O szarościach i burościach pisać nie ma po co, bo przecież u wszystkich ta sama paleta barw. Nic nowego i mądrego w tym temacie nie napiszę. Dni snują się smętnie i energii niewiele do jakiś wielkich ekscesów. Nalewka zlana. Przefiltrowana. Cukier i cukropochodne plamy z podłogi zmyte. Czyli, że czekamy już teraz na zimę.
Ja zaszyłam się w książkach, serialach i robieniu na drutach. Może nawet będą z tego ciekawe efekty. Dobija mnie nieco fakt, że uruchomione wszelkie kontakty odnośnie domu, w większości pozostały bez odzewu. Pan Mikołaj polecony przez Megi jako jeden z niewielu odpisał na maila. Reszta delikatnie mówiąc olała temat... nie pisząc nawet "sorry, nie mam czasu". No bo może nie mają czasu nawet na taką wiadomość. Trudno. Jakoś przeżyjemy.
Tymczasem kopiemy dalej i szusujemy bez trzymanki po światłowodach. Jednak mam wrażenie, że bez osobistej obecności w kraju, niewiele uda nam się tu zdziałać.
Treść naszej pracy jakoś przestała zaprzątać mój umysł. Jest jak jest i gdy nie skupiam się za mocno na czyszczeniu powierzchni płaskich, jakoś idzie do przodu i spokojnie mijają dni, tygodnie i miesiące. Są nawet pozytywy. Mijam w czwartki dzielnicę biurowo-bankową. Pora roku wymusza na pracownikach szybkie włączanie lampek i świateł w biurowych openspace`ch. Garnitury, pończochy, białe bluzki, makijaże, pantofelki, ajfony, przerwy na papieroska, lanczyki i te służbowe pogaduszki. Och! jakże jestem wtedy SZCZĘŚLIWA, jak stopy mocniej z radości naciskają na pedały, jak wiatr wpada silniej we włosy i nieważne, że chłodny, że zimny, że czasem kroplami deszczu tnie po twarzy. Jestem przepełniona uczuciem wolności bo choć niejako zniewolona na emigracji to jednak wolna. Wolna od korporacyjnego życia, którego na szczęście nigdy nie byłam częścią i nigdy nie było ono moją aspiracją.
Mijam te okienka, ludzików zza szyby, podobnych do siebie niczym klocuszki jakiejś układanki. Układanki smutnej i nie mojej. Zostają za mną, w swoich ciepłych pomieszczeniach. Wsiądą potem do swych luksusowych aut, prowadząc nadal służbowe rozmowy przez zestawy głośnomówiące, postoją w popołudniowych korkach na autostradzie i dopiero jak wejdą do domu, poczują sztywność swoich kołnierzyków.
Lubią to co robią?
Ilu z nich to naprawdę kocha?
Ja zaszyłam się w książkach, serialach i robieniu na drutach. Może nawet będą z tego ciekawe efekty. Dobija mnie nieco fakt, że uruchomione wszelkie kontakty odnośnie domu, w większości pozostały bez odzewu. Pan Mikołaj polecony przez Megi jako jeden z niewielu odpisał na maila. Reszta delikatnie mówiąc olała temat... nie pisząc nawet "sorry, nie mam czasu". No bo może nie mają czasu nawet na taką wiadomość. Trudno. Jakoś przeżyjemy.
Tymczasem kopiemy dalej i szusujemy bez trzymanki po światłowodach. Jednak mam wrażenie, że bez osobistej obecności w kraju, niewiele uda nam się tu zdziałać.
Treść naszej pracy jakoś przestała zaprzątać mój umysł. Jest jak jest i gdy nie skupiam się za mocno na czyszczeniu powierzchni płaskich, jakoś idzie do przodu i spokojnie mijają dni, tygodnie i miesiące. Są nawet pozytywy. Mijam w czwartki dzielnicę biurowo-bankową. Pora roku wymusza na pracownikach szybkie włączanie lampek i świateł w biurowych openspace`ch. Garnitury, pończochy, białe bluzki, makijaże, pantofelki, ajfony, przerwy na papieroska, lanczyki i te służbowe pogaduszki. Och! jakże jestem wtedy SZCZĘŚLIWA, jak stopy mocniej z radości naciskają na pedały, jak wiatr wpada silniej we włosy i nieważne, że chłodny, że zimny, że czasem kroplami deszczu tnie po twarzy. Jestem przepełniona uczuciem wolności bo choć niejako zniewolona na emigracji to jednak wolna. Wolna od korporacyjnego życia, którego na szczęście nigdy nie byłam częścią i nigdy nie było ono moją aspiracją.
Mijam te okienka, ludzików zza szyby, podobnych do siebie niczym klocuszki jakiejś układanki. Układanki smutnej i nie mojej. Zostają za mną, w swoich ciepłych pomieszczeniach. Wsiądą potem do swych luksusowych aut, prowadząc nadal służbowe rozmowy przez zestawy głośnomówiące, postoją w popołudniowych korkach na autostradzie i dopiero jak wejdą do domu, poczują sztywność swoich kołnierzyków.
Lubią to co robią?
Ilu z nich to naprawdę kocha?