wtorek, 21 czerwca 2011

P jak przeprowadzka

Jutrzejszy cały dzień zapowiada się pod hasłem PRZEPROWADZKA. Spakowany samochód czeka już na nas a my niecierpliwi pewnie będziemy dziś nerwowo spać. Ja chyba jeszcze bardziej niż ON bo nie wiem jak spodoba MU się lokum, które wybrałam na naszą niemiecką dolę/niedolę. :-) KOT jeszcze nic nie wie ale pewnie wyczuwa to i owo... choć dla niego takie przenosiny o 50 km to teraz jak bułka z masłem. :-)
Nie wiem kiedy doczekamy się internetu na miejscu... zatem chwilowa przerwa techniczna będzie.
Do zobaczenia w następnym odcinku :-)

piątek, 17 czerwca 2011

sztampie mówimy NIE

Dziś zainspirowana jednym z blogów, które śledzę postanawiam napisać o tym jak to niektórzy podchodzą do naszego planu. Otóż na blogu nowy dom w starym stylu pokazane zostały różne możliwe kolory drzwi, zarówno wejściowych do domu jak i tych wewnątrz. Słuszna uwaga dotycząca podejścia ludzi do koloru drzwi wejściowych, uświadomiła mi, że co poniektórzy mają takie samo podejście do życia. Jak drzwi to koniecznie jakiś odcień brązu a jak życie to spokojne i poukładane. Jak się ma 35 lat to się powinno mieć już dawno ciepłą posadkę, gromadkę dzieci, dobrze ustawionego męża i srogi kredyt w banku. A nie, że się wypuszcza panna na stare lata poza granice kraju, nie wiadomo do jakiej przyszłości i rzeczywistości, tyra niczym młódka na pierwszym dorobku i za grosz poczucia odpowiedzialności nie ma. To słyszałam już tak wiele razy. Podobnie jest z drzwiami. Jak se ktoś pierdyknie kolor to od razu, że czub, że szalony, że chyba na głowę upadł.
Ja może kolorowych w swoim mieszkaniu nie miałam ale kiedyś taka mi się przydarzyła historia.
Zmieniłyśmy z mamą parę ładnych lat temu w naszym mieszkaniu wejściowe drzwi. Stare z dykty czy tam jakiejś innej płyty na sosnowe, lekko pomalowane lakierem z kołatką. Potem parę lat później zaczęłam w mieszkaniu gruntowny remont. Aby zapakować wszystkie rzeczy, potrzebowałam wielu kartonowych pudeł. W tym celu udałam się do pobliskiego spożywczaka, w którym znałam miłe panie a jedna z nich była nawet moją sąsiadką z bloku. Od razu zaznaczam, że ani ona a nikt z jej rodziny nigdy nie przekroczył progu naszego mieszkania. Gdy dowiedziała się, że robię remont, szybko odpowiedziała... "a co Ty tam będziesz zmieniać, jak u Ciebie przecież tak ładnie". Otóż to... drzwi moje były wizytówką mnie, ale nie mojego mieszkania bowiem ładnie to dopiero zaczęło być po remoncie ale jak widać ktoś patrząc po drzwiach sobie swoje dopowiedział.
Trochę zboczyłam z tematu. Ale...
Istotne jest to, że faktycznie boimy się w Polsce kolorów. Że jak się rozejrzeć po środkach komunikacji miejskiej to same szarości i czernie. Że jak drzwi to brązowe, a jak samochód to srebrny metalik. A przecież takie kolorowe drzwi to jak kolorowe życie. Moje, a teraz już NASZE życie kolorowe może na razie nie jest ale ... przynajmniej niesztampowe. Mam takie wrażenie, że jak mnie kiedyś wnuczka zapyta o moje życie to nie będę się wstydzić tylko raczej dumna będę z mych decyzji. No bo jak mi Sroka zaproponowała Mongolię w lutym to w maju kupowałyśmy już bilety na kolej... a jak pomyślałam co by tu wykombinować, żeby NASZA POLANA któregoś dnia była NASZA to postanowiłam żyć tak jak żyję teraz i poświęcić lat kilka aby marzenie się ziściło, w co wierzę niezmiennie i coraz mocniej każdego dnia.
ps. czy ja jestem nieodpowiedzialna??? Koleżanka, która kiedyś postanowiła odprowadzić nas na dworzec kolejowy /to było za czasów studenckich/, chciała przejechać się z nami od Warszawy Centralnej do Zachodniej i w międzyczasie podjęła decyzję, że jedzie z nami w góry, tak jak stoi i.... pojechała.... No to ja chyba aż tak szalona nie jestem. :-) A może szkoda! :-)  

środa, 15 czerwca 2011

skype`owa impreza

Wczoraj połączyły się ze mną moje najserdeczniejsze z Polski. Zrobiły mi niespodziankę bo niby, że jedna do mnie tylko zadzwoniła /co i tak już mnie ucieszyło bo ze Sroką gadać lubię że hoho/ a jak już podłączyła kamerkę to się okazało, że wyskoczyło ich przed ekran dobrych kilka sztuk. :-) Od razu otworzyłam sobie piwko i z nimi przez kilkanaście minut biesiadowałam. Połączenie się zrywało i ciężko było płynnie porozmawiać i one też pewnie miały dość takich półsłówek... bowiem na dłuższą metę rozmowa z kilkoma osobami na raz przez Skype wcale nie jest taka idealna - tym bardziej, że im mikrofon szwankował i musiały go prawie połykać :-) żeby było coś u mnie słychać. O wiele lepiej byłoby w cztery oczy albo w kilkanaście par oczu na raz, face to face obok siebie, czując zapachy i energię i rechot, słysząc i docinki... i przygadywanki. Ale i tak baaaardzooooo dużo energii dało mi to internetowe spotkanie.
Od wczoraj jest milej, sympatyczniej i spokojniej choć i nerwy nowe się pojawiły związane z kolejną pracą, nowymi ludźmi i otoczeniem. Pierwszy tydzień będę tam kompletnie sama - ino mąż kuzynki parę ulic dalej mieszka ale nie wiem czy będzie czas się spotkać.

No dobra ale na zamartwianie się będzie jeszcze czas. Dziś natomiast odkryliśmy w okolicy sad... tzn. ON odkrył i zaprowadził mnie między takie oto czerwone kuleczki... :-)
 się nawsuwaliśmy .... :-)


genialny wtorek i szczęśliwa gazeta

O godzinie 13:30 doszło do pierwszego spotkania w sprawie mieszkania we Frankfurcie. Miła starsza pani poruszająca się moim ulubionym modelem VOLVO 850 od razu przypadła mi do gustu. Niestety trochę mniej przypadła mi [potem do gustu gdy pytała usilnie gdzie będziemy pracować we Frankfurcie. Jak odpowiedziałam, że ja jako kelnerka a mój chłopak jako kucharz to zaczęła dopytywać dokładnie gdzie. Udałam, że zapomniałam z domu kalendarza, w którym mam wszystko zapisane. Wyczułam jednak, że ta sprawa wyjątkowo ją interesuje. Instynkt podpowiedział, żeby skłamać, że pracę już mamy znalezioną i że zaczynamy od 1 lipca. No nic... jedziemy dalej. Rozpoczyna się oglądanie mieszkania. 10 piętro, widok na Frankfurt, okna wychodzące na cichą uliczkę, wielki balkon, umeblowane mieszkanie, 60 metrów kwadratowych.... czysto.... Po drugiej stronie ulicy rzeka Main no i generalnie ideał. Cena ... hm... wyższa niż tutaj na niemieckiej wsi ale jak na możliwości dużego miasta to zdecydowanie do przełknięcia jak dla 2 osób. Wychodzę i ustalam ze starszą Panią Frau, że do jutra do 19:00 trzyma dla nas lokal. Do oglądania drugiego mieszkania pozostaje mi ok 2,5h. Wertuję zatem gazetę w celu szukania kolejnych mieszkań. Większość ogłoszeń niestety już nieaktualna. Zaniepokojona jednak wnikliwymi pytaniami o pracę, przerzucam strony gazety na ogłoszenia związane z zatrudnieniem. Pierwsze, które rzuca mi się w oczy, kelnerka w restauracji... wybieram numer... rozmowa jest krótka, zostałam zaproszona na rozmowę.... za chwilę parkuję samochód pod knajpą... włoska, mała, spokojna i cicha restauracja... w porównaniu do obecnej wizualizuję ją jako promil tego co muszę przejść codziennie w pracy w kwestii metrażu. Szybkie espresso i za kwadrans jestem przyjęta do pracy. :-)))))) Od 22 czerwca zaczynam nową niemiecką robotę. Oznacza to, że... muszę szybko zwolnić się ze starej pracy, w poniedziałek przeprowadzić do nowego mieszkania, którego dostępne jest od zaraz i zaczynamy nowe życie. Drugie mieszkanie, którego dotyczyła z poprzedniego posta "godzina ZERO" było tylko dla pewności do obejrzenia, aby się przekonać, że pierwszy wybór jest trafny, trafiony i jedyny dobry.

Okazuje się, że w Niemczech do wynajęcia mieszkania potrzebuję pracy, do podjęcia pracy potrzebuję mieszkania - zamknięte koło, które udało mi się dziś zamknąć w ciągu 6 godzin  pobytu we Frankfurcie, posługując się przy tym językiem niemieckim. Jestem z siebie dumna. Nie ma co.... muszę to dziś przyznać. Czuję mocno energię od wszystkich trzymających za nas kciuki. Dobre Duchy są z nami. Są z nami ANIOŁY i to czuję dziś bardzo dokładnie.

A wszystko to nie miałoby miejsca, gdyby ON nie pojechał wczoraj intuicyjnie do miasta i nie kupił gazety, z której pochodziły oba ogłoszenia zarówno dotyczące mieszkania jak i to o pracy. On dobije do mnie ok 8 dni później. Mieszkanie potwierdzone. Wszystko na razie na mordę. Ale jak będziecie dalej trzymać kciuki to po prostu nie może się nie udać. :-))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))

Dziękujemy wszystkim za kciuków trzymanie.
Dalsze wieści niebawem....

nie mogłam się powstrzymać.... widok z 10 piętra z mieszkania,w którym zamieszkamy....


niedziela, 12 czerwca 2011

wtorek godzina 17:15

Godzina ZERO. Jedziemy do Frankfurtu oglądać pierwsze mieszkanie. Ładne, z balkonem /dla gości palaczy i dla nas do wylegiwania się w wolnych chwilach/, duże i nie drogie. Rety! Ludzie trzymajta za nas kciuki. Się ważą losy. :-))))

sobota, 11 czerwca 2011

w niemieckich kartoflach...

Po pierwsze bardzo ale to bardzo zdziwiły mnie ostatnie statystyki naszego bloga. SZOK!!! Z 35-45 osób dziennie, skoczyło do 150-200! Kto zna przyczynę? Ja nie znam. Ale ja się generalnie słabo obeznaję w tych sprawach. Nikomu jakoś dodatkowo nie chwaliłam się swoim pisaniem, więc naprawdę nie znam odpowiedzi.
Poza tym z newsów: od wczoraj mamy niemiecką komórkę. Jaramy się na maksa, choć na razie nikt na nią nie dzwoni. :-) Ale... wykonałam wczoraj telefon do agenta nieruchomości i oczekujemy od niego, że pomoże nam znaleźć mieszkanie we Frankfurcie bo tak na odległość przy tylu godzinach pracy jest to lekko niemożliwe. Tym bardziej, że nawet jak coś jest do wynajęcia to trzeba się umówić na oglądanie. Wiele ogłoszeń idzie przez agencje. Może będzie ciut drożej ale łatwiej. OBY!
No a dziś w niemieckich kartoflach ON znalazł dla mnie taki oto okaz:
W nasze prozaiczne, niemieckie życie wkradło się dziś trochę romantyzmu :-)

środa, 8 czerwca 2011

frankfuterskie popołudnie

Wizyta we Frankfurcie była poprzedzona nieprzespaną nocą. Stres mnie chyba zeżarł. Dlaczego? Nie wiem. Przecież to jeszcze nie przeprowadzka a tylko rozmowa i spotkanie z mężem kuzynki i rekonesans. Ale może niewiedza o tym, co tam usłyszymy wpłynęła na stres i trudności ze zmrużeniem oka.
No nic... wreszcie wiemy więcej. Wreszcie czujemy, że zbliżamy się do innego miejsca a oddalamy od tego, gdzie obecna praca i parę innych nie do końca sympatycznych spraw. Mąż kuzynki szczerze opowiedział jak jest i nie ściemniał. Mówił o tym, co pozytywne i jakie mogą być ewentualne utrudnienia ale o tych drugich na szczęście mówił krótko. Mieszkania są nieznacznie droższe niż tu gdzie przebywamy obecnie ale i pensje są wyższe. Zatem wychodzi na to samo.
A plan mamy taki: zakładamy działalność gospodarczą zajmującą się sprzątaniem: mieszkań, firm, czego się tylko da. Stawki godzinowe są na tyle wysokie, że przy mniejszym nakładzie pracy możemy zarobić więcej niż obecnie i to przy mniejszym stresie i większej ilości wolnego czasu. Zanim to nastąpi oczywiście musimy znów uzbroić się w cierpliwość i zapoznać z nową rzeczywistością. Musimy dobrze zaplanować wejście na rynek i zdobyć klientów. Co z jednej strony jest proste /już projektujemy w głowie prostą ulotkę, którą na początku chcemy powrzucać do skrzynek pocztowych w co bogatszych dzielnicach/ a z drugiej trudne bo przecież nie my jedyni proponujemy tego typu usługi. Mamy jednak nadzieję, że nasza wiara w plan uczyni ponownie cud i że wszystko się dobrze ziści.
Wychodzę za założenia, że w tej chwili w restauracji również zajmujemy się w dużej mierze sprzątaniem - bo jak nie nakrywam do stołu i nie podaję dań to z grubsza wszystko inne raczej można zaliczyć do sprzątania: polerowanie szkła, sztućców, zdejmowanie brudnych obrusów, sprzątanie baru i inne tego typu pierdoły.
Teraz tylko szukamy kogoś z dobrym językiem niemieckim, kto z dobrego serca przetłumaczy nam z polskiego na niemiecki parę prostych słów na naszą ulotkę. Mama w Polsce, na urlopie a jej męża nie chciałabym do tego angażować. W pracy... nie mogę nic rzec w tym temacie bo... jeszcze tam pracuję i nie chcę siać podejrzeń. Niby w Niemczech jesteśmy a jednak pomocy szukamy w Ojczyźnie. Może ktoś z blogowiczów zechciałby nam pomóc? :-)
Będę wdzięczna za sygnał w tej sprawie.

niedziela, 5 czerwca 2011

a jednak niespodziewana radość

Jutro wolne, pojutrze też, popojutrze idę do pracy tylko na godzin 5 a potem ruszamy do Frankfurtu na rekonesans - WRESZCIE - ENDLICH - jak to mawiają tubylcy. A w czwartek idę do pracy na 14:00. Czyżby zmiany??? Nieeee..... to tylko regularne dwa dni wolne, po nich wyproszone wcześniejsze wyjście do domu /nie było łatwo, ale chyba przez wzgląd na moje ostatnie naście godzin pracy, nie mieli innej opcji/ a potem jakoś tak mi ustawili na 14:00 - ciekawe o której zatem wtedy wyjdę. W każdym razie jest światełko w tunelu.

sobota, 4 czerwca 2011

przerwa...nazwijmy techniczna

Na razie nas nie ma w blogowym świecie bo nie dzieje się nic co godne byłoby wpisu tutaj. Jak tylko zmienimy miejsce i trochę odetchniemy to rozpoczniemy ponownie relacjonowanie naszego niemieckiego życia. Chciałabym aby to nastąpiło jak najszybciej. Mam nadzieję, że wierni odwiedzający będą na nas czekać. :)