niedziela, 29 stycznia 2012

życie nabrało tempa

Nie mogę pisać, bo ON wpadł dziś w absolutny szał szukania domu i co chwila woła mnie do komputera żebym oglądała taki czy inny okaz. Przeszukujemy /na razie jest taki projekt/ oferty z domami do przeniesienia. Nie wiemy jeszcze czy to najlepsze rozwiązanie z możliwych ale oglądamy i chodzimy wirtualnie po różnych regionach jednak JEGO głównie jakoś na wschód ciągnie. Fajne chaty z bala są do kupienia po dość przystępnych cenach. Wiadomo, że rozebranie + transport + złożenie to też koszty, które trzeba uwzględnić ale jakoś nam się wydaje to wszystko bardziej realne bo szybsze do realizacji. Tzn. kupić dom do rozebrania /a niektóre okazy są doprawdy znakomite/ a następnie kupić działkę i go sobie po woli stawiać. No to takie nasze nowe zastrzyki energii ale wiadomo, nie tylko marzeniami człek żyje...
zatem dziś DZIEŃ GOFRA.
Otrzymałam od mojej Francuzki specjalne formy do robienia gofrów na kuchni elektrycznej. Zatem Nasza Polana wzbogaciła się dość niespodziewanie o przyrząd cenny bo produkujący deser wyjątkowo smakowity. Przelecieliśmy w necie kilkanaście przepisów wraz z opiniami i w sumie okazało się, że wiele osób wypróbowywało różne przepisy ale żaden nie dawał takich gofrów, jakie można zakupić w profesjonalnych gofrowniach. No i na koniec padło na ten, który ktoś podpisał, że "zawsze się udaje" i prawdę ten ktoś napisał, bowiem to co wyszło spod rąk mego taty pochłonęliśmy w tempie szalonym, a wspomnę tylko, że było to zaraz po obiedzie.
Takie oto gofry:


 wykonuje się następująco:

GOFRY a la Nasza Polana

2 szklanki mąki
2 szklanki mleka
2 jajka
6 łyżek oleju
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 cukru waniliowego
2 łyżeczki zwykłego cukru /ja dałam brązowy/
szczypta soli
szczypta cynamonu /jeśli ktoś lubi rzecz jasna/

wszystko miksujemy oprócz białek, które ubijamy na pianę i potem do tej piany dodajemy wykonane ciasto i delikatnie mieszamy. Cała masa powinna być delikatnie gęściejsza niż ciasto naleśnikowe. Najlepiej żeby przed wykonaniem gofrów ciasto postało z 1/2h i doszło.


Serwujemy z czym tylko dusza zapragnie. U nas były to konfitury naszej roboty, nutella, do polania śmietana a na czubeczku do położenia świeży pokrojony banan.

No i na koniec... zakłóciwszy nieco kolejność, zapraszamy Was na spacer. Zakłóciwszy, bo... spacer powinniśmy byli odbyć po wchłonięciu tych smakołyków, ale u nas jakoś tak w południe nam się trafiło wyjście i okazuje się, że mimo temperatury dość niskiej, oznak wiosny w terenie jest już sporo.
 przebiśnieg - choć przez żaden śnieg nie musiał się przebijać
 krokusy?
 zagubiona kwitnąca lawenda
krokusy
coś już wisi 
 coś już zaczyna puszczać listki
coś zaczyna kwitnąć
licząc na to, że "coś" Megi /może/ pomoże nam zastąpić odpowiednimi nazwami, serdecznie pozdrawiamy przy niedzieli i na sam koniec taki obraz plus/minus z naszych marzeń wrzucamy:


czwartek, 26 stycznia 2012

jak byś nie zrobił, to i tak nie będzie tak, jak trzeba

Dziś znów kilka myśli i refleksji o losie sprzątaczki.
Napiszę bowiem o klientce, której od początku nic nie pasuje i wiecznie zwraca nam uwagę, po czym za chwilę, chcąc złagodzić nieco swój czepliwy wizerunek, proponuje nam kawkę, daje czekoladki lub obdarowuje konfiturami własnej roboty.
Nooo taki z niej typ /na szczęście tylko jedna taka w całej ekipie klientów nam się trafiła/, że za każdym razem zmienia ustalenia, procedury, przyczepia się i zwraca uwagę. Robi to spokojnie choć moim zdaniem bez klasy, stara się wyegzekwować coś, choć nie bardzo wiem co... bo "rules" za każdym razem są inne. A to, że za długo /od początku wiadomo, że mamy do dyspozycji 2h na sprzątanie i zakres obowiązków też został nam przedstawiony/, a to że niedokładnie, a to że ktoś inny robił szybciej, a to że coś tam i sroś tam... Pomijam już fakt, że ja sprzątam tam klatkę schodową /pani jest bowiem właścicielką 3-piętrowej kamienicy/ a ON robi zazwyczaj jakieś bzdurki typu np. ubieranie przez 6h choinki lub sprzątanie tarasu pełnego kwiatów i krzewów. Jego praca jest zazwyczaj miła i przyjemna a moja... wiadomo latamy na szmacie. Oczywiście za nic w świecie nie możemy się zamienić... bo... wiadomo, Pani ma inną wizję.
Otóż ta Pani nie pozwala mi sprzątać schodów dużą szczotką z długim kijem tylko małą zmiotką i szufelką. Jak się czuje po takim ćwiczeniu mój zmasakrowany skoliozą kręgosłup, to nie będę Wam opowiadać, ale raczej nie najlepiej.  Na początku powiedziała, że wszystko jedno jak zrobię, grunt aby było zrobione. Opracowany mam zatem swój system sprzątania schodów i wiem co i jak po kolei. W końcu to nie jest wielka filozofia. Ale okazuje się, że jest... bo kolejność jednak Pani nie podpasowała i generalnie wścibia swój nochal każdego czwartkowego poranka do mego wiadra. Do NIEGO też ma wciąż jakieś ale.....
ALE.... piszę to wszystko po to, żeby przybliżyć nieco nasz emigracyjny los i pokazać Wam, że nawet o sprzątaniu schodów można napisać parę zdań i jak się okazuje dla co poniektórych sprzątnięcie ich w dowolny sposób nie jest takie oczywiste. Dla mnie liczyłby się efekt. Czysto? Czysto. Dziękuje. Póki ktoś nie używa do sprzątania jakiś niedozwolonych detergentów, nie nasączą drewna zbyt dużą ilością wody i stosuje się do ogólnie przyjętych zasad sprzątania to jest git. Została ustalona pewna zasada, czas pracy, jej efektywność i efektowność. No, ale okazuje się, że można ... co tydzień .... coś innego, nowa przyczepka, nowa zaczepka, nowy pomysł, uwaga. Wrrr......

A ja co wtedy robię? Przyjmuje z uśmiechem uwagi od Pani, udając że jej pomysły są świetne i z pewnością wniosą wiele ułatwień do mojej pracy, zabieram sprzęt i idę na szczyt kamienicy i robię swoje. Warczę sobie pod nosem jakieś inwektywy pod adresem starego babsztyla i zaraz myślę o tym, że przecież wiem po co tu jestem/jesteśmy i po prostu chodzę sobie wtedy w myślach po metrach kwadratowych NASZEJ POLANY i jest mi dobrze.

Ot i taka historia.

A dla kontrastu opowiem Wam jak to było w pewnym budynku w stolycy, w którym pracowałam i w którym znajduje się /jeszcze/ siedziba najlepszego teatru na świecie.
Otóż zatrudnione tam były dwie Panie Sprzątające. Pracowały na zmianę co drugi dzień. Do ogarnięcia miały parter i piętro budynku. Powiedzmy, że ok 200 m kwadratowych na parterze i drugie tyle na górze. W tym były dwie toalety, galeria oraz sala teatralna. W sumie dla jednej Pani na zmianie 12 godzinnej, rzetelnej pracy tam było góra na 5 godzin. Gdyby się tak np. obie panie podzieliły sprawiedliwie i z głową swoją pracą i pracowały uczciwie to mogłyby mieć spokojnie tylko kilka godzin roboty do wykonania a resztę mogłyby sobie jakoś tam powiedzmy poudawać, że pracują a i tak budynek lśniłby czystością. Ale po co...? Skoro można nie pracować, doprowadzić budynek do totalnego zasyfienia, kasę na koniec miesiąca pobierać i jeszcze serwować pracownikom naszego teatru takie oto historie.

Scenka rodzajowa:
Jest godzina 18:15. Aktorzy właśnie skończyli próbę i przygotowują się do spektaklu, który ma się rozpocząć o godzinie 19:00. Do kanciapy Pani Sprzątaczki i Pana Ochroniarza schodzi aktor i prosi:
- Pani M., czy mogłaby Pani zmyć podłogę na scenie bo już skończyliśmy próbę? /nadmieniam tylko, że Pani M. sama powinna czyhać na moment, w którym próba się skończy i wkroczyć w odpowiednim momencie z mopem na scenę/
Ale nie.... to nie w tej instytucji.
Bowiem Pani M., nieodwracając wzroku od włączonego telewizora, mówi bezczelnym i nieznoszącym sprzeciwu tonem:
- Dobrze, ale po MILIONERACH.
:-)

By the way, gdyby Bareja spędził kilka dni na obserwowaniu pewnych powiązań, sytuacji i zależności między ludźmi w tym budynku, to miałby materiał na jeszcze parę dobrych komedii. Gwoli informacji - to jest instytucja państwowa. U prywaciarza by to nie przeszło.

Dobrej nocy kochani... :-)
 
 

wtorek, 24 stycznia 2012

nowe pomysły i do dzieła

Wygląda na to, że idzie ku lepszemu. Mój humor wraca do normy, nieee... nie humor... humor był OK tylko nastawienie do świata siadło. Dziękuję Wam za utożsamienie się z moimi zmorami oraz za słowa wsparcia. Nic nie pomaga tak dobrze, jak kilka pozytywnych myśli od drugiego człowieka. No i maile wreszcie jakoś zaczęły przychodzić i to nawet długie, więc była interesująca lektura z Polski. Czyli wieści od bliskich o tym, co u nich, jak u nich i ile to ciekawych rzeczy się dzieje. O jednym wspomnę. Otóż moja serdeczna koleżanka z byłej pracy po wigilijnej kolacji i wspominkach swego taty, dowiedziała się, że część jej bardzo bliskiej, a kompletnie nieznanej, rodziny mieszka... w RPA. Tata z natury cichy i małomówny, nie rozwijał nigdy tego tematu, zatem nie było bodźca do działania. Teraz, kiedy koleżanka ustatkowała swoje życie osobiste i znalazła swoją drugą połowę w postaci fajnego małżonka, zdecydowała się na odszukanie rodziny z Afryki, której członkowie imiona polskie i nazwisko polskie noszą, a w życiu w Polsce nie byli i nic prawie o ojczyźnie swej nie wiedzą. Wuj bowiem wyemigrowawszy parę lat po wojnie, nigdy do Polski nie wrócił i zmarł był niestety, nie opowiedziawszy o Polsce nic, z takich lub innych przyczyn. W każdym razie ta historia mocno mnie pochłonęła, bo koleżanka przez facebooka /naturalnie ;-)/ odnalazła rodzinę i już zaczęli nawet planować wzajemne podróże. Czyż to nie piękne??? :-)

Poza tym energia nowa i dobra zaowocowała tym, że mam nowe pomysły w głowie. I to pomysły z rodzaju tych, które napędzają do działania, dowiadywania się, edukowania i starania. Otóż, to że niecierpliwy ze mnie gad to już wszyscy chyba wiedzą. Z jednej strony jesteśmy tu i teraz, pracujemy i odkładamy, ale z drugiej cały czas niucham jakby tu przyspieszyć dojście do tego naszego celu, w sensie do Naszej Polany. I tak oto mój nieudolny /ale w tym wypadku skuteczny/ resaerch, doprowadził nie do Regionalnego Programu Operacyjnego. Każde województwo taki posiada. Programy takie są podstawą wykorzystania środków UE na rozwój i realizacją polityki regionalnej. Ponoć są też fundusze dla nierolników czyli takich jak ja, na rozpoczęcie prowadzenia agroturystki. Są fundusze na renowację starych budynków z przeznaczeniem na agroturystykę. W każdym regionie oczywiście są inne priorytety i inne środki. Jeszcze mało wiem, jeszcze pewnie jestem w tym temacie niezmiernie głupiutka ale uczę się i dowiaduje. Nie od razu Rzym zbudowano. A może Wy co nie co wiecie w tym temacie?

Poza tym nakręcamy się oglądając oferty sprzedaży starych domów do remontu. Wyszliśmy już poza Dolny Śląsk. Na razie tylko z ciekawości, dla porównania... ale kto wie, kto wie... ładnie też w Małopolsce i na Podkarpaciu. Zresztą do okolic Gorlic mam od dawna sentyment, a Gorce .... marzą mi się od zawsze. Jak widać jeszcze nic nie wiemy, jak dzieci we mgle się poruszamy w tym temacie ale dobrze... tak musi być. Taka kolej rzeczy.

Grunt, że energię mam i nie będę /przynajmniej chwilowo/ tutaj marudzić.

ON skleja dziś WRESZCIE swój model z kartonu, /bo marzył o nim od dawna i sobie wreszcie w Ojczyźnie zakupił/. Wyjdzie z tego taki oto, w skali 1:100, okaz:

Jak widać zanim będzie Naszą Polanę budował, to ON coś już budować MUSI i tym sposobem mam GO na parę dobrych wieczorów z głowy :-)

niedziela, 22 stycznia 2012

Złota Kropla

Nie chciałabym zostać posądzona o reklamowanie i namawianie do kupna jakichkolwiek produktów ale ponieważ olej Golden Drop został już przez parę osób wypróbowany to zamierzam ten cudowny olej zaprezentować szerszemu gronu.
Wygląda to tak:
Elegancka buteleczka, a w niej jak się okazuje olej, który jest dobry dosłownie na wszystko.
Olej można spożywać tj: pić /podawać kroplę do picia nawet maluchom/, smażyć na nim, dodawać do sałatek, można się nim smarować czyli traktować jak balsam do ciała.
Osoby, które stosują go na co dzień mówią, że poprawiają trawienie i doskonale ujędrniają i nawilżają ciało. Mojemu kotu dobrze robi na jego świerzba. Zresztą Kocur lubi też go wychłeptać z miseczki.
Ponoć olej został sprowadzony do Polski przez pewnego pana ze Szwecji, który to gość dystrybuuje go na terenie naszej Ojczyzny.
O jego maślanym smaku i innych wartościach, zaletach i cechach można poczytać tutaj.