Najbliżsi, rodzina, przyjaciele i znajomi znają mnie jako osobę energiczną, rozbieganą, szybką i dość dobrze zorganizowaną, z nutą chaosu, który nie zagraża przedsięwzięciom. Niegdyś kilka seansów kinowych w tygodniu to była norma, spektakle, podróże, spotkania, nocne do domu powroty. Wieczory w grupie przyjaciół, piwko w knajpie, a tu ktoś ma urodziny, a tam znów jakaś rocznica, a to tete a tete z przyjaciółką, poker z chłopakami. Zawsze miałam coś do roboty, w zanadrzu kilka umówionych osób na jedno popołudnie i wieczór. Moje życie było aktywne, przepełnione atrakcjami i dobrze mi się z tym żyło. Był czas na lekturę w komunikacji miejskiej - choć nad jego ilością zazwyczaj ubolewałam.
Ile czasu musi minąć żeby ktoś zmienił tryb życia? Ile czasu musi nad tym spędzić jeśli bardzo chce tego dokonać a ile czasu zabiera to temu, kto nie do końca chce aby się stało się realne, jednak dzieje się bez naszej ingerencji?
Nigdy nie chciałam się zmienić bo było mi ze sobą dobrze. Moje tamto życie miało swoje priorytety i dopracowywałam wszystkie detale do perfekcji aby priorytety nie poczuły się zaniedbywane. Ubolewałam często, że doba zbyt krótka, że z tą czy z tamtym nie posiedziałam tyle ile bym chciała ale przecież już umówiona byłam gdzieś w innym miejscu, już znajomi przed kasą się zbierają, jeszcze potem jakiś after albo i nie. Było i działo się.
3 lata spędzone na emigracji odmieniły mnie nie do poznania. Jestem 100% domatorką, w domu jak w jajku i nigdzie indziej. Spanie stało się jedną z moich ulubionych czynności - kiedyś szkoda mi było na sen czasu - książka w zaciszu domowym to istna magia a 13 calowy monitor laptopa stał się wielkim kinowym ekranem, oknem na świat wręcz.
Zbudowaliśmy sobie na tych naszych trochę ponad 30 metrach kwadratowych taką enklawę, w której czujemy się dobrze. Atmosfera w niej panująca przypomina nam dość często po co tu jesteśmy i w jakim celu podjęta ta decyzja. Nie rozdrabniamy się. Nie asymilujemy się z lokalesami bo nam się zwyczajnie nie chce. Energii mi szkoda na zawieranie nowych znajomości, bo przecież bardziej zależy nam na utrzymaniu kontaktu, z tymi za którymi tęskniocha wielkiego codziennie przed snem ślemy. Literatura w zaciszu domowym polska, gazetki, radio także.
Już nie chce mi się biegać, oglądać, bywać. Kino i teatr w wydaniu niemieckim mnie nie pociągają - choć jest szansa, że coś tam tracę. Wystaw kilka udało nam się obejrzeć i zazwyczaj bez szału... a w domu jak nie książka, to film, a to blog, a to skype. Życie pełne atrakcji, niczym stołeczne funkcjonowanie za dobrych starych lat. I to wszystko w ojczystym języku!
Wyciszyłam się - głównie ja, bo ON to od zawsze w tej dziedzinie bije mnie na głowę. Chyba tylko tempo moich wypowiedzi pozostało bez zmian bo nadal trajkotać to ja potrafię i lubię.
A może to już wiek?? :-)
Ile czasu musi minąć żeby ktoś zmienił tryb życia? Ile czasu musi nad tym spędzić jeśli bardzo chce tego dokonać a ile czasu zabiera to temu, kto nie do końca chce aby się stało się realne, jednak dzieje się bez naszej ingerencji?
Nigdy nie chciałam się zmienić bo było mi ze sobą dobrze. Moje tamto życie miało swoje priorytety i dopracowywałam wszystkie detale do perfekcji aby priorytety nie poczuły się zaniedbywane. Ubolewałam często, że doba zbyt krótka, że z tą czy z tamtym nie posiedziałam tyle ile bym chciała ale przecież już umówiona byłam gdzieś w innym miejscu, już znajomi przed kasą się zbierają, jeszcze potem jakiś after albo i nie. Było i działo się.
3 lata spędzone na emigracji odmieniły mnie nie do poznania. Jestem 100% domatorką, w domu jak w jajku i nigdzie indziej. Spanie stało się jedną z moich ulubionych czynności - kiedyś szkoda mi było na sen czasu - książka w zaciszu domowym to istna magia a 13 calowy monitor laptopa stał się wielkim kinowym ekranem, oknem na świat wręcz.
Zbudowaliśmy sobie na tych naszych trochę ponad 30 metrach kwadratowych taką enklawę, w której czujemy się dobrze. Atmosfera w niej panująca przypomina nam dość często po co tu jesteśmy i w jakim celu podjęta ta decyzja. Nie rozdrabniamy się. Nie asymilujemy się z lokalesami bo nam się zwyczajnie nie chce. Energii mi szkoda na zawieranie nowych znajomości, bo przecież bardziej zależy nam na utrzymaniu kontaktu, z tymi za którymi tęskniocha wielkiego codziennie przed snem ślemy. Literatura w zaciszu domowym polska, gazetki, radio także.
Już nie chce mi się biegać, oglądać, bywać. Kino i teatr w wydaniu niemieckim mnie nie pociągają - choć jest szansa, że coś tam tracę. Wystaw kilka udało nam się obejrzeć i zazwyczaj bez szału... a w domu jak nie książka, to film, a to blog, a to skype. Życie pełne atrakcji, niczym stołeczne funkcjonowanie za dobrych starych lat. I to wszystko w ojczystym języku!
Wyciszyłam się - głównie ja, bo ON to od zawsze w tej dziedzinie bije mnie na głowę. Chyba tylko tempo moich wypowiedzi pozostało bez zmian bo nadal trajkotać to ja potrafię i lubię.
A może to już wiek?? :-)