Pierwszej nocy nie mogłam spać bo śpiewały mi dosłownie nad samym uchem najróżniejsze ptaki. Na każdego przychodziła odpowiednia pora. Do snu kołysało mnie pohukiwanie puchaczy i innych sowiastych stworzeń. W nocy przy świetle księżyca rozpoczynały się koleje trele, gdy księżyc chylił się ku swemu zachodowi, a na horyzoncie pojawiała się lekka poświata następnego dnia, do grania zabierały się następne umuzykalnione skrzydlate stworzenia. My, śpiący (lub też nie) w namiocie rozbitym na strychu naszego (NAAAASZEGO!!!) domu, pod jeszcze niepokrytym dachem, byliśmy w zasadzie obok tego śpiewu, tego grania. Szpaki lubią siadać na szczytach dachów i stamtąd roznoszą się najczęściej ich niepowtarzalne piosenki. Było to o tyle przyjemne co wcale nie irytujące i mimo iż niewyspana to niezwykle szczęśliwa obudziłam się pierwszego ranka w/na naszym domu.
A tak poza tym to w życie wiejskie wciągam się zawsze niezwykle łatwo i tak naturalnie, że aż sama sobie wcale się nie dziwię. Sianokosy pierwsze już za mną. Grabiłam, deptałam na wozie a potem jechałam na samej górze, ciągnięta będąc przez ciągnik, żeby chwilę później wrzucać te aromatyczne zbiory do stodoły, jeszcze nie mojej ale ... spokojnie będzie i nasza stodoła i nasze osobiste siankosy. Co prawda przedramiona mi wysiadły i zrzutki z wozu nie dokończyłam ale i tak byłam z siebie dumna.
Spacerowałam po łące, wdychałam aromaty ziół i trw, zbierałam młodziutki szczaw, zrywałam kwiaty. Choć u siebie i szczęśliwa to jeszcze wyobcowana. ON to co innego!!! Jesteśmy w sklepie a ekspedientka do NIEGO "O, Dzień Dobry, przywieźli już te ciasteczka co Pan lubi" "To ile zważyć?". Za moment z zaplecza pojawia się druga Pani "Cześć, co słychać?"A ja stoję sobie i zastanawiam do kogo te Panie tak się przymilają :-) i nikogo przy kasie nie widzę ino nas. :-)
Jest dobrze, jest bardzo dobrze i koniec widać bardziej niż kiedykolwiek do tej pory. Choć roboty, co tu ukrywać, nadal moc.
a po sąsiedzku mamy takie cuda :-)
A tak poza tym to w życie wiejskie wciągam się zawsze niezwykle łatwo i tak naturalnie, że aż sama sobie wcale się nie dziwię. Sianokosy pierwsze już za mną. Grabiłam, deptałam na wozie a potem jechałam na samej górze, ciągnięta będąc przez ciągnik, żeby chwilę później wrzucać te aromatyczne zbiory do stodoły, jeszcze nie mojej ale ... spokojnie będzie i nasza stodoła i nasze osobiste siankosy. Co prawda przedramiona mi wysiadły i zrzutki z wozu nie dokończyłam ale i tak byłam z siebie dumna.
Spacerowałam po łące, wdychałam aromaty ziół i trw, zbierałam młodziutki szczaw, zrywałam kwiaty. Choć u siebie i szczęśliwa to jeszcze wyobcowana. ON to co innego!!! Jesteśmy w sklepie a ekspedientka do NIEGO "O, Dzień Dobry, przywieźli już te ciasteczka co Pan lubi" "To ile zważyć?". Za moment z zaplecza pojawia się druga Pani "Cześć, co słychać?"A ja stoję sobie i zastanawiam do kogo te Panie tak się przymilają :-) i nikogo przy kasie nie widzę ino nas. :-)
Jest dobrze, jest bardzo dobrze i koniec widać bardziej niż kiedykolwiek do tej pory. Choć roboty, co tu ukrywać, nadal moc.
a po sąsiedzku mamy takie cuda :-)
Ooooo jak pięknie, optymistycznie i... pięknie. I wiecha jest.... Fajny etap, bo widać jak przybywa tego co już "zrobione". Pozdrawiam serdecznie i wszystkiego dobrego życzę!
OdpowiedzUsuńZe wszystkim pełna zgoda i witam serdecznie u siebie :-)
UsuńJak to fajnie ogląda się fotki ze zmianami, z postępami:) A to przecież dużo ciężkiej pracy, ale choć człowiek - przepraszam za zwrot - cholernie zmęczony to radocha z efektów BEZCENNA !!!!!!! Matko, jak ja lubiłam ten nasz okres budowy.
OdpowiedzUsuńKibicuję Wam z wypiekami na twarzy:)
Pozdrawiam
Tomaszowa
radocha wielka a praca faktycznie cholernie ciężka. Ja też lubię ten czas budowy bo tworzy się nowe a podwalinach starego ale.... czemu mnie tam nie ma? :-)
UsuńBoże, te początki są najfajniejsze i głęboko zapadają w pamięć.
OdpowiedzUsuńOj, cieszysz się, z każdego drobiazgu, z każdego zakątka ...
Budujecie prawdziwy dom, to widać już na wstępie.
No i sąsiedztwo przesympatyczne.
Trzymam kciuki
Cieszę się na ile tylko można się cieszyć, będąc tam raptem 5 dni :-( Czekam na kolejny wyjazd do raju (nie mylić z rajchem) :-)
UsuńOglądam te zdjęcia już któryś raz... tak, serce rośnie i oczy się cieszą na takie widoki ;) I czytam, i cieszę się, że tak to się Wam układa. Twój komentarz mógłby (powinien) być moim ;-))
OdpowiedzUsuńI nie przejmuj się, bo u nas też Padre wtopił się w środowisko, w "panie sklepowe"... jak ja mu zazdrościłam... ale nie minęło kilka miesięcy i ja też wszystkich znam, jestem "u siebie"... Ty też będziesz...
Musi Ci ten wyjazd starczyć na sny i myśli przez kilka tygodni. Czas niezwykły, więc wrażenia są tak intensywne, jak tylko mogą być;) I zostawiłaś tam kawałek siebie. To prawda, tyle się zmieniło od września... wszystko - tylko marzenia zostały te same! ;-)
Boże, jak ja oddycham pełna piersią patrząc na te zdjęcia.
OdpowiedzUsuńJest pięknie! Ciesze się razem z Wami, podziwiam piękno Waszych krajobrazów i rosnącą chatę. I kibicuję z całej mocy!
OdpowiedzUsuńAsia
Aż miło popatrzeć na efekty. Widzę, że niewiele elementów musieliście wymienić (to zawsze cieszy 'ratowników' starych domów). Czyżby ta słoma na strzechę była przygotowana?
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy
I&G