poniedziałek, 7 października 2013

...

Jeszcze nie wiem, jeszcze nie umiem. Może jeszcze nie ochłonęłam.
Od urodzenia do 6 roku życia mieszkałam z rodzicami na 19 metrach kwadratowych by w 6 roku życia przenieść się do lokalu o metrażu 23,5 (z rodzicami dla jasności). Po dwóch latach dołączył do tego metrażu jeszcze pies, co nie przeszkodziło mi nadal szlochać po nocach, kwiląc pytania "Dlaczego ja nie mam rodzeństwa?" (Brat się pojawił 11 lat później ale już na innym metrażu i nie pod wspólnym dachem)
Po 27 latach mieszkania na 23 metrach z hakiem, ruszyłam w miasto i przeniosłam się do 35 metrów, co dało mi dodatkowy oddech, zmianę perspektywy i sposób postrzegania własnego JA. Niby tylko parę metrów przestrzeni więcej, a różnica kolosalna. Ale nadal było czegoś brak.
Teraz mamy razem 2Ha ziemi. Co z tym robić? Ileż domów ilu metrowych można tam postawić? Przecież zgubić się można. Samego terenu pod zabudowę około 6000 metrów. Jestem oszołomiona. Nie jestem przyzwyczajona do takich przestrzeni. Dajcie proszę chwilę... tydzień, dwa... może miesiąc. Muszę sobie dozować emocje bo przy ich nawale mogę nie dać rady.

Nasi warszawscy znajomi mieszkali kiedyś w dwójką małych dzieci w centrum miasta w tzw. suterenie. Moje 23 metry z hakiem było Rajem w porównaniu z ich kanciapą. Ciocia gotowała w .... łazience. Ale dało się. Wreszcie los się do nich uśmiechnął i przenieśli się do wielkiego ursynowskiego mieszkania, z trzema pokojami, przedpokojami, kuchnią, łazienką i osobną toaletą. Nie umieli się tam na początku odnaleźć. Radość mieszała się z nieumiejętnością ogarnięcia przestrzeni. Dochodziło do tego, że najlepiej czuli się wtedy, gdy wszyscy razem, we czwórkę, siedzieli w jednym pokoju. Wtedy było najbezpieczniej, blisko, wszyscy się słyszeli, mieli na oku.

Obecnie zaznajamiamy się z przepisami, z projektami, z kolejnością działania. Nieśmiało nam to idzie ale trzeba się za tego kolosa brać.
Oczyma duszy jednak nadal jesteśmy tam i szukamy porzuconych widoków, które czekają tam na nas. Dziękuję Wam za piękne i pełne zniecierpliwienia komentarze pod poprzednim wpisem.
Jestem ale będę to wszystko dozowała. Nie umiem tak szybko.
pozdrowienia :-)







12 komentarzy:

  1. Mam podobnie:-))) Wychowałam się w 40-metrowym mieszkaniu, gdzie w dwóch pokojach najpierw mieszkało osób 6, potem 4 i tak było do czasu, aż wyprowadziłam sie do kawalerki, gdzie mieszkaliśmy we dwoje z dobermanem na dokładkę, a później jeszcze z córcią. Po przeprowadzce do 4-pokojowego mieszkania w kamienicy nadal spędzaliśmy czas w jednym pokoju:-))) Teraz mamy dom i...głównie użytkujemy nadal jeden pokój. Więc chyba nie bardzo jest sens budować wielkie domy, no chyba, że z myślą o agroturystyce:-)))
    Ściskam
    Asia
    P.S. Niesamowicie pięknie tam u Was...

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas aż tak ciasno nie było, ale były dwa owczarki niemieckie i koty, w mieszkanku chyba 52 metrowym w ścisłym centrum Warszawy. Niejako przedłużeniem mieszkania była działka na Mokotowie, całe 500 metrów, co jak na działkę pracowniczą było całkiem dużo.
    Na Podlasiu mamy domek 46 metrowy, pokój i kuchnia. Wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja zupełnie inaczej. Chłonę przestrzeń jak powietrze. Mogłabym mieszkać w kilkunastopokojowym domu albo w ogromnym lofcie. W otoczeniu dziesiątek hektarów.
    Ciekawe ile przestrzeni mi trzeba do nasycenia:)
    Widoki zatykające! Cuda!

    OdpowiedzUsuń
  4. wow! no to pozostaje tylko życzyć powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja wychowałam się w dużym domu z ogrodem. Dopiero jako nastolatka "wylądowałam w mieszkaniu rodziców, które wielkością zbliżone było do jednego pokoju u Dziadków (pokój w domu miał ok. 40 mkw, a całe mieszkanie 54 metry). Nigdy nie uznałam tego mieszkania za mój dom. Mój dom odszedł wraz ze śmiercią Dziadków. I narodził się od nowa tu, gdzie żyję. Teraz jest to dom maleńki, ale mam oddech wielohektarowy.

    Widoki piękne. Takie lubię bardzo. Jest czym oddychać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ślicznie :)
    Ja z kolei "wyszłam" z 75 m mieszkania. Powierzchni w Tupajowisku mamy sporo; samej mieszkalnej ok. 300 m, ale użytkujemy jakieś 100.
    Czasem chciałabym mieć cos mniejszego, bo tyle katów do zagospodarowania...a tu na razie jak po grudzie...
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. No przecież nie popędzamy... ;) Ciekawiśmy tylko ;)

    Ja nie mogłabym mieszkać w bloku... udusiłabym się.
    Co oczywiście nie jest prawdą, bo żyć mogę wszędzie i umiem się dostosować. Mamy teraz ogarnięty JEDEN pokój w Ruderze i z rozpaczą pytam Padre "jak my się tam pomieścimy?!"
    Ale przestrzeń jest niezbędna do życia mojej duszy ;)
    Ściskam ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie się właśnie marzą takie 2 hektary...W sam raz na niewielki dom, stajnię i obejście; za domem malutki ogródek i łąka dla koni:) Póki co mieszkam w 32 metrach w bloku, z narzeczonym, psem i królikiem. Ale pomarzyć zawsze można;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję Wam wszystkim razem i każdemu z osobna za chęć podzielenia się z nami własną teraźniejszą lub przeszła sytuacją lokalową w kontrze do marzeń i potrzeb. Dla Niemca 90 metrowe mieszkanie to "kleine Wohnung" no .... ewentualnie "nicht gross", dla nas zakrawa to już o apartament. Normy mamy zupełnie inne i to nie tylko jeśli idzie o metraż mieszkań. :-) Życzę Wam wszystkim takiej ilości przestrzeni życiowej, która będzie Wam dawała poczucie bezpieczeństwa i przytulności. DANKE! :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedyś mieszkaliśmy w Domu Pracownika Naukowego, co był jakby takim lepszym akademikiem. Z dwójką dzieci na 23 metrach. Gdy po kilku miesiącach przydzielono nam 32 metry, dwa małe pokoiki z łazienką i przedpokojokuchnią - to była przestrzeń! A i kota się pojawiła na niej, ta sama co teraz zresztą, piętnaście lat temu. I tak cztery lata mieszkaliśmy.
    Teraz mam wrażenie, że potrzebuję przestrzeni.

    OdpowiedzUsuń