piątek, 20 grudnia 2013

na plusie

Bo to jest tak, że jednak aura za oknem robi atmosferę. Że jak jest na plusie to mimo iż wszystko gra i ogólnie jest pozytywnie i szyb w aucie nie trza skrobać to jednak paradoksalnie na plusie oznacza, że jest na minus. Tu się grzyby suszone moczą we wrzątku, tam amarylis rozkwita, a w powietrzu cynamon miesza z aromatem wanilii no ale co z tego skoro po wystawieniu nozdrzy za okno, zapach wiosennej ziemi dociera i miesza zmysły. Nie umiem tak. Lubię biało lubię choćby oszroniony świat przedświąteczny lubię mrozik bo wtedy wszystko się wyostrza.
Tymczasem ciasteczka na próbę były grane i jutro pewnie będzie repeta bo wyszły absolutnie takie, jakie zawsze chciałam zrobić.
Nie ma co generować kolejnych świątecznych postów, gdy wszyscy i tak zaplątani w łańcuchy i włosy anielskie. Dbajcie o siebie i bądźcie rodzinnie razem. Niech ciepła Wami nie braknie, niech zdrowie dopisuje i niech zwolni ten czas galopujący okrutnie. Niech zwolni i niech pozwoli Wam wsłuchać się w głos swój i bliskich. Wszelkiej pomyślności życzymy my - Nasza Polana - ON, Niuniol i Ja.

wtorek, 17 grudnia 2013

odkrycia

Odkrył ON, że orzech włoski z miodem smakuje wybornie i wykwintnie.  Owo połączenie stanowi ostatnio mój ulubiony deser. Zdrowie, na zdrowie, zdrowo, zdrowiuchno.


Odkryłam ja, że czapki ładnej ziomalskiej dla mojej chrześnicy zrobić nie umiem. Chciałabym ale pruje tylko i prucia końca nie widać chyba, że włóczki koniec i ponownie oczka nakładam i niestety garnek na łbie mi nonstop ląduje. Uczę się nowych wzorów ale żaden nie daje oczekiwanych efektów.

:-(

Natomiast popełniłam parę tygodni temu "worek" jak to nazwał mój twór Ojciec dumny właściciela owego worka czyli Franka. Franio był długo oczekiwanym człowiekiem na tej planecie i wreszcie z nami jest, zatem ciotka postanowiła zrobić mu do spania "worek" (no niech będzie) bo późną jesienią Franio na świat przyszedł, a i zima czeka go pewnie sroga. Zatem wyszło takie oto coś





Dobra idę robić koleją czapę. 

czwartek, 12 grudnia 2013

jestem szczęśliwa

Tworząc na niemieckich kafelkach smugi od mokrego mopa, przemierzam przestrzenie i myślę. Rozmyślam i analizuję. Wspominam, uśmiecham się do tych minionych kadrów, patrzę w przód i zaraz biodrem zaczepiam o kant mebla. Ból. Ale niezbyt mocny. "Patrz na to co dzieje się tu i teraz. - szepcze mi do ucha siedzący na ramieniu chochlik - Nie wybiegaj za mocno w przyszłość. To co dziś jest ważniejsze bo przecież za chwilę odbiegnie w dal, hen za nami i nigdy już nie powróci."
A więc jestem Tu i Teraz. Edukuję się, czytam, oglądam, rozmawiam, jem, śpię i staram się być spokojna. Wybieram cały czas drogę, którą chcę iść. Potem dzielę się przemyśleniami z Nim i On jest pozytywnie nastawiony. Przecież raz wybrana droga ma wiele odnóg. Trzeba dobrze wiedzieć, w którą skręcić aby dojść do celu. Nie wiem czy my dobrze wiemy ale błogość, która pojawia się przy konkretnych rozstajach sugeruje, że wybór był odpowiedni. Gdy coś nas uwiera, przystajemy na chwilę, wyrzucamy z buta uciskające kamyki i staramy się iść dalej, bardziej uważnie, stąpając rozsądniej bo grudkowatej powierzchni.
Wielość niewiadomych wydaje się być mniejsza. Rozwiązania nie zawsze przychodzą szybko ale samo otrzymanie dobrego wyniku, jest radosne.
Koniec roku to czas podsumowań. Rok nie był łatwy, wiele smutku się pojawiło i może dobrze, że się kończy. Patrzę jednak z optymizmem na to co dziś i co jutro. Przyjaźń, uśmiech, rozmowa, dotyk dłoni, ciepło kota... tyle mi potrzeba.


wtorek, 3 grudnia 2013

adwentujemy

Na niemieckiej ziemi świątecznie już od wielu tygodni. Serio. Aura raczej bardziej jesienna niż zimowa co nie przeszkadza autochtonom ustawiać na zaszczytnych miejscach wszelkiego rodzaju bohaterów bożonarodzeniowego szaleństwa. Mikołaje, Mikołajki, reniferki, sanie, śnieżynki, łosie, cuda i wianki. Na drzwiach wejściowych królują już ozdoby iglaste, w oknach świecą lampki. No ja wiem, że się ten sezon mocno wydłuża ale żeby aż tak...? :-)
W sumie wszystko rozchodzi się o tradycję, a tę adwentową to Niemcy dość mocno pielęgnują. Nie wiem jakie to ma odbicie w uczęszczaniu na msze poranne tzw. roratnie oraz kultywowaniu innych zwyczajów związanych z Adwentem jak na przykład sianko dobrych uczynków (akurat to ja dziecięciem będąc robiłam) czy wędrówka figurki Matki Bożej, ale świece adwentowe masowo zapalają  a i współczesne wersje kalendarzy adwentowych królują w każdym domu. 
U nas też jest już drugi rok. W zeszłym roku ja byłam inicjatorką i wykonawczynią a tym razem ON się popisał i muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Każdego dnia wyciągam z paczuszek prawdziwe cudeńka. Do tej pory wylosowaliśmy pakuneczki z przyprawą oregano, płatki ryżowe a nawet... makaron z mączki na bazie Cannabis czyli popularnie mówiąc, konopi. Ciekawe co jeszcze przed nami. Numerków brak. Losujemy na chybił trafił. 











 

niedziela, 24 listopada 2013

przejeżdżając

O szarościach i burościach pisać nie ma po co, bo przecież u wszystkich ta sama paleta barw. Nic nowego i mądrego w tym temacie nie napiszę. Dni snują się smętnie i energii niewiele do jakiś wielkich ekscesów. Nalewka zlana. Przefiltrowana. Cukier i cukropochodne plamy z podłogi zmyte. Czyli, że czekamy już teraz na zimę.
Ja zaszyłam się w książkach, serialach i robieniu na drutach. Może nawet będą z tego ciekawe efekty. Dobija mnie nieco fakt, że uruchomione wszelkie kontakty odnośnie domu, w większości pozostały bez odzewu. Pan Mikołaj polecony przez Megi jako jeden z niewielu odpisał na maila. Reszta delikatnie mówiąc olała temat... nie pisząc nawet "sorry, nie mam czasu". No bo może nie mają czasu nawet na taką wiadomość. Trudno. Jakoś przeżyjemy.
Tymczasem kopiemy dalej i szusujemy bez trzymanki po światłowodach. Jednak mam wrażenie, że bez osobistej obecności w kraju, niewiele uda nam się tu zdziałać.

Treść naszej pracy jakoś przestała zaprzątać mój umysł. Jest jak jest i gdy nie skupiam się za mocno na czyszczeniu powierzchni płaskich, jakoś idzie do przodu i spokojnie mijają dni, tygodnie i miesiące. Są nawet pozytywy. Mijam w czwartki dzielnicę biurowo-bankową. Pora roku wymusza na pracownikach szybkie włączanie lampek i świateł w biurowych openspace`ch. Garnitury, pończochy, białe bluzki, makijaże, pantofelki, ajfony, przerwy na papieroska, lanczyki i te służbowe pogaduszki. Och! jakże jestem wtedy SZCZĘŚLIWA, jak stopy mocniej z radości naciskają na pedały, jak wiatr wpada silniej we włosy i nieważne, że chłodny, że zimny, że czasem kroplami deszczu tnie po twarzy. Jestem przepełniona uczuciem wolności bo choć niejako zniewolona na emigracji to jednak wolna. Wolna od korporacyjnego życia, którego na szczęście nigdy nie byłam częścią i nigdy nie było ono moją aspiracją.

Mijam te okienka, ludzików zza szyby, podobnych do siebie niczym klocuszki jakiejś układanki. Układanki smutnej i nie mojej. Zostają za mną, w swoich ciepłych pomieszczeniach. Wsiądą potem do swych luksusowych aut, prowadząc nadal służbowe rozmowy przez zestawy głośnomówiące, postoją w popołudniowych korkach na autostradzie i dopiero jak wejdą do domu, poczują sztywność swoich kołnierzyków.
Lubią to co robią?
Ilu z nich to naprawdę kocha?


poniedziałek, 18 listopada 2013

przetwórnia

Rok temu była jedna skrzynka. W tym roku On zamówił u mojej mamy dwie i to jest zdecydowanie o jedną za dużo. Pigwa! Jest wszędzie. Lepi się podłoga. Cukier chrzęści pod krzesłami i kapciami. Kwaskowy aromat wita mnie codziennie od progu i żegna gdy idziemy spać. 

Owoce pokrojone. Wrzucone do wielu gigantycznych słoi. A to wszystko pracuje jak oszalałe. Jedne jeszcze w syropie a inne już oddzielone, obdarzyły nas arcysmacznym syropem. Trwa filtracja. Chyba spirytusu z Ojczyzny za mało przywieźliśmy a tutaj trudno dostać. No nic będziemy doprawiać z czasem. 

Poza tym przyszedł moment i ja nalewce powiedziałam NIE. On się nie poddawał. Jednak nie ominęły mnie dwa gary pigwy przeznaczonej na konfiturę. Rok temu nie byłam z niej do końca zadowolona. Tym razem zastosowałam inną metodę przygotowania. Póki co smak mnie zadowala. Jutro jeszcze potrenujemy ze skórką pomarańczową. 

Roboty co nie miara. I to jeszcze na tym naszym niemieckim minimetrażu. JA CHCĘ WIELKĄ KUCHNIĘ! 
W każdym razie warto teraz się potrudzić bo efekty tej pracy umilają potem życie przez cały rok. Naleśniki z konfiturą, tościk na śniadanko, albo tak zwyczajnie łyżką po prosto do paszczy. 

Dziś otworzyliśmy konfiturę malinową by Inkwizycja. Aromat wydostający się ze słoiczka przeniósł nas w mgnieniu oka od dwa miesiące wstecz, kiedy to spędzaliśmy podczas wakacji parę dni na Dolnym Śląsku m.in. u Inkwizycji właśnie. Słoiczek tylko dlatego tyle czekał bo nam się schował między innymi przetworami i cudnie ucieszył dziś nasze oko. Niebo w gębie!!! Idealnie. Niezbyt wiele dodanego cukru sprawia, że smak świeżych malin pozostał prawie nienaruszony. Warto było czekać. Oj warto! Dzięki Inkwi, bardzo dzięki :-). 



poniedziałek, 11 listopada 2013

lepsze i gorsze rozwiązania

Mój młodszy brat od paru tygodni mocno narzeka na ilość nauki w pierwszej klasie liceum. Trafił tam z bardzo dobrego gimnazjum, w którym też raczej luzu nie miał i myślał, że "obóz pracy" po gimnazjum dobiegł końca. Życie jednak mocno go doświadcza bo ślęczy nadal biedak nad książkami, kuje i świata poza funkcjami z matmy i niemieckimi słówkami nie widzi. Pocieszam go, że nie on jeden, że ja też, że inni i że potem tj. w dorosłym życiu nie jest wcale o wiele łatwiej a ... dorośli tak często przecież wracają do licealnych wspomnień i studenckich lat swego życia.

Każdy ma problemy na swoją miarę. Ja np. ostatnimi czasy zgłębiam problematykę dotyczącą konstrukcji niektórych urządzeń, przedmiotów tudzież rozwiązań architektonicznych w domach i mieszkaniach. Problematyka ta skupia się głównie na tym czy dany konstruktor, producent czy projektant biorą czasem pod uwagę jak ich twór będzie łatwy (trudny) w obsłudze jeśli idzie o mycie, czyszczenie, sprzątanie... no generalnie usuwanie brudu mam na myśli.
Kochani... czy myjąc lodówkę zastanawialiście się czasem po co w tych dolnych szufladkach jest tyyyyllllleeee rowków i zagłębień? Palca nie można tam włożyć nawet najmniejszego, rożek od ściereczki nie wchodzi a szczotka często też nie daje rady bo zanim włosie dosięgnie to już nasada szczotki hamuje dostęp. A tam, w tym kąciczku, rynience cholernej... jest akurat zaschnięty stary ketchup albo zgniły pomidor puścił sok i tak jak był tak zasechł. No niby można namoczyć... i czekać. Ale i to nie zawsze daje efekty.
Albo krany... Pięknie zdobione, z zawijasami, znów (o Boże!) z rowkami, gdzie kamień lubi się osadzać. Czyść to potem człowieku.
Wanny narożne. To jest dopiero koszmar. Często kran + prysznic są umiejscowione tak daleko w rogu, że aby puścić strumień wody, na wyczyszczoną powierzchnię, muszę do niej... wejść. Już od dawna pracuję bez skarpet, w klapkach, bo ilość opryskanego wodą ubrania była zatrważająca. No ale nie będą właziła do obcej wanny bosymi nogami... w klapkach? też mi się nie uśmiecha, zresztą wtedy płyn, którym czyściłam znajdzie się na podeszwie i rozniosę go po pomieszczeniu. Gimnastyka jest niezła. Niecenzuralne słowa lecą wtedy płynnie niczym ta oczekiwana przeze mnie woda.
Pralka. Tak... pralka ma przecież taką szufladkę, do której sypie się proszek, nie? Często proszą mnie moje damy abym im te szufladki umyła "bo proszek się przykleił, bo wewnątrz jest już czarno". One oczywiście nie wiedzą jak się te szufladki wyjmuje, "ale ja pewnie wiem". Tak owszem wiem, ale z tym też nie ma łatwo. Każda wyłazi inaczej, gdzie indziej naciskasz magiczny kawałek plastiku aby uwolnić pudełeczko. A jak już je uwolnisz to dopiero zaczyna się przygoda. Tam zagłębień jest dopiero cała masa. Zastanawiam się czy nie można tego było wykonać aby prościej? Lub chociaż aby było to rozbieralne, niczym plastikowe klocki, na części? Pomijam fakt, że zawsze się przy tej czynności muszę zadrapać.... F**k!
Okna dachowe. Takie do których jest bezpośredni dostęp są spoko. Otwierasz, odkręcasz na drugą stronę. Myjesz. Skończone. Ale są też takie wysoko, pod chmurami samymi prawie, do których nie masz dostępu. Ręką nie ma mowy dosięgnąć. Drabiny brak. Wejścia od strony dachu też nie ma. Syf na oknach. Stare, suche liście. A klient patrzy jakby całkiem serio chciał zapytać o to czy przywieźliśmy ze sobą skrzydła.

Tego typu zagwozdek mam masę każdego dnia. Wiem, że pewne mało wygodne rozwiązania są nieuniknione ale czasem naprawdę mam wrażenie, że autorzy odpowiedzialni za moje codzienne koszmarki nie pomyśleli w chwili procesu twórczego, o przyszłych użytkownikach a tak naprawdę o wszystkich Putzfrau, Sprzątakczach i Cleaning Lady całego tego świata.

O!

Pozdrawiam Cię Bracie!

A gdy ja sprzątam za oknem takie oto nadal procesy zachodzą...









niedziela, 27 października 2013

wystawa

Udaliśmy się dziś po śniadaniu na wystawę. Wystawa prac autorów wielu choć w sumie może tylko jednego... kto to wie. Technika generalnie sugeruje, że artysta jest jeden. Użycie kolorów i wielość barw także. Ale czy to możliwe aby jeden dokonał takiego cudu i tyle prac na raz samodzielnie stworzył?
Przechadzaliśmy się pośród sztalug, wiatr muskał nasze zaspane jeszcze twarze, woda rosiła obuwie... Sfotografowaliśmy trochę tych dzieł choć informujemy, że to tylko promil prac, które udało się nam dziś obejrzeć.

























































u Was też aktualnie takie wernisaże się odbywają? :-)