Zaczyna się czas podsumowań, wspomnień, refleksji. To normalne. Szczególnie gdy zna się już mniej więcej datę powrotu. Ile myśli i sytuacji wziął na swoje barki ten blog. Ileż razy pozwalał wywalić to co ciężkie. Ile razy mobilizował i wspierał. Ileż jednak myśli nigdy się tutaj nie pojawiło. Zakiełkowawszy w moich zwojach, podczas mozolnego czyszczenia i szorowania, utonęły, nie narodziwszy się nawet, utonęły w odmętach wód zmieszanych z detergentami. Odfrunęły, nie wykluwszy się, razem z aromatami i smrodami. Ale były i może kiedyś wrócą. Może jakaś zasłyszana nagle w przyszłości melodia, przypomni mi dni, kiedy zdeterminowana wstawałam o świcie, pedałowałam wśród mgieł i wschodów słońca. Gnałam aby zdążyć do miejsc, które swoją bytnością sprawiły, że nierealne stało się możliwe. A tak naprawdę to czemu nierealne...? No bo tak odległe i niewyobrażalne pragnienie, na początku swej drogi zawsze przybiera kształt czegoś tak kosmicznego, że aż odrealnionego.
Wielość twarzy, charakterów, oczekiwań, reakcji, satysfakcji, niezadowolenia, szacunku bądź jego braku. Trud, mozół, kierat. Powtarzalność czynności, zapamiętywanie plam i uszkodzeń na powierzchniach, których dotykały nasze dłonie. Niestrudzone odpychanie od siebie myśli o tym, co tu i teraz, na korzyść tego co TAM, co KIEDYŚ, co NADEJDZIE. Planowanie powiązane z przenoszeniem się w czasie i przestrzeni, podczas gdy nasze ciało poddane nadal pracy. Z drugiej strony, po chwili refleksji, taki żal do siebie, że kolejne minuty z naszego życia, nie były TU i TERAZ, nie były celebracją chwili teraźniejszej, tylko ucieczką gdzieś daleko. A przecież nie na tym polega życie. Bo za moment może nas nie być... tak, bywa, że jedna chwila i z planów nici. Życie.
No ale my tramy nadal w zdrowiu i z energią nową. Skąd ją czerpiemy, dlaczego nadal do nas przybywa. Ostatnie lata rodziły we mnie wiele niechęci do tego kraju, do języka, do mentalności autochtonów, do ich życia i wnikania w nie. Stworzyliśmy sobie małe prywatne getto, z Trójką w eterze, z polskimi pozycjami na półkach, z brakiem zainteresowania tym co germańskie. Jednak chciał nie chciał, człowiek mimo woli pewnymi sprawami się oplątał, w pewne niuanse wniknął, z pewnymi ludźmi się związał. Cotygodniowe przychodzenie tu czy tam sprawiło, że nawiązała się nić porozumienia. A przecież tak wiele nas różniło. Szybsi, bardziej niechlujni, mniej dokładni byliśmy. Oni mający swój plan na wszystko. Zero partyzantki. Zero spontanu. Jak szkło to szkło jak drewno to drewno a jak schimmel to schimmel - grzyb znaczy się. Z czasem udzieliło się i nam nieco z niemieckiego ordnungu a chęć zrozumienia przeciwnika (a czasem nawet i wroga) przerodziła się w wielu przypadkach w serdeczne relacje, w słowa proste ale znaczące bardzo wiele, we wzajemne zaufanie i chęć pomocy. W przyjaźń?
Serce rwie się w wiadomym kierunku. Oczekiwanie na moment, w którym będziemy mogli oznajmić że planujemy powrót, było w swej wartości nie do ocenienia. Ale w chwili gdy się oświadcza po woli tym i owym, że wiosna to odwrót i koniec niemieckiej przygody, stajemy się na chwilę bardziej zamyśleni, nostalgią dziwnie nieoczekiwaną owiani, tęsknotą owładnięci i zaskoczeni niezwykle, że uczucia takie w ogóle nam towarzyszą.
Ja wiem, jeszcze sporo czasu więc po co się rozwodzić jak nie raz jeszcze dreszcze z tym tematem związane nas przelecą. Ale mimo woli człek zaczyna podsumowywać, doceniać, lubić, oddychać z ulgą... No takie zwyczajne z tym stanem emocje.
A żeby już tak dobitniej podkreślić obecny stan, to takie jeszcze realne podsumowania przestawię czyli zabawa pt. "znajdź różnicę" :-)
Wielość twarzy, charakterów, oczekiwań, reakcji, satysfakcji, niezadowolenia, szacunku bądź jego braku. Trud, mozół, kierat. Powtarzalność czynności, zapamiętywanie plam i uszkodzeń na powierzchniach, których dotykały nasze dłonie. Niestrudzone odpychanie od siebie myśli o tym, co tu i teraz, na korzyść tego co TAM, co KIEDYŚ, co NADEJDZIE. Planowanie powiązane z przenoszeniem się w czasie i przestrzeni, podczas gdy nasze ciało poddane nadal pracy. Z drugiej strony, po chwili refleksji, taki żal do siebie, że kolejne minuty z naszego życia, nie były TU i TERAZ, nie były celebracją chwili teraźniejszej, tylko ucieczką gdzieś daleko. A przecież nie na tym polega życie. Bo za moment może nas nie być... tak, bywa, że jedna chwila i z planów nici. Życie.
No ale my tramy nadal w zdrowiu i z energią nową. Skąd ją czerpiemy, dlaczego nadal do nas przybywa. Ostatnie lata rodziły we mnie wiele niechęci do tego kraju, do języka, do mentalności autochtonów, do ich życia i wnikania w nie. Stworzyliśmy sobie małe prywatne getto, z Trójką w eterze, z polskimi pozycjami na półkach, z brakiem zainteresowania tym co germańskie. Jednak chciał nie chciał, człowiek mimo woli pewnymi sprawami się oplątał, w pewne niuanse wniknął, z pewnymi ludźmi się związał. Cotygodniowe przychodzenie tu czy tam sprawiło, że nawiązała się nić porozumienia. A przecież tak wiele nas różniło. Szybsi, bardziej niechlujni, mniej dokładni byliśmy. Oni mający swój plan na wszystko. Zero partyzantki. Zero spontanu. Jak szkło to szkło jak drewno to drewno a jak schimmel to schimmel - grzyb znaczy się. Z czasem udzieliło się i nam nieco z niemieckiego ordnungu a chęć zrozumienia przeciwnika (a czasem nawet i wroga) przerodziła się w wielu przypadkach w serdeczne relacje, w słowa proste ale znaczące bardzo wiele, we wzajemne zaufanie i chęć pomocy. W przyjaźń?
Serce rwie się w wiadomym kierunku. Oczekiwanie na moment, w którym będziemy mogli oznajmić że planujemy powrót, było w swej wartości nie do ocenienia. Ale w chwili gdy się oświadcza po woli tym i owym, że wiosna to odwrót i koniec niemieckiej przygody, stajemy się na chwilę bardziej zamyśleni, nostalgią dziwnie nieoczekiwaną owiani, tęsknotą owładnięci i zaskoczeni niezwykle, że uczucia takie w ogóle nam towarzyszą.
Ja wiem, jeszcze sporo czasu więc po co się rozwodzić jak nie raz jeszcze dreszcze z tym tematem związane nas przelecą. Ale mimo woli człek zaczyna podsumowywać, doceniać, lubić, oddychać z ulgą... No takie zwyczajne z tym stanem emocje.
A żeby już tak dobitniej podkreślić obecny stan, to takie jeszcze realne podsumowania przestawię czyli zabawa pt. "znajdź różnicę" :-)
stan na miesiąc maj 2014 |
stan na miesiąc październik 2014 |
:-) Koniec niemieckiej przygody. Ale mam nadzieję, że trwać tu będziecie nadal!
OdpowiedzUsuńP.S. Jestem, czytam, nie mam czasu komentować, ale wiernie jestem.
tych różnic to tak ze sto jest.
OdpowiedzUsuńTeż tak mam, że dziesiątki mądrych myśli zamiast znaleźć się na blogu zakopują się pod gruzami codzienności.
I fajnie się docenia to, co właśnie mija, znaczy, że jednak lubimy to swoje życie w różnych jego odsłonach:-)
Czekałam i ciekawa byłam czy to poczujecie. To chyba nie do uniknięcia. Bardzo utrudnia, ale dopełnia człowieka do całości.
OdpowiedzUsuńPiękny dom!
Szczęścia w nim!
Możecie być dumni z tego co udało Wam się zrobić do tej pory :-) Różnic cała masa - ale podstawowa ,która rzuca mi się w oczy to Życie ,które z powrotem w domu zagościło.
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
Tą różnicą, która najbardziej mnie chwyciła za serce, są okna - otwarte oczy domu.
OdpowiedzUsuńWidać, że jest chciany i kochany ;)
Odwdzięczy się Wam pięknym życiem.
Tak! Oczy domu i schodki na ganek. Zaproszenie. Piękny dom, odnawiany z miłością. Będzie Wam w nim dobrze. A potem też w tym drugim. Na Polanie.
OdpowiedzUsuńA TAM (czyli jeszcze jednak tu) spędziliście przecież kawał życia. Będziecie tęsknić trochę na pewno. Tak już jest.
Ależ to piękna chałupa! dobudowane zadaszenie harmonijnie łączy się z całością, w otoczeniu starych, pochylonych jabłoni; w takim otoczeniu szybko zapomnicie o wszelkich rozterkach i tęsknotach, bo nawet czasu nie będzie na to w nowym sezonie budowlano-remontowym, a radość przyćmi niemiecką przygodę zupełnie; ważne jest tylko, żebyście mieli dobry pomysł na źródło dochodu, kiedy zamieszkacie na stałe, czego życzę z całego serca i pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń