czwartek, 20 września 2012

zamotanie ale nie takie wielkie

Siedzimy po nocach, bo w ciągu dnia nie ma czasu.
Oglądamy oferty ale po co...?? :-) skoro Sąsiad nas trochę na swoją stronę chce przekabacić :-) no i nigdy nie wiadomo co z tego wyniknie bo ... przecież cały czas szukamy... więc szansa jest, że po omacku damy się gdzieś zaciągnąć i nagle się nam TAM spodoba.
A gdzie tak naprawdę znajdziemy... nikt tego jeszcze nie wie... no.... może Najwyższy.
Mamy na balkonie 10kg kartofli i jemy codziennie a to w mundurkach a to gotowane a dziś były placki ziemniaczane. Jemy bo... piwnicy nie mamy a zaraz nam zwiędną i będzie po ... kartoflach.
A potem po posiłku ziemniaczanym znów szukamy i oglądamy i skaczemy po mapie Polski i wściekamy się na agentów nieruchomości, którzy często gęsto nie odpowiadają na nasze zapytania... Szajze!

No to my znów po kartoflu lub po ziemniaczanym ze śmietaną...
A potem nam Sąsiad pisze, że te ogłoszenia to psu na budę i nic nie warte... że najlepiej chodzić i ludzi pytać... Pełna zgoda ... tylko, że tego luksusu nie mamy, choć bardzo byśmy chcieli mieć, bo nas TAM nie ma.
Ale co ... tam ... nie dajemy się i będziemy równolegle szukać na własną rękę i męczyć tych niesfornych agentów.
A Tobie Sąsiedzie dzięki z serca całego za zapał i chęć pomocy.
Kto wie... może do tej Złotej Ryi :-) wpadniemy i tam nam serce przepadnie.

 

niedziela, 16 września 2012

au revoir oraz poszukiwań część II

Moje niezbyt łatwe niemieckie życie było do tej pory co tydzień urozmaicone spotkaniami z pewną damą, o której pisałam prawie rok temu, w poście poświęconym prasowaniu męskich bokserek... o TU.
Dama to może zbyt szumne słowo, bo po pełnym roku współpracy stałyśmy się w zasadzie niezłymi psiapsiółkami. Uśmiechnięta od ucha do ucha Francuzka, z temperamentem megahisterycznie pozytywnej kalifornijskiej girl, wyjeżdża w najbliższy piątek z mężem z Frankfurtu, by przez następne 3 lata stąpać w dziesiątkach swoich par butów po ulicach Sao Paulo. Mąż dostał propozycję lepszego kontraktu w swojej firmie... zatem od 2 tygodni razem z NIM pakujemy naszą Francuzkę i oczom nadziwić się nie możemy ILE TOWARU TA KOBIETA MA W SZAFACH!!!. Konsumpcjonizm w jej wykonaniu jest tak spektakularny, że jestem od nadmiaru tych często kompletnie zbędnych rzeczy, nieźle przemęczona. Sweterki we wszystkich kolorach tęczy, marynarki także, przy czym wszystko w tym samym fasonie, tylko kolorystyka zmienna. Samych butów jej i męża... 72 Kg /sic!/. Wiem, bo ważymy to wszystko żeby wiedzieć ile i na jaki rodzaj transportu zostanie przeznaczone. No jednym słowem głowa mała, w mózgu się lasuje i szok wzrokowy wywołuje. Francuzka jest mocno zdziwiona, bo po wyjęciu tego z szaf garderoby ona sama nie jest w stanie powstrzymać zdziwienia.
Ale ja nie o tym.
Francuzka jest kobietą z klasą i to absolutną. Szczerze powiedziawszy nigdy, przez całe moje życie nie zdarzyło mi się spotkać człowieka, z taką klasą traktującego drugiego człowieka. Zresztą do wszystkiego podchodzi z szacunkiem, uśmiechem, total respect. Znam ją od roku i mogę powiedzieć, że byłam dla niej /poza mężem/ najbliższą osobą tutaj, w tym nie naszym mieście, bowiem nie podjęła pracy, z uwagi na niewiadomą dotyczącą przyszłości zawodowej męża. Nie miała zatem szansy na wyrobienie sobie jakichkolwiek zażyłych znajomości. Co środa i czwartek po 4-5 godzin razem. Rozmowy, pogaduszki, oczywiście wszystko przy pracy. Ona nigdy nie potraktowała mnie z góry. Nigdy nie wyręczyła się mną, a raczej często harowała razem ze mną, Poczęstunek w postaci wody, kawy czy czegoś słodkiego był normą. Dodatkowo zawiązałyśmy wspólny pakt antyniemiecki :-)) i dorzucałyśmy co i rusz niezły zwitek naszych osobistych niemieckich doświadczeń.
Nigdy mnie nie skrytykowała, a jeśli chciała w jakiś sposób zwrócić mi uwagę to czyniła to tak dyskretnie i z klasą właśnie, że wychodziło w sumie na to, iż sama wpadłam na ten doskonały pomysł, który jej się tak bardzo podoba. Można? Można!
Tydzień temu zaprosiłam ją do włoskiej restauracji na lunch. Brakowało nam bowiem zawsze chwili na taką beztroską rozmowę, bez żelazka czy odkurzacza w tle.
Jakoś trudno mi się o niej mówi używając nomenklatury Klientka, o mnie też chyba nie wyraziła się nigdy  per sprzątaczka. 
Będzie mi bez niej źle, ciężko i każdy nowy, kto zajmie jej miejsce będzie z gruntu miał trudny czas ze mną.... :-))).
Francuzka wylatuje w ten piątek.


A my w ten piątek ruszamy na rekonesans PART II do Polski.
Tym razem okupujemy Beskid Niski ze wszystkich możliwych stron ale mamy też oferty w Beskidzie Sądeckim i w okolicy Limanowej. Nasza wyprawa to głównie oglądanie na żywo tego, co ON od tygodni wyszperał w sieci, ale chcemy też poskakać po szlakach, poczuć polską jesień w nozdrzach, może zmoknąć gdzieś na trasie nam się uda i mordki wygrzać w resztkach letniego i początku jesiennego słonka. Skubanie słonecznika też będzie.

Jednak nie możemy rozpocząć kolejnych poszukiwań zanim nie dokończymy opowieści o wyprawie PART I, która miała miejsce w czerwcu tego roku. Pisałam o tym w częściach ale nie skończyłam.
Otóż nie napisaliśmy jeszcze o tym, iż niuchając naszymi nosami po terenach bliżej zachodniej granicy, przejazdem i zupełnie tego nie planując, znaleźliśmy się w Kłopotnicy i tam... odnaleźliśmy przeurocze tereny a pod numerem osiem, odwiedziliśmy naszych blogowych znajomych. Gospodarzy nie było na miejscu ale radość z ujrzenia ich cuda na żywca, była ogromna.


Czy już wiecie, gdzie to? ;-)))

wtorek, 11 września 2012

usłyszeć deszcz

Dziś miałam tę przyjemność... Z dala od zgiełku... Słyszałam jak lecą krople, jak uderzają subtelnie o dach, o liście, niczym cichy potoczek, kojący myśli i układający wszystko w odpowiednim porządku na mózgowych półkach. Raz przyspieszał, raz zwalniał, a chwilami nie było go słuchać wcale. O tym, że przestał padać informowały mnie raz i drugi świergoczące ptaki. W powietrzu świeżość, cisza i spokój. Nie musiałam patrzeć. Mogłam zamknąć oczy a i tak wszystko widziałam jak na dłoni.
Byłam na wzniesieniu... widziałam zza chmur wyglądające słońce, nadzieję na to, że będzie zaraz pogodnie... ale nie... jesienny deszcz okazał się być silniejszy i ponownie zrosił, pamiętające jeszcze upalne lato, trawę i liście.
Błogość!


Miejski zgiełk tak skutecznie zagłusza te najpiękniejsze odgłosy, że moja tęsknota staje się coraz silniejsza.


 

niedziela, 9 września 2012

odcinka od rzeczywistości

To zawsze pomaga. To zawsze dobrze nastraja. Przynajmniej mnie. ON też lubi i gości i spacery. I to właśnie mieliśmy w dniu wczorajszym w wydaniu fajnym, dobrym, spokojnym, inteligentnym. ON miał przy sobie na chwil kilka brata i siostrę. Odbyliśmy wycieczkę do małego miasteczka Kronberg, gdzie jest tak uroczo, że łatwo zapomnieć o tym, co aktualnie męczy nasze dusze.
Pejzaż stał się już mocno jesienny, choć słońce dopiekało nadal z taką siłą, że trudno zapomnieć iż to nadal lato.













Czasami jednak niezmiernie trudno uciec od wielkomiejskiego krajobrazu niestety


Jednak wzrok łatwo odwrócić i zignorować to co za nami... idziemy dalej pod górkę






Matki Natury nie da się oszukać. Jesień bez dwóch zdań już w pełni, i to ta najurodziwsza we wszystkim bo ZŁOTA, szkoda, że nie można dodać POLSKA :-( ale to przyjedzie, będzie... w swoim czasie.
Lubię jesień w słońcu, gdy migoczą ostre jeszcze promyki przez podziurawione już liście, gdy barwy od żółci, przez czerwień aż po brąz pokrywają świat i sprawiają, że stajemy się nostalgiczni i jeszcze bardziej sentymentalni. Wtedy snucie planów i wizja ich realizacji okazuje się być jeszcze mocniejsza niż kiedykolwiek. Ogarnia nas spokój, bardzo po woli układają się nasze myśli, porządki w ogródkach /u nas w wersji balkonowej/ też pomagają nadać życiu większej harmonii.
A potem idąc przez las i szurając w rytm naszych myśli uschniętymi liści ...


... pilnujmy się aby nie przegapić tego, co naprawdę najważniejsze...

piątek, 7 września 2012

"bądź ostrożny w interesach na świecie bowiem pełno oszustwa... "

No i co... zdarzyło się. Na usta rwą się słowa zaczynające się na PE, KA, JOT i CHA.... Mówię je, mówimy je na głos w domu.... w myślach.... wrrrr......
Trafił się koleś.... prostak, kłamca i oszust. Pracowaliśmy dla niego, a w zasadzie ON pracował... W zasadzie zawsze nam płacił, no bo wiadomo, że gdyby nie.... to "czuwaj" i  "gudbaj" oraz "czuuus". Ale jakoś tak ostatnio się ociągał, coś wypłacał, reszta miała być ... później.... No i cierpliwie czekaliśmy ale do czasu... w końcu zaczął się nas jakoś bezpodstawnie czepiać, że to nie zrobione, że tamto niedokładnie.... Ksiądz Józef Tischner mawiał, że góralska teoria poznania mówi, że są trzy prawdy: Święta prowda, Tyż prowda i Gówno prowda... no i to była właśnie ta trzecia prowda.
Ścigamy gnojka nadal ale mam wrażenie, że szanse są marne. Wystarczyłoby tego jego długu na kilkanaście pewnie ładnych belek a może i więcej... /a tak by the way to po ile jest belka :-)?/Nie ma podstaw żeby nam nie zapłacić ale on nie ma też kręgosłupa moralnego więc.... Udowodnić, że jest nie posprzątane jest łatwo i trudno... tym bardziej jak praca została wykonana już parę tygodni temu. Pobrudzić się zdążyło ponownie.  Ale najbardziej boli, że to głównie ON tyrał, gdy nasz za przeproszeniem pracodawca, grzał tyłek w ciepłych krajach a my mieliśmy go tylko zastąpić. Już nie będę opowiadać, jaki syf musieliśmy po nim uporządkować.

Człowiek pracując uczciwie i nie otrzymując za to zapłaty czuje się źle, słabo, energia opada, i generalnie niechęć do kraju TEGO rośnie... choć wiadomo, że takie oszustwa mają miejsce wszędzie. Wściekamy się na siebie, że podejrzewaliśmy go o takie zagrywki i nie zrezygnowaliśmy na czas. Teraz będziemy milion razy uważniejsi. To jest nauka. Wiem. Umiem pochylić się nad własną porażką. Nie raz to czyniłam.

Staram się oddalić od siebie ten problem i nie skupiać za mocno. Będziemy walczyć ale już nie sami. W przyszłym tygodniu konsultacje z księgową oraz panią mecenas. Wyrwiemy mu ten cholerny GELD choć najchętniej odcięłabym się i szła dalej. Ale z drugiej strony niby dlaczego???

a tymczasem na jesienny już weekend polecam tekst, który zawsze noszę w sercu - to mój życiowy przewodnik. Wiem, że znacie ale warto sobie zawsze przypomnieć... 


 Dezyderata

przechodź spokojnie przez hałas i pośpiech
i pamiętaj, jaki spokój można znaleźć w ciszy
o ile to możliwe bez wyrzekania się siebie
bądź na dobrej stopie ze wszystkimi
wypowiadaj swoją prawdę jasno i spokojnie
wysłuchaj też innych, nawet tępych i nieświadomych
oni też mają swoją opowieść
oni też mają opowieść
unikaj głośnych i napastliwych
unikaj głośnych są udręką ducha
niech twoje osiągnięcia zarówno jak plany
będą dla ciebie źródłem radości
bądź ostrożny w interesach
bądź ostrożny w interesach

na świecie bowiem pełno oszustwa
bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia
ani też nie podchodź cynicznie do miłości
bo ona jest wieczna jak trawa
bo ona jest wieczna...
unikaj głośnych i napastliwych
unikaj głośnych są udręką ducha
przyjmij spokojnie co ci lata doradzą z
wdziękiem wyrzekając się spraw młodości
jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż
drzewa i gwiazdy, masz prawo być tutaj
a więc żyj w zgodzie z bogiem
czymkolwiek on ci się wydaje
w zgiełkliwym pomieszaniu życia
zachowaj spokój ze swą duszą
przy całej swej złudności, znoju i rozwianych
marzeniach jest to piękny świat
jest to piękny świat...

znalezione w starym kościele
św. pawła w baltimore
datowane 1692r.

przy całej swej złudności, znoju i rozwianych
marzeniach jest to piękny świat
jest to piękny świat...
 

 

niedziela, 2 września 2012

urlop czy wakacje...

Tutejsze dzieciaki i młodzież dawno już o nich zapomniały. Ale nasze polskie swojskie wakacje kończą się dopiero dziś. Nie jest nowością, że sercem, umysłem i ciałem prawie też... cały czas jesteśmy TAM. Co prawda nie moczyliśmy się w tym roku w żadnym jeziorze :-(, ani w morzu... , rzece... był ino basen i to w mieście, w TYM mieście ... ale przeżywaliśmy te wakacje mocno i śledziliśmy losy naszych najbliższych. Wiele blogowo podróżowaliśmy z Wami bo i Skandynawia dwa razy nam się trafiła i Mazury baaa... byliśmy też chwilę z MOIMI w Walencji oraz w Chorwacji. Częściowo wakacjowo łączyliśmy się z Kanadą. Były też włoskie winnice i rumuńskie wsie. Spoko nie? :-)
Wszystko to takie wirtualne ale jednak czuło się i widziało te WASZE zachody słońca, burze, kąpiele, kwiaty, bzyczenie os i komarów, sarny na polanach o zmierzchu, przygody, kolacje, ryb łowienie, zabytków zwiedzanie, wino i zimne piwo, radość z bycia razem, czasem samotnie... byle szczęśliwie, byle spokojnie...

Jako dziecko a potem nastolatka zawsze wracałam z wakacji ... zakochana. To był po prostu standard. Biegłam do przyjaciółek co sił i opowiadałam... Czasem była to miłość spełniona, czasem totalnie platoniczna ale i tak piękna. Często była to miłość wcale nie do płci przeciwnej ale np. do krainy pięknej lub do gromady ludzi, z którymi się zwyczajnie zżyłam. Któż tego nie zna...

Dziś łączę się i myślę intensywnie o tych wszystkich młodziakach, co jutro przekroczą szkolne i przedszkolne progi by znów udać się w ciekawą podróż nauki, spotkań towarzyskich, czasem może niewinnych wagarów, emocji... O dzieciach moich znajomych i przyjaciół... które rzadko widuję z uwagi na nasz wiadomy cel, ale wspominam ich częściej niż się pewnie ich rodzicom wydaje. Dla Ciebie Tosiu i Gaju, Bracie, Janku, Stachu i Józku, Zosiaczku i Haneczności, Antosiu i Stasiu, Olutku, Marianko i dla całej reszty, której pewnie nie jestem w stanie wyliczyć.. oraz dla Was blogowicze na koniec wakacji specjalnie jeden z najnowszych utworów zespołu PŁYNY.