Ostatnie dni są spokojniejsze. Wiele spraw naprostowanych. To jest dobre, to jest krzepiące, to posuwa wiele rzeczy do przodu. Rozpoczęło się sortowanie, pozbywanie się baaaa.... nawet pakowanie. Jest luźniej, jest przestrzeni znacznie więcej.
Wszyscy klienci poinformowani o wyjeździe. O tym, że będzie zastępstwo i że nie zostawiamy ich biednych z tym całym kurzem i brudem na pastwę losu. Że na nasze miejsce wejdą dwie fajne, młode, chętne do pracy dziewczyny. Wszyscy się zgodzili i powiedzieli chóralnie TAK. Jedni się smucą, inni używają nawet słowa "tragiczna wiadomość" na wieść o tym, że wyjeżdżamy, inni przyjmują do wiadomości i na pierwszy rzut oka wisi im kto sprząta po nich syf. Grunt aby było solidnie, reszta nie jest ważna.
A ja póki co nadal sprzątam, odliczam dni do końca i zagłuszona dźwiękiem włączonego silnika w odkurzaczu, pod nosem sobie w pracy podśpiewuję.
No i tak zbiegło się to wszystko z kilkoma małymi jubieluszo-podsumowaniami. Otóż 2 kwietnia minie dokładnie 4 lata odkąd tu jesteśmy. Plan wykonany. Czasem przeraża mnie ta moje precyzja w określaniu czasu. No ale równo, równiuteńko tak nam właśnie wyszło.
Poza tym na blogu stuknęło 100 tyś wejść. Nie oceniam czy mało to czy dużo. Nie dla liczb to prowadzę i nie walczę o sławę, odwiedziny ani setki komentarzy pod postami. Liczy się fajna jakość moich Gości i z całego serca, po raz już kolejny dziękuję Wam za to, że jesteście z nami, że nie jesteśmy sami, że dzielicie się swoimi opiniami, że piszecie maile i że czasem niewidzialni ale jednak jesteście i czuwacie. To strasznie ważne i choć brzmi banalnie (jak na rozdaniu Oscarów :-) ale jednak bez Was wiele rzeczy by się nie zadziało. Ileż inspiracji, ileż kolorowych pomysłów, ile słów wsparcia i pomocnych fachowych informacji. Z całego serca kłaniam się Wam nisko w pas razem z NIM i Niuniolem, który nie świadom niczego śpi koło mnie.
Pewnie wyczuwa podświadomie, że coś się szykuje. Relanium czeka już na zaaplikowanie przed podróżą z powrotem na jego ziemię, na jego ląd a teraz na nasz wspólny. Wierzę, że tabletka zadziała z taką siłą jak powinna i dla jego własnego spokoju pokona go snem na czas podróży bo podróż krótka nie będzie... bo najpierw z Frankfurtu jedziemy na 2-3 tygodnie do mojej mamy - ON ma jeszcze parę dodatkowych zleceń do wykonania, więc chwilę to potrwa zanim na dobre opuścimy Niemcy. Następnym przystankiem będzie Dolny Śląsk bo tam czeka na nas reszta dobytku, który trzeba dopakować i przepakować z tym co wieziemy ze sobą. No i takie ogólne zwolnienie chcemy sobie zafundować i po prostu oddać trochę sprawę w ręce losu i tego co nam przyniesie. Będziemy działać rzecz jasna ale bez napinki, która towarzyszyła nam przez ostatnie lata, przez cały okres emigracji i która przyznam szczerze przyczyniła się też do wielu wypaczeń w naszym życiu. W pewnych kwestiach mocno się zgraliśmy i takie doświadczenie bardzo ale to bardzo wzmocniło nasze relacje i związek. Jednak na pewnych poziomach jesteśmy wyjałowieni. Brak kultury, brak towarzystwa przyjaciół, brak tej naturalnej odskoczni, która powinna mieć miejsce w normalnie funkcjonującym życiu. To się przełożyło na wiele spraw, o których tutaj nie piszę bo i nie o tym jest to miejsce, ale zdajecie sobie sprawę z faktu, iż był to czas nieco sztucznego życia, z wieloma wyrzeczeniami. To musi absolutnie ulec zmianie. Dla zdrowia, dla czystości duszy, dla dobrej energii.
No i tutaj dobry moment aby zdać sobie sprawę, że mimo iż Niemcy jako kraj, jako ludzie, jako miejsce pracy, pozwoliły nam być w tym miejscu, w którym jesteśmy obecnie, to jednak zbyt łaskawa dla tego kraju nie byłam. No i co ja poradzę na fakt, że nie zaiskrzyło między nami i pewnie nigdy już nie zaiskrzy. Ani język, ani temperament lokalnych ludzi, ani właśnie wspomniana kultura... nie stały się częścią mnie. Nie szukałam, nie zgłębiałam, nie wchodziłam, nie wnikałam. Poza kilkoma dosłownie doświadczeniami na tej płaszczyźnie, które uświadomiły mi dobitniej, że to ląd nie dla mnie.
Jednak aby oddać sprawiedliwość i pokazać w swojej postawie nieco obiektywizmu, pragnę przytoczyć Wam tekst Mo z bloga Mobloguje, który czytuję od czasu do czasu bo dziewczyna ma naprawdę fajne i ciekawe przemyślenia. Z tego co czytam Mo przeprowadziła się całkiem nie tak dawno do Monachium i jest na razie tym miastem mocno zachwycona. Nie szczędzi zatem peanów na cześć różnych zwyczajów i obserwacji z codzienności niemieckiej zaobserwowanej na ulicy. Coż... trudno się z nią nie zgodzić, co więcej... ja też widzę to wszystko i doceniam pewne zjawiska, ale moja powszechna niechęć do tego kraju, nie pozwoliłaby mi tak pozytywnie tego opisać. A więc pozwalam sobie zacytować słowa Mo i się pod nimi podpisać.
Mo przebywa w Bawarii, więc ma to szczęście, że jednak na południu Niemiec ludzie zdają się być bardziej otwarci a życie tam nieco mniej ordnugowe i nie obciążone takimi sztywnymi zasadami jak w Hesji. Życzę jej aby nowe niemieckie życie było dla niej zdecydowanie łatwiejsze i bardziej ludzkie niż dla nas, a sądząc po jej nastawieniu takie właśnie będzie.
Wracając do nas...
nie bylibyśmy sobą gdybyśmy na sam koniec tej niemieckiej gehenny, nie zaserwowali sobie kolejnej nagrody za trud. Poza tym ON pracuje teraz naprawdę na najwyższych obrotach, więc zanim rozpoczniemy działania w Polsce, należy nam się chwila relaksu. Wracamy do PORTO! Tym razem z moją mamą. Dorota, która nas tam ugościła poprzednim razem, stała się naszą koleżanką i nie możemy się doczekać kolejnego spotkania z nią i poznawania tajników Porto pod jej przewodnictwem. Zatem żegnaj Dojczlandio, witaj Portugalio a następnie ukochana Polsko!!!!!
Do końca pozostały 32 dni! :-)
Wszyscy klienci poinformowani o wyjeździe. O tym, że będzie zastępstwo i że nie zostawiamy ich biednych z tym całym kurzem i brudem na pastwę losu. Że na nasze miejsce wejdą dwie fajne, młode, chętne do pracy dziewczyny. Wszyscy się zgodzili i powiedzieli chóralnie TAK. Jedni się smucą, inni używają nawet słowa "tragiczna wiadomość" na wieść o tym, że wyjeżdżamy, inni przyjmują do wiadomości i na pierwszy rzut oka wisi im kto sprząta po nich syf. Grunt aby było solidnie, reszta nie jest ważna.
A ja póki co nadal sprzątam, odliczam dni do końca i zagłuszona dźwiękiem włączonego silnika w odkurzaczu, pod nosem sobie w pracy podśpiewuję.
No i tak zbiegło się to wszystko z kilkoma małymi jubieluszo-podsumowaniami. Otóż 2 kwietnia minie dokładnie 4 lata odkąd tu jesteśmy. Plan wykonany. Czasem przeraża mnie ta moje precyzja w określaniu czasu. No ale równo, równiuteńko tak nam właśnie wyszło.
Poza tym na blogu stuknęło 100 tyś wejść. Nie oceniam czy mało to czy dużo. Nie dla liczb to prowadzę i nie walczę o sławę, odwiedziny ani setki komentarzy pod postami. Liczy się fajna jakość moich Gości i z całego serca, po raz już kolejny dziękuję Wam za to, że jesteście z nami, że nie jesteśmy sami, że dzielicie się swoimi opiniami, że piszecie maile i że czasem niewidzialni ale jednak jesteście i czuwacie. To strasznie ważne i choć brzmi banalnie (jak na rozdaniu Oscarów :-) ale jednak bez Was wiele rzeczy by się nie zadziało. Ileż inspiracji, ileż kolorowych pomysłów, ile słów wsparcia i pomocnych fachowych informacji. Z całego serca kłaniam się Wam nisko w pas razem z NIM i Niuniolem, który nie świadom niczego śpi koło mnie.
Pewnie wyczuwa podświadomie, że coś się szykuje. Relanium czeka już na zaaplikowanie przed podróżą z powrotem na jego ziemię, na jego ląd a teraz na nasz wspólny. Wierzę, że tabletka zadziała z taką siłą jak powinna i dla jego własnego spokoju pokona go snem na czas podróży bo podróż krótka nie będzie... bo najpierw z Frankfurtu jedziemy na 2-3 tygodnie do mojej mamy - ON ma jeszcze parę dodatkowych zleceń do wykonania, więc chwilę to potrwa zanim na dobre opuścimy Niemcy. Następnym przystankiem będzie Dolny Śląsk bo tam czeka na nas reszta dobytku, który trzeba dopakować i przepakować z tym co wieziemy ze sobą. No i takie ogólne zwolnienie chcemy sobie zafundować i po prostu oddać trochę sprawę w ręce losu i tego co nam przyniesie. Będziemy działać rzecz jasna ale bez napinki, która towarzyszyła nam przez ostatnie lata, przez cały okres emigracji i która przyznam szczerze przyczyniła się też do wielu wypaczeń w naszym życiu. W pewnych kwestiach mocno się zgraliśmy i takie doświadczenie bardzo ale to bardzo wzmocniło nasze relacje i związek. Jednak na pewnych poziomach jesteśmy wyjałowieni. Brak kultury, brak towarzystwa przyjaciół, brak tej naturalnej odskoczni, która powinna mieć miejsce w normalnie funkcjonującym życiu. To się przełożyło na wiele spraw, o których tutaj nie piszę bo i nie o tym jest to miejsce, ale zdajecie sobie sprawę z faktu, iż był to czas nieco sztucznego życia, z wieloma wyrzeczeniami. To musi absolutnie ulec zmianie. Dla zdrowia, dla czystości duszy, dla dobrej energii.
No i tutaj dobry moment aby zdać sobie sprawę, że mimo iż Niemcy jako kraj, jako ludzie, jako miejsce pracy, pozwoliły nam być w tym miejscu, w którym jesteśmy obecnie, to jednak zbyt łaskawa dla tego kraju nie byłam. No i co ja poradzę na fakt, że nie zaiskrzyło między nami i pewnie nigdy już nie zaiskrzy. Ani język, ani temperament lokalnych ludzi, ani właśnie wspomniana kultura... nie stały się częścią mnie. Nie szukałam, nie zgłębiałam, nie wchodziłam, nie wnikałam. Poza kilkoma dosłownie doświadczeniami na tej płaszczyźnie, które uświadomiły mi dobitniej, że to ląd nie dla mnie.
Jednak aby oddać sprawiedliwość i pokazać w swojej postawie nieco obiektywizmu, pragnę przytoczyć Wam tekst Mo z bloga Mobloguje, który czytuję od czasu do czasu bo dziewczyna ma naprawdę fajne i ciekawe przemyślenia. Z tego co czytam Mo przeprowadziła się całkiem nie tak dawno do Monachium i jest na razie tym miastem mocno zachwycona. Nie szczędzi zatem peanów na cześć różnych zwyczajów i obserwacji z codzienności niemieckiej zaobserwowanej na ulicy. Coż... trudno się z nią nie zgodzić, co więcej... ja też widzę to wszystko i doceniam pewne zjawiska, ale moja powszechna niechęć do tego kraju, nie pozwoliłaby mi tak pozytywnie tego opisać. A więc pozwalam sobie zacytować słowa Mo i się pod nimi podpisać.
- Mieszkańcy Monachium niezbyt często zabezpieczają rowery pod kradzieżą. Owszem, w centrum faktycznie pojawiają się specjalne blokady, ale czym dalej od ścisłego środka miasta tym ich mniej. W większości przypadku ludzie po prostu stawiają rower pod ścianą i idą załatwić swoje sprawy.
- Wiele osób jeździ na hulajnogach. Nawet starszych. Albo takich w drogich garniturach. Często przyjeżdżają hulajnogą na stację metra, składają pojazd, wkładają go pod pachę, pokonują U-bahnem kilka stacji, rozkładają hulajnogę i jadą dalej.
- Ludzie chodzą tu często ubrani w tradycyjne stroje bawarskie. Tak po prostu, idąc do pracy w biurze lub na spotkanie ze znajomymi do kina. Dziewczyna w ramonesce, sukience z fartuszkiem i Vansach lub przystojny facet wysiadający z drogiego Mercedesa w skórzanych portkach na szelkach i białych podkolanówkach? W Monachium to dość częsty widok. Normalka. Po trzech dniach nie musiałam już podnosić z podłogi szczęki.
- W centrum miasta na skwerach i w parkach można spotkać zające, wiewiórki, gile i sikorki.
- Nawet w chłodne dni, gdy w Polsce nosimy jeszcze kurtki i szaliki, w Monachium ludzie potrafią wyskoczyć w samej bluzie albo t-shircie. Dzieci chodzą tu oczywiście bez czapek i są bardzo zdrowe i szczęśliwe.
- Mieszkańcy Monachium naprawdę piją dużo piwa (najczęściej Hellesa). Alkohol można pić tu w miejscach publicznych (do niedawna można nawet było pić w metrze, dziś spożywanie alkoholu w komunikacji miejskiej jest zabronione). Nasz zaprzyjaźniony monachijski policjant w wieku 60+(bardzo plus) opowiadał, że jeszcze kilkanaście lat temu standardem było przynoszenie sobie do pracy (nawet w policji!) trzech litrowych butelek piwa. Dziś już w pracy raczej się nie pije, ale podczas spacerów w parku, przerwy na obiad czy wyjścia do restauracji z rodziną, butelka Hellesa to stały rekwizyt. Wielu ludzi robi to przed godziną 12. Ach, i oni prowadzą pojazdy po spożyciu alkoholu (co w Polsce jest zabronione od tak dawna, że dla mnie po prostu niewyobrażalne)!
- W Monachium jest bardzo czysto. Tak czysto,że aż razi po oczach. Tylko w U-bahnach (pociągach metra) i S-bahnach (pociągach podmiejskich) trochę śmierdzi (zawsze).
- Starsi mieszkańcy Monachium opalają się w kostiumach kąpielowych gdy tylko wyjdzie słońce. Nawet jeśli na dworze jest tylko 13 stopni. Robią to na balkonach, w ogródkach, w parkach, nad rzeką. Normalka.
- Prawie wszyscy mówią tu świetnie po angielsku – i młodzież, i dorośli i seniorzy. Cieszą się jednak, gdy przybysze próbują swoich sił w germańskiej mowie i są bardzo wyrozumiali wobec błędów językowych. To pomogło mi przełamać barierę językową i przestać zasłaniać się ciągle angielskim.
Wracając do nas...
nie bylibyśmy sobą gdybyśmy na sam koniec tej niemieckiej gehenny, nie zaserwowali sobie kolejnej nagrody za trud. Poza tym ON pracuje teraz naprawdę na najwyższych obrotach, więc zanim rozpoczniemy działania w Polsce, należy nam się chwila relaksu. Wracamy do PORTO! Tym razem z moją mamą. Dorota, która nas tam ugościła poprzednim razem, stała się naszą koleżanką i nie możemy się doczekać kolejnego spotkania z nią i poznawania tajników Porto pod jej przewodnictwem. Zatem żegnaj Dojczlandio, witaj Portugalio a następnie ukochana Polsko!!!!!
Do końca pozostały 32 dni! :-)
Nagroda się należy, jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńJuż wyrywa się WITAJCIE W POLSCE :)
Łapcie chwile.
Serdeczności
Plan tyleż precyzyjny, co atrakcyjny ;-) Będziemy szczęśliwi, jeśli nasza chałupa stanie się jednym z przystanków w drodze na Wasze Miejsce. 32 dni to pikuś ;-))
OdpowiedzUsuń