raczej integracji, otworzeniu się na drugiego człeka, szczerej rozmowie. Potem, po takim obnażeniu się, może być już chyba tylko lepiej. He, ciekawe co na to nasi politycy...(???)
Ludzie w saunie stają się równi. Nie ważne kto ile waży, ile ma nadwagi czy też niedowagi. Żadne zmarszczki czy obwisłe ciało nie obchodzą nikogo. Coś tam takiego niewytłumaczalnego zachodzi, jakiś powrót do natury, do pierwotności. A kto nie był nigdy bity w saunie brzozowymi witkami, ten nic nie wie o saunie. :-) Dla mnie totalna Magia.
W każdym razie dlaczego akurat dziś o saunie? A bo idziemy wieczorem na film PARA DO ŻYCIA no i jak się łatwo domyślić sauna będzie w naszym domu i to jest pewne jak 2 x 2 = 4.




niedziela, 13 lutego 2011

trudności z koncentracją

Jest tak wiele bodźców z zewnątrz, które rozpraszają moje myśli, że doprawdy ciężko o koncentrację nad bieżącymi sprawami. Są moje myśli, nasze plany, różne blogi, które zaczynam coraz intensywniej kolekcjonować, inspiracje zdjęciowe i rozmowy z przyjaciółmi. Zatem dziś postanawiam się podzielić tym co zaczyna nam się klarować w głowie. Chcielibyśmy żeby nasz dom był połączeniem nowoczesności, tradycji, ekologii i przytulności.





sobota, 12 lutego 2011

Faworki

Jestem chyba z natury gospodynią domową i lubię grzebać się w kuchni, szykując różności dla moich najbliższych. Zazwyczaj przepisy nie obchodzą mnie zupełnie, grunt żeby smakowało a to, że pomidorowa za każdym razem smakuje ciut inaczej również raczej mnie inspiruje niż martwi. Jeśli jednak idzie o sprawy deserowe to tu już akcja nie jest taka prosta i spontaniczna - no bo wtedy nietrzymanie się receptury może niestety stanowić o braku sukcesu na stole. Otóż wczoraj zasięgnęłam informacji z internetu i przygotowałam przy pomocy JEGO i mego własnego rodzonego Ojca znakomite faworki. Przepis prosty jak przysłowiowa konstrukcja cepa, a efekt na kubkach smakowych gwarantowany:


6 żółtek
piwo / ja użyłam pół butelki 0,5 L Ciechana/ - generalnie jeśli idzie o gramaturę to piwa powinno być tyle samo co żółtek
i mąka - tyle ile wchłonie ciasto

Ciasto po wyrobieniu powinno być miękkie i elastyczne i nie może się kleić. Po wyrobieniu ubijamy ciasto wałkiem po kilku uderzeniach składamy je na pół i ponownie w nie uderzamy i tak powtarzamy kilka razy. Po "biciu" wkładamy ciasto na 1h do lodówki. Potem wałkujemy cienkie placuszki na grubość ok 3-4 mm i robimy tradycyjne faworki. Smażymy na oleju i na końcu posypujemy cukrem pudrem.
Efekt przy stole był onieśmielający. Ekipa w postaci taty, brata, JEGO, cioci, kuzynek sztuk dwie, Jacka i .... mego KOCURA rzuciła się na talerze. Po 40 minutach nie było już nic.
Karnawałowo pozdrawiam.
aaaa chciałam powiedzieć, że jeśli w domu nie na wałka - co mnie osobiście przytrafiło się wczoraj - można spokojnie użyć do tego szklanej butelki. :-)

piątek, 11 lutego 2011

Wissenschaft

czyli NAUKA niemieckiego. ON leży od rana na kanapie i pyta mnie o różne słówka i wymowę niemiecką. Ja nigdy wcześniej nie uczyłam się niemieckiego, więc autorytetem w tych sprawach jestem żadnym. Ponieważ gramatyka jest mi na razie dość obca, postanowiłam uczyć się jak największej ilości słówek i słówka, słówka, słówka wrzucam sobie do głowy. Rodzajniki /der, die, das/ rozkładają mnie na razie na łopatki, więc aby nie przemęczać zwojów staram się póki co na tym kompletnie nie skupiać. Podobny stosunek mam do rodzajników w angielskim. Po prostu czasami udaję, że ich nie ma. :-) No i chyba to jest prawidłowe podejście do tematu. :-)

Jestem już mocno wkręcona w temat w przeprowadzki ale jakoś mimo wszystko to jeszcze tak totalnie odległe. Póki co zbieram info i kolekcjonuję linki do blogów poświęconych CZUBOM i WARIATOM /w absolutnie pozytywnym tego słowa znaczeniu/, którzy również podjęli pewnego dnia decyzję o opuszczeniu miasta i w taki czy inny sposób zaklimatyzowania się do życia na wsi. Jedni sobie zaanektowali do życia stare domy, inni stare stodoły a jeszcze inni mieli swoje autorskie pomysły. Podglądanie innych motywuje do działania, wiele uczy i pomaga bo pewne drzwi są już raz przez kogoś otwarte.   

poniedziałek, 7 lutego 2011

wieczorny jogging

Zjedliśmy kolację i wraz z wchłonięciem zbyt dużej ilości kalorii pojawił się u mnie niespodziewany spadek formy psychicznej. Jakieś melancholijne nastawienie do wszystkiego, narzekanie, pojękiwanie... kompletnie nie ta ja, którą znam od ostatnich paru miesięcy. Wtedy ON zerwał mnie jednym zamaszystym ruchem z kanapy, zdjął kapcie, nałożył buty i zarządził spacer. Między blokami, po chodniku, trochę po parkingu osiedlowego sklepu. Były podskoki, taniec, synchrony, dziwna gonitwa i moje celowe udawanie omdlenia tylko po to by ON poniósł me ociężałe chwilowo ciało. Generalnie jest tak, że ludzie często dziwacznie patrzą się na nasze spacerowe wygibasy i o ile ON nie ma z tym żadnego problemu, o tyle ja również go nie mam ale mam jednak trochę czasem. :-) Dziś na szczęście spacerowicze postanowili zostać w domu, poza jedną właścicielką psa i jej pupilkiem, który na nasz widok zaczął sympatycznie ujadać na co ona zupełnie niewzruszona wypowiadaną przez siebie do psa treścią rzekła: "Cicho bądź, przecież już po 22:00". I kto tu na kogo powinien dziwacznie spoglądać? :-)

niedziela, 6 lutego 2011

"Jeśli chcesz żyć szczęśliwie, nie przejmuj się tym, że uważają cię za głupca".

Odkryłam właśnie znakomitego bloga CHATA MAGODA - totalnie inspirujący, znakomicie utwierdzający nas w przekonaniu, że idziemy dobrą drogą, ale jednocześnie sygnalizujący jak wiele jeszcze przed nami. Cieszy nas ta pracowita perspektywa. w której kryje się tak wiele niewiadomych i zagadek. Ucieleśnienie marzeń, krok po korku zapisany na kartach bloga to jednocześnie niezastąpiony dokument, pracochłonny dowód na to, że można i trzeba.
Nie udało mi się jeszcze przebrnąć przez całość, bo na blogu i dużo treści i maaaaasaaaaaa zdjęć, ale biją od nich /od Jagody i Maćka/ taka błogość, spokój i wiara. Miłość do przyrody, wiara w ludzi, radość istnienia. Jednak fajne jest to, że nie szczędzą również słów prawdy o tym, że nie zawsze jest łatwo i miło. Że trud wznoszenia domu daleko od cywilizacji to sztuka i praca tylko dla wytrwałych. Jednak ich pragnienie i wprowadzenie w życie swych działań daje mi siłę do pracy. Co prawda nasza droga będzie ciut inna, jednak ważne, że będzie NASZA.
A tutaj zamieszczam pierwszy raz obiekt marzeń, do którego wzdychamy, o którym rozmawiamy i do którego dzień po dniu będziemy się zbliżać.





piątek, 4 lutego 2011

pożyczony post

Pozwoliłam wyjątkowo pożyczyć sobie od pewnej cenionej przeze mnie blogowiczki jej ostatniego posta, ponieważ utożsamiam się z nim w 100%.
a czytać należy tutaj

kocie sprawy zagraniczne i alternatywny ZUS w UK

Otóż żeby wywieźć kota za granicę należy się niestety nie mało nachodzić. Cytując za jednym z portali z informacjami dla zwierząt czytamy:

ZWIERZĘTA MUSZĄ POSIADAĆ PASZPORT I AKTUALNE SZCZEPIENIA P. WŚCIEKLIŹNIE. Szczepienie jeśli jest wykonywane po raz pierwszy musi być wykonane co najmniej miesiąc przed wyjazdem!! Przy kolejnych szczepieniach odstęp pomiędzy podaniem kolejnych dawek nie może być mniejszy niż rok.                                 
                                
Aby wyrobić paszport zwierzę musi być trwale oznaczone, WYRAŹNYM tatuażem, albo za pomocą czipa (transpondera) wszczepianego pod skórę. Mały mikroczip instalowany jest podskórnie, w okolicy karku zwierzęcia. Czip może się przemieszczać ale czytnik zawsze go odczyta. Zalecane jest aby poddawać czipowaniu zwierzęta z zakończonym wzrostem, bo tylko wówczas jest gwarancja, że nie będzie się przemieszczał.  

No i mój staruszek kot, przyjaciel największy i oddany będzie musiał być poddany jakiemuś czipowaniu na stare lata??? Nie mogę go tak po prostu zaszczepić, paszporcik ze zdjęciem i pach pach jedziemy? No nie wiem, nie wiem... martwi mnie ta procedura i jak na razie jest to jedna z najbardziej uciążliwych spraw do załatwienia przed wyjazdem. Ech.

Natomiast jestem w totalnym szoku, głupio rozbawiona i z niemocą wściekła, gdyż właśnie wczoraj słuchałam w radiu audycji. Doradca ds. zatrudnienia na legalu na antenie doradzał w jaki sposób ustrzec się od składek ZUSu. Proponował założenie firmy w Wielkiej Brytanii, gdzie obowiązkowo płaci się odpowiednik polskiego ZUSu /znacznie niższy/ a w efekcie otrzymuje się emeryturę /znacznie wyższą/. Polacy zawsze kombinowali ale takie działania wydają mi się już totalnym absurdem choć wiem, że może stać się to niebawem nieuchronne. I każdego, kto coś takiego zrobi w pełni zrozumiem i poprę. Kraj nasz idzie w ruinę. Nie jestem typem narzekacza. Charakteryzują mnie optymizm i wiecznie różowe okulary na nosie, ale chyba moja czara niestety się przelała. Dotyka mnie osobiście głupota rządzących moją Ojczyzną. Żal, że jest coraz gorzej, kiedy każdy następny stara się nas utwierdzić, że idzie ku lepszemu.

Gówno prawda.

czwartek, 3 lutego 2011

odległość - pojęcie względne

Wszyscy, którzy dowiadują się o naszym planie są pozytywnie do niego nastawieni. Jest całkowite zrozumienie dla naszej decyzji choć oczywiście towarzyszy temu żal, że nie będzie nas tutaj na miejscu w Polsce. Dla jednych to koniec świata, dla innych absolutnie przystępna odległość do pokonania. Jedni już meldują gotowość do przyjazdu do naszego nowego lądu, inni obiecują że zrobią wszystko co w ich mocy.
Ja nie ukrywam, że każda nowa osoba poinformowana o naszym wyjeździe utwierdza mnie w przekonaniu iż postępujemy prawidłowo i najlepiej jak można. Ilekroć przedstawiam argumenty przyświecające naszemu wyjazdowi, przekonuję się i utwierdzam że robimy DOBRZE, NAJLEPIEJ.
Wczoraj poinformowaliśmy mojego tatę. Również pogratulował decyzji. Martwię się o niego bo nie jest mu tutaj również dobrze. Niestety jego sytuacja jest finansowo bardzo zła a co za tym idzie psychicznie też słabo to znosi. Skutki złego samopoczucia powodują różne destrukcyjne działania. Wierzę, że i on podejmie wreszcie decyzję o wyjeździe. Tutaj nie wróżę mu nic kolorowego. NIESTETY