i dokładnie o to nam chodziło.
Święta tak właśnie nam minęły. A do tego rodzinnie i z uśmiechem na twarzy. Był czas na powagę i rozmowy o życiu, na wygłupy, na radość z dziecięcych psot i na radość z psot dorosłych. Nie było czasu ani chęci na włączanie jakichkolwiek urządzeń zakłócających ten sielankowy czas. Śmy nawet pozapominali zabrać ładowarek do naszych fonów.
No... było może obejrzanych kilka ogłoszeń motoryzacyjnych oraz chwila na filmik pokazowy jak wspaniale pracują ostrza heblarki i frezarki albo jak zajarani swą czynnością drwale rżną piłą konkretnej marki wielkie kawały drewna na czas. (ten repertuar to nie ja ma się rozumieć :-) )
Pobyliśmy razem, pospaliśmy, poleniuchowaliśmy, pobaraszkowaliśmy, pojedliśmy, pospacerowaliśmy. Ojczyzna potraktowała nas od samego początku śniegiem, więc na własne życzenie pomarzliśmy w mroźnej aurze w Górach Sowich...
A potem aby jednak poczuć przez chwilę atmosferę wirtualnego świata, do którego niezmiennie należymy, wybraliśmy się w celach eksploracyjnych w głąb Dolnego Śląska. Tego bardziej peryferyjnego, wsiowego i uroczo zachwycającego. Tego zaniedbanego i w swej biedzie urzekającego. Tego pokrytego puchową bielą i oddającego w swych widokach to, czego nam brak na co dzień tu. I tak jadąc przez wioski i bezkresne polne przestrzenie zwerbalizowałam to, co od wielu lat chodzi mi po głowie i z jednej strony trapi, z drugiej raduje. Że ja to bym mogła w tak wielu miejscach wsiowych mieszkać, że całe szczęście iż udało nam się jednak zakorzenić póki co w jakimś konkretnym miejscu. Polska wieś czy to w centralnej jej części, bardziej północnej, południowej czy zachodniej, o wschodzie absolutnie nie zapominając, jest po prostu piękna. Każda ma swoje wyjątkowe atuty, każda czym innym może się poszczycić, ale mnie chyba podoba się wszędzie i zawsze jadąc znajdę jakiś kąt, który nakazuje mi powiedzieć... "o tutaj to ja też bym mogła". ON to ma do Dolnego Śląska w ogóle mega sentyment, więc zawsze obserwuję to tęskne spojrzenie.
I tak oto w klimacie takowych przemyśleń, zmierzaliśmy w towarzystwie Megi do wrót Inkwizytorium najczulszego na świecie. I w przednim towarzystwie skojarzonym przez wirtualne połączenie, w realnych przestrzeniach starego poniemieckiego gospodarstwa, z realnymi kompanami kontynuowaliśmy to, co rozpoczęte zostało w czasie świątecznym. Rozmowy, opowieści, uśmiechy, wzruszenia, degustacje i radości. Padre nam kroił własnoręcznie przez Inkwizycję, upieczony chleb.
Córka Inkwi roztaczała nad nami otchłanie niekończących się ale arcyciekawych opowieści. A sama Inkwizycja dogadzała nam i upiększała płomykami wnętrza swego nowego królestwa.
Poznaliśmy Agnieszkę Najdroższą Owcę Świata i jej wzruszającą historię, opowiedzianą przez duet Inkwi i Padre. Książka z tego powinna być albo film dokumentujący walkę o jej życie a potem piękny proces rozpieszczania kopytnego niemowlaka do granic możliwości. :-)
Patrzcie jaka ona piękna. Jaką ma suknię wełnianą i z jaką gracją ją nosi. A ten mniejszy obok nonstop jej towarzyszący to Rupercik.
No i zakochałam się w ostatnim dniu starego roku. Moim wybrankiem jest Sakul. On zjadał mi kaptur, czapkę i rękawiczki a ja starałam się dać mu buziaka.
Wstępem do blogowego spotkania numerjużniewiemktórego, była wizyta w kocim domu, który zapewne rozpoznany zostanie przez wielu bezbłędnie. Takie szklane, i nie tylko szklane, cudeńka są tylko tam i takich kocich towarzyszy trudno szukać gdzie indziej niż świecie dalekiej, głęboko ukrytej Moherii. Mrysław (najnowszy mieszkaniec Moherowej Krainy) nie załapał się na foto bowiem ruchliwy jest mocno a jak obiektyw chciał go chwycić to się wziął i zaszył w sennym porannym ukryciu. Są za to inni obecni.
I tak oto minęły nam ostatnie (wierzę w to całą sobą) święta na obczyźnie a jednak w większości spędzone w kraju. Niosąc z pietyzmem tę atmosferę nicniemuszenia, wwieźliśmy ją we mgle na niemiecką ziemię, w ostatnim dniu starego roku. Sylwester (pierwszy raz w życiu) spędzony głównie przed telewizorem. Podrygując przed nim w rytm serwowanych melodii, skacząc za to mocno po kanałach z Krakowa, przez Wrocław aż do Gdyni, chwilami zatrzymując się w Berlinie.
Kraków pobił wszystkich na głowę i choć porównania nie mam, to biorąc pod uwagę wieloletnie komentarze z poprzednich lat, stwierdzam, że na krakowskim rynku kichy nie było. Patrząc na tak masową imprezę uważam, że krakowski repertuar był znośny, scena bezapelacyjnie robiła wrażenie i gdyby nie częstotliwość serwowanych reklam byłoby nawet fajnie. Nie ważne. Można to oceniać w kategoriach, że poszło przecież na to w cholerę kasy, że aby poświęcić na jedną noc taki budżet to przy realnych problemach przeciętnego Kowalskiego jakiś paranoiczny żart. Nie umiem walczyć z wiatrakami i nie zamierzam tu o tym rozprawiać. W każdym razie to nie moja bajka ale wstydu w Krakowie nie było. Gdzie indziej niestety tak.
Dla Was Kochani przede wszystkim radości, spokoju, i zdrowia. A ponadto poukładania tego co niepoukładane, rozmów mądrych moc, decyzji tylko dobrych, doświadczeń tylko takich co nauczają,
Kina dobrego, muzyki wzniosłej, książek najlepszych i podróży czy to po świecie, czy wgłąb samych siebie.
Szczęśliwego Nowego 2015 Roku.
Święta tak właśnie nam minęły. A do tego rodzinnie i z uśmiechem na twarzy. Był czas na powagę i rozmowy o życiu, na wygłupy, na radość z dziecięcych psot i na radość z psot dorosłych. Nie było czasu ani chęci na włączanie jakichkolwiek urządzeń zakłócających ten sielankowy czas. Śmy nawet pozapominali zabrać ładowarek do naszych fonów.
No... było może obejrzanych kilka ogłoszeń motoryzacyjnych oraz chwila na filmik pokazowy jak wspaniale pracują ostrza heblarki i frezarki albo jak zajarani swą czynnością drwale rżną piłą konkretnej marki wielkie kawały drewna na czas. (ten repertuar to nie ja ma się rozumieć :-) )
Pobyliśmy razem, pospaliśmy, poleniuchowaliśmy, pobaraszkowaliśmy, pojedliśmy, pospacerowaliśmy. Ojczyzna potraktowała nas od samego początku śniegiem, więc na własne życzenie pomarzliśmy w mroźnej aurze w Górach Sowich...
A potem aby jednak poczuć przez chwilę atmosferę wirtualnego świata, do którego niezmiennie należymy, wybraliśmy się w celach eksploracyjnych w głąb Dolnego Śląska. Tego bardziej peryferyjnego, wsiowego i uroczo zachwycającego. Tego zaniedbanego i w swej biedzie urzekającego. Tego pokrytego puchową bielą i oddającego w swych widokach to, czego nam brak na co dzień tu. I tak jadąc przez wioski i bezkresne polne przestrzenie zwerbalizowałam to, co od wielu lat chodzi mi po głowie i z jednej strony trapi, z drugiej raduje. Że ja to bym mogła w tak wielu miejscach wsiowych mieszkać, że całe szczęście iż udało nam się jednak zakorzenić póki co w jakimś konkretnym miejscu. Polska wieś czy to w centralnej jej części, bardziej północnej, południowej czy zachodniej, o wschodzie absolutnie nie zapominając, jest po prostu piękna. Każda ma swoje wyjątkowe atuty, każda czym innym może się poszczycić, ale mnie chyba podoba się wszędzie i zawsze jadąc znajdę jakiś kąt, który nakazuje mi powiedzieć... "o tutaj to ja też bym mogła". ON to ma do Dolnego Śląska w ogóle mega sentyment, więc zawsze obserwuję to tęskne spojrzenie.
I tak oto w klimacie takowych przemyśleń, zmierzaliśmy w towarzystwie Megi do wrót Inkwizytorium najczulszego na świecie. I w przednim towarzystwie skojarzonym przez wirtualne połączenie, w realnych przestrzeniach starego poniemieckiego gospodarstwa, z realnymi kompanami kontynuowaliśmy to, co rozpoczęte zostało w czasie świątecznym. Rozmowy, opowieści, uśmiechy, wzruszenia, degustacje i radości. Padre nam kroił własnoręcznie przez Inkwizycję, upieczony chleb.
Córka Inkwi roztaczała nad nami otchłanie niekończących się ale arcyciekawych opowieści. A sama Inkwizycja dogadzała nam i upiększała płomykami wnętrza swego nowego królestwa.
Poznaliśmy Agnieszkę Najdroższą Owcę Świata i jej wzruszającą historię, opowiedzianą przez duet Inkwi i Padre. Książka z tego powinna być albo film dokumentujący walkę o jej życie a potem piękny proces rozpieszczania kopytnego niemowlaka do granic możliwości. :-)
Patrzcie jaka ona piękna. Jaką ma suknię wełnianą i z jaką gracją ją nosi. A ten mniejszy obok nonstop jej towarzyszący to Rupercik.
No i zakochałam się w ostatnim dniu starego roku. Moim wybrankiem jest Sakul. On zjadał mi kaptur, czapkę i rękawiczki a ja starałam się dać mu buziaka.
Wstępem do blogowego spotkania numerjużniewiemktórego, była wizyta w kocim domu, który zapewne rozpoznany zostanie przez wielu bezbłędnie. Takie szklane, i nie tylko szklane, cudeńka są tylko tam i takich kocich towarzyszy trudno szukać gdzie indziej niż świecie dalekiej, głęboko ukrytej Moherii. Mrysław (najnowszy mieszkaniec Moherowej Krainy) nie załapał się na foto bowiem ruchliwy jest mocno a jak obiektyw chciał go chwycić to się wziął i zaszył w sennym porannym ukryciu. Są za to inni obecni.
I tak oto minęły nam ostatnie (wierzę w to całą sobą) święta na obczyźnie a jednak w większości spędzone w kraju. Niosąc z pietyzmem tę atmosferę nicniemuszenia, wwieźliśmy ją we mgle na niemiecką ziemię, w ostatnim dniu starego roku. Sylwester (pierwszy raz w życiu) spędzony głównie przed telewizorem. Podrygując przed nim w rytm serwowanych melodii, skacząc za to mocno po kanałach z Krakowa, przez Wrocław aż do Gdyni, chwilami zatrzymując się w Berlinie.
Kraków pobił wszystkich na głowę i choć porównania nie mam, to biorąc pod uwagę wieloletnie komentarze z poprzednich lat, stwierdzam, że na krakowskim rynku kichy nie było. Patrząc na tak masową imprezę uważam, że krakowski repertuar był znośny, scena bezapelacyjnie robiła wrażenie i gdyby nie częstotliwość serwowanych reklam byłoby nawet fajnie. Nie ważne. Można to oceniać w kategoriach, że poszło przecież na to w cholerę kasy, że aby poświęcić na jedną noc taki budżet to przy realnych problemach przeciętnego Kowalskiego jakiś paranoiczny żart. Nie umiem walczyć z wiatrakami i nie zamierzam tu o tym rozprawiać. W każdym razie to nie moja bajka ale wstydu w Krakowie nie było. Gdzie indziej niestety tak.
Dla Was Kochani przede wszystkim radości, spokoju, i zdrowia. A ponadto poukładania tego co niepoukładane, rozmów mądrych moc, decyzji tylko dobrych, doświadczeń tylko takich co nauczają,
Kina dobrego, muzyki wzniosłej, książek najlepszych i podróży czy to po świecie, czy wgłąb samych siebie.
Szczęśliwego Nowego 2015 Roku.
Niech 2015 przeniesie Was przez PRÓG!!!! :-)
OdpowiedzUsuńKoniu boski. Też bym się zakochała.
Usuńto nawet w kwestii koni mamy podobne gusta ;-) ?
UsuńNajlepsze życzenia dla Was! Następne Święta niech już będą we własnym DOMU na Waszej Polanie.
OdpowiedzUsuńTrochę Wam zazdroszczę wycieczki do najczulszego pod słońcem Inkwizytorium. Piękną atmosferę wyczarowała Inkwi. A zwierzęta cudne, jak zawsze. Agnieszko przepiękna i ma taką śliczną suknię wełnianą. Prawdziwa elegantka.
Ale masz długie włosy Polanko!
OdpowiedzUsuńano rosną rosną ... :-) czas leci
UsuńZłapcie marzenia za rogi!!!
OdpowiedzUsuńPzdr.
PS.
Ale świat się będzie kończył, kto to widział, żeby na zachodzie była zima, a na Podkarpaciu nie????
od paru lat nic innego nie robimy :-) ręce bolą od trzymania ale nie damy im się wyrwać.
Usuńkiedyś zima szła ze wschodu ale może tym razem ze śniegiem tak jak z naszymi jabłkami nas załatwili :-)
Kochane Polanki!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: tęsknimy. Bardzo żałowaliśmy, że nie mogliście spędzić z nami tego Sylwestra. Ale jest to tylko dzień w roku, a ten czas spędzony z Wami był wyjątkowy.
Po drugie: co znaczy sztuka kadrowania i odpowiedniego oświetlenia ;) Pięknie pokazaliście tą naszą ruderkę. Bo u Megi że jest ślicznie, to wiem ;)
Po trzecie szepnęłam dzisiaj Sakulkowi do uszka, że za nim tęsknisz.
I po czwarte - ja też bym mogła w wielu miejscach... i mimo że kocham tą moją ziemię, ciężką i wietrzną, to kto wie... może też się jeszcze zakocham ;)
Dziękujemy Wam pięknie za odwiedziny. Buziaki!
kochani, i my dziękujemy za wizytę i życzenia, odżyczamy pięknie.
UsuńWielka Sowa Cukrowa.
Właśnie chciałam prosić o te fotki przez świece:-)
ale że też Inkwi was nie zabiła?? to może i mnie nie zabije.
A Niuniol, a Niuniol co powiedział???
Inkwizycjo ona taka wielka ta ruderka, że mi się w obiektywie nie zmieściła a starałam się jak najpiękniej. Będzie piękniała, ładniała, dojrzewała. Do Sakula to ja jeszcze wpadnę i poczekam na czas, gdy będzie można dosiąść przystojniaka na grzbiecie. Będzie galop!
UsuńZ doświadczenia wiem, że stałość w uczuciach jest ważna bo inaczej to człek ma zamęt pod kopułą i w sercu a to nie jest wskazane. :-) ściski
Megi a Niuniol, Niuniol olał totalnie i konsekwentnie jak zawsze. Dopiero dowieziony do domu okazuje nam wdzięczność że znów ma wybieg i kręci się co 5 min w te i we wte. No żesz... :-)
Megi. Ich nie zabiłam, bo daleko są. Ale Ty nawet nie próbuj.
Usuńno i ani się obejrzymy a będzie reaktywacja Wielkiej Inkwizycji i tyle po nas zostanie co te foty :-)
Usuń;-))))
UsuńPadre powiedział, że wyprzedaż 50% w Fanaberii, czy zataił? powiedziałam, że przyjedziecie z Agniechą.
Niuniol, jaki on opanowany*.*
Nie odważył się zataić.
UsuńChyba będę musiała zmienić nicka z Czułej na Okrutną ;) efekty waszych poczynań już widać poniżej....
Ale fajnie mieliście!
OdpowiedzUsuńWidzę Inkwi! Pierwszy raz w życiu!
no i proszę jakie prapremierowe sytuacje na moim blogu :-)
Usuńnooo, pierwszy raz:-D i to nie ja, nie ja tak się naraziłam;-) a tyle razy chciałam.
UsuńJak ja wam zazdroszczę tych spotkań;)))) O Boszsz... do mnie to tak daleko....
OdpowiedzUsuńInkwi się objawiła :)
OdpowiedzUsuńFajne klimaty, fajni Ludzie, fajne zwierzaki- czego chcieć więcej? :)
Fajnie, że dałaś nam podglądnąć jak wyglądała wasze spotkanie. Ciepło i przytulnie jest u Inkwi.
OdpowiedzUsuń