poniedziałek, 22 czerwca 2015

nomadka

Jestem Warszawianką, byłam Warszawianką, nie wiem kim obecnie jestem i do jakiego miejsca przynależę tak naprawdę. Już mnie nie ma w Stolycy a jeszcze mnie nie ma TAM. (No bo wiadomo, że w Dojczlandii mojej duszy chyba nigdy nie było) Fizycznie jestem już w domu, owszem ale dusza chyba za mną jeszcze nie przybyła. I obawiam się, że ma jeszcze przed sobą dość długą drogę. Do tego zaserwowałam sobie 3 tygodnie po przybyciu do naszego miejsca, wycieczkę na Warmię a potem zaraz ponownie na Dolny Śląsk i tak się tułam i nie polepszam swojej duchowej sytuacji nic a nic. Poza tym meldunek mam także na Dolnym no bo gdzieś funkcjonować muszę, aby urzędy mogły mnie zaszufladkować w odpowiedniej przegródce. I to nie jest narzekanie, to po prostu stwierdzony przeze mnie fakt, z którym się nieco borykam ale z utęsknieniem czekam na moment, w którym moje ja zacznie wreszcie akceptować miejsce, w którym jesteśmy, jako dom a nie jako chwilowy czas na wypoczynek. Bo choć pracy jest moc to jednak mam nonstop wrażenie, jakbyśmy wskoczyli tam na długo wyczekiwane wakacje. No i jeszcze mylące jest kosmicznie to jezioro nieopodal, że nie wspomnę o otaczających górach i lasach. Moje wakacje zazwyczaj nie s  a siedzeniem w jednym miejscu na czterech literach tylko podróżowaniem w dość ekstremalnych warunkach. Wyprawy rowerowe czy górskie łażenie po szlakach to jakby nie patrzeć wieczny wysiłek, po którym to wysiłku nie ma czasu na labę bo a to namiot trzeba rozbić, a to strawę ugotować a to pozmywać aby potem po prostu paść na ryj. Moi przyjaciele wypływają w najbliższy weekend na spływ kajakowy i ich czynności nie będą wcale tak mocno w swym wysiłku odbiegać od moich. Śmiem twierdzić, że może mam nieco lepiej bo jak deszcz leje z nieba to ja mam chociaż dach solidny nad głową a oni walczą o przetrwanie. Drwa narąbać trzeba na ogień, obozowisko urządzić i członki rozprostować po codziennym zakleszczeniu w kajaku.
Wracając do tematu to jestem obecnie taka pozbawiona przyczepności do stałego lądu. Krążę, snuję się, rozmyślam, obserwuję. Analizuję i zastanawiam się. Czekam na moment zżycia się z ziemią. Na chwilę, w której pojęcie DOM będzie mi naturalnie przechodziło przez usta. 
To naturalny proces przesiedlania się. Korzenie zostały przerwane i zanim wrosną na nowo w ziemię, wgryzą się i poczują prawdziwie u siebie, potrzebują trochę czasu. 

6 komentarzy:

  1. A ja ci zazdraszczam tego stanu okrutnie. Nigdy nie przecięłam żadnych korzeni i to bardzo źle robi. Swoje dzieci wypchnę z chaty w świat, będę dmuchać w ich żagiel.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pamiętam, jak długo nie mogłam odbudować swoich korzeni, swojej tożsamości w poprzednim domu. Wciąż czułam się wrocławianką i zapominałam, że nie przynależę już do wrocławskich urzędów (co mi tylko na dobre wyszło, ta zmiana miejsca załatwiania spraw urzędowych).
    A teraz: szast-prast i już - czuję się u siebie. Zadomowiona. Jakoś od początku tak się czułam. Choć straszliwie zazdrościłam Padre, że on był już, jak ja się wprowadzałam, okrzepły, znał miejsca i ludzi...
    Ale, ale... czy nie mieliście nas odwiedzić podczas peregrynacji po Dolnym?
    Ściskam czule ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ze mną nie jest lepiej nawet po tylu latach. Tu dom, tam dom i jeszcze w innym miejscu. Meldunek nie ma tu nic do rzeczy. Tu, gdzie żyję, jestem jakby dalej na wakacjach. W tamtych dwu miejskich też fajnie i czasem mam ochotę zostać dłużej. Chyba niektórzy już tak mają, że czują się u siebie wszędzie, a nigdzie tak naprawdę do końca. Dusza nomady.
    A nie odwiedzilibyście i mnie przy okazji pobytu na Dolnym?
    Ściski!

    OdpowiedzUsuń
  4. Tu na wsi poczułam się na właściwym miejscu już od pierwszych dni. Żadnych szoków ani stanów przejściowych. 45 lat bycia Krakowianką zostało z czułością zapakowane do kuferka i wyniesione na strych. To dobry serdeczny bagaż. Nie mam poczucia tymczasowości ani bycia na wakacjach. Jestem w normalnym, prawdziwym życiu. Ale ... wiem, że ten dom nie musi być jedyny do końca życia. Mogą być następne, a najchętniej kilka równocześnie:)

    OdpowiedzUsuń
  5. U mnie się kotłuje. Bo w sumie jakby nie to, bo zbyt blisko ludzi...Z drugiej strony...coś mnie tu wessało i nie jest to jedynie kredyt hipoteczny :) Jestem typem osiadłym. Jedyne co mnie ciągnie to inny dom, mniejszy, bardziej oddalony od innych.
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajna sprawa ale najwidoczniej potrzebujesz czasu i z czasem osiedli się i Twoja dusza. Spokojnie :) czas leci tak szybko, szczególnie jak jest co robić, że nawet nie zorientujesz się, kiedy poczujesz, że jesteś w domu. Za trochę będę czytać u Ciebie, że nie wyobrażasz sobie być nigdzie indziej jak tylko tu, gdzie jesteś ;) pozdrowienia! :)

    OdpowiedzUsuń