czwartek, 30 maja 2013

lubię gdy jest brudno

Tak. Lubię sprzątać brudne mieszkania.
Lubię widzieć efekty pracy i czuć satysfakcję - skoro już muszę jakąś mieć w tej pracy.
Nie lubię też w tym brudzie przesady - pamiętacie mój list na odchodne do Pani, która chyba smarowała kuchnię specjalnie jakimiś sosami abym miała więcej pracy - ale lubię sprzątać pomieszczenia, w których czuć, że coś się dzieje, że rodzina jest aktywna, że żyje i korzysta ze swoich przedmiotów.
Lubię okruszki na podłodze w kuchni i plamki po uronionej porannej kawie. Lubię kurz na ramach obrazów, lubię kropki od pasty do zębów na lustrzanych łazienkowych taflach. Lubię piasek koło dziecięcych butów. Lubię kurz w kątach pokoi i lubię go tropić a potem już zawsze wiedzieć, gdzie się lubi zbierać.
Lubię bo wtedy mi się po prostu nie nudzi.
A są mieszkania, niestety są, gdzie sprzątam, wracam po tygodniu i sprzątam po posprzątaniu z zeszłego tygodnia. Ściereczki do wycierania kurzu są czyste, blaty kuchenne niczym nie są zabrudzone, umywalki nieużywane, schody bez znaku życia po nikim schodzącym czy wchodzącym. A 5 GODZIN JEST DO ODPRACOWANIA!!!! Kto wie co to znaczy nuda w pracy, ten wie co mam na myśli.
Tam, gdzie mam klucze do domów i gdzie nie ma mieszkańców podczas mojej pracy, to wiem jak sobie poradzić... jest przecież tyle książek do przeczytania :-) ale tam, gdzie właściciel siedzi mi dosłownie na karku, jest ciężko. Bywa, że chce mi się wyć od bólu z nudy.
Ktoś pomyślałby, że przecież powinnam się cieszyć: pracy mało, czas leci, kasa spływa. No właśnie nie... nie umiem i nie lubię i nie chcę. Nuda to mój najgorszy wróg. I w sumie nie znałam smaku nudy, póki nie zaczęłam tych pozbawionych sensu czynności, jakimi jest sprzątanie mieszkań, gdzie człowieka jakby wcale nie było.
Ale to jest na etapie zmian, także może niebawem ten problem - czyt. ten klient - zniknie.

A podczas pracy, myśląc o tym i o owym, także obserwuję i konotuję.
I mam taki mój prywatny ranking przedmiotów, które są w każdym prawie niemieckim domu a których obecność w polskich domach jest niezmiernie rzadka lub wręcz nigdy nieodnotowana.
1. Elektryczna krajalnica do pieczywa
2. Zmywarka - wiadomo :-)
3. Maszynka do obierania ananasów
4. Garnek do gotowania szparagów



5. Stojak na puste butelki
6. Drewniane, identyczne w każdym domu krzesełka dla dzieci Stokke /jeśli dzieci rzecz jasna są/



7. Komplet sześciu małych deseczek zawieszanych na specjalnym stojaku


8. Między materacem do spania a prześcieradłem jest zawsze taki specjalny ochraniacz pled, pokrycie czy rodzaj kocyka, które chyba chronią przed nadmiernym pobrudzeniem się materaca /chyba/



9. Wszystkie prześcieradła są elastyczne i na gumkę - nigdy nie spotykam się z taką zwykłą bawełniano - płócienną płachtą
10. Manualna szczoteczka do zębów to tutaj ewidentny przeżytek - wszystkim szorują uzębienie wibrujące na baterie urządzonka
11. Myjki do mycia ciała zamiast gąbek

to było w ramach ciekawostki li tylko :-)
no i to dziś na tyle

dobrego wolnego dnia i dla Was i dla nas :-)


czwartek, 23 maja 2013

nieznośnie

Dłonie próbujące utrzymać w odpowiednim kierunku kierownicę, marzną na kamień, zmieniają barwę na czerwoną i zdecydowanie odmawiają posłuszeństwa. Grzanie dłoni raz jednej, raz drugiej w kieszeniach kurtki przeciwdeszczowej, pomaga owszem, ale na tylko sekund kilka.
Krople spływają od kasku, przez czoło, po rzęsy aż do policzka. Zimne krople. Tną skórę jak małe skalpelki.
Dzięki Ci Mamo za spodnie przeciwdeszczowe, ale dlaczego one mają opcji grzania czterech liter? Ha? :-)
Tylko gęsi spacerują po trawie, wyprowadzają potomstwo na spacer i pokazują świat. No cóż, niech maluchy od początku mają świadomość, że życie nie zawsze jest kolorowe. Łabędzie nie są gorsze. Pokazują jak wykorzystać wodę z nieba do uskutecznienia codziennej higieny. Myją i czeszą piórka a małe chodzą niezgranie dookoła i skubią morką i zimną trawę.
Tylko kaczki jakieś smutne i nosy między skrzydła powkładały. Smutne bo zimno? Czy smutne bo nie mają dzieci?  No właśnie, dlaczego kaczki nie mają potomstwa? Już drugi sezon nie widać żadnych kaczkowatych dzieciaczków.
Wędkarz, jak zawsze ten sam, po drugiej stronie rzeki, osłonięty namiotem, nieważne deszcz czy słońce, zawsze czuwa, liczy przepływające barki, kontroluje poziom wody i może przy okazji coś na haczyk mu się nawinie.
I tylko pytam: dlaczego przy tak zimnym deszczu, zmoknięta rowerzystka tak długo musi czekać na zmianę światła z czerwonego na zielone?
Dobrze, że pigwówka jeszcze się ostała. 

poniedziałek, 20 maja 2013

wyskok - odskocznia czyli dwa dni jednośladem

Lubimy pedałować. Gdyby nie ból tyłka to mogłabym to robić 24h na dobę. ON też. Ostatnie miesiące były intensynie pracowe, zasiedziałe, mocno stresowe. Wyżycie się fizyczne plus dobrze ukierunkowana wyprawa + wzajemnie, pozbawione stresu towarzystwo, to jest to, co relaksuje, pozwala się pozbyć ukrytych złości, niepotrzebnych napięć.
Kierunek - jedziemy w górę rzeki Men. Najchętniej pojechalibyśmy do samych jej źródeł ale czasu za mało.



rodzina łabędziowa zamieszkała nad Menem przy samej ścieżce rowerowej



Selingenstad - nasze ulubione miasteczko na trasie


a rzeka cały czas z nami


czasem On prowadzi

czasem ja

zamek Johannisburg w Aschaffenburg z winnicami na pierwszym planie



moje ukochane gęsi kanadyjskie z dziećmi




Miltenberg



przerwa na kawkę - serwowała kelnerka z Polski 








degustujemy lokalne dary natury 

no i rzeka, rzeka, rzeka... coraz węższa 

wszechobecny rzepak

ciekawy okaz Pani Koniczyny



Bijemy się w piersi bo... przez tyyyylllleeeee czasu zignorowaliśmy fakt, że Bawaria jest tylko rzut beretem od nas tzn. pół dnia drogi na rowerze. Poza tym, w tym konkretnym wypadku Niemcy, spisały się na piątkę. Trasa piękna, przyroda upajająca, wino aromatyczne, piwko zimne i smakowite, widoki jak z bajki, kemping tani jak niemiecki wurst i .... uwaga... powiem to!!! Z pewnością tam wrócimy. A najchętniej serio... dojechalibyśmy aż do samych źródeł rzeki. Może... dnia pewnego. :-)
Mnie od lat marzy się wyprawa rowerowa wzdłuż Dunaju. Makłowicz kiedyś gotował coś na tej trasie i reklamował tę ścieżkę dla miłośników rowerowania. Ścieżka ta prowadzi przez 10 krajów. 

środa, 15 maja 2013

widok z okna

Moich niemieckich spostrzeżeń ciąg dalszy.
No bo jak pracuję to nonstop rozmyślam i analizuję. Kiedyś, podczas pracy, zawsze urządzałam nasz dom na Naszej Polanie, ale ten temat mam wrażenie już mi się wyczerpał. Trzeba było myśli zająć czymś innym i tak oto powstała kategoria "czego z pewnością nie chcę w swym domu mieć".

Sprzątam u rodziny, która ma piękny dom, z ogrodem, wśród starych wysokich drzew, gdzie ptaki przekrzykują się i zagłuszają inne odgłosy cywilizacji. Niestety ptaki owe słyszę tylko wtedy gdy... wchodzę i wychodzę z tego domu. Drzwi i okna wszelakie szczelnie są bowiem pozamykane. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś to mieszkanie wietrzył. No... ja czasem... jak sprzątam kolejne pomieszczenia, pozwalam sobie na uchylenie, tych, które nie są objęte systemem zamykania na klucz. W domu, jak w większości domów, gdzie pracuję, panuje grobowa cisza. No cóż... może tak lubią.
Akceptuję w końcu "my home is my castle" oder?

Jednak w domu tym zastosowane jest jeszcze jedno obwarowanie tym razem wizualne. Firanki. No dobra... nie krytykuję firanek... choć nie przepadam, ale jak można w domu z taaaaaakimmmmm widokiem na trawę, na niezapominajki, na magnolie, tulipany.... zawiesić firanki o transparentności żadnej, że się tak wyrażę. No nie widać nic. Mleko, biel, mgła...
Żeby chociaż fakt ten usprawiedliwiony był wścibskim wzrokiem sąsiadów zza płota, ale nie... żywopłot szczelnie oddziela teren od oczu jakichkolwiek. Zresztą nawet jeśli, za dnia.... i tak nikt niczego z zewnątrz nie dojrzy.
Rozsuwam to cholerstwo na boki i podziwiam. W końcu sprzątam, nie? To światła potrzebuję i na przyrodę pogapić się chcę od czasu do czasu.

Tutaj ludzie lubią się odseparować, oddzielić, zasłonić. Nie dość, że gdy słońce świeci popołudniowe to wszystkie rolety okien wychodzących na południowy zachód są opuszczone na dół, to jeszcze na noc je zapuszczają szczelnie tak, że budząc się rano o 8:00 w domu panują egipskie ciemności. No nie... to nie jest mój klimat.

U nas, w niemieckim domu, firanek nie ma. Brak.
A widok z okna z parterowego mieszkania mamy taki. /za bałagan i chaos wielkie ENSZULDIGUNG ale chciałam pokazać jak to w naturze u nas wygląda/






Jest zieleń, jest moooooc. :-)

poniedziałek, 13 maja 2013

obserwacji kilka

Teraz będzie kilka oczywistości, więc jak ktoś nie chce to niech nie czyta. Nie mniej jednak warto sobie czasem o tym przypomnieć. Otóż jak ludzie są fajni, mili, ludzcy, zwyczajni i bez nadęcia to aż się miło do pracy chodzi co nie? Nawet do takiej jak ta moja tutaj. Nawet pobudka o 6:20 nie jest niczym wybitnym. Się wstaje i się jedzie.
Dodatkowo przez 45 minut porannego pedałowania myśli różne po głowie się kłębią. Otóż.
Jakiś czas temu... na początku naszej emigracji, gdy jeszcze byliśmy w obozie pracy czyli jeździliśmy codziennie pod wielką górę do pracy w restauracji, dnia pewnego miał miejsce ślub. Oj tam... ślub. Śluby to tam były prawie codziennie. Taaaak. Nawet w czwartki i piątki i w środy się zdarzało. My tam do tych ślubów ustawialiśmy sale balowe na 50, 100, 200 osób. Nakrywanie stołów, czasem dekorowanie. Wszystko w tempie wojskowym, z żołnierskimi komendami w języku wiadomym. Pot po   rzęsach i nie tylko, się lał. Zatem potem, gdy chwilka wolna była mała, to się lubiłam na moment zatrzymać i popatrzeć na te pary, na te stroje odświętne, na gości, na prezenty, na trąbki grające, na dzieci... Niczym Kopciuszek z bajki sobie stałam z boczku i mówiłam w duchu... to dla Was, na nową drogę to robię. Tylko nie spaprajcie tego. Żyjcie sobie w spokoju, w miłości, z uśmiechem i szanujcie ludzi. O!
Pewnego dnia stałam i gapiłam się jak zwykle, byle tylko od pracy chwilę odpocząć i odlecieć w inny świat... i próbowałam zlokalizować państwa młodych. Panna młoda była a pan młody jakiś taki był niewyraźny i nie mogłam go chyba odróżnić od świadka albo świadka od pana młodego. Za to przykuła moją uwagę świadkowa czy też druhna, bo to w różnych regionach, różnego nazewnictwa się używa. Też była w białej sukni. Hm... Dziwne. Do tego taka dobra, kochana, trzymała pannę młodą za rękę, "pewnie takie drogie i oddane przyjaciółki" myślę sobie... i nagle mnie olśniło. Przecież to ślub dwóch kobiet jest!
Rozglądam się dookoła, obserwuję moich współpracowników, tych młodszych i tych ze starszego pokolenia i nie widzę żadnego poruszenia. Tylko ja... Polka, z zaściankowego kraju, z kraju, gdzie taki widok nie może mieć miejsca, przyglądam się i gapię i serce mi się raduje jeszcze mocniej. Rodzice panien młodych wzruszeni, impreza taka jak inne, prezenty i generalnie NOR MAL NOŚĆ.

Dziś rozpoczęłam pracę u nowych klientek. Też małżeństwa dwóch kobiet. Urocze dziewczyny. Zwykłe. Normalne. Fajne. Nikt tu na takie związki nie zwraca większej uwagi. Chyba nikt tu o tym nawet nie dyskutuje. Sam fakt, że poświęciłam temu tematowi post, a w zasadzie jego fragment, świadczy o tym, że ja jestem jednak jakoś tam inna. Mimo iż akceptuję, popieram, toleruję i jestem za, to jednak fakt iż wychowałam się w kraju, gdzie homoseksualizm jest uważany w niektórych kręgach za zwyrodnienie wręcz, sprawił że takie wydarzenia są dla mnie czymś wyjątkowym. A być tak nie powinno. Chciałabym nie myśleć o tym, że idę pracować do lesbijek. Chciałabym traktować to w swojej głowie jako naturalny fakt i po prostu nie skupiać się na tym. No cóż... może taki stan umysłu pewnego dnia nastąpi.

***********
A za nami czas znów intensywny. Wycieczki rowerowe i nie tylko.
Odwiedziliśmy na rowerach Mainz. (Czy wiecie, że Mainz po polsku to Moguncja?)
Krajobrazowo było dość różnorodnie.







Przerzutki w rowerach... jak dla mnie rewelanko!!!




"Chmury wiszą nad miastem, ciemno i wstać nie mogę" - tak, ja i mój brat wróciliśmy do domu... pociągiem... lekki wstyd ale przecież czasem mogę być damą :-)





Na koniec dla wytrwałych kilka odsłon z naszego Balkonowego Ogródka. Jednym słowem zarastamy gąszczem.

Pani Fasola a w tle czosnek a raczej szczypiorek czosnkowy


ogórki?????


Miss Sałata




Meliska na uspokojenie, jak już mnie całkiem nerwy poniosą :-)


Mr Koper und Frau Pietruszka


po prostu mięta


pomidorsony :-)


Jej Wysokość Rzodkiewka



A dziś po raz kolejny odkryłam dodatkowe korzyści mieszkania koło lasu (koło torów kolejowych też mieszkamy a nad głowami latają nam samoloty ale na wysokości jeszcze dość przyzwoitej)
Pierwszy raz w życiu zebrałam sama taki wielki bukiet moich ukochanych konwalii. Bukiet to szumne słowo może... ale co tam... Zapach "niedopodrobienia".






A pisałam Wam już, że mamy bzika na punkcie Niuniola???? :-D





ps. jeszcze została do opublikowania jedna wycieczka ale to już w następnym odcinku.
dobrego tygodnia for everybody.
My za chwil kilka udajemy się na wirtualny webinar. Może kogoś z Was tam też spotkamy. :-)