sobota, 9 kwietnia 2011

zbytki

Rok temu w lutym przeprowadzałam się do nowego mieszkania - swoje wynajęłam a dla siebie wynajęłam drugie, inne, większe, nowsze. Czułam, że ta zmiana odmieni moje lekko pogmatwane i obciążone przeróżnymi toksynami życie. Ale mimo iż miałam rację i faktycznie tak się to ja nie o tym. Przeprowadzka wiąże się musowo z pakowaniem, segregowaniem i również z wyrzucaniem starych, niepotrzebnych, od lat nieużywanych, a z sentymentu trzymanych przedmiotów. Ponieważ w nowym wynajmowanym mieszkaniu nie było zbyt wiele mebli a i ja nie chciałam ponownie zagracać swego życia, postanowiłam zbyteczne przedmioty ograniczyć do minimum i parę konkretnych kartonów umieściłam w garażu wujostwa, nie używając nic z ich zawartości przez miniony rok. Przeprowadzka tutaj wiązała się także z porządkowaniem i segregowaniem. Ileż to moich ciuchów trafiło do skrzynki z ubraniami dla potrzebujących... Ileż to przeczytanych już a nie do końca cennych książek spakowałam i oddałam tacie i innym ludkom... Mnóstwo kartonów z oznaczeniem "Nasza Polana" zostało także na Naszej Polanie bo do wehikułu, który nas tu przywiózł zmieściło się tyle ile się zmieściło i ani ciut więcej. Po przyjeździe okazało się, że jakimś cudem wielki karton z moimi butami /par ileś tam... z pewnością więcej niż 10/ niestety nie dojechał z nami do Niemiec, co oznacza, że jestem na początku wiosny posiadaczką raptem 4 par butów, w tym ani jedna para nie może być nazwana wiosennymi czułenkami. Są za to kalosze, buty do chodzenia po górach, 2 razy sportowe do codziennego biegania oraz klapki co to mi służą za domowe ranne pantofle. No i okazuje się, że po tylu segregacjach, po pozbyciu się wielu zbytecznych często przedmiotów nadal mogę żyć. Niczego mi nie brak. Jest sporo ubrań /na to nie mogę narzekać/, parę kosmetyków, książki, muzyka i da się żyć. Nawet nie wiem /poza butami/ co tam zostało bez mojej opieki. No tak... maszyna do pieczenia chleba się nie zmieściła i to jest ból, bowiem zapach chlebka i wspomnienie moich Najserdeczniejszych, który mi owy piec ofiarowały jest niezastąpione, ale... o Najserdeczniejszych pamiętam i bez chleba a po maszynę wkrótce wrócę bo nie można inaczej. Ot i taka na dziś myśl mi przyświeciła.

A my? Po pierwszej wycieczce rowerowej. Kontemplowaliśmy przyrodę. Rozkoszowaliśmy się wonią wiosennego kwiecia. Przebiegła nam drogę na trasie przestraszona sarna i generalnie póki co same pozytywy. Trochę nerwy mi dokuczają no bo normalne, że jak się nie ma pracy /jeszcze/ to człek lekko niepewny jutra. Ale wierzę i mam nadzieję, że sytuacja ta się  rychło odmieni.
A poniżej dwie foty.
Nasz wehikuł jeszcze w Wawie. Oraz obecne tereny z nami na pierwszym planie. :-)


1 komentarz:

  1. Bez butów da się żyć, najwyżej bedziesz chodzić w klapkach, albo kupisz sobie trampki :)) najwazniejsze, że jest z Tobą Twój męzczyzna no i Kot. A tak w ogóle jak się miewa koci podróżnik. Tereny fajowe i Wasze cienie na trawie :)) chleb możesz upiec i bez maszyny, wcale to nie jest trudne, ślę buziaki i trzymajcie się tam, a praca wkrótce się znajdzie :))

    OdpowiedzUsuń