środa, 12 października 2011

polski independence day w nowej odsłonie

Namówiła mi na swym blogu Desperate Housewife do wzięcia udziału w akcji biało-czerwonej, a to w celu nadania bardziej optymistycznego charakteru naszemu świętu narodowemu, jakim jest 11 listopada - Święto Niepodległości. Jakby tego było mało, że ma ono miejsce w samym środku, najbardziej dołującego /jak dla mnie/ miesiąca, to jeszcze faktycznie ma ono ciężki, smutno-patriotyczny, delikatny /żeby kogoś znów nie urazić  no i jak to często u nasz bywa - polityczny/ nastrój. Większość i tak tym świętem się nie przejmuje - traktuje jako kolejną okazję do dłuższego weekendowania. Hm... sama tak się raczej do 11 listopada ustosunkowywałam, ale może wątek emigracyjny w moim życiu jest idealnym momentem, żeby ten pozornie sentymentalno-dołujący dzień zmienić po pierwsze w bardziej /w moim przypadku/ ŚWIADOMY. Może by tak wzbogacić wiedzę o tym wydarzeniu, poczytać coś, poszperać... dokształcić się. A po drugie z wielką ochotą 'odgapię' amerykański zwyczaj i idąc za namową wspomnianej Zdesperowanej, przygotuję jakieś coś na ząb w barwach narodowych. Mam już pierwszy pomysł, ale skoro przepisami na dania mamy się dopiero dzielić z początkiem przyszłego miesiąca, to chwilowo podzielę się anegdotką z życia wziętą, która wydarzyła w mojej obecności i zawsze gdy widzę fajerwerki to ją sobie przypominam i cytuję.

Będąc kilka razy w NYC, zawsze udawało mi się zaczepiać o amerykański Independence Day. Jak wiadomo Amerykanie hucznie obchodzą to święto: przygotowują z tej okazji właśnie specjalne menu, desery, organizują parady, festyny i bawią się na całego. Na koniec, o zmierzchu nad Manhattanem rozpoczyna się istne widowisko fajerwerków i sztucznych ogni. Światełko do Nieba Jurka Owsiaka robi wrażenie ale do spektaklu świetlnego na tle nowojorskiego nieba, jest mu jeszcze /z całym szacunkiem/ niezmiernie daleko.

Roku Pańskiego 2002 stoję na dachu jednej z kamienic nad East River i jestem w towarzystwie przemiłych Polaków z okolic Białegostoku. Jedną z koleżanek jest  Beata, z którą wychyliłam niejednego Budweisera, która zawsze wprowadzała mnie w pozytywny nastrój bo potrafiła z wrodzoną naiwnością i szczerością, niespodziewanie trafnie komentować rzeczywistość. Tego dnia jednak jej naiwność i szczerość przerosła nasze wszelkie oczekiwania. O trafności mowy tutaj być nie mogło.
Rozpoczęły się pokazy sztucznych ogni, wszyscy mają otwarte gęby z zachwytu, piszczą, milczą, mruczą na znak aprobaty, w podnieceniu popijają kolejne łyki piwa, a Beatka wystrzela z takim oto tekstem:

- "Tyyy, to zupełnie jak u nas w Zambrowie na Sylwestra!!!!!"

Nie wiem czy kogoś ta anegdotka rozbawiła, może to moja niepotrzebnie umieszczona prywata, ale ja lubię ten tekst i od tamtej pory zawsze jak widzę sztuczne ognie to sobie w myśli mówię: "Zupełnie jak u nas w Zambrowie na Sylwestra".

Zachęcam, przyłączcie się do akcji, może jakieś cudeńka kulinarne wspólnie odkryjemy, z pewnością się czegoś nauczymy a i niech w naszych miastach w Polsce, 11 listopada będzie przynajmniej tak, jak w Zambrowie na Sylwestra. :-)))))     

4 komentarze:

  1. Cudny komentarz - zapamiętam Zambrów!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny tekst, ten Zambrów, to musi być coś, az sprawdzę na mapie, gdzież on się mieści :)

    OdpowiedzUsuń
  3. o tak, zdecydowanie zambrowskiego i sylwestrowego klimatu nasze listopadowe święto rozpaczliwie potrzebuje... a Prezes pod fajerwerkami- bezcenne;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. tym razem i ja przygotowuje się do tego święta:))przygotowuje sie do lekcji historii dla dzieci:))mam tez zamówioną flagę, którą umocujemy na balkonie!! a i jakieś dwukolorowe ciacho też z tej okazji zrobię:))tak to dobry pomysł i czas by być dumnym z swego pochodzenia!! pozdrawiam Basia

    OdpowiedzUsuń