czwartek, 23 sierpnia 2012

rytm (tego) miasta

Mija po woli drugie nasze lato tutaj. Widoki, które radują mniej lub bardziej codziennie moje oko, są mi już z grubsza znane. Wiem, gdzie zaraz będzie się czerwienić winorośl, gdzie schylają swoje główki słoneczniki oraz jakie liście będą mi znów szeleścić pod nogami. Póki co jeszcze jest ciepło, jeszcze ludzie masowo wylegują się nad rzeką. Już znamy niektóre twarze, wiemy, kto gdzie lubi przesiadywać, co jeść i pić. Przed oknem znajome psy wychodzą codziennie ze swoimi właścicielami na spacery. Ktoś nam się kłania, ktoś tylko uśmiecha, a inny z nadąsaną miną mija nas i nie zamierza się pewnie nigdy rozchmurzyć.
Miasto żyje. Dwa tygodnie temu znów przyjechało nad rzekę wesołe miasteczko i odbył się kolejny festiwal teatrów ulicznych. Nie wiem co to za dziwna formuła ale wszystkie teatry występowały w namiotach... Nie poszłam, nie chciało mi się... nie interesuje mnie.
Mamy już swoje sprawdzone pizzerie, gdy nie chcę się nam /czytaj: mi/ gotować, ulubione sklepy z warzywami, miłego pana kuriera z DHL, który zazwyczaj zostawia u nas paczki /nie dla nas niestety/, gdy cała reszta bloku się nie zgłasza przez domofon. Wiemy też, że ON przed domem nie może reperować rowerów... "bo nie wolno", że generalnie wszystko co wykonane w tym mieście lekko "pod prąd", nie jest mile widziane i zawsze można liczyć na chrząknięcie niezadowolenia. 

Czasem miasto nas potrafi też miło zaskoczyć i sprawić nawet, że zazdrościmy, że tak nie ma u nas.

Budują most. Nowy most, który ma pomóc w przeprawie przez rzekę przyszłym pracownikom siedziby Banku Centralnego. Most był budowany na lądzie po to, by w końcowym etapie przenieść w dość spektakularny sposób na drugą stronę rzeki. Miasto postanowiło zrobić z tego wydarzenie, event wręcz, piknik rodzinny, zorganizowaną formę integracji z miastem. Nad rzeką na wysokości miejsca, w które miał zostać "przerzucony" most, pojawił się barak z kiełbaskami i piwem. Ludzie wracając z pracy do domu lub wychodząc sobie na spacer mogli obserwować jak z tym dość trudnym logistycznie zadaniem radzą sobie budowniczy. Pojawił się megafon, przez który widzowie są informowani o kolejnych etapach przeniesienia lub też o tym, że na dziś koniec większych ruchów. Na drugi dzień przywieziono dziesiątki stojaków rowerowych, ogrodzono teren i od teraz rowery trzeba zostawiać przez placem, że tak powiem, widokowym, i wchodzi się już na pusto. Pojawiły się leżaki i kolejne budki z wurstami i chmielowym napojem. Wydano nawet ulotkę informacyjną. SZOK. Wszystko zorganizowane na piątkę, po to by Niemiec utożsamił się z miastem i mógł samodzielnie obserwować w jaki to sposób władze wydają jego pieniądze.
We wszystkim panuje ordnung, który jest czasem po prostu nie do zniesienia choć w przypadku mostu godzien jest naśladowania.
Rytm tego miasta już czuję ale nadal się jakoś z nim nie utożsamiam i proces ten chyba zawsze pozostanie w trybie niedokonanym. I świetnie. :-)

 
 

6 komentarzy:

  1. E nie chwal dnia przed zachodem.
    Miasto, przed którym ja uciekam tak mnie ostatnio urzekło dwoma miejscówkami, że aż się przestraszyłem. Już prawie uciekłem, a tu masz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech... widocznie aż tak mocno nie chciałeś przed nim uciec. Ale dobrze, że zdążyło Cię urzec zanim na dobre uciekłeś. pozdrowienia :-)

      Usuń
  2. Jak rowerów przed domem nie wolno reperować??? Niepojęte.
    Ordnung niemiecki jest w dużej mierze przerażający. Pozostawia tak mało miejsca na spontaniczność!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ordnung kontra spontan to temat kolejnego postu... niestety... ;-(

      Usuń
  3. Każde miasto ma swój rytm i swój ordnung. Nasze wbrew pozorom też - i w polskich miastach coraz więcej przepisów i ograniczeń. Ja tam wolę nasze wygwizdowo:-)))
    Pozdrawiam serdecznie
    Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie byłam na Waszym wygwizdowie, ale ... :-) też je wolę. pozdrowienia

      Usuń