piątek, 29 stycznia 2016

kapanie

Pierwszy powiew... no boję się powiedzieć, że wiosny bo wiadomo, że jedna jaskółka jej nie czyni ale dziś zapachniało życiem. Po wielu dniach ciszy, bezszelestnego opadania płatków śniegu, gdy to świat pogrążył się w książkowym zimowym śnie, gdy wszystko skuł lód i życie zamarło, nagle pojawiło się życie.

Najpierw w postaci kapiącego, rytmicznego wystukiwania dookoła. Nowa muzyka tego miejsca zaczęła wypełniać tę ciszę, do której przywykłam już, ale która to cisza zaczęła być nieco nużąca. Ale będąc oko w oko z przyrodą nużyć się nie można bo nonstop są jakieś zaskoczenia i piękne zmiany aury.

Zwierzęta czują to najlepiej, bez kalendarza, bez wskazówki termometru. Po prostu znikają na dłużej z domu a wczoraj wieczorem do Niuniola pod dom przyszła mafia od sąsiadów i darcie było nieziemskie, gdy podczas mrozu - wiadomo... kocury wygrzewają futerka na piecach maści wszelakiej i łobuzerka im nie w głowach.

Słońce szaleje od wschodu do zachodu i wpada jasnymi promykami przez nasze zielone okna i wypełnia dom radosnym światłem, którego dawno nie było. A dookoła cały czas kapie, skapuje, moczy głowę, drąży rowki i zmienia konsystencję śniegu i tworzy nowe iluminacje świetlne tym kapaniem i topieniem się i błyszczeniem.

A jak się człowiek pochyli nieco nad tym tematem to tak to właśnie wygląda.















A może zima już nie wróci? Skoro przyroda tak wyrywa się do życia... Radość ma wielka!!!


A wieczorem wszystko znów cichnie, okrywa się bezpieczną powłoką zmroku, zamiera i żegna kolorami nadziei, które znikają szybko za horyzontem, pozostając na długo w sercu.


wtorek, 26 stycznia 2016

bez chłopa

Bez chłopa na wsi życie jest marne, ciężkie i w ogóle takie jakieś... Chwilowa samotność ma wiele zalet pod warunkiem, że wszystko w domu gra, hula i buczy jak należy. Wystarczy jednak jakieś coś, jakiś chochlik niespodziewany, jakiś przestój nie wiem dajmy na to w dostawie prądu, albo że mrozy i z wodą coś nie tego, albo że już 6-sty raz dziennie musisz samej chodzić po drzewo albo że auto odśnieżasz i jednocześnie rozgrzewać je musisz gazując stopą delikatnie, albo że pająk nieco większy niż ten, którego jesteś w stanie zaakceptować albo mysz... albo Bronkowi łapka krwawi bo sobie o ostry lód skaleczył, albo na biegówkach chcesz w towarzystwie pobiegać, albo żeby chociaż popatrzył lub fotę cyknął. No i w nocy przytulić się nie ma do kogo. Tzn. Broniu i Niuniol z obu stron śpiąc świetnie tę rolę przytulasów odrywają ale wiadomo...

No a najgorsze to jak pies w nocy zacznie szczekać i wybudza ze snu a Ty nie wiesz czy przed dom z siekierą wyskoczyć na wroga czy jak... no bo ujada nie wiadomo po co i z kim tak głośno konwersuje. W takiej sytuacji nie raz miałam stan przedzawałowy.

No i tak to niby fajnie samej ale nie fajnie z drugiej strony i tych cech niefajności jest zdecydowanie więcej.

Zatem chłop na wsi (zresztą nie tylko na wsi) to chłop i każda baba to powie. Co nie?



niedziela, 24 stycznia 2016

moja pierwsza

Już dawno chciałam ją zrobić. Zbierałam się od jakiegoś czasu. Dziś przyszedł TEN dzień i jest.
Moja pierwsza Motanka.
Ma imię ale nie zdradzę jakie.
Została zrobiona z intencją ale nie wyznam z jaką.
Poznajcie ją...





czwartek, 21 stycznia 2016

kim jesteśmy czyli o Babci i nie tylko

Poranek obudził mnie przytulnym światłem wpadającym do chaty przez okna, Nie ma słońca. To puchaty śnieg, delikatnie opadający na nasz świat, sprawił że w domu zrobiło się jeszcze bardziej domowo, ciepło i kameralnie. Leniwie pogłaskałam psa, przytuliłam kota i pomyślałam, że czas wstawać. Zjadłam śniadanie. Oddaje się tym porannym ceremoniałom bez pośpiechu bo już wiem, że kiedy mogę to mogę i to tylko mój czas. Takie poranki dadzą mi energię w przyszłości, gdy będzie nieco szybciej, nieco inaczej. 

Samotność sprzyja rozmyślaniu, samotność sprzyja wspominaniu. Ostatnimi dniami odbywam wiele podróży w przeszłość z różnych powodów i czerpię wielką radość z faktu, który uzmysławiam sobie przecież od lat, że te wszystkie wydarzenia i wspomnienia, ludzie, którzy stanęli do tej pory na mojej drodze - to wszystko ukształtowało mnie i bez tego nie byłabym przecież tutaj gdzie jestem, Może byłabym gdzie indziej, robiąc coś kompletnie innego i może byłabym równie szczęśliwa i spełniona a może kompletnie nie. Chociaż biorąc pod uwagę mój charakter, który od zawsze pomagał mi dokonywać w miarę odpowiednich wyborów, takich które sprawiały, że szybko oddalałam się od sytuacji, z którymi było mi nie po drodze to może nie byłoby tak źle. I choć niektórzy odbierali to jako swego rodzaju ucieczki to jednak mam wrażenie, że one nimi nie były. Zawsze te uniki przed sytuacjami niekomfortowymi dla mnie okazywały się (mimo często trudnych dla mnie konsekwencji) dobrymi rozwiązaniami. Jednym słowem wolałam zawsze wziąć na klatę trudne konsekwencje pewnych rozwiązań niż męczyć się w danej sytuacji. O!

Wśród tych pięknych wspomnień krążę głownie po moich latach nastoletnich, licealnych gdy kształtowałam się ja i gdy spotkania z rówieśnikami i nie tylko w sytuacjach bardzo wszelakich pozwoliły mi być dziś na Naszej Polanie. Jestem o tym bezgranicznie przekonana. Wspólne rozmowy, imprezy, wagary i pierwsze używki próbowane gdzieś w zaciszu przyrody z zaufanymi (a czasem mniej) ludźmi. Mam wrażenie, że posmakowałam życia mimo pewnych potknięć a czasem nawet kilku kroków wstecz. To wszystko  miało sens. Mimo że rodzina łapała się często za głowę. Tak to był zwykły bunt, bunt nastolatki ale uważam że jest on niezbędnym elementem naszego rozwoju. Wtedy kształtuje się nasze JA, nasza niepodległość, nasza samodzielność i to wtedy wydeptujemy pierwsze ślady na ścieżce naszej przyszłości. Jasne, że potem też wydarza się moc sytuacji, które mogą nam podciąć skrzydła albo wzmocnić, mogą dowartościować albo zgnoić z tego czy innego powodu ale jest szansa, że jakość naszej młodości pomaga nam dźwignąć się (lub nie) w chwili niepowodzeń. Do tego dochodzi grupa przyjaciół i osób, na których możemy polegać i którymi otaczamy się za młodu i mamy ten tak zwany fundament, dzięki któremu możemy poruszać się po wyznaczanym przez samych siebie świecie. 

Dziś jest Dzień Babci. Pierwszy mój Dzień Babci bez ukochanej Babci. Smutny ale i radosny. Bo przecież z Babcią, która była niezaprzeczalnym elementem mojego dzieciństwa, młodości i mojego dorosłego już życia, wiąże się też wiele wspomnień, których blask odbija się na tym co dziś. A przecież z Babcią nie zgadzałam się zawsze i były chwile lepsze i gorsze ale Babcia była i zawsze ratowała w opresji, obdarowywała dobrym słowem, prezentem, wspomagała finansowo i lubiła mieć ten element sekretu ze mną jako wnuczką, przed resztą świata. 

Jako Babcia rozumiała mnie może bardziej niż cała reszta. Nie wisiał nad nią ten obowiązek wychowywania. Mogła rozpieszczać nie patrząc na konsekwencje, w efekcie czego była zawsze fajnym kumplem, któremu nie trzeba wszystkiego mówić, ale który rozumiał mnie bez zbędnych słów. Taka oaza, do której się wraca gdy dobrze i źle.

Babcia trzymała ze mną sztamę, tak jak trzymała potem sztamę z moim bratem. Była prawdziwą Babcią i tylko ja wiem jak często ratowała mnie w chwilach trudnych, o których może nawet Ona nie miała do końca pojęcia. Ale potrafiła też w dzieciństwie dać centymetrem po łydkach (była krawcową) bo byłam rozrabiara, bo ganiałam po grządkach albo łobuzowałam z kuzynem. 

Dziś sadząc cebulki tulipanów widzę Babcię, która wykopywała swoje cebulki, wrzucała do skrzynki, zamykała w starej komórce i czekała na odpowiedni moment by posadzić je z powrotem do ziemi aby na wiosnę znów cieszyły oko. Agrest, porzeczki, truskawki to zawsze smak i zapach Babci. Lane kluski - bleee.... :-) Rosół z makaronem - już nigdy nie zjem takiego jaki robiła Babcia ale cieszę się, że każde spożycie rosołu to myśli najcieplejsze o Niej. Jej śmiech, jej trud życia, jej zwyczaje i przyzwyczajenia. Jej zapach. 

Ostatnie lata mijały mi bez Babci. Była fizycznie, rozmawiałyśmy na skypie, były radości i śmiechy, ale było mi jej z racji emigracji za mało. Mimo mojej nieobecności zawsze starałam się być.  Dać jej odczuć, że mimo iż daleko to jestem przy niej blisko. Wierzę, że to czuła. Wysyłałam kartki, czasem kwiaty, a każda wizyta w kraju nie mogła się obejść bez spotkania z Nią. 

Miałam jeszcze mnóstwo planów i pytań do niej ale sobie mówiłam "jak wrócę, na spokojnie". Los okazał się zakpić ze mnie, jak z wielu nas, na tym padole. Ja wróciłam a Babci już nie ma. Odeszła do swojej spokojnej krainy i patrzy na mnie z góry i kibicuje naszym poczynaniom. Wiem to.

***

Przypomina mi się taki krótki filmik o dziadku, który w święta siedzi sam przy stole, dzieci i wnuki w ostatnim momencie odwołują przyjazd, potem są jego urodziny, potem jakieś inne uroczystości a on zawsze sam, z łzą dziadkową w oku i ze smutkiem w sercu, zerkając z tęsknotą na zdjęcia rodzinne. Potem jest kadr gdy te dzieci i wnuki otrzymują telegram o śmierci dziadka. Oczywiście wszyscy są pogrążeni w wielkiej żałobie i smutku. Przybywają na pogrzeb do miasteczka, w którym mieszka dziadek, wchodzą do domu a tam w jadalni pięknie nakryty stół dla kilkunastu osób a z pokoju obok wychodzi dziadek, żywy i w odświętnym ubraniu i na pytające spojrzenia rodziny odpowiada: "W jaki inny sposób mogłem Was tutaj wszystkich razem zgromadzić?" Oczywiście łzy, wzruszenie i wzajemna wielka radość. Ale i pewnie gorycz w sercach i żal do samych siebie, że właśnie tak.... 

To tylko filmik, wyciskacz łez, który bazuje na naszych emocjach i uczuciach ale chyba mega życiowy. Nie pozwólcie swoim Dziadkom i Babciom być dziś samym. Nawet jeśli jakieś nieporozumienia, smutki, brak czasu, albo inne tego typu.... Za rok może ich już z Wami nie być, ale oby byli jak najdłużej. 

Dobrego Dnia Babci Wam życzę!




niedziela, 17 stycznia 2016

zima

Podobno mieszczuchom decydującym się zamieszkać na wsi towarzyszy takie jedno powiedzenie, że pierwsza przeżyta zima weryfikuje wszelkie marzenia. A tak naprawdę to przetrwanie całego cyklu czterech pór roku jest dowodem na to czy się do tego nadajemy, czy się w tym dobrze czujemy, czy dajemy radę, czy tęsknimy do odśnieżonych chodników, posypanych ulic, ogrzanych bez naszego fizycznego udziału budynków czyli po prostu do tego nazwijmy to luksusu, jaki serwuje nam możliwość mieszkania w mieście.

Czy ja się zimy bałam? Raczej byłam jej bardziej ciekawa. Bo palenie w piecu nie jest dla mnie jakimś obciążeniem ale palenie w piecu na co dzień i dorzucanie (przynoszenie) drwa po kilka razy dziennie mogło się już czymś nużącym i trudnym okazać.

Żyjemy w lekkim odosobnieniu od wsi, bo na przysiółku, do którego trzeba się trochę wdrapać pod górę ale na szczęście odśnieżanie w ogóle nas nie dotyka bowiem dom stoi dość blisko dróżki, zatem auto nawet jak je mocno przysypie, wystarczy tylko lekko odkopać łopatą i jedziemy. Ci co mieszkają znacznie dalej od drogi, po prostu zostawiają auta bliżej drogi żeby ułatwić sobie życie.
Ale zmagania z zimą są na znacznie innym poziomie niż to sobie mogłam wcześniej wyobrażać.

Czasem np. nie da się zjechać z naszej stromej górki. Auto ma niby opony zimowe, niby napęd na 4 koła ale jak jest ślisko to po prostu jest ślisko i żadne 4x4 nie pomogą w takiej sytuacji. Zanim posypią (bo sypią) to pomaga wtedy uzbrojenie się w cierpliwość. Trzeba na spokojnie. Zaplanować na nowo dzień, odwołać to co odwołalne, zrealizować to co możliwe do zrealizowania w danej okoliczności i tyle. Nic na siłę. Przyroda zaplanowała sobie, że dziś nie ruszysz no to uszanuj jej decyzję. Walczyć można, ale nie zawsze trzeba. Ta mądrość zawitała do mojego życia całkiem nie dawno i zdecydowanie dobrze mieć ją na podorędziu.

A poza tym przecież kto powiedział, że nie można sobie pozwolić na chwilę dla siebie, właśnie teraz, właśnie zimą, gdy wszystko uśpione, skryte pod puchową kołderką, gdy wydaje się, że umarło ale przecież na wiosnę pięknie przekonamy się, że jednak nie. Tymczasem, przykrywam się bez żadnych wyrzutów czymś ciepłym, biorę kota z jednej, psa z drugiej strony, włączam film lub otwieram karty książki i czerpię, korzystam... bo wiosna i lato są piękne ale tego typu rozrywki będą zdecydowanie rzadsze. Zima to zima.

Palenie w piecu okazało się być czynnością wręcz metafizyczną. Uwielbiam to wybieranie drwa, przynoszenie go lekko pokrytego śnieżną powłoką i układanie koło pieca. Trzeba sobie siekierką przygotować drzazgi na rozpałkę - umiem i nie jest to trudne bo pierwotnie chciałam żeby ON przygotował mi takie cudeńka na cały samotny czas? A to bułka z masłem. Nie spróbujesz to nie wiesz. Piec grzeje pięknie i cieszy swym ciepłem.

To moja rzeczywistość i jeśli jeszcze jakiś czas temu mogłam mieć chwilowe wątpliwości to dziś mogę rzec, że jest mi ona bliższa nic cokolwiek innego do tej pory. A wszelkie obawy o moją skromną osobę są miłe ale zupełnie niepotrzebne.

Dobrej niedzieli życzę wszystkim, idźcie na spacerki, na saneczki, biegóweczki i kontemplujcie tę wszechobecną biel, która pokryła naszą krainę.







czwartek, 14 stycznia 2016

zakorzenić się

Każdy dzień ma swój rytm. Rytm dnia dzisiejszego nie podobny jest do dnia kolejnego a jednak jest w tym jakaś stałość i powtarzalność, której nie było już od dawna w moim życiu. Dom stał się domem.

Jest kot, który wyleguje się na piecu, grzeje w łóżku nocy, rozpycha się i głośno mruczy oraz wzdycha.

Jest pies, który szczeka raz na ludzi raz na zwierzynę, śpi nocami rozwalony w swoim łożu na plecach i to najlepszy dowód na to, iż ufa i jest mu z nami bezpiecznie.

Jest moja miłość do tych dwóch stworzeń.

Jest piec, który ogrzewa nasz dom i który jest przedmiotem podziwu każdego, kto do nas dociera.

Są ludzie - goście, których napływa tu coraz więcej. Są rozmowy, są dźwięki instrumentów, śpiewu i piękne opowieści. Wspólne śniadania, kolacje, spacery.

Jest to czas, na który musiałam czekać parę lat.

Są różne pogody. Są mgły i promienie słońca, wiatry i spokojne noce, gdy tylko księżyc zagląda do okien przygłuszając blask licznych gwiazd na niebie.

Jesteśmy my. Czasem blisko siebie, czasem nieco dalej. Każde z nas obiera wspólne i osobne azymuty i stara się ogarnąć tę nową rzeczywistość, której przestajemy się już dziwować. Zakorzeniamy się nie tylko w domu ale i w nowej społeczności. Są uśmiechy, chwile radosne, wzruszenia. Nagle to wszystko zaczyna się układać w piękną całość. Tak jakby odnalazły się zaginione puzzle układanki, której obraz od dawna siedział nam w głowie ale ostateczny jego wygląd klaruje się jednak każdego dnia.

Jest tęsknota za domem, gdy my poza nim.

Jest dobrze.


sobota, 9 stycznia 2016

bo nie cel jest ważny a droga

Cel też jest ważny - a jakże ale jednak grunt, żeby iść i rozglądać się dookoła i obserwować to nasze życie i być elastycznym i nie pchać się na siłę bo może ten cel, któryśmy sobie obrali wcale nie jest tym, do którego ostatecznie dotrzemy. 

Tak, takie oto mądrości będę dziś wypisywać ale z mojego punktu widzenia tak to właśnie wygląda. No a poza tym byłam co poniektórym zdezorientowanym winna parę słów wyjaśnienia :-).

Kiedyś... dawno już ... mieszkałam sobie w małym mieszkanku na warszawskiej Woli. Snułam wizje o tym, jak to będzie wyglądało moje dalsze życie w owym mieszkanku, że może sobie przemebluję, może coś postawię, jakąś ściankę działową a może wykupię (rety! za co?) mieszkanie poniżej a może powyżej i zrobię sobie dwupoziomowe...? Byłam lokalną patriotką i byłam także przekonana, że na warszawskiej Woli będę mieszkać ZAWSZE. Skąd ten pomysł? Nie wiem. Zakorzeniłam się, żyłam jakąś wizją ale chyba marnie byłam uważna w rozglądaniu się dookoła i realnie nie potrafiłam ocenić czy ta droga ma w ogóle jakiś sens. 

Wreszcie pewnego dnia, w kwietniowy wieczór, idąc z koleżanką ulicami Stolycy, powiedziałam na głos niezwykle ważne dla mnie słowa "Muszę chyba wyprowadzić się z Woli". Nie wiem pod wpływem jakiego to było impulsu, może z kina wracałyśmy z jakiegoś inspirującego do zmian filmu? Nie wiedziałam nawet, że sama potraktuję te słowa tak serio bo nawet nie miałam pojęcia w jaki sposób tego dokonać. Stało się jednak tak, że niecały rok później po wymówieniu owych słów, wynajmowałam już swoje mieszkanie koleżance a sama przeprowadziłam się od innego mieszkania, które wynajęła mi inna koleżanka. Dziwaczne nieco, prawda? ale mądre z perspektywy czasu. Ten ruch pozwolił mi odciąć się czegoś, co nie pozwalało mi w życiu wykonać dalszego kroku. Tkwiłam od lat emocjonalnie w toksynach chyba wszystkich mieszkańców mojej małej kawalerki na Woli a życie rwało się do zmian. Tyle, że ja tego zrywu albo nie czułam albo go tak mocno w sobie tłumiłam, że nie słyszałam błagalnego krzyku własnej duszy.

I tak oto zaraz po przeprowadzce poznałam JEGO i moje a potem już NASZE życie potoczyło się w stronę Naszej Polany. 

Jakiś czas później, będąc już z NIM na kompletnie innym etapie życia, pewnego dnia weszliśmy na łąkę, spojrzeliśmy na siebie i zakochaliśmy się w Naszej Polanie, która zmaterializowała się w jednej chwili. Amok, mrowienie, szok, szczęście. Miłość! Wiadomo jest piękna ale oślepia. Od tamtej chwili nasze sny zaczęły krążyć wokół polany, która była już Nasza. Jawa też była wypełniona kontemplowaniem tego tematu. Działo się! My tam, na obczyźnie, Nasza Polana na swoim miejscu. Ale telepatycznie łączyła się z nami i pomagała nam przetrwać wszystkie dobre i złe chwile. Myśl o niej wspierała, koiła, pomagała zasnąć. W wyobraźni biegaliśmy po łąkach, ja zrywałam kwiaty i zioła, ON stukał, pukał, budował. 

Pewnego dnia wybraliśmy się w podróż w kolejne odwiedziny do Naszej Polany. Ta wirtualna nieco miłość była idealną do momentu, gdy ponownie na niej stanęliśmy. Tak jak kochankowie patrzą na siebie po minionym, upojnym okresie zakochania i nagle zaczynają dostrzegać swoje hm... wady? tak samo my zobaczyliśmy, że Nasza Polana ma ledwie widocznego ale jednak ... pryszcza (sic!). Pryszcz rósł i nie dawał nam spokoju. Zaczynał przeszkadzać. Coś sprawiało, że mimo ogromnej miłości do Naszej Polany, nagle zaczęliśmy dyskretnie odwracać od niej wzrok. Bolało nas to bardzo bo przecież uczucie było gorące i kto by się spodziewał, że ów pryszcz tak namiesza. Nie chcieliśmy się przyznawać sami przed sobą, że tak bardzo zwracamy na niego uwagę ale w końcu przyszedł na to czas. 

W tak zwanym międzyczasie dojrzałam do sprzedaży mieszkania na warszawskiej Woli i pozwoliłam wreszcie odejść wszelakim toksynom hen daleko w świat. Ale .... żeby w jakiś sposób się zabezpieczyć a może zabezpieczyć zwyczajnie potomnych, pojawił się ten dom.


Śliczna chatka na małym skrawku ziemi, której daliśmy i cały czas dajemy drugie życie, gdzie obecnie mieszkamy i gdzie mieszkają z nami Bronisław oraz Niuniol i gdzie dym z komina leci ponownie po około 30 latach. 

Wracając do Naszej Polany - biliśmy się mocno z myślami, minęło wiele nieprzespanych nocy, analizowaliśmy to i owo, po drodze dostrzegając jeszcze inne argumenty ZA i zdecydowaliśmy się na to co nieuniknione czyli sprzedaż. 

Nasza Polana, po sprzedaży ukochanej niegdyś łąki, była przez jakiś czas w zawieszeniu. Co więcej... oprócz nas czekał przecież na swoje miejsce dom - drugi staruszek, którego będziemy ratować przenosząc go w docelowe miejsce.






Nasza Polana wróciła do swojej pierwotnej formy czyli naszego prywatnego wyobrażenia. Krążyła nam po zwojach myślowych, nabierała kształtów po to tylko by za chwilę znów je zmienić. Była łąką, za chwilę pięknym sadem, po chwili płynął przez nią strumyk a za sekundę lasem. Brakowało nam namacalności, myślami wracaliśmy do starej Naszej Polany ale wiedzieliśmy, że to już przeszłości i że nasza droga jest inna, że pewne sprawy są w życiu nieodwracalne. O jedne oczywiście można walczyć ale o inne się nie da. Tutaj się nie dało. 

Cała jesień to były poszukiwania, następnie starania, negocjacje, oczekiwania na decyzje niezależne od nas i wreszcie koniec roku zaowocował nowym miejscem dla Naszej Polany, które wierzymy że jest docelowym i tym, które skradło nasze serce na amen. Cieszymy się, że ten obrany pierwotnie cel umiemy jednak dostosować do aktualnej sytuacji, że nie brniemy na siłę w coś tylko dlatego, że pewne decyzje zostały podjęte i że jakaś klamka zapadła. Nasza Polana ma być NASZYM miejscem na ziemi. To my musimy się tam dobrze czuć bo energia jaka od nas wyjdzie będzie towarzyszyć nam na co dzień a także gościom, którzy (wierzymy w to mocno) będą nas licznie odwiedzać. Skrzaty, które pomogły nam w odnalezieniu nowego miejsca, sprawiły że my już zapałaliśmy intensywnym uczuciem do nowej NASZEJ POLANY. Mamy nawet przekonanie, że ta pierwsza jakby nastoletnia miłość wiele nas nauczyła i to nowe uczucie jest zdecydowania dojrzalsze i wiemy czego od Naszej Polany możemy oczekiwać. Chociaż ponoć prawdziwa miłość niczego nie oczekuje. 
Bywając tam często, czułam już dawno, że jestem u siebie. 
Niech tak zostanie.  


środa, 6 stycznia 2016

wystawiając ryjek do słonka

Nie było wpisu typowo bożonarodzeniowego choć miał być ale z wolnym czasem było marnie. Potem miał być jakiś noworoczny ale też sprawy codzienne pokonały i wenę i wolny czas ku temu. A ponieważ dziś natknęłam się na wpis mojego byłego Szefa przez naprawdę duże eS oraz mojego Guru (jak Go sobie skrycie tytułuję), więc posilę się dziś cytatem z jego bloga bo mam wrażenie, że odpowiada ów cytat temu, co aktualnie krąży po mojej głowie i w sumie nie ma nic wspólnego z wielkimi postanowieniami noworocznymi, za którymi osobiście nie przepadam.

Jerzy Ciszewski podpierając się cytatem amerykańskiego poety Walta Whitmana "Zawsze zwracaj się twarzą do słońca - wtedy cień będzie padał za Ciebie" pisze na swoim blogu tak: 

"wychodziłem i nadal wychodzę z założenia, iż moim psim obowiązkiem jest namawianie ludzi aby brali życie w swoje ręce; aby poszukiwali; aby testowali; aby pokonywali samych siebie, aby się przełamywali, aby czytali, aby ćwiczyli sporty aby czytali książki; aby chodzili na wystawy; aby jeździli po Polsce i świecie; aby im się chciało chcieć."

No i ja wychodzę z takiego założenia i staram się stymulować moje otoczenie gdy mi się chce (a zazwyczaj mi się chce) ponieważ wiem, że to kim obecnie jestem jest efektem stymulowania mojej skromnej osoby przez lata, zarówno przez moją rodzinę, przyjaciół, znajomych, jednorazowo spotkanych na mej drodze ludzi lub też idoli, od których roiło się me młodzieńcze życie. Jednym słowem przez autorytety, które napotkałam. To oni pomagali wystawiać ryjek do słońca i zawsze gdy było gorzej a promień nadziei oświetlał moją piegowatą twarz, zaraz zaczynało być lepiej.

Ale Jerzy Ciszewski pisze też tak:

"jest tak, że niektórzy ludzie mają zakodowane od urodzenia chęć gapienia się na słońce – tak się urodzili, tak działają, tak umrą. Innym trzeba pokazać słońce. I w tym momencie pojawia się najtrudniejszy moment. Albo dany osobnik dojrzał do tego aby wdrożyć w swoim życiu zmianę i wtedy nasze wysiłki padają na dobry grunt. Gorzej jest gdy człowiek nie wie albo nie jest gotowy by zacząć zmieniać swoje życie. (...)  Gdy ktoś nie chce „zmiany” w swoim życiu … by skały srały …. nic w jego życiu się nie zmieni – będzie trwał jak skamielina w swoich przyzwyczajeniach, klęskach, nieudolnościach, i niemożnościach. W tym sensie szkoda nawet sekundy kogoś kto namawia do spróbowania ciekawszego życia. Wielokrotnie nadziewałem się na taką dzidę. Wydawało mi się, że muszę pomóc.. okazywało się, że to tylko mnie się tak wydaje."

Zatem parę dni po rozpoczęciu Nowego Roku życzę Wam żebyście zawsze potrafili patrzeć w słońce, że nawet jak jest chwilkę albo dwie chwilki gorzej to zawsze przecież warto wierzyć, że po deszczu zawsze jest słońce bo od wieków się to sprawdza. Paplanie się w błocie jest oczywiście możliwe ale słońce sprawi, że błoto wyschnie więc nie dolewajmy specjalnie dodatkowo wody aby utrzymywać błocko, które nie ma już racji bytu. Życzę Wam również tego abyście mieli odwagę aby mieć wpływ na własne życie ale umieli także odróżnić to, czego zmienić się zwyczajnie nie da. 

W myśl słów modlitwy Fredricha Chritopha Oetingera

„Panie, daj mi siłę, abym zmienił to, co zmienić mogę, daj mi cierpliwość, abym zniósł to czego zmienić nie mogę i daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego.” 

Całość posta Jerzego Ciszewskiego można przeczytać TUTAJ



poniedziałek, 4 stycznia 2016

zmiany noworoczne

Przyszedł czas aby poinformować wreszcie i tutaj, że Nasza Polana zmieniła nieco ... hm... lokalizację. Dacie wiarę? Niby ziemi nie da się przenieść ani przesunąć, nawet na lawecie nie da się jej przewieźć a jednak tak się stało, że przeniosła się w nieco inne rejony i wszystko wskazuje na to, że zostanie już tam na amen.

Tak jak pisałam, w nasze życie wkradły się istoty baśniowe i mam wrażenie, że to właśnie im zawdzięczamy możliwość zrealizowania tego co nierealne. Otoczył nas świat skrzaci. Skrzaty tuptają sobie z cicha koło nas i w jakiś niekontrolowany do końca przez nas sposób, organizują nam nowe życiowe realia. Tzn. żeby nie było, że totalnie bez naszej kontroli. :-) Jest jej sporo ale to wszystko po prostu się wydarza, dzieje i jest a w zasadzie ... stało się.

Wiem, to wszystko brzmi dziwnie i pewnie wiele osób kompletnie nie wierzy w to co piszę i może dobrze, bo my też nie końca wierzymy CHOĆ trzeba przyznać, że stan ten jest już tak opanowany a my z nim zaprzyjaźnieni, że czujemy jakby miejsce to było naszym od samego początku. Więc o co tyle hałasu? Przecież tam dom twój, gdzie serce twoje. Może Nasza Polana od samego początku miała inną lokalizację, tylko nam potrzeba było wiele czasu aby to po pierwsze zauważyć, po drugie zaakceptować a po trzecie przyklepać tak żeby się stało  i inaczej już nie.

Wielkim zaskoczeniem dla nas jest również fakt, że nie posiadamy żadnych zdjęć z nowego miejsca ale uwierzcie nam, że były inne zajęcia i emocje, niż skupianie się na patrzenie na świat przez obiektyw aparatu. Krajobrazy nosimy w sercach. Ale póki co możemy Wam pokazać mieszkańców tej dziwnej krainy, która skradła nam serce i sprawiła, że Nasza Polana przewędrowała sobie o kilka wiorst.





Fajni, co nie??? :-))