niedziela, 23 grudnia 2012

and the winner is...

Od dwoch dni jestem w garach, biegam po metrach kwadratowych mojej mamy w czerwonym fartuchu w serduszka, mam na koncie uszka do barszczu ( pierwszy raz w zyciu), pierogi od A do Z samodzielne (pierwszy raz w zyciu), kutie najprawdziwsza ( toze pierwyj raz) i generalnie zarobiona jestem po pas.
Do tego jeszcze ubieranie choinki, strojenie domu, goraca linia z takich czy innych powodow z Polska... i czas zlecial.
A tu przeciez trza wylosowac CUKIERCZKA....
No i teraz pare slow wytlumaczenia. Nie ma dokumentacji foto, ale musicie uwierzc na slowo bo moja osobista Mama wlasnorecznie wylosowala .... a zatem ... OSCAR goes to..... GALL.
:-)
Jest mi niezmiernie milo napisac, ze Gall bedzie miec okazje do przetestowania tego i owego naszej produkcji. Gall prosimy o maila z imieniem i nazwiskiem oraz adresem dostawy na maila naszapolana@gmail.com DANKE


A my tymczasem korzystajac z ostatnich chwil pragniemy swiatecznie podziekowac Wam za to, ze jestescie, ze czytacie, ze wspieracie. To jest absolutnie bezcenne.
Niech Wasze swieta beda przede wszystkim spokojne, niech usmiech Was otacza, niech dobrzy ludzie wyslaja Wam pozytywne wibracje, niech dusza w harmonii z cialem wspolistnieje, niech sie marzenia spelniaja, niech milosc otacza i niech ZDROWIE nie opuszcza. To ostatnie jest najwazniejsze. Jak ono jest to mozna gory przenosic.

Wesolach Swiat

poniedziałek, 17 grudnia 2012

zagwozdki

Żółtodzioby, amatorzy, debiutańci, początkujący ... tak to my.
Niebawem będziemy dopełniać pierwszych formalności odnośnie Naszej Polany. Jeszcze tak mało wiemy, jeszcze jak dzieci we mgle ... głównie gdybamy i kompletnie na oślep interpretujemy to, co jest dla nas jeszcze tajemnicze. Prawo, przepisy, zagrożenia, ułatwienia. To wszystko dopiero się dla nas otwiera. Nasz notariusz, który we wrześniu policzył nam za ekspresowe przygotowanie umowy jak za przysłowiowe zboże, jest gościem wybitnym. Cały czas pod mailem, cały czas gotów do odpowiedzi /fachowej/. Miłe. Mam nadzieję, że rachunku nam tylko zaraz za to nie podeśle. :-)

Stąpmy jak po ruchomych piaskach ale coraz pewniej i sprawniej. Jednak te minikroczki są na razie niewystarczające aby poczuć się w 100% świadomymi kupującymi. Jest nerw, conajmniej jak przed wyjściem na scenę u artystów. Wychodzisz i stoisz przed publiką i nie ma odwrotu.
Wchodzisz, płacisz i też raczej wycofać się nie można. Nie to żebyśmy jakoś chcieli sie wycofywać, ale kto wie jakie kruczki prawne czekają na nas w niedalekiej przyszłości, gdy przyjdzie starać się np. o:
- pozwolenie na budowę
- kopanie studni
- doprowadzanie prądu
i milion innych spraw, z których nie zdajemy sobie jeszcze sprawy.
Ale jednak nastawienie jest więcej niż gut bo dowiedzieliśmy się, że asfalt jest ale nie u nas.... gdzieś w pobliżu, gdzieś po drodze ze szkoły, chyba wiemy gdzie ale jeszcze nie tak do końca. Ale niebawem zeksplorujemy gdzie bo... jedno jest pewne stary rok pożegnamy a nowy powitamy w okolicach już Naszej Polany. Postanowione... jedziemy do Polski. :-)
JUPI!

sobota, 15 grudnia 2012

wybryki

Po pierwsze padł mi laptop. Ekran odmówił posłuszenstwa. Klasycznie sciemnił i niby coś tam widać ale tak jakby na niego ktoś nałożył setki ciemnych filtrów.
Korzystam zatem grzecznościowo z Mac'a JEGO i muszę się pilnować żeby przy tym grzecznościowym korzystaniu nie kląć, bo kto miał do czynienia z produktem Pana Jobsa wie, że tu wszystko działa na opak po to tylko, żeby klientów Gates'a doprowadzać do szału.  :-)

Kot ostatnio na spacerze przyatakował ... MYSZ, NORNICĘ, nie wiem... coś małego okrutnie piszczało pod balkonem. Niuniol wydawał się nie mieć nastawienia zbrodniczego podczas tej czynności. Raczej ogromne zainteresowanie odczytałam na jego pyszczku a do tego.... w zakusach na wyżej wspomnianą, pomagał mu (a może to Niuniol jemu) inny, rudo-biały kolega.

Święta coraz bliżej a pogoda tutaj jakaś taka wiosenna się zrobiła.

Doszły nas słuchy, że we wsi, w której odkryliśmy NASZĄ POLANĘ... położono ASFALT!!!!!!!!!
To jest prawdziwy wybryk, skandal.
LIPA! :-(

środa, 12 grudnia 2012

nogą sobie przyhamuj, nogą

ON lubi udzielać wskazówek. Robi to z troską o innych, w spokojny, edukacyjny sposób, tłumacząc często zawile i ze szczegółami co i jak, w jaki sposób, którędy i dlaczego... Jest przy tym opanowany. W odróżnieniu do mnie... bo ja często nerwowa i energiczna. Zdarza się, że wiem o co mu chodzi szybciej niż ON jest w stanie mi wytłumaczyć. Ot .... taka różnica temperamentów. Ja szybka, ON wolniejszy. Ale dajemy sobie z tym radę. :-) Przecież gdybyśmy się nie różnili to byłoby strasznie nudno.
A więc...
W sobotę, podczas pierwszej wspólnej zimowej przejażdżki rowerowej, ON na pustej ulicy pokazuje mi jak się hamuje na oblodzonej powierzchni. "Nachyl się nad kierownicą, lekko przyhamuj i nogą sobie pomóż, nogą przyhamuj" Próbuję, ale ON twierdzi, że jadę za wolno. Żebym przy większej prędkości spróbowała. "Ale ja tak szybko jak jest ślisko to nie jeżdżę". No, ale żebym spróbowała, żeby potem było to kontrolowane...

Dziś.... nie było ani szybko ani kontrolowanie. Zanim pomyślę o przyhamowaniu nogą to już czuję jak rower tańczy na lodzie, a mnie oblewa w sekundę zimny pot na myśl o upadku na tę zimną i twardą powierzchnię. Kamphora pewnie coś wie o tym jak to jest upadać na stronę niegdyś operowanego kolana - blokada w mózgu, sztywność i ostrożność. Zatem tempo jazdy na rowerze przy tu i ówdzie oblodzonych powierzchniach jest ... żółwie i ślimacze. Ręce grabieją, policzki lodowacieją. Ale jeździmy nadal. Lubię mieć świadomość, że robię coś dla swego ciała, że jednak po ciężkiej pracy fizycznej można jeszcze pogimnastykować kości, że pora roku nie ma dla nas znaczenia, że przyczyniamy się do ochrony środowiska, że nie musimy szukać miejsca do parkowania auta. Poza tym takich jak my jest tu znacznie więcej. A to, że nie sypią solą czy piachem.... sypią sypią ale tylko w miejscach strategicznych... parkowe ścieżki sobie lekko olewają... a my walczymy.

A skoro o walce mowa to wypada mi się wreszcie zmierzyć z pytaniami od Megi, która wyróżniła naszego bloga wieki temu a ja przetrzymałam te pytania w sposób skandalicznie długi. Megi jeszcze raz dzięki za to

no a teraz pora na odpowiedzi....

1. Co byś zrobił/ła gdybyś wygrał 20 mln zł w totka?
Wiadomo....
a za resztę kupiłabym JEMU JEGO wymarzony aparat LEICA ze stawem obiektywów, wyposażyła ciemnię, pospłacała kredyty moich najbliższych coby im ulżyć w codzienności nieco, kilka marzeń moich przyjaciół bym spełniła, a za resztę kupiła ze dwie, trzy kawalerki w Wielkim Mieście coby się zabezpieczyć na czarną godzinę. 
2. Czemu piszesz blog?
Hm... to jest w sumie wyjaśnione w tytułowym banerze bloga czyli zamiar był i nadal tak jest aby blog był "... mobilizacją, źródłem inspiracji, miejscem składowania wiedzy i poszukiwania wsparcia tu, tam i siam :-)" po czasie okazało się, że stał się pewnego rodzaju pozytywnym uzależnieniem. Pisanie to jedno ale czytanie innych to drugie. Nawiązuje się wyjątkową więź, pojawia się nieopanowana chęć dowiadywania się co słychać u Tych czy Owych. Własne pisanie to także forma poukładania w głowie tego, co chwilowo w chaosie, pomilczenia gdy jest ku temu akurat okazja. Jednak wielką wartością dodaną pisania bloga jest fakt spotkania się z niektórymi face to face. Okazuje się, że można liczyć na ich pomoc, fachową wiedzę i wspaniałą życzliwość. Tak Jolu, Tak Megi, Tak Magdo. DANKE :-)
3. Jak widzisz zielone poduszki mchów w lesie co myślisz? 
Zawsze wracam myślami do mojego marzenia, które już jest nieaktualne tzn. do posiadania własnej kwiaciarni lub czegoś na wzór Warsztatu Woni. Marzę wtedy, że wkładam w te aksamitne poduszeczki gałązki, łodyżki, liście i powstają z tego proste ale ujmujące kompozycje.
4. Ulubiona kawa czarna a może z pianką? 
Jeśli czarna to tylko espresso z duża ilością cukru, nierozpuszczonego na dnie, który potem można wybierać maleńką łyżeczką. Na co dzień... kawa z mała ilością mleka ale słodka.
5. Porywają Cię Marsjanie i proszę być wymieniła im 5 rzeczy charakteryzujący rodzaj ludzki, co im mówisz?
uśmiech, zło, dobro, pogoń za jutrem, miłość
6. Osoba z którą marzyłabyś się spotkać i porozmawiać. Jest ich kilka. Ale chciałabym aby byli to - Wolfgang Amadeusz Mozart i Miloś Forman. 
7. Kraj do jakiego chciałabyś pojechać? 
Jeszcze raz Norwegia i jeszcze raz USA z uwzględnieniem Alaski.
8. Masz do wyboru 3 obrazy: mroczny, jesienny pejzaż z początku XX wieku, pastele przedstawiającą bukiet róż, czy kolorową abstrakcję, który wybierasz? 
No cóż, trzeba się przyznać.. nie przepadam i nie znam się na malarstwie. Albo mnie coś zachwyca albo nie. Wybieram dowolny obraz Zdzisława Beksińskiego. 
9. Potrawy słodkie czy słone preferujesz? 
Lubię jeść i wielbię smaki wszelakie. Zatem słodko czy słono... jak to mawiają Niemcy... EGAL! Grunt żeby było smacznie. 
10. Kolor, który Cię prześladuje, którego nie lubisz, źle Ci się kojarzy to... 
CZERWONY. Mam jeden polar w tym kolorze i go chętnie noszę ale to jakiś dziwny wyjątek. Ogólnie nie lubię... ale żeby mnie od razu prześladował???? :-)
11. Na hasło "tajemniczy ogród" co sobie myślisz? 
TEATR. Całe życie jest tak blisko mnie a jednak mam poczucie, że nigdy do niego tak do końca nie wejdę. Bo jednak w teatrze równie ważna co widownia, jest także ta  druga strona czyli SCENA. Kiedyś marzyłam o niej, śniłam. Nie żeby wielką aktorką być ale żeby poczuć, posmakować, odważyć się, uzewnętrznić, udowodnić... Były nawet takie zakusy żeby to się zrealizowało ale ktoś wieki temu podciął mi skrzydła i do dziś chyba nie odrosły. W teatrze robiłam już wszystko... nawet tę scenę myłam, kostiumy prasowałam, obsługiwałam technicznie spektakle, scenariusze przepisywałam, i wiele wiele innych mniej lub bardziej do sceny zbliżających się czynności wykonywałam... ale nadal zostaje w moich myślach tajemniczym ogrodem... do którego nie mam klucza. Ale nie to żeby był żal czy smutek z tego powodu... po prostu się to może kiedyś jeszcze jakoś ziści. :-)
/ps. chodziły swego czasu plotki po naszym teatrze, że się specjalnie w nim zatrudniłam, żeby otrzymać rolę....Ci co mnie znają, wiedzą, że nie o to cho..../

no i to byłoby na tyle.

Nie gniewajcie się proszę, że chwilo nie pociągnę dalej zabawy. Zauważyłam bowiem, iż wiele blogów otrzymało ostatnio wyróżnienia i się trochę ta forma nagradzania wyczerpała. Może po Nowym Roku uda mi się wciągnąć Tych i Owych do jakiejś nowej zabawy. 
Jeszcze raz dzięki i pozdrowienia serdeczne.

  

piątek, 7 grudnia 2012

uciszył się świat

Zabieliło się. A jak prószy to jest ciszej... też to zauważyliście? Samochody jeżdżą wolniej, to i mniej hałasu wydają. Poza tym śnieg, który nie został jeszcze przez drogowców /tutaj ich raczej nigdy zima nie zaskakuje/ usunięty z jezdni, tak magicznie tłumi dźwięk, który wydaje opona gdy trze o asfalt. No i śnieg padający sam w sobie jakoś wycisza umysł i sprzyja kontemplowaniu.
A Ci "źli" Niemcy :-), na których tu ciągle narzekamy, otwierają podwoje swych serc i obdarowują nas Mikołajowo. Wczoraj worek słodyczy, a dziś drugi. :-) Pysznie i miło do tego.
Co jak co... ale ciasteczka świąteczne to oni /one - gospodynie domowe/ wypiekać potrafią.
No a właśnie... wczoraj był u nas Mikołaj. Przyniósł trochę zdrowia w postaci bakalii, chmielowe dary też były, a ON zadziwił mnie po raz któryś już tam nie wiem który i SAM.... SAM.... OSOBIŚCIE /bo my mikołajkowe prezenty własnoręcznie sobie zawsze robimy/ zrobił dla mnie takie oto cudo....


A u nas świąteczny czas zagościł już na dobre bo nie da się... no nie da się od tego opędzić... tym bardziej, jeśli się ten czas po prostu lubi. Suszą się pomarańcze na ozdoby - ciekawe czy wyjdą w tym roku tak samo fajne jak w poprzednim.
Popełniłam nawet mikołajową czapeczkę, dla jednej dziewczynki, która skończyła jakiś czas temu roczek...


W domu jeszczenienaszym, już taki klimat



A autochtoni święta megatłumnie witają na jarmarkach bożonarodzeniowych tak...


Prawdziwa dmuchana bombka choinkowa w kształcie aparatu LEICA - dla niewtajemniczonych taka prawdziwa LEICA to marzenie JEGO i z powodu tej LEICA`i to my na tej emigracji będziemy musieli jeszcze chwilkę dłużej zostać. O!













W kasku rowerowym ON, wpatrzony jak sroka w gnat bo... lubi takie cudeńka.




A teraz zmiana tematu... 
Dawno już temu nasz blog otrzymał DWA... wyróżnienia. 
Jedno od Rogatej Owcy a chwilę potem wskoczyła z wyróżnieniem Megi. 
Po pierwsze niezmiernie za te wyróżnienia dziękujemy i jest nam strasznie miło, że w tak zacnym gronie się znaleźliśmy. Po drugie przepraszam, że tyyyyyle czasu trwało zanim o tym w ogóle doniosłam. No ale niestety Taniec na Mopie wymaga wielu treningów i zwyczajnie nie zawsze jest jeszcze siła a i szare komórki często odmawiają posłuszeństwa do pracy intelektualnej. To tyle tytułem wyjaśnienia i poinformowania. 
Tymczasem odpowiedzi na pytania związane z wyróżnieniem od Megi, zostawię na kiedy indziej.  

Pozdrowienia dla Was wszystkich, trzymajcie się w cieple i zdrowiu. Na koniec przypominamy o naszym KENDI (u nas pieszczotliwie zwanym CUKIERECZKIEM)- zorientowałam się, że wiele osób przejmuje się mocno zamieszczeniem banerka na swoim blogu. Olać baner! Chcemy Wam po prostu wręczyć kawałek naszej nieistniejącej jeszcze spiżarni... zatem nie kłopotać się, nie krępować... :-) Zapraszamy.
 



piątek, 30 listopada 2012

cukiereczek...

Kochani już dawno chciałam, nawet nie przy okazji świąt, tylko tak bez okazyji... :-)
No ale jak wspominałam weny nie było, chęci też czasem ostatnio się gdzieś zawieruszały... ale może będą się od dziś turlać ciut szybciej.
Mam dla Was coś. Małego. Skromnego. Ale chciałabym się podzielić.
Pierwszy raz Kendi u Nasz... czyli na Naszej Polanie.
Kto ma ochotę "przytulić" dwa słoiczki z zawartością Naszej produkcji... z niepowtarzalnych, prawdziwych, niemieckich owoców :-), ale za to BEZ żadnej chemii, bez oprysków, naprysków, sprysków. Moża rzec "ekonatural" - tylko mi się proszę tego słowa nie czepiać. :-)???

Zatem kto ma ochotę wziąć udział w losowaniu:

1. Prosimy o zostawienie komentarza pod dzisiejszym postem i zamieszczenie u siebie na blogu względnej jakości banerek, mojego autorstwa :-).
lub
2. Dla NIEBLOGOWICZÓW podaję świeżutki adres naszapolana@gmail.com, gdzie należy wysłać maila z informacją "Chętnie spróbuję niemieckiej konfitury" /można pisać też coś jeszcze.... wedle uznania i ochoty/

Starania o przytulenie dwóch słoiczków dotyczą rzecz jasna WSZYSTKICH, którzy zaglądają na bloga. Do kogo szczęście się uśmiechnie... :-) Sama jestem ciekawa... 

A oto banerek i dwa słoiczki do wylosowania.



Losowanie odbędzie się w ... wigilię Wigilii czyli 23 grudnia o godzinie 13:00 i do tej godziny można robić to, co powyżej w punktach opisałam :-)
Zapraszamy!


środa, 28 listopada 2012

migawki


Chłopiec wchodzi do domu. Wrócił ze szkoły. Blondynek. Ładny. Siada przy białym, ogromnym fortepianie, który ja przed paroma chwilami wytarłam z prawie niewidocznego kurzu i gra.... zawsze na rozgrzewkę, jeszcze nieudolnie, swoimi jedenasto... no... może dwunastoletnimi paluszkami... gra... zawsze to samo... i okazuje się, że wcale nie na rozgrzewkę tylko... gra i odchodzi, jakby wypełnił swój coponiedziałkowy obowiązek... gra hymn Niemiec. A przy tym prawie nigdy nie mówi mi "dzień dobry".

***

Wejście do sklepiku stanowi wnęka. Wnęka jest zadaszona. Wystarczająco mała i wystarczająco duża by zmieścił się w niej człowiek w pozycji horyzontalnej. Ja o poranku na rowerze, czekam na zmieniające się światła miejskiej sygnalizacji, a człowiek śpi w swoich pieleszach i wydaje się, że mu tam nawet ciepło i przytulnie. Ładnie się urządził. Ładnie się urządza co tydzień... a może codziennie. Równo poustawiane torby, zdjęte buty, a obok nich popielniczka. Zawsze w tym samym miejscu. Gdybym była bezdomna z pewnością ruszyłabym, choćby na piechotę, do innego kraju... cieplejszego... pod każdym względem.

***

- Dobry wieczór., przepraszam Panią gdzie jest to krzesło, które stało koło naszego balkonu?
- Tak, to było nasz krzesło.
-
- Po co nam to krzesło? A bo mamy nowego kota i wie Pani, on lubi wychodzić na dwór i z tym krzesłem pod oknem to jest mu wygodniej wskoczyć z powrotem na balkon.
-
- Ale, że nie wolno kotów mieć w domu? Przecież my się w tu wprowadziliśmy z kotem, pamięta Pani? Taki czarny był? Już odszedł. Pani mówiła, że z psami to nie... ale kot nie przeszkadza. Nawet nam Pani kiedyś dla niego pokarm dała? Nie pamięta Pani? 
- Aha, czyli krzesło nam Pani odda. To dobrze. Nie.... nic się nie stało. Tylko w takim razie czy ono może tam stać pod tym balkonem... dla naszego kota, żeby mu łatwiej było...?
- Że co? Że nie wolno żeby kot wychodził na dwór? Ale że jakie problemy? 
- Nie... nie brudzi. On jest czysty. Bardzo nawet i grzeczny i w ogóle to młody kot ale też nie tak bardzo... 5 lat ma.
- A co możemy zamiast krzesła postawić dla łatwiejszego wchodzenia do domu dla naszego kota? A może kawałek deski? 
- Aha czyli nic nie może stać pod oknem....? I kot też nie może wychodzić?
-
- Dobranoc.

***

Gdy chce wyjść to grzecznie miauczy albo drapie delikatnie pazurkiem w szybkę. Otwieramy okno. Wcześniej jeszcze obróżka na szyjkę .... HOP. Nie ma go. Czasem godzinę a czasem trzy. Było krzesełko to wskakiwał na balkon sam. Jak już nie ma to... też wskakuje ale nie doskakuje do końca, odbija się i tylko hałas każe nam się domyślić, że jest i czeka i ON idzie po niego na dwór. 
Parę nieudanych prób za nim. Lecz oto... HOP! kilka dni temu wskoczył sam... bez tego zasranego krzesełka.



 

czwartek, 22 listopada 2012

poddałam się

Mężczyźni są - WIADOMO - przez całe życie dziećmi i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Zresztą to niezmiernie przyjemne i lubię ten fakt. Póki nie zaczyna on przybierać form lekko przegiętych i zakrawających o upierdliwy infantylizm wszystko jest spoko.
ON nie odbiega w tej kwestii zbyt mocno od normy. Wręcz przeciwnie. Jest DZIECKIEM w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu w zasadzie nonstop. Szczery, bez większych zahamowań, nie dba o plamę na ubraniu, śpiewa na ulicy, uwielbia dzieci, zabawki dla dzieci no i.... słodycze.
Męczył mnie już od paru tygodni żebym mu kupiła kalendarz adwentowy. No bo w zeszłym roku dostaliśmy takowy od naszej klientki i "się tak fajnie te okienka otwierało, pamiętasz? a potem czekoladowa niespodzianka ze środka tak pysznie smakowała. No kup, kup, kup"
Niemiecki rynek spożywczy nie polepsza mojej sytuacji bo przecież już od października kuszą w sklepach kalendarze i nie tylko... w pełnej krasie, do wyboru, do koloru. SZAŁ.
My patrzymy na to z lekkim politowaniem, no bo błagam... nawet jeszcze przed Halloween Mikołaje czekoladowe między dyniami się już przewalały. Heloł!!!!!!
Nasza wspólna klientka ma już nawet w domu ubraną choinkę!!!!!!!!
Czy to presja jej pięcioletnich bliźniaków? Nie wiem, ale co z magią na parę dni przed świętami? No nic, nie moja sprawa.

No a ja.... tak, tak, tak negowałam, negowałam, broniłam się aż... wreszcie dziś poddałam się i JEMU i szałowi świątecznemu. Głównie zapewne z powodu wolnego popołudnia, chęci /co nie zawsze mi się ostatnio zdarza/, może z powodu świecącego słońca /wreszcie!/ oraz a raczej PRZEDE WSZYSTKIM niezaprzeczalnej potrzeby zrobienia dla NIEGO niespodzianki.
NO i proszę!
Ucieszy się? Spodoba MU się? :-))))))





środa, 21 listopada 2012

Mikołaje są już blisko... czyli 3 x Pe

Może nie macie jeszcze pomysłu na mikołajkowy lub podchoinkowy prezent. Oto jedna z opcji. Moim zdaniem bardzo ciekawa. Firma Portretowa Kaśka Czapska do usług.


Popatrzcie na jej prace do książki o Stanisławie Lemie.
 
Powiem Wam w sekrecie, że może jeszcze nie wiemy jak będzie wyglądał dom na Naszej Polanie. Co do wystroju też jeszcze nie ma konkretów - choć ogólnie klimat i charakter znany jest mojej wyobraźni od dawna - ale na 100% w naszym domu, na Naszej Polanie zawiśnie kiedyś obraz autorstwa Kasi. Bo ja szczęściarą jestem i takowy MAM, MAM, MAM. Wy też chciejcie mieć!  


piątek, 16 listopada 2012

urodzinowo

Lubię każdy piątek. Nie lubię tylko w piątek się budzić bo.... budzik każe wygrzebać się z ciepłego łóżeczka o 6:30. Ledwo tam za oknem coś się zaczyna rozwidniać.... a ja mam wstać i .... do pracy jechać? No ale po 30 minutach jest już lepiej. Jadę sobie rowerkiem. Chłodek miło muska policzki. Po lewej Men, po prawej park. Inni też jadą i wtedy już raźniej. Ale ulubiony moment piątkowy to ten kiedy widzę pod stopami brązowo-rudą terakotę jednego z moich klientów. Wymycie tego podłoża stanowi koniec mojej pracy, ostatnia czynność przejechać mopem i szlosss. Ciuz! Ałwiderzejn! Ufff. Weekend. Dałam radę kolejny tydzień i tylko sobie zawsze myślę ile jeszcze takich przede mną. 52? a może 104?

Dziś wyjątkowy dzień i sobie małą prywatę urządzę albowiem mogę bo to mój blog jest. :-) Trzy moje kobitki mają dziś w Polsce urodzinki.
A więc
Drogie! Ka, Ry i ciociu Be. 100 lat Wam życzymy. W zdrowiu i miłości. No i żebyście jak najszybciej na Naszą Polanę przybyły. O! Tego właśnie Wam życzymy. :-)

A co do urodzin w ogóle to już dawno chciałam ten temat poruszyć bowiem uważam, że takimi sprawami dzielić się należy, żeby na przykład innych inspirować a i do pochwały jest to dobra chwila.
Otóż w naszej ekipie urządzamy sobie często urodzinowe niespodzianki. Ale nie to, że nagle zapraszamy kogoś do knajpy a tam zza winkla pojawia się mały tłumek z okrzykiem "niespodzianka!" i załatwione. Owszem, zaskoki w knajpach też były i huralne "SURPRISE" też, ale przyznać należy że otoczka tychże niespodziewanek jest zawsze wyjątkowa, nietuzinkowa i co najważniejsze kompletnie nie do przewidzenia dla bohatera wieczoru. Nie jest to łatwe zadanie bowiem grupa nasza stanowi paręnaście osób i każdy przed urodzinami już po prostu zaczął się spodziewać, że COŚ się może lada moment wydarzyć, więc czasami nasze pomysły zakrawały o perfidne wręcz kłamstewka po to tylko by delikwenta możliwie ostro wyprowadzić w pole.

1. impreza niespodzianka Numer 1...
... zorganizowana była, jeśli dobrze pamiętam dla dzisiejszej jubilatki Ka.
Przyjaciółka jej zaproponowała, że w tamtym roku zabierze ją do Nałęczowa do spa. Ka się ucieszyła bo za urodzinami swymi nie przepada. Stresuje się, denerwuje organizacją i tym czy wszyscy się dobrze bawią i generalnie stres. No to po co się ma dziewczę denerwować. Niech się jedzie i zrelaksuje. Albo niech przynajmniej ma na kilka dni taką świadomość... hehehe. Przyjaciółka Ka robiła wtedy na dwa fronty. Drugi front był ze mną. Z Ka umówiła się do spa a z nami.... na imprezę niespodziankę dla Ka u siebie w domu. Było nas chyba ze 20 osób. Pasza i trunki na stole. My w domu a tamte dwie w samochodzie już prawie na trasie do Nałęczowa i nagle ... do organizatorki zamieszania czyli do prowadzącej auto niby do Nałęczowa, mąż dzwoni, że właśnie wylądował w Polsce /bo niby w delegacji był/ i że może jeszcze przed tym Nałęczowem się na moment w domu spotkają i urodzinowego drinka wypiją ... czy jakoś tak. No i Ka, prawie nieświadoma, została pozbawiona SPA i na imprezie urodzinowej własnej jednak była. I była szczęśliwa. :-)
2. Ciąża
A była w 7 miesiącu ciąży, gdy przyszło jej świętować swoje urodziny. Narzekała chłopakowi, że już gruba, że brzydka, że jej ciężko i że generalnie ... no chyba jak to w 7 miesiącu bywa... słabiej niż słabo. No to śmy się zgadali, że się wszyscy za kobiety w ciąży poprzebieramy. Żeby ciężarnej humor poprawić. I każdy... z brzuchem na imprezę przyszedł. Faceci, kobiety, mama jubilatki i przyszła teściowa.... everybody. Wyszło nawet na to, że prawdziwa ciężarna okazała się być najszczuplejszą z towarzystwa. Uff. :-)
3. Moje urodziny razy DWA
Jednego roku zatrudniłam dzień przed urodzinami dwie moje kochane serdeczne pomocnice do krojenia sałatek na następny dzień na imprezę, którą postanowiłam sama wyprawić żeby ich trochę odciążyć :-). Ja w domowych pieleszach. Włos nieumyty. T-shirt obleśny na sobie. No kroimy, siekamy i gadamy. Jest fajnie. Jaramy się jak to jutro będzie jeszcze fajniej. Około 21:00 miałyśmy jeszcze skoczyć do sklepu po napoje, więc tak jak stałam, pojechałam. Nie jestem raczej typem strojenia się do sklepu. :-). A tu już w aucie nagle dzwoni telefon jednej z moich serdecznych i okazuje się, że ona sobie przez internet kupiła telefon i jest on właśnie do odbioru. Sprzedający proponuje spotkanie w centrum. Zapytały mnie czy mi przeszkadza, że na chwilkę podjedziemy po ten telefon. Ja na pełnym luzie.... Jedziemy! Wchodzimy do ustalonej wcześniej ze sprzedającym knajpki /"no przecież nie będę odbierać telefonu w ciemności na dworze" -  powiedziała Ka/ .... no a ja do ostatnich chwil nie byłam świadoma faktu, że mnie w jajo zrobiono totalne. Stół wielki, przy nim MOI ludzie. Jest impreza.... tylko dlaczego ja wyglądam tak jak wyglądam??? :-)
no to mi rok później zrobili inne jajo. W pracy mi powiedzieli, że wcześnie rano w piątek /tego dnia wypadały moje urodziny/ mamy spotkanie w ministerstwie kultury w sprawie spektaklu o Fryderyku Chopinie dla dzieci, który wtedy /był rok chopinowski/ był u nas HITem. Akcja całkiem realna. Sprawę potraktowałam poważnie. Na elegancko się ubrałam i czekałam na A, która miała po mnie autkiem podjechać. Zadzwoniła o 7:30 /a spotkanie na 8:00/ żebym nie wychodziła jeszcze przed blok bo ona w korku stoi i jak dojedzie to da znać. No to czekam, w rajstopkach, w spódniczce, w płaszczyku, makijaż jak na mnie dość sumiennie wykonany. Nagle stukanie do drzwi. Tutaj w mojej głowie lekka konsternacja, ale nie było czasu na myślenie.... Otwieram. Ekipa wpadła do mnie ze śniadaniem. NAJWIĘKSZE śpiochy /w tym Ka i Ry - dzisiejsze jubilatki/ wstały rano... a gdzie tam... Ry to przyjechała po nocnej zmianie w pracy. Było ich chyba wszystkich z 15 osób. A śniadanko...... !!!!! Kakałko, kawusia, herbatka, naleśniorki, pieczywko, dżemy, konfitury i lody, serki i oliwki. Każdy dzierży to wszystko w dłoniach na paterach, talerzach i półmiskach. No i szampan. Cudnie było. Ślicznie i ja śliczna dla odmiany. :-)))
Ale to był dopiero początek. Potem wywieźli mnie na wioskę. A tam była DOPIERO impreza. Ale tych opowieści to już oszczędze.
4. KOKOsowa audycja
Kolega nasz o ksywce pochodzącej od nazwy dużego orzecha :-), marzył skrycie o poprowadzeniu własnej autorskiej muzycznej audycji radiowej. No tośmy mu załatwili 2h czasu antenowego na urodziny. Było zdziwko! Była radość i potem jaka AUDYCJA była.
5. A się nie spodziewał, że z placu Bankowego doubledeckerem prosto z Londynu zabierzemy go na przejażdżkę po mieście. Było uroczo i Babcia A z nami w autobusie była i też wódeczkę piła. :-)
6. A jak K zorganizowała imprezkę dla siebie i dostała od nas rower prawdziwy :-) i potem nim z nami na Krym pojechała? /a potem jej ten rower w Wawie ukradli... :-(/
7. A jak I dostała od nas pocztą kupony Lotto i loteryjki i losy maści wszelakiej....
ech.... lubię knuć, konspirować, ściemniać.... :-))))) a potem się bawić.     

środa, 14 listopada 2012

czego brak

Na obczyźnie niby wszystko jest. Wszystkiego nawet ponad umiar a wybór większy niż gdziekolwiek indziej. Tutaj każdy przeciętny sklep tzw. spożywczy, zaopatrzony jest w artykuły z takim rozmachem, jak u nas nie są nawet sieci, których nazwy zaczynają się na "A" czy też sieć mająca swą nazwę od dwóch imion męskich - znana wszystkim lepiej lub gorzej. Jak pieczywo to od miliona firm, z najróżniejszymi dodatkami, jak oliwki to cała ściana, jak sery to z regionów wszelakich małych i dużych, młode, stare i .... bardzo stare. Kolorowo. Czy smacznie? to już rzecz gustu ... ale bez przesady - się płaci, się ma.
No ale jednak brakuje. Paru rzeczy a i owszem..
Wspominaliśmy ostatnio z tatą pączki z cukierni przy ul. Leszno w Warszawie. Nie! właśnie, że nie te od Bliklego /Blikle i jego pączki to moim zdaniem przereklamowana sprawa/, tylko właśnie z tej małej, w scenerii prawie przedwojennej, cukierni na Woli, robi się pączki NAJlepsze absolutnie i już. I co ważne! Robi się tam TYLKO pączki. Jak się sprzeda cały wyrób z dnia to cukiernia nakleja kartkę na drzwi "w dniu dzisiejszym pączków brak" i ekipa pączkowa idzie do domu.

A w Tłusty Czwartek do dziś są tam taaaaakie kolejki i jeszcze dalej... bo końca tej kolejki na zdjęciu nie widać. Ale przyznam się, że ja w tej kolejce na Tłusty, nigdy nie stałam. Nie dałam się. Wolę na Wolę na spokojnie, na spontana. Zatrzymać auto na awaryjnych i wyskoczyć po jednego, dwa... no góra trzy.


Mojej mamie brak bardzo sera białego. Takiego zwykłego na wagę. Nie to, że "serek wiejski granulowany" tylko klasyczny, taki co to można go na kanapkę pokroić. Tysz nie ma.
Brak mi też kaszy jęczmiennej czyli pęczaku. Nie ma. Może dlatego, że ta kasza nazywana jest także "mazurską" - no więc skąd kasza mazurska w Hesji? 
By the way... pęczak używany jest w wędkarstwie na zanętę. Mój tata zawsze jak zabierał mnie na ryby to... niestety mało zostawało kaszy na zanętę bo z torebki foliowej wyjadałam głównie ja.
No i jeszcze ptasie mleczko wedlowskie - żadne inne. Z tym akurat można sobie poradzić bo są tu jakieś sklepy z artykułami polskimi i ptasie mleczko da się załatwić.
Pewnie i kaszę jęczmienną też choć to zawsze musi być wyjątkowa, szczególnie po TO COŚ wyprawa.

Ale dziś, jadąc sobie prawie że po centrum Frankfurtu, moje oczy przykuł nagle napis CUKIERNIA. Po polsku! Aaaaa.....! Szybki manewr na rowerze, nieprzepisowe przejechanie na drugą stronę ulicy i już jestem w środku. Jak miło wejść do sklepu i z ulgą powiedzieć swobodnie "Dzień Dobry" bo już widzę po oczach,. po twarzy, a przede wszystkim po szyldzie, że Rodacy, Ro Da Cy!.
- Są pączki?
- Są... ale dziś już się wszystkie sprzedały.
- No to poproszę kawałek sernika na wynos.

Dziś spróbujemy sernika. Zapewne z niemieckiego sera .... ale co tam. W każdym razie mam metę na pączki. Pan obiecał, że to prawdziwe pączki a nie takie gnioty jak tutejsze, gdzie nadzienie szprycuje się strzykawką do środka.  Tak, wiem... w Polsce też już się to praktykuje. Szkoda.

No i takie to mamy potrzeby, my, emigranci, na obczyźnie, z dala od DOMU. 



 

poniedziałek, 12 listopada 2012

parę kadrów w życia

Kot był już na dwóch gigantach. Pierwszy trwał 8 godzin i był oblany przeze mnie co najmniej litrem łez, wtulona w Jego ramiona łkałam "jak on wskoczy z powrotem na balkon? a jeśli się zgubi? co on teraz tam robi po ciemaku?". Pojawił się o 5.00 nad ranem, wskoczył na balkon /ON podstawił mu przed pójściem spać przy balkonie krzesełko/, ja zerwałam się otworzyłam okno a kocur wpadł z miną pod tytułem "Było zajebiście, tylko dajcie mi szybko coś zjeść bo chyba zapomniałem o kolacji z tego wszystkiego". No, raczej.
Uszczęśliwiona ległam z powrotem na łóżko i już zasnęłam snem spokojnym i radosnym. Kot - mega kulturalny gość - spał potem wyjątkowo na chodniczku w przedpokoju - czystość jego łap bowiem pozostawiała wiele do życzenia.
Drugi gigant był wczoraj wieczorem. Trwał zaledwie 3h. Widocznie kot wyczuł, że dziś poniedziałek i nie chciał narazić mnie na kolejną nerwową noc. No i co dalej z tym fantem? Nie wiem. Być może rozwiązaniem będą jednak spacery na smyczy bo...
- moje zadowolenie z jego powrotów jest niewspółmierne do lekkiej histerii, gdy go jeszcze nie ma
- jednak trzeba mu zapewnić dostęp do świata zewnętrznego
- samochody jednak tutaj wolno bo wolno ale jeżdżą....
No nie wiem... naprawdę nie wiem.

Wczoraj wizyta w sauence. Jeśli macie jesienne infekcje to polecam wizytę w tym gorącym buchającym przybytku. Dziś czuję się znacznie lepiej. Gardło jeszcze ciut daje o sobie znać ale mam wrażenie, że wypociłam to co miałam wypocić. Swoją drogą ceny w tym kraju są lekko absurdalne.
2h w saunie - 7 €
wizyta w kinie - 8 €
wystawa w muzeum miejskim - 12 € /sic!/

Kolejność wyliczenia cen nie jest przypadkowa :-)

Chciałam jeszcze napisać o nudzie. Nuda jest mi raczej pojęciem obcym. Nie umiem, nie lubię i raczej nigdy się nie nudzę. Wyjątek stanowi tutaj niestety praca. W pracy nudzę się potwornie. Głowa pęka mi od dziwnych myśli no bo ileż można koncentrować się na znanych i niejako automatycznie wykonywanych czynnościach. Znam już WSZYSTKIE zadrapania, rysy, ślady i plamki na meblach, glazurze, terakocie, parkietach.... wszystkich moich klientów. Wiem, która szafka zamyka się gorzej, jak skrzypią te czy inne drzwi. Wiem, gdzie lubią zbierać się "koty", gdzie jest więcej niż gdzie indziej paprochów, jak czyścić to czy owo. Jednym słowem merytorycznie wszystko jest pod kontrolą i nie wymaga to ode mnie większego skupienia się. Próbowałam słuchać muzyki ale... nie zawsze się da. Czasem coś ktoś przyjdzie powiedzieć, czasem mam taki strój, że mp3 nigdzie nie da się schować. Słuchawki wypadają gdy kijem od mopa nieporadnie się o kabel zahaczę. Jeśli w domu jest radio to jestem uratowana. Niestety w większości przypadków moi klienci siedzą w domach w totalnej ciszy. Aż mi w uszach dzwoni. No nic dalej będę walczyć z mp3. Obym poznała jak najprędzej datę, która wyznaczy mi koniec tego nudnego pracowego życia.






 

wtorek, 6 listopada 2012

jej NINA

Kiedyś, starając się o pracę, w agencji PR, w liście motywacyjnym do mojej przyszłej szefowej, napisałam mniej więcej taki oto tekst "Jak jasno wynika z mojego CV, nie mam doświadczenia w branży PR, jednak.... blablabla" i tam posypało się parę autopromocyjnych wyrazów na swój własny temat.
Moja przyszła szefowa, na rozmowie kwalifikacyjnej, nie omieszkała przytoczyć tego zdania czym wprawić mnie chciała w lekkie zakłopotanie, prawda? :-). Dodała jednak..., że intuicja jej podpowiada, że powinna mnie zatrudnić. I tak też uczyniła i za to jestem jej do dziś niezmiernie wdzięczna.

PR ma wiele definicji.

Budowanie dobrej reputacji osoby albo instytucji

Dostarczanie społeczeństwu informacji, perswazję mającą na celu modyfikowanie postaw oraz usiłowanie zbliżenia postaw i działań instytucji do nastawienia klientów, zaś postaw klientów do nastawienia instytucji

Promocja reputacji

Ja PRówką jestem słabą bo... mogę zbudować dobrą reputację czyjejś osoby albo instytucji tylko pod jednym warunkiem - muszę w to wierzyć. :-) Stwierdzam/może nawet ze smutkiem/, że wiele osób/nie wszyscy/ zajmując się zawodowo PRem nie wierzą w to, co mają ludziom przekazać. Taki mają zawód, wykonują go pewnie z sercem, wykorzystują profesjonalne narzędzia, sprawdzone metody, wymyślają nowe, autorskie sposoby na to, aby zmienić nastawienie, przybliżyć, wywołać pozytywne emocje, ale czy w to wierzą.... w sensie w produkt.

Po nabraniu PRowego doświadczenia w agencji, 4 lata piastowałam dającą mi wiele radości i satysfakcji posadkę PR Managera w Teatrze Konsekwentnym. Było już o tym tutaj parę razy. Cudnie to wspominam bo i koszule prasowałam aktorom i jajka na twardo do spektaklu gotowałam i podłogę mopowałam /okazało się, że to doświadczenie tutaj mi się mocno przydaje/a przy okazji .... budowałam dobrą reputację. :-)

Dziś PREMIERA. ONA czyli Monika MARIOTTI - kobieta kameleon. Połączenie Sofii Loren z Ireną Kwiatkowską...
Myślę o NIEJ, o Monice o Mojej Sroce i trzymam za nią kciuki bo wciela się właśnie w monodramie w rolę NINY SIMONE. To jest spektakl, który trzeba zobaczyć, trzeba usłyszeć... Nie widziałam, ale wiem.... bo przecież ten Teatr robi takie spektakle, że zawsze można iść w ciemno.
Kasia Groniec przetłumaczyła teksty piosenek oraz współpracowała przy tworzeniu przedstawienia.
Mnie dziś tam nie ma. Was pewnie też... ale jutro możecie być i pojutrze też a ja ... nie :-(.
POLECAM, zobaczcie jaka piękna NINA


projekt plakatu Kasia Czapska


 

niedziela, 4 listopada 2012

el jak listopad

Opanował nas i to w całej swej krasie.
Poza pracą niewiele się dzieje. Trochę marudzimy, trochę coś tam upitrasimy a potem już noc prawie, spanie i od rana nazad to samo... czyli praca, marudzenie i tak dalej.
Słota prawdziwa za oknem, słonecznych promieni brak i jak tak dalej pójdzie chandrowo może się zrobić, a tego nie chcemy.
Okres duszenia i marynowania zakończony. Suszenie grzybów także należy już do czasu przeszłego dokonanego. Aż się sobie dziwię, że w tej mikroskopijnej kucheneczce udało się nam udusić tyle pigwy. Słodkie zapasy na gorsze i lepsze czasy są.
Czekamy z utęsknieniem na gości z Polski. Ci najwcześniej zapowiedziani dotrą dopiero 15 lutego!!! Sztuk jedna. CZEKAMY!

Dobrze, że Trójka miała dziś imprezę w eterze i to nawet sympatyczną ale bez przesady. Niestety niektóre aranże mnie nie przekonały choć Steczkowska z klasą weszła w Demarczyk to jednak Anna Maria nie dała rady koledze z Mysłowic. Takie moje osobiste zdanie.
Za to Artur Andrus pięknie sobie poradził z konferansjerką i nieśmiertelna Torbicka Graża tysz.
Mimo iż całość nie powaliła mnie na kolana to jednak była okazja to wyjścia na parkiet z NIM i podensowania w domowym zaciszu.
Żyj nam Trójeczko i czaruj. Ja wiernam Ci od lat.
No i jeszcze zapomniałam o naszej nowej wschodzącej gwiazdce... Jurku Janowiczu. Co za kolo!!!

A kot? Rudi vel Niuniol postanowił zostać kotem wychodzącym i to nie tylko na balkon. Zatem w tym tygodniu obroża kupiona być musi. Grzeczny jest, kochany i coraz mądrzejszy.

Dobrego listopadowego kolejnego tygodnia.

czwartek, 1 listopada 2012

lubię

Lubię TEN dzień. O zmarłych myślę często a 1 listopada wcale nie jest mi do tego jakoś szczególnie potrzebny ale lubię...
- jak Wujek Rysiek wlewa śp. Dziadkowi do grobu troszeczkę wódeczki... bo Dziadek lubił przecież sobie "golnąć"
- jak jemy zawsze przy grobie Babci Brońci kanapki, pijemy herbatkę z termosu i wspominamy jak to w swoje 90-te urodziny Babcia miała na pawlaczu schowaną jeszcze jedną flaszeczkę i nie pozwoliła jej zdjąć memu tacie "bo sobie jeszcze nogę schodząc ze stołka, skręcisz" i sama ją zdjęła, a goście na jej święto przychodzili na raty bo miała malutką kawalerkę na Grochowie, no i jak sąsiadkom o 10-15 lat młodszym robiła zakupy bo one już nie były na chodzie.
- kiedy chodzimy już cały dzień po nekropoliach, robi mi się mdło od pańskiej skórki a mimo to wkładam do ust kolejną
- kiedy mokniemy lub kiedy szuramy butami w stercie liści
- zapach stearyny
- tłumy zamyślonych ludzi
- rodzinne spotkania i potem wspólne obiadki i naleweczki na rozgrzanie
- wieczorne spacery z przyjaciółmi po Starych Powązkach a potem po cmentarzu na Woli...
- wspomnienia, anegdotki, cytaty...

Jest też parę rzeczy, których tego dnia nie lubię... ale .... dziś nie o tym.

Dla nas był to dzień pracowity bo tutaj to dzień jak co dzień... Arbeit. Niemcy w Hesji nie robią sobie tego dnia wolnego. Co kraj ..... a raczej ... co land to obyczaj.

czwartek, 25 października 2012

to tylko rzecz nabyta ale...

... ale jednak boli jak ktoś, jakiś żałosny typ, ma odwagę ją sobie przywłaszczyć.
Zaczęło się od wtorku... kiedy to mojemu tacie z roweru zapiętego u nas pod domem, buchnęli ... siodełko. Za pół godziny z Polski dotarła do nas wiadomość, że mojej chrzestnej zaiwanili w tym samym dniu samochód spod pracy a dziś w nocy.... JEMU gwizdnęli rower, który przypiął do stojaka lecz nie schował do garażu. No dobra... powiedzmy JEGO wina, bo garaż mamy a schować nie schował... ale sam fakt kradzieży boli, nie ma na to zgody, jest bunt i wkurw bo ... jak można. No jak można???!!!
Przecież tutaj jest TYLE rowerów ot tak, do wzięcia. Często ludzie porzucają gdzieś w krzakach lub wystawiają na tzw. wystawce przed dom, gdy rower już się najeździł a jego miejsce zajął nowy. No i żeby jeszcze ten JEGO rower był jakiś wybitny. Owszem był BARDZO WYBITNY, bo był JEGO a ON na nim przejechał tysiące kilometrów i w Syrii był i na Ukrainie i w Rumunii. I tata MU go kupił jak miał lat 17-ście i ON go dopieszczał, udoskonalał, lubił, kochał. Był jak szyty na NIEGO a teraz, ten co na nim będzie ewentualnie pomykał to co... jak w używanych butach. Nie pasują bo tylko do jednej pary stóp są dopasowane.

Wiem, to tylko rzecz nabyta. My jesteśmy zdrowi i to jest ważne i o to dbać trzeba, jednak...

W sumie to wydarzenie sprawiło, że poruszę temat, który od dawna chadzał mi po głowie, ale nie było odpowiedniego momentu do napisania a dziś jest idealny. Otóż kradzieże, złodziejstwo, ludzie bezlitośni pod tym względem... to zdarza się wszędzie. Jednak ja zastanawiałam się nad tym, jak funkcjonuje to gdy ktoś się np. urządza, buduje. Np. tak jak my. Będziemy mieć ziemię i pewnego dnia przywieziemy na nią dom uprzednio rozłożony, który trzeba będzie złożyć. Wiadomo, że na terenie działki nie zawsze ktoś będzie a bale będą leżały i kusiły. Albo że np. ktoś buduje dom, zwozi tam materiały i też nie zawsze przebywa wokół posesji.... i co wtedy? Przecież to wszystko kosztuje, majątek swój ktoś w ten towar ładuje, w marzeniach już ustawia meble w salonie... a tu się okazuje, że paleta dachówki zniknęła. Albo że piłę sobie ktoś bezzwrotnie pożyczył.
I jak to jest? Ubezpiecza się to? Ochronę się wynajmuje? Sąsiad zerka czy rosyjska ruletka: ukradną czy nie ukradną?

     

środa, 17 października 2012

talent

Kasia, której prace można oglądać TUTAJ jest jedną z tych ważnych dla mnie osób, które z ogromnym smutkiem dawno temu zostawiłam tam skąd pochodzę. Urocze dziewczę, bystry człowiek, świetny kompan, nietuzinkowa osobowość. No i talent.
Od dawna prowadzi graficznego bloga, gdzie dokumentuje swoje życie, ale chyba przede wszystkim prezentuje i rozwija swój talent. W tych czasach nie jest łatwo się wybić. Talentów i "talencików" jest moc dookoła i czasem z tego śmietnika trudno jest wychwycić prawdziwą z pereł. Trzeba mieć dobre oko, odpowiednią wrażliwość i chwilę aby w zabieganiu poświęcić swój czas i zatrzymać się, zadumać a potem docenić...
Mimo iż mnie TAM niestety nie będzie, to zapraszam WAS bo może wśród gości Naszej Polany jest trochę mieszkańców Warszawy, którzy zechcą być tego ważnego wieczoru z Kasią. Zapewniam Was, że nie pożałujecie.
Będzie wesoło, może smutno, ale z pewnością z humorem...

POLECAM!

Oto zaproszenie od Kasi przez nią oczywiście zaprojektowane :-)




środa, 10 października 2012

co robi Polak w Niemczech między 16:00 a 18:00

można
- odpocząć po pracy
- zjeść po pracy
- poczytać
- pobawić się z brand new kotem
ale przecież można sobie równie dobrze dodać roboty czyli... wyskoczyć na chwilkę do lasu na grzybki...
i tak oto



 Efekt taki, że sezon grzewczy musieliśmy rozpocząć szybciej niż przypuszczaliśmy... kaloryfer caluśki obłożony i obwieszony tymi, przeznaczonymi do suszenia.
Słoiczków marynowanych powstało sztuk 6.
Garnek duszonych czeka na jutro do przyprawienia.
A na mizianie i podglądanie kocura zawsze jest czas.






poniedziałek, 8 października 2012

do wygrania udział w mega wydarzeniu...

my nie możemy ale Inkwizycja będzie losowała szczęśliwca u siebie na blogu. Polecamy!

weekend bez gości

Tak w życiu bywa, że czekamy, że się cieszymy, że planujemy i już, już ... oczami wyobraźni widzimy jak się ściskamy, jak opowiadamy, jak milczymy, jak skubiemy wspólnie słonecznika...
Tak w życiu bywa, że wszystko to pozostaje tylko w naszej wyobraźni bo los tak kieruje życiem naszym i naszych najbliższych, że choróbska nie pozwalają zrealizować tego, co się w głowie wymyśliło i zaplanowało.
Szkoda, wielki smutek i żal...
Zdrowiej Kochana i niech wszystko wraca na swoje miejsce.
A tu parę fot z weekendu bez Was... pogodę zamówiłam i kolory na zewnątrz i tylko Was było brak oj bardzo brak ale wierzę, że co się odwlecze to... wiadomo :-)



 poniżej ON w pigwie - w dosłownym tego słowa znaczeniu.... :-)
 czerwone wiadro pełne kani :-)













A Kocuroo, Rudson ma się dobrze, baaa nawet znakomicie.
7 doba okazała się przełomowa. Legowisko wysoko na szafie już prawie na stałe zamienił na ... NASZE ŁÓŻKO. Zaczęło się od tego, że z soboty na niedzielę spała u nas siostra Jego i mój tata. Rano kota znaleźliśmy w łóżku u Jego siostry. No babiarz jak nic. Każdy kot to babiarz. Bambo też wyrywał wszystkie moje koleżanki. Na moich oczach! :-)
W każdym razie dziś spał słodko w... MOICH nogach i nawet się nie rozpychał. No i wrócił do swego zwyczaju, o którym opowiadali nam Właściciele ze Świdnicy, mianowicie podczas snu ssie końcówkę swego ogonka. To podobno kocia choroba sieroca, bo kiciuś nasz został jako dziecię znaleziony na działkach bez mamusi i może to pozostałość po fakcie, iż zbyt szybko zabrakło mu mamusinego cyca.