Cztery lata temu było podobnie. Tyle, że w drugą stronę. Załatwianie, myślenie, spisywanie, segregowanie, pakowanie. Dziś to moja pierwsza wolna niedziela chyba w tym roku, taka kiedy nie muszę NIC. ON pojechał na weekend do Ojczyzny. Nie to żeby tak dla przyjemności no bo ON to już kompletnie nie wypoczywa.
A było tak....
Miłosny walę tynkowy dzień spędziliśmy w podróży do Belgii. Nie, nie, nie była to romantyczna podróż w nieznane. Otóż ON zakupił wreszcie swoją długo wypatrywaną maszynę. Szukał jej od grudnia i generalnie każda wolna chwila przed snem to było wertowanie ogłoszeń, czytanie opinii, oglądanie filmików instruktażowych, z których dochodziły jedynie dźwięki średnio miłe dla mego ucha. ON ma naprawdę researcherskie zacięcie. Jak się uprze to nie ma zmiłuj. Szuka, niucha, węszy, zgłębia - prawdziwy POSZUKIWACZ. No i wreszcie jest - ROBLAND!
Oto ona czyli on ten Robland.
Dla tych co nie wiedzą z czym to się je: jest to heblarka, frezarka i piła w jednym. A to ostatnie to odkurzacz to tejże maszyny. Roblandzik waży bagatela 450 kg i podczas drogi z Belgii był sprawcą złapania gumy w przyczepie i to tak na amen. Rozerwała się skubana, więc ostatnie 115 km z duszą na ramieniu, odmawiając zdrowaśki, jechaliśmy bez zapasu. A był to sobotni wieczór, więc na wulkanizatora nie było raczej co liczyć. Tutaj tak nie ma, że się zajedzie do kogoś ugada i ten ktoś nagle warsztat uruchomi i naprawi co trzeba.
Co więcej... okazało się, że kolejne dni nie przyniosły wcale w kwestii opony żadnego rozwiązania. Kto z Was ma starą przyczepę Niewiadów z oponami rozmiar 12, niech na zachodzie nie szuka zapasowych opon bo ich po prostu nie znajdzie. ON zjeździł w dwa dni wszelkie sklepy, szroty i inne przybytki. Keine! Cóż było robić, kupił 13stki z nadzieją, że będą współpracować. Pojechał wczoraj o świcie do Polski, dziś wraca. Jutro o 7:30 rozpoczyna pracę.
Tak się złożyło, że mamy jakiś istny wysyp zleceń i ledwo się na zakrętach wyrabiamy.
Jest dobrze. Jest lepiej niż kiedykolwiek było i w domu i w duszy i w sercu.
Hiacynty przekwitły, ale inne kwiecia dają nam nadal wizualną radość. Tylko bazylia dała ciała i z całej torebeczki nasion ostał się ino jeden kiełek, któremu i tak nie daję większych szans.
Wiosna niemiecka już w blokach startowych. Nadal jest chłodno ale temu chłodowi zaczyna towarzyszyć po woli nuta ciepła i zdarza się już zrzucać czapkę i rękawiczki. To cieszy mnie chyba NAJ.
Zanurzam się w arcyciekawych lekturach. Polecam wszystkim miłośnikom ziemi "Permakulturę Seppa Holzera". Kapitalne źródło wiedzy odnośnie upraw na wielką i mniejszą skalę. Wszystko tam takie logiczne, takie proste i tak idealnie pasujące do tego, czym ja się fascynuję. Sepp Holzer mianowicie pisze o tym aby pomimo wszelkiej książkowej i zasłyszanej wiedzy, starać się zawsze wsłuchać w głos własnej ziemi, danego klimatu i potrzeb natury. Wystarczy dobrze przyglądać się otoczeniu, analizować zmiany, a one szybko dadzą nam odpowiedź na nasze zagwozdki i pytania. Kapitalna jest ta wiedza o możliwościach wykorzystania terenu już zastanego. Rekultywacja zniszczonego krajobrazu naturalnego, próby wskrzeszania ugoru, popełnianie przy tym błędów ale i nauka oraz wyciąganie wniosków z własnych doświadczeń - to są moje zadania na najbliższe lata. Doczekać się nie mogę już pierwszych efektów, na razie na mała skalę ale kto wie co przyniosą kolejne sezony.
Sepp Holzer otworzył mi oczy na wiele zagadnień, o których nie miałam pojęcia lub szukając o nich informacji, spotykałam się z wiedzą, która mi totalnie nie podchodziła, albo kwestie były tłumaczone w sposób dla mnie zupełnie niezrozumiały.
No i jeszcze pozycja książkowa, do której powracam po latach. Tzn. dla jasności... dziecięciem będąc oglądałam w TV z wypiekami na twarzy film produkcji węgierskiej pt. "Abigel". Ktoś pamięta? To był serial o pensjonarkach szkoły pod bardzo surowym nadzorem, gdzie dziewczęta próbowały sobie w tym trudnym, rządzonym przez niezrozumiały dla nich regulamin świecie, zorganizować życie tak aby miało ono choć minimalny wymiar ludzki, przyjacielski, rodzinny. Główna bohaterka Gina nie umie się w tym świecie na początku kompletnie odnaleźć. Poprzez pewien ciąg niefortunnych dla niej wydarzeń, zostaje wyklęta przez koleżanki i tkwi na pensji sama jak palec. Sytuacja niespodziewanie się jednak zmienia. Dalej opowiadać nie będę. Po latach wracam do "Abigel" pod postacią książki Magdy Szabo pt "Tajemnica Abigel". Szabo to jedna z najbardziej znanych węgierskich powieściopisarek i mam zamiar dotrzeć do innych jej książek, bowiem "Tajemnice Abiel" czytam z wypiekami na twarzy.
I tak lecą nam dni. A to dzień kota, a to walę tynki. A to inne święta i wydarzenia, których waga jest dla nas istotna ale nie będę tutaj wywalać całego naszego życia na światło dzienne. Co jest ważne? Ano to, że 68 dni dzieli nas do końca emigracji. :-)))))))
No i tak, jedni mają do przewiezienia z Wysp całe stada zwierza a ja się zastanawiam w jaki sposób przetransportować do Polski 10 sztuk storczyków. Ktoś ma jakieś ciekawe propozycje na opakowanie mojej kolekcji tak aby przetrwały ponad 1000 km podróży? Że o Niuniolu nienawidzącym podróżowania nie wspomnę.
Ściski i dobrej niedzieli.
A było tak....
Miłosny walę tynkowy dzień spędziliśmy w podróży do Belgii. Nie, nie, nie była to romantyczna podróż w nieznane. Otóż ON zakupił wreszcie swoją długo wypatrywaną maszynę. Szukał jej od grudnia i generalnie każda wolna chwila przed snem to było wertowanie ogłoszeń, czytanie opinii, oglądanie filmików instruktażowych, z których dochodziły jedynie dźwięki średnio miłe dla mego ucha. ON ma naprawdę researcherskie zacięcie. Jak się uprze to nie ma zmiłuj. Szuka, niucha, węszy, zgłębia - prawdziwy POSZUKIWACZ. No i wreszcie jest - ROBLAND!
Oto ona czyli on ten Robland.
Dla tych co nie wiedzą z czym to się je: jest to heblarka, frezarka i piła w jednym. A to ostatnie to odkurzacz to tejże maszyny. Roblandzik waży bagatela 450 kg i podczas drogi z Belgii był sprawcą złapania gumy w przyczepie i to tak na amen. Rozerwała się skubana, więc ostatnie 115 km z duszą na ramieniu, odmawiając zdrowaśki, jechaliśmy bez zapasu. A był to sobotni wieczór, więc na wulkanizatora nie było raczej co liczyć. Tutaj tak nie ma, że się zajedzie do kogoś ugada i ten ktoś nagle warsztat uruchomi i naprawi co trzeba.
Co więcej... okazało się, że kolejne dni nie przyniosły wcale w kwestii opony żadnego rozwiązania. Kto z Was ma starą przyczepę Niewiadów z oponami rozmiar 12, niech na zachodzie nie szuka zapasowych opon bo ich po prostu nie znajdzie. ON zjeździł w dwa dni wszelkie sklepy, szroty i inne przybytki. Keine! Cóż było robić, kupił 13stki z nadzieją, że będą współpracować. Pojechał wczoraj o świcie do Polski, dziś wraca. Jutro o 7:30 rozpoczyna pracę.
Tak się złożyło, że mamy jakiś istny wysyp zleceń i ledwo się na zakrętach wyrabiamy.
Jest dobrze. Jest lepiej niż kiedykolwiek było i w domu i w duszy i w sercu.
Hiacynty przekwitły, ale inne kwiecia dają nam nadal wizualną radość. Tylko bazylia dała ciała i z całej torebeczki nasion ostał się ino jeden kiełek, któremu i tak nie daję większych szans.
Wiosna niemiecka już w blokach startowych. Nadal jest chłodno ale temu chłodowi zaczyna towarzyszyć po woli nuta ciepła i zdarza się już zrzucać czapkę i rękawiczki. To cieszy mnie chyba NAJ.
Zanurzam się w arcyciekawych lekturach. Polecam wszystkim miłośnikom ziemi "Permakulturę Seppa Holzera". Kapitalne źródło wiedzy odnośnie upraw na wielką i mniejszą skalę. Wszystko tam takie logiczne, takie proste i tak idealnie pasujące do tego, czym ja się fascynuję. Sepp Holzer mianowicie pisze o tym aby pomimo wszelkiej książkowej i zasłyszanej wiedzy, starać się zawsze wsłuchać w głos własnej ziemi, danego klimatu i potrzeb natury. Wystarczy dobrze przyglądać się otoczeniu, analizować zmiany, a one szybko dadzą nam odpowiedź na nasze zagwozdki i pytania. Kapitalna jest ta wiedza o możliwościach wykorzystania terenu już zastanego. Rekultywacja zniszczonego krajobrazu naturalnego, próby wskrzeszania ugoru, popełnianie przy tym błędów ale i nauka oraz wyciąganie wniosków z własnych doświadczeń - to są moje zadania na najbliższe lata. Doczekać się nie mogę już pierwszych efektów, na razie na mała skalę ale kto wie co przyniosą kolejne sezony.
Sepp Holzer otworzył mi oczy na wiele zagadnień, o których nie miałam pojęcia lub szukając o nich informacji, spotykałam się z wiedzą, która mi totalnie nie podchodziła, albo kwestie były tłumaczone w sposób dla mnie zupełnie niezrozumiały.
No i jeszcze pozycja książkowa, do której powracam po latach. Tzn. dla jasności... dziecięciem będąc oglądałam w TV z wypiekami na twarzy film produkcji węgierskiej pt. "Abigel". Ktoś pamięta? To był serial o pensjonarkach szkoły pod bardzo surowym nadzorem, gdzie dziewczęta próbowały sobie w tym trudnym, rządzonym przez niezrozumiały dla nich regulamin świecie, zorganizować życie tak aby miało ono choć minimalny wymiar ludzki, przyjacielski, rodzinny. Główna bohaterka Gina nie umie się w tym świecie na początku kompletnie odnaleźć. Poprzez pewien ciąg niefortunnych dla niej wydarzeń, zostaje wyklęta przez koleżanki i tkwi na pensji sama jak palec. Sytuacja niespodziewanie się jednak zmienia. Dalej opowiadać nie będę. Po latach wracam do "Abigel" pod postacią książki Magdy Szabo pt "Tajemnica Abigel". Szabo to jedna z najbardziej znanych węgierskich powieściopisarek i mam zamiar dotrzeć do innych jej książek, bowiem "Tajemnice Abiel" czytam z wypiekami na twarzy.
I tak lecą nam dni. A to dzień kota, a to walę tynki. A to inne święta i wydarzenia, których waga jest dla nas istotna ale nie będę tutaj wywalać całego naszego życia na światło dzienne. Co jest ważne? Ano to, że 68 dni dzieli nas do końca emigracji. :-)))))))
No i tak, jedni mają do przewiezienia z Wysp całe stada zwierza a ja się zastanawiam w jaki sposób przetransportować do Polski 10 sztuk storczyków. Ktoś ma jakieś ciekawe propozycje na opakowanie mojej kolekcji tak aby przetrwały ponad 1000 km podróży? Że o Niuniolu nienawidzącym podróżowania nie wspomnę.
Ściski i dobrej niedzieli.