niedziela, 26 lipca 2015

butelkowa podłoga

Zebraliśmy dziesiątki worków butelek, szczerze wierząc, że wystarczy na całą zaplanowaną powierzchnię podłogi. Starczyło... na 1/3 pierwszego pokoju. Robota idzie w znoju i trudzie ale idzie. Tu sąsiad dowiezie worek, tam sąsiad wskaże gdzie można poszukać więcej. Okoliczna plaża nad jeziorem wydawałoby się, że jest idealnym źródłem poszukiwań ale okazała się tylko dobrym. Skład odpadów komunalnych był odkryciem tygodnia bo tam setki a może i tysiące. Przekrój spożytego napoju konkretny. Butelki po weselnych wódkach w ilościach szokujących.

I tak oto powstaje nasza recyclingowa podłoga, której nawet nie specjalnie dziwią się tubylcy. A myśleliśmy, że będzie będą stukać się ostentacyjnie w czoło. Nawet sąsiad Wojtek przyszedł i fachowo ocenił, że " oooo to to dobre jest, ciepło Wam tu będzie"






poniedziałek, 20 lipca 2015

widoki na teraz i na przyszłość

Brudne dłonie naszych znajomych i rodziny, od ziemi i piachu oraz innych materiałów budowlanych to dla nas ostatnimi czasy najwyższy stopień oddania i dowód na solidny poziom uczuć kierowany w naszą stronę. Jasne... że żadnych dowodów nam nie trzeba ale ... nie mogę pozostawić tego tematu tak po prostu bez komentarza. Gdy miejskie dłonie, w czasie długo wyczekiwanych wakacji, zamiast rwać się do relaksu i totalnej bezczynności, rwą się dla odmiany do tego aby zafundować sobie kilka obtarć i niezłych odcisków, no to sorry ale wielkie szapoba i wdzięczność do końca życia. Był moment, w którym, dzięki pomocy nieocenionej naszej rodziny właśnie, zapanował nawet na naszym podwórzu swego rodzaju porządek. Jednak wystarczyło parę dni i ON ponownie nazwoził drwa rozmaitego, które posłużyć ma częściowo jako materiał na opał a w znacznej mierze jako budulec na szopkę tudzież budynek gospodarczy - jak to pan w starostwie fachowo nazwał.

Nie mogę się nadziwić naprawdę ile energii wnoszą do naszego domu ludzie, których pot nie raz skapnął na domowe klepisko. Ich zaangażowanie to zastrzyk dla naszych czasem wyładowanych baterii. A potem palimy ogień wieczorną porą, uprzednio zanurzając spocone ciała w wodzie jeziora okolicznego, i gadamy albo gapimy się zwyczajnie w światło, w ten metafizyczny płomień, niezmienny od tysięcy lat. I tak jak naszym przodkom kiedyś, nam także daje poczucie bezpieczeństwa, ciepłą strawę a jednocześnie odstarsza zwierzynę, której my akurat na razie odstraszać nie chcemy. No chyba, że ślimaki, ale na nie raczej światło ognia nie działa. A szkoda.

Prądu nie ma już dziś po raz drugi albo trzeci. Tak, po prostu wyłączają sobie na chwil kilka a przecież na żadną burzę się nie zapowiada. Może reperują to co nabroiła przyroda nocą ale u nas raczej żadnych szkód nie odnotowano. Czasem tak po prostu, bez wyjaśnienia, miejscowa rzeczywistość sama dba o zwolnienie tempa, o zatrzymanie, o ciszę.

Kot Niuniol ma już kolejną w swoim życiu szansę ogromną na zmianę swego mentalnego oblicza. Przypomnę, że pierwsze 5 lat swego życia spędził w bloku, na czwartym piętrze, nie znając możliwości jakie czerpać można z wolności czyli bezstresowego wychodzenia na zewnątrz. Gdy został przez nas adoptowany, nagle nie dość że zmienił kraj i podobnie jak my musiał zacząć funkcjonować na niemieckich warunkach, to zdaje się zmienił totalnie tryb życia, odkrył świat myszy, nietoperzy, nornic i ryjówek. My odkryliśmy, że życie z kotem może odbywać się bez kuwety a kot stał się prawie bezobsługowy. I nagle z tego poukładanego niemieckiego życia, wyrwaliśmy go nie pytając za często o zdanie i przenieśliśmy do (naszym zdaniem) raju, którego Niuniol zdaje się nie do końca doceniać. Były chwile, że znikał na parę godzin i nie wiadomo było gdzie jest, co robi i czy jest mu z tym naprawdę dobrze. Obecnie trzyma się głownie domu, znika tylko w upalne południa za dom szukając schronienia w wysokiej trawie, pod deskami albo w cieniu drzew. Miejscowym koto nie umie pokazać tyle walecznego oblicza, ile potrafił z siebie wykrzesać na niemieckiej ziemi. Mam wrażenie, że tam była równa walka kastrat kontra kastrat, a tutaj miejscowe (mimo iż mniejsze i chudsze znaaaacznie) to jednak rządzą i potrafią podejść do jego miski i wcinać bezczelnie miastowy pokarm z puchy a Niuniol wtedy zamiast pogonić to biegnie do nas, niczym małe dziecię na skargę, miaucząc w niebogłosy. Pierdołowaty jest nieco i mamy wrażenie, że jeszcze nie do końca ogarnia nową rzeczywistość.

a oto i nasze aktualne widoki

















sobota, 11 lipca 2015

Mn

Budowanie domu to codzienna droga do poznania, to często droga przez mękę a także seria różnych przyjemnych i mniej przyjemnych niespodzianek. Wyjście z naszego domu mamy na wschód więc jest to totalnym zaprzeczeniem tego, o czym marzyłam, bo słońca niewiele na ganku, do tego cień starych jabłoni robi swoje no i wiatry szalejące też tej sytuacji nie ułatwiają. Jednak wystarczy zejść po schodkach kilka kroków w bok i już jest cieplej i śniadanie w plenerze przy ładnej pogodzie zjeść można. Jak się nie ma co się lubi.... to wiadomo.

Radość półroczna z posiadania własnej studni a tym samym i wody trwała krótko bowiem kilka dni temu okazało się, że mamy w wodzie zbyt dużo manganu. Pitną wodę nosimy zatem ponownie od sąsiadów (ich woda nie była badana ale doświadczenia organoleptyczne pozwalają wierzyć, że w tym temacie nie jest źle) a my musimy szybko pomyśleć o jakimś systemie uzdatniania. Ponoć poprzednicy nasi, którzy zamieszkiwali nasz dom około 30 lat temu korzystali w swojej studni z tego samego źródła co my i dożyli w zdrowiu późnego wieku. Przecież dawniej ludzie nie zawracali sobie głowy badaniem jakości wody. Co nam strzeliło? Nie wiem. Tzn. wiem ale już tłumaczyć mi się nie do końca chce.

Obecnie jesteśmy na etapie przenoszenia na nasz teren małej szopy z bali 30 centymetrowych celem wybudowania u nas pomieszczenia do prac majsterkowych dla Niego a dodatkowo może uda się także dołączyć małą wiatę na autko. Terenowy samochód plus przyczepa pracują nonstop. Uszkodzeń jest już kilka ale tylko ten co nie pracuje to nic nie psuje, więc znosimy w milczeniu te usterki i działamy dalej.

Z manganem uporać się trzeba choć nikt się tego nie spodziewał. Spodziewaliśmy się natomiast innych utrudnień, które wcale nie nadeszły więc jak widać równowaga w przyrodzie jest i to cieszy...bowiem wagą zodiakalną jestem.

A dziś po południu rozpoczynamy weekendowy wypoczynek. Po niedzieli znów gość nam się szykuje, także na nudę nie narzekamy.

Dobrego weekendu. 

piątek, 10 lipca 2015

zatrzymać się czyli pojechać

Wpadliśmy w kierat. Każda chwila warta jest przecież pracy. Tu coś przestawić, tam przyciąć, poukładać, to rozebrać a tamto znów złożyć. Od świtu do nocy jest robota i czy się chce czy nie to robić trzeba. I jak łatwo w takim układzie dnia zapomnieć o tym co najważniejsze, o zatrzymaniu, o chwili spokoju i kontemplacji choćby najbliższego otoczenia. Spożywamy posiłki, rozmawiamy, zagapimy się na przelatującego świetlika, ucieszymy się na widok pasącej się po sąsiedzku krowy ale często brak czasu albo i odwagi na opuszczenie na moment placu budowy w celu zwyczajnego zrelaksowania się. No bo pewnie strach przed tym, że nie zdążymy jest silniejszy od tego, żeby zadbać o swoją duszę i zdrowie psychiczne. No bo podczas budowy nie brak napięć, krzywych spojrzeń czy też zniecierpliwienia. No a ten kwiat codziennie należy podlewać bo jak nie to uschnie zapomniany. A tego przecież nie chcemy.
No to jedziemy jutro się zrelaksować i robimy przy tym wyjątek nie lada bo przecież zgodnie z wiejską zasadą tylko w niedziele się tu wypoczywa a w inne dni praca wre u wszystkich. Jedziemy za namową wirtualną Joli z Innej bajki, która zaprasza w imieniu Gospodarzy oraz własnym na otwarcie Chaty nad Wisłokiem. Chata owa inspirowała (nieee no nadal inspiruje!!!) nas przed wieloma miesiącami, a raczej inspirowali nas jej właściciele, którzy byli na podobnym etapie, na jakiem my jesteśmy teraz. A gdzie my wtedy byliśmy to nie będę nawet pisać bo o takim etapie, na jakim jesteśmy nie marzyliśmy nawet w najśmielszych snach. Zatem jedziemy poznać Gospodarzy Chaty nad Wisłokiem, jedziemy poznać Jolę i Maćka oraz ich wspaniałe prace, które znamy jedynie z monitora i mamy nadzieję, na dobrą zabawę, bowiem szykują się koncerty, ciekawi ludzie dookoła, pyszna pasza oraz stoiska z rękodziełem wszelakim.



Przyda nam się kontakt z ludźmi, z kulturą i sztuką wszelako pojętą. No i czy to nie genialne, że Chata nad Wisłokiem z taaakimm przytupem planuje otwarcie swoich bram. Trzeba wspierać, podziwiać, podglądać i być. Tworzymy tu wspólnie choć w oddaleniu przecież nową jakość życia. Inni zrobili to już dawno a my dopiero dołączamy do grona. Nie mam na myśli lepszej czy gorszej jakość ale z pewnością innej, osiągniętej w pocie czoła, z kurzem na facjacie, z różnymi myślami w głowie. Uczymy się od miejscowych i otrzymujemy od nich masę dobrych rad i korzystamy z wielowiekowego doświadczenia ale i oni od nas coś dostają. Oni też nas podglądają. Czasem się dziwują, czasem pewnie podśmiewają ale warto jest tworzyć wspólnotę, dzięki której człowiek zaczyna czuć się jej częścią.
Wiatrzysko dziś wieje, przelatuje przez wszelakie dziury w naszym niewykończonym jeszcze domu i jednocześnie uczy nas chować to i owo do środka bo inaczej poleci hen na łąki i pola. Pieca rozpalić nie możemy gdyż jest chwilowo w przebudowie, bo trzeba w nim umieścić jeszcze (zapomnianą tudzież olaną przez "zduna") podkowę oraz inne detale, które pozwolą ogrzać inne pomieszczenia.   Hartujemy nasze ciała i dusze a przecież hartowanie to droga niezbyt prosta, wymaga siły i wytrwałości. I każdego dnia zmagamy się z tym aby żyło się nam lepiej, spokojniej, inaczej.

no i jeszcze słowo na kolejne dni dla Was i dla nas (przeczytane TU)
"najprostszą formą kontemplacji jest patrzenie na rzeczy, których nie stworzył człowiek. Powinny być piękne. W ten sposób możemy przekroczyć siebie samego"

Dobrego dnia dla Was.

czwartek, 9 lipca 2015

COŚ

Mijamy doliny, obok nas ocierają się zielone wzgórza, strumyki szemrzą a nocą latają koło domu
świetliki. No wakacyjny to klimat jak nic a tu trzeba nadal przekonywać samą siebie, że to wakacje raczej nie są.
Ponoć odkąd my jesteśmy, sąsiadom nie wchodzą w szkodę jelenie ani dziki. Że niby my tacy głośni, hałaśliwi??? :-)
Nadal roboty moc. I końca jej nie widać. Z tego oto prostego i banalnego powodu nie udaje mi się po wielokroć zadzwonić do tych i owych i opowiedzieć o naszych pierwszych tygodniach tutaj. Bo życie wiejskie i to jeszcze na etapie warunków prosto ze Sparty, łatwe nie jest a czynności wydawałoby się banalne, zabierają czasu że hoho. Zmywanie w miskach trwa nadal a kąpiel, gdy upały na moment odeszły też szybkie nie są. Chodzenie po domu bez podłóg to wyzwanie dla naszego błędnika oraz mięśni ud i pośladków.   
Ale najbardziej irytuje brak czasu. 
Bo ciągle COŚ i to COŚ jest zazwyczaj duże i ważne i nie można go odłożyć na jutro bo od tego COSIA zależy kolejne COŚ i tak w koło Macieja. 
Czy to norma? No śmiem twierdzić, że na tym etapie to raczej tak. Bo przecież trza się wyrobić z hydrauliką i podłogami już wspomnianymi a potem jeszcze poddasze i ocieplenie dachu no i urządzenie tej chałupiny naszej. 
Goście byli i przy nich robota szła jak burza, teraz rąk do pracy znacznie mniej to i efekty pewnie nie będą znów spektakularne. 
Ale radością są kiełkujące rośliny. Wysiane co prawda z meeeegaaa opóźnieniem ale dające jednak satysfakcję i nadzieję na jakieś plony. 
Rosną szpinak i koperek oraz słoneczniki. Są lawenda i stewia, a także melisa, mięta i tymianek. Kiełkują oregano i poziomki. No i ma się rozumieć, że łubin i malwy. Wszystko poprzekręcane i czasowo totalnie nie wbite w punkt ale co ma być to będzie. Tylko hortensje niemieckie nie podołały upałom i liście się zbuntowały a kwiatostanu jak nie było tak nie ma. 
Się zobaczy. 
Trzymajcie za nas kciuki bo potrzebne są nadal. 

piątek, 3 lipca 2015

praca wre czyli detoks

Jest nas tu obecnie 9 osób. Rodzina, przyjaciele rodziny i inne duszyczki pomagają nam ogarnąć to co nas otacza. A wokół nas tony starego drewna, i tego spróchniałego i tego dobrze wysuszonego, twardego jak skała. Cyrkularka od paru dni nie daje o sobie zapomnieć. Świst, zgrzyt i warkot docierają do naszych uszu. Krajobraz po woli przestaje przypominać ten po burzy, co sprawia że chaos przeistacza się w minimalny porządek, którego jeszcze w całości nie widać ale są już jego zalążki. To cieszy.

Ekipa jest chętna do pracy, w trudzie i znoju spędza z nami wakacje i chyba nigdy nie uda się nam wypłacić i odwdzięczyć za ten pot i energię, którą tu rozsiewają. Jest zabawa, śmiech, smaczne jedzonko a potem znów zatyczki do uszu i dalej piłowanie, układanie, rąbanie, porządkowanie.

W domu prace też nieco poszły do przodu bowiem właśnie powstaje instalacja elektryczna a na dniach wreszcie wejdą z robotami hydraulicy. A co za tym idzie jest szansa, że może z początkiem sierpnia moje stopy zaczną wreszcie stąpać po podłodze i kurz opadający na wszystko co się da zakończy swoją hegemonię.

Upały, o których słychać z różnych stron, nas na szczęście nie dotyczą. Żyjemy dość wysoko, więc nawet jak świeci u nas mocne słońce to powietrze jest na tyle rześkie, że znosimy to znacznie lepiej niż mieszkańcy naszej wsi, których domy położone są niżej. Poza tym w sadzie zawsze można schronić się pod szerokimi gałęziami wiekowych jabłoni, popijając orzeźwiającą wodę z sokiem lub lemoniadę z mięty i pokrzywy.

Daliśmy do zbadania naszą wodę. Usłyszałam, że w jednym gospodarstwie w wodzie jest zbyt dużo manganu. Co prawda znajduje się ono około kilometr od nas i zapewne to zupełnie inne źródło ale ...
Z tego co wiem to miejscowi rzadko badają wodę i jej skład. Kiedyś ludzie korzystali z tego samego źródła, na którym została wybudowana nasza studnia i jak to mówią sąsiedzi "żyli w zdrowiu przez wiele lat", jednak chyba wolimy wiedzieć co pijemy.

No i tak każdego dnia uczymy się czegoś nowego. Np. tego żeby chleba w torbie plastikowej nie zostawiać na zewnątrz bo może pies porwać tę torbę w nocy i zwyczajnie zawlec ją o kilkadziesiąt metrów od domu. Albo żeby wiadro ze świeżo nalaną wodą przykrywać bowiem za chwil kilka utopi się w nim parę much lub naleci do niego kurzu. Albo jak oddalamy się od domu to lepiej schować wszelkie narażone na wodę przedmioty bo słoneczna pogoda rano, wcale nie musi oznaczać takiej samej po południu. No i zakupy z wyprzedzeniem planować i na zapas robić bo do sklepu codziennie się nie zjeżdża.

Na internet czasu nie ma kompletnie a tak naprawdę po prostu nie odczuwa się totalnie potrzeby aby do niego zaglądać. Obecnie łączenie się siecią jest niejako przymusem i obowiązkiem, który odsuwam w czasie jak tylko się da.

Żyjemy w rytmie przyrody, która dyktuje nam i układa każdego dnia kolejność prac. Jestem ostatnio mało kreatywna. Nastawiona na działanie czyli robotę, wykonuję czynności niezbędne do tego aby wreszcie stworzyć zakątek, który pozwoli na choć chwilowe zgłębienie się sobie i wejrzenie do środka. Może pewnego dnia naprawdę się to uda.