niedziela, 28 sierpnia 2011

zatrwianowo - brukselkowa retrospekcja

Między Offenbachem a Frankfurtem /które to miasta na mapie są w zasadzie jednością/ znajduje się niewielki teren, który pozwala na chwilę zapomnieć o tym, gdzie jesteśmy, dlaczego tu jesteśmy i ile jeszcze tu zabawimy. Odjeżdżając zaledwie 500 metrów od naszego domu, mijając pętlę tramwajową i przejeżdżając wiaduktem nad gigantyczną autostradą, skręcamy w prawo między blokami i po chwili znajdujemy się w szczerym polu, między grządkami, zaoranymi już o tej porze roku polami, koło wielkich szklarni, w których możemy podziwiać czerwieniące się pomidory. Sceneria ta od samego początku przypominała mi moje lata dzieciństwa, spędzone beztrosko w okolicy Warszawy na polach znajdujących się koło domku mojej babci. Bieganie po grządkach na bosaka o poranku, podkradanie truskawek z pola wujostwa, zbieranie marchewki i pietruszki na obłędny rosół babcinego autorstwa, wykopywanie z babcią cebulek tulipanów na jesień, no i pierwszą miłość czyli 18-letniego Romka, podczas gdy ja byłam wtedy zaledwie 6-letnim łobuziakiem w skórze dziewczynki.
Na polach między Frankfurtem a Offenbachem, jadąc pewnego dnia rano do pracy, okryłam właśnie takie cuda jak brukselka, koper, sałata, marchewka, kalarepa i kapusta. Nie mogłam uwierzyć, gdy pole owo obdarowało mnie także świeżą kolendrą, ziołem które cenię sobie w zasadzie na równi z bazylią i miętą. Aromat kolendrowy unosi się nad polem, mieszając się w trakcie pedałowania na moim jednośladzie razem z zapachem wilgotnej gleby, dojrzewających słoneczników i rozpoczynających swoje kwitnienie astrów. Nawet kwiaty na tych polach są identyczne z tymi, jakie zawsze miała na swych grządkach moja babcia. Nagietki, wspomniane astry, suchy zatrwian, suszki oraz mieczyki. Moje szczęście w trakcie przemierzania tej trasy nie ma końca. Dochodzący z oddali warkot traktorów jeszcze mocniej przybliża mnie do przeszłości. Romek jeździł bowiem traktorem a ja podglądałam go zza ogrodzenia, przeżywając wtedy swoje pierwsze miłosne uniesienia. Zbyt wstydliwa do tego podejść bliżej, wyobrażałam sobie tylko jego blond czuprynę i modliłam się ukradkiem, żeby zaczekał na mnie aż dorosnę. :-) /dygresja: w gruncie rzeczy chyba nadal na mnie czeka bo teraz jest już facetem grubo po 40-stce i... nadal się nie ożenił./
Te frankfurckie pola przenoszą mnie momentalnie w czasie i przestrzeni. Słyszę jeszcze młody głos mojej babci, słyszę bzyczenie letnich much latających upierdliwie po pokoju i kuchni, widzę babcię machającą ścierką w celu unicestwienia ww. owadów, czuję zapach świeżo pokrojonego ogórka na bułce wrocławskiej z masłem, przypominają mi się zapachy perfum i kremów mojej cioci, która mieszkała wtedy z babcią, pamiętam smak makaronu własnej roboty, który pływał w rosole i nawet zapach benzyny z naszego malucha wcina się również między nozdrza.
Nie sądziłam że znajdę takie miejsce i to tak blisko a jednocześnie tak daleko od położonego obecnie w granicach Warszawy oryginału, który niestety wcześniej bezmyślnie sprzedany przez moją rodzinę, a później wykupiony przez nieubłaganego dewelopera, jest obecnie tylko kupą betonu z nowoczesnymi mieszkaniami, podziemnymi garażami i nieświadomymi przeszłości mieszkańcami.
Ten teren tutaj wydaje się chwilowo chyba nie do ruszenia. I oby istniał jak najdłużej. W oddali już majaczy DownTown Frankfurtu ale ... tutaj sielsko-anielsko:


 


1 komentarz:

  1. będąc w śledzibie też często przenoszę się myślami do chwil z dzieciństwa spędzonych u dziadków na wsi. im dłużej tam przebywam, tym więcej obrazów powraca. ciekawe, czy z tych właśnie wspomnień wzięła się potrzeba znalezienia swojego miejsca z dala od miasta..

    OdpowiedzUsuń