środa, 29 października 2014

Jan

Ponad rok temu, przemierzając dolinę, w której położona jest wieś Wołowiec, trafiliśmy na Jana. Jan zamieszkiwał ostatni dom we wsi, na samym końcu, za cerkwią. Tego dnia pracował koło swego domu. Robił coś przy drewnie. Zatrzymaliśmy się aby zapytać o kamienie na podmurówkę domu. Leżało ich sporo dookoła, więc On podszedł, zaczął rozmowę i tak to się zaczęło.

Najpierw spędziliśmy u Jana trzy noce. W małej chałupce, którą udostępniał gościom i dorabiał w ten sposób do swego skromnego, wiejskiego życia. Chatka była od początku do końca wykonana przez Jana. Zresztą wszystkie znajdujące się na jego podwórku domy, domki i budynki gospodarcze wyszły spod ręki Jana.
Jan był niczym krasnoludek. Tak zawsze o nim myślałam. Szczupła, niska sylwetka. Broda, piękne mądre oczy, Pozytywne nastawienie do świata i często goszczący uśmiech na twarzy.
Przyjeżdżaliśmy do niego zawsze z piwkiem, albo dwoma.
Czy Jan kochał swoje wiejskie życie? Pewnie tak jak może kochać ciężką i żmudną pracę mieszkaniec wsi na końcu świata. Akceptował swój los, szanował życie, nie ustawał w pracy i uwielbiał ludzi. Jego serdeczności nie sposób zapomnieć.

Andrzej Stasiuk, sąsiad ze wsi o Janie wspomina parę razy w swoich tekstach.
W opowiadaniu "Dzikie" pisze o jego psach, które oprócz tego, że są wiernymi przyjaciółmi to pomagają przy wypasie bydła. "... usłyszałem psy: wysokie, skowytliwe ujadanie. Tak szczekają, gdy chwytają trop zwierzyny albo ją osaczają. To były psy Janka. Janek ma kilkadziesiąt sztuk bydła, które pasie się na rozległych łąkach graniczących z lasem, więc te psy muszą być."

Janek oprócz 40 sztuk bydła i psów, miał jeszcze kurki. Takie co znosiły zielone jajka.
Gdy budziliśmy się rano, po nocy spędzonej na starej, mocno już zużytej wersalce, otwieraliśmy drzwi domku a przed nim, na progu stał zawsze garnek ze świeżym mlekiem i jajka właśnie.
Gdy wracaliśmy po trudach górskiej wędrówki do chatki, Janek palił nam już w piecu, żeby było ciepło i przytulnie. Potem chwilę z nami siedział, wypijał piwko w naszym towarzystwie, opowiadał o życiu, o przeszłości, pytał o życie w Niemczech, był ciekaw świata. Zbierał bukiety ziół i wieszał je przy suficie. Z wiklinowych gałązek robił ozdoby przy domu, sam wytwarzał proste meble.
Tak bardzo ujął nasze serca, że na święta Bożego Narodzenia wysłaliśmy mu kartkę. Kartkę wrzuciliśmy do skrzynki w małej niemieckiej miejscowości, gdzie mieszka moja mama. Gdy spotkałam Jana w marcu tego roku, powiedział, że tak bardzo się z tej kartki ucieszył, że aż wyjął stary atlas żeby znaleźć miejscowość, której nazwa była odbita na stemplu pocztowym. Nigdzie nie mógł jej znaleźć bo w normalnym atlasie świata taka wioska nie funkcjonuje. Ujęła mnie jednak wnikliwość i ta ciekawość dalekich krain, których chyba nie dane było mu w życiu poznać.

Gdy ON w maju rozpoczął remont naszej starej chałupki, kamienie do odbudowania fundamentu były właśnie od Jana. Jeden z wielkich kamieni jest w kształcie serca. Janek powiedział Jemu, żeby ten kamień przekazać mi. Kamień stoi przed naszym domem oparty od pień.

Dziś rano otrzymaliśmy wiadomość, że Jan odszedł. Poszedł prawdopodobnie jak co rano na łąkę aby wypasać swoje liczne stado i już z niej nie wrócił. Wielkie łemkowskie serce przestało bić na beskidzkiej ziemi. Krótka to była znajomość ale piękna i głęboka. ON przegadał z Jankiem nie jedną godzinę. Jeździł do niego, zawsze z piwkiem, gdy była chwila czasu, gdy coś nie szło, żeby się pokrzepić duchowo, posłuchać, pobyć.

"Stały w trójkącie i zanosiły się tym ni to szczekiem, ni to skowytem. Rwały do przodu na przykulonych łapach (...) Trzy czarne podpalane kundle trochę mniejsze od owczarków niemieckich. Przyczajone, wyszczerzone, drżące."

Miałam plan, żeby Jankowi przeczytać przy najbliższej okazji to opowiadanie, bo jestem więcej niż pewna, że nie wiedział, iż Andrzej Stasiuk je napisał. Nie zdążyłam. A teraz myślę o tym co o z jego psami, co z bydłem... 

sobota, 18 października 2014

znaczenie doświadczenia

Leśna ścieżka porą jesienną przybiera najróżniejsze kolory. Każdego roku inne. Te kolory pozwalają odróżnić kolejne lata od siebie i poddać się rozmarzeniu o tym ile się przez ten czas zadziało, ile dokonało, ile rozmów, decyzji, analiz, różnic zdań, zgody i nieporozumień. Ile wschodów i zachodów słońca. Ile kropel deszczu pozwoliło chwytać w dłonie dary tejże cudnej pory roku lub też nie... bo nie i tyle.

tak było 3 lata temu

kolorystyka tego roku różni się znacznie intensywnością barw
Kiedy przymknąć oko widać mniej, jak otworzyć to więcej... Tak jak w obiektywie aparatu, gdy zdecydujemy o czasie naświetlania, tak jak w życiu...  


Zerkam wstecz, na to co było dokładnie rok temu o tej porze. I mam wrażenie, że nosimy wspólnie z NIM jakieś buty siedmiomilowe, które pozwalają nam iść jak szybko się da w kierunku wyznaczonym. No i mimo iż wiadomo, że od celu ważniejsza jest sama droga, to co TU i TERAZ. I zgadzam się z tym i podpisuję obiema rękoma, to jednak niezmiernie cieszy zbliżający się coraz większymi susami cel. Wiem, że on nigdy nie będzie do końca w zasięgu ręki, bo zawsze będzie coś, co każde iść dalej i wtedy właśnie wróci do nas ponownie idea samej drogi, która ważniejsza jest od celu.
Sama po sobie widzę, że te 6 miesięcy bez NIEGO to ogromna praca nasza wspólna i każdego z osobna. Niby od samego początku rozłąki człowiek czeka na ten ostateczny moment (cel) ponownego spotkania i niewypuszczania się dalej niż na kilka godzin tęsknoty, to jednak każdy dzień był trudną i ważną nauką dla Niego i dla mnie. ON niczym na podyplomowych studiach budowlanych. Studiach wyczerpujących i wymagających skupienia ponad miarę. Przekraczania własnych barier, koncentracji. Nauka współżycia z ludźmi, ich zwyczajów, obyczajów i tradycji. Nauka pracy, otrzymywania i dawania pomocy. Jakże to inne od miejskich norm. Nie wiem czy lepsze czy gorsze. Nie chcę oceniać. Ale inne.
Mnie TAM nie ma. A jednak jestem każdą myślą, każdą sekundą, oddechem i przymknięciem powiek. Dla mnie to jak studia korespondencyjne. Bez sensu i efekty marne. Jeszcze nie namacalne ale już do wyobrażenia. Aby zrozumieć i tak trzeba dotknąć, posmakować, powąchać. Inaczej nie zgłębi człowiek istoty rzeczy. Życia jakie tam czeka. Realiów, trudu, radości, znoju i spełnienia.

Za 13 dni ON wróci z TAMTEGO świata. Twierdzi, że już chce. Że do mnie, do Niuniola. Że praca na emigracji pozwoli mu wypocząć. Pozwoli oko zmrużyć w komforcie, jakiego tam nie miał do dawna.
W pierwszych tygodniach wiosny korzystał z gościnności serdecznych sąsiadów i spał w pościeli, w łóżku. Potem zdecydował przenieść się do chaty bez okien, bez podłóg, bez wody, prądu. Umościł sobie siankiem namiot i tam z kurami niemalże chadzał spać, po to by o świcie budziły go słońce, poczucie obowiązku i paląca się w spracowanych rękach robota. Niezliczona ilość szczypawek jako towarzystwo w namiocie. Fajnie? Pewnie tak, bo ON lubi ekstremum ale po kilku miesiącach ekstremum też potrafi zmęczyć i zniechęcać, dekoncentrować i kierować myśli ku bardziej cywilizowanym warunkom życia.
ON jest podziwiany i chwalony.  "Miastowy a taki robotny" - mawiają niektórzy. Jest też nazywany upartym i bezkompromisowym. Czasem wywarza otwarte już drzwi. I nie jest to przejawem głupoty tylko dochodzenia do pewnych rzeczy własną droga. Może dłuższą, może bardziej pracochłonną ale zgodną ze swoimi przekonaniami.  Tak już ma. Tak jest od zawsze i to się nie zmieni. Wiem to i za to cenię.

Obserwuję tak wielu ludzi, którzy dokonują wielkich rzeczy. Podróżują, piszą, rozwijają swoje pasje, budują domy, ratują, zwierzęta. Żyją. Kiedyś, dawniej podziwiałam takie jednostki, jednocześnie pomniejszając własne osiągnięcia i sukcesy. Teraz wiem, że dokonaliśmy wiele. Wspólnie i osobno. Kawał roboty za nami w stosunkowo krótkim czasie. Plan zrealizowany. Teraz wiem, że "nie należy wpadać w pułapkę pomniejszania wagi własnych przeżyć tylko dlatego, że wydaje się nam, iż inni przeżyli coś ciekawszego i wznioślejszego. Wszystkie doświadczenia mają znaczenie, jeśli przeżywamy je naprawdę i jesteśmy wobec siebie uczciwi" 
Dan Kieran "O wolnym podróżowaniu"








niedziela, 12 października 2014

skrzynkowe polskie

Niech latem fruwają w nich zawadiackie firanki (chociaż nie przepadam) a zimą niech srogi mróz maluje nam na nich piękne wzory (choć to chyba będzie świadczyło o ich nieszczelności, mam rację?). Niech donoszą o przybyciu gości, o Nim nadjeżdżającym bezpiecznie do domu. Niech unosi się przez nie aromat drożdżowego ciasta, czosnkowej potrawy lub cynamonowo doprawionej szarlotki. Niech wpadają przez nie promyki porannego słońca, niech niosą wieści o deszczu, niech muchy siadają na ich gładkich powierzchniach i niech kwitnące jabłonie przeglądają się w nich jak w lustrach.






sobota, 11 października 2014

perełki niemieckie i o jedno kliknięcie za daleko

Bywają takie dni, że człowiek czego się nie tknie to nie idzie, nie wychodzi, zaskakuje negatywnie i po prostu bleeee. Typy niemieckie nie ułatwiają wtedy egzystencji i pogrążają w poczuciu beznadziejności i niedowierzania, że naprawdę tak można. Sytuacje, które się przytrafiają zwalają z nóg, otwierają samoistnie gębę z zadziwienia, że można przyjąć w ogóle taki tok myślenia.

Oto mąż mojej klientki trzy dni temu, zajrzał do czyszczonej właśnie przeze mnie łazienki i z uśmiechem na twarzy pyta czy mogę toaletę nieco mocniej, tam głębiej doszorować. Ponieważ miska klozetowa jest u nich totalnie nowa i nie przypominam sobie aby został tam jakikolwiek ślad kamienia, czy innych ustroństw, pytam z równie szerokim uśmiechem, czy może ostatnim razem nie dość dokładnie została owa miska klozetowa wymyta. Na co on... z równym szerokim i SZCZERYM uśmiechem: "Nieee, wszystko było idealnie, ale tak po 2, 3 dniach znów było brudne."
.......

Jakieś pytania....?

Ruszyłam do domu z lekką irytacją w sercu ale ogólnie to raczej z poczuciem zażenowania, którego on był chyba w stosunku do siebie pozbawiony. Po chwili to zażenowanie przerodziło się w poczucie współczucia, dla jego postrzegania świata a przynajmniej dla postrzegania mojej skromnej pracy.
Zatrzymałam się przy bankomacie i w momencie wkładania przeze mnie karty poczułam, że bezpośrednio za mną stanął facet i stoi. Odwróciłam się więc i pytam grzecznie, czy mógłby się nieco przesunąć, oczywiście nie argumentując w jakim celu bo przy bankomacie to chyba logiczne. Kolo patrząc mi w oczy mówi, że "Nie". Nie był sam. Czekali na niego obok znajomi - kobieta i facet. Obaj mężczyźni wyglądali na takich co to przybyli z kraju, w którym raczej kobieta nie mówi im co mają robić i nie wydaje poleceń. No, ja tylko grzecznie acz zdecydowanie, poprosiłam. Skoro nie to nie. Wyjęłam kartę z bankomatu i nie ryzykowałam wypłaty pieniędzy w och obecności. Przepuściłam. Koniec sceny.

Natomiast kilkanaście minut później, trasa rowerowa moja skrzyżowała się w ten zabawny sposób ze szlakiem pewnej wiekowej Niemki, która chciała wyminąć mnie a ja ją i w końcu zbliżając się do siebie, w tempie absolutnie bezpiecznym minęłyśmy się, co na mojej twarzy wywołało po prostu uśmiech z sytuacji a na jej pyszczku pojawiła się złość, a z ust padło pod moim adresem sporo słów niezadowolenia, pouczenia i oburzenia.

Po takim dniu, wejście w progi niemieckiego mieszkania może być tylko wybawieniem. Ale nieee.... nie tego owego dnia. Otóż... okazało się, że wykupując parę tygodni temu bilety lotnicze dla Niego i dla mnie, w podróż-niespodziankę-podziękowanie za trud pracy budowlano-wiejskiej, wykupiłam też.... NIEŚWIADOMIE, trzy rodzaje ubezpieczenia podróżniczego na ROK (sic!). Dowiedziałam się o tym dopiero wtedy, gdy mojej mamie ściągnięto odpowiednią sumę z jej karty kredytowej (własnej nie posiadam i posiadać nie będę). Jestem pewna, że kupując bilet coś musiało być kliknięte z automatu, zaznaczone jakieś durne okienko, którego ja po prostu nie ODkliknęłam i poszło. Zaznaczę jeszcze, że owo ubezpieczenie okazało się być 2 x droższe od obu biletów lotniczych. Zatem poszły odpowiednie inwektywy pod adresem wszelakich firm oferujących TANIE połączenia, transakcji online`owych, ofert, srofert i ogólnie wirtualnego świata płatności. Niebawem niczego nie dokonany bez smartfona w dłoni i bytności w poplątaniu światłowodowym. Dołuje mnie okrutnie taka wizja ale wiem niestety, że jest ona coraz bliżej i coraz mocniej nabiera realności. W takiej chwili ucieczka na koniec świata jest dla mnie wybawieniem. Chcę uciekać już!
ps. ubezpieczenie owo odkręcam właśnie i wierzę, że uda się anulować coś, czego nie chcę, nie potrzebuję i zostało mi wciśnięte bez wiedzy mojej.  Wrrr.....