poniedziałek, 27 sierpnia 2012

niemiecki donos kontra polski spontan

Zanim odnajdziemy Naszą Polanę, istnieje szansa, że upłynie jeszcze sporo niemieckiej wody a my doświadczymy nie raz i nie dwa ordnungu, tak mocno charakterystycznego dla mieszkańców tego kraju.

Było to tak... Moja Sroka przyjechała do nas ze swoją drugą połową i jeszcze w Polsce, podczas rozmowy na skypie rzuciła mniej więcej takie hasło .... "mam marzenie, żebyśmy wybyli gdzieś za Frankfurt, na dziko, jakieś jeziorko, namiocik... relaks, nicnierobienie, pogaduszki i natura". Nie zdziwił mnie ten pomyśl, bowiem w zasadzie ja i moja ekipa, od zawsze lubimy, na dziko, spontanicznie, z dala od zgiełku, blisko przyrody.
Wybraliśmy się zatem w kierunku znalezionego przeze mnie na mapie jeziora. Zaledwie  30 km od miasta, wyglądało kusząco. Obładowani po sufit w jedzenie, napitki, dwa namioty, śpiwory i inne niezbędne gadżety kempingowe ruszyliśmy ku przygodzie. Jedziemy autostradą, gadamy, opowiadamy o naszym życiu, Sroka o swoich syberyjskich przygodach, jednym słowem nadrabiamy czas, cieszymy się sobą i radujemy tym, co czeka nas u celu podróży. A czekało owszem ... jezioro, ale bardzo że tak powiem u-re-gu-lo-wa-ne. Parking, restauracja, full pojazdów, zero dojścia od innej, nieco dzikszej i pozbawionej cywilizacji, strony. :-(
Dobra... zbieramy się. Rzucam hasło, że jedziemy w okolice mojej mamy. Co prawda do pokonania kolejne 75 km ale przynajmniej pewność, że tłum ludzi nie zakłóci nam spokoju, że będą pagórki, łąka, las, drewno na opał i ogólny spokój.
Dojeżdżamy, okolica podoba się naszym gościom, my już ją znamy, ale także bardzo cenimy i lubimy.  Jest spokój, jest las, jest łąka. Rozpakowujemy się przy łykach piwka, inni przy winku, już rozpalamy grilla... Jesteśmy saaaaamiiiii, po woli zmierzcha, pojawiają się co jakiś czas mieszkańcy łąki w postaci owadzich reprezentantów, bezmuszelkowe, pomarańczowe ślimaki i .... jeden pan co koło nas przebiegł i odwracał się chyba z 5 razy, aby się upewnić czy to aby na pewno nie zjawy siedzą o tej porze na polanie i raczą się okolicznymi urokami przyrody. Po zmierzchu palimy ognisko. Jest pięknie. Jest chwila wakacji, czas na przyjaźń, na śmiech, na wzruszenia i nawet tłumione łzy. Jest szczerze, jest trochę grozy w opowieściach, jest wreszcie niebo gwiaździste i coraz ciemniejszy dookoła las. Bardzo nam było to potrzebne. Sroka z B. także czują się dobrze. Jest tak jak ma być i inaczej być nie musi.
O północy rozbijamy z latarkami namioty. Intuicja kazała nam to uczynić jak najpóźniej... i jak się potem okaże, intuicja nas nie zawiodła.
Śpimy.
O poranku, budzą nas odgłosy natury. W międzyczasie bezchmurne niebo zdążyło się zachmurzyć i o namioty zaczynają uderzać, raz szybciej raz wolniej, krople deszczu. Czasem się przebudzamy ale jeszcze śpimy. Drzemiemy... na tyle delikatnie żeby usłyszeć, że na poranny spacer koło naszego obozowiska udały się /chyba/ dwie osoby z psem. I te dwie osoby są raczej kluczowymi bohaterami tej historii /psa raczej zaliczyć do owych bohaterów nie można/. Otóż około 40 minut po ich przechadzce, słyszymy jak drogą, którą przyjechaliśmy jadą dwa... diesle. :-) Dźwięk silnika do rozpoznania przez laika. Zatrzymują się koło nas a my, zanim jeszcze wychyliliśmy głowy z naszych "pałatek" już wiemy, że to POLIZEI.
Dwa radiowozy + czwórka funkcjonariuszy. Chyba po każdym na jedną osobę :-).
No nic... wychodzimy, udajemy że nie znamy niemieckiego, przechodzimy płynnie na angielski i rżniemy turystów co to jechali nocą w stronę Frankfurtu ale ich sen zmorzył i na nocleg tylko się zatrzymali. "Że co? Że nie wolno biwakować w miejscach do tego nie przeznaczonych? Ależ, przepraszamy, nie wiedzieliśmy, podróżujemy trochę po świecie, w Skandynawii wolno wszędzie, a u Was nie?? Aha! No to teraz już wiemy. Przepraszamy raz jeszcze. Ognisko? Tak, ale malutkie, z dala od drzew i lasu. Śmiecie? Oczywiście, że wszystko po sobie posprzątamy. Dbamy o przyrodę i kochamy czystość. Jazda po alkoholu też zabroniona? Nie no, nikt z nas nie siada ze kierownicę po spożyciu, mimo że nasze pochodzenie może Pana w tej kwestii mylić. Dbamy o bezpieczeństwo swoje oraz innych." Dajemy dowody osobiste, jesteśmy spisani i pouczeni. Pouczenie jest w sumie niepotrzebne bo z owego przepisu o zakazie biwakowania, zdawaliśmy sobie od dawna sprawę. Ale o tym, że Niemcy TAAAK! donoszą... to jeszcze nie. Jesteśmy bowiem pewni, że obecność DWÓCH radiowozów to nie był przypadek, tylko wysłani zostali po zgłoszeniu tego karygodnego wykroczenia, przez ekipę porannych spacerowiczów. Jeżdżę w te tereny od 13 lat i po pierwsze nigdy nie widziałam na ulicy policji, po drugie, nie zdarzyło się, żeby policja kiedykolwiek kontrolowała tamte rejony, a już na pewno nie dwoma radiowozami na raz.
W sumie historia skończyła się pozytywnie. Bez mandatu. Za 30 minut siedzieliśmy już przy stole u mojej mamy przy śniadaniu, popijając je kawką i herbatką.
Czy mi żal i smutno? Nie... Raczej wściekłość we mnie pączkuje a do tego przepisu nie przyzwyczaję się nigdy i buntować się będę aż do końca i może nawet pewnego dnia popadnę w konflikt z tutejszym prawem...
No a ten donos, to już bez komentarza zostawię... Że też komuś się w ogóle chciało...    SZAJZE!

10 komentarzy:

  1. A wiesz, że w Polsce mogłoby zdarzyć się dokładnie to samo? Bo u nas też w miejscach do tego nie przeznaczonych biwakować nie wolno i ognia palić też nie wolno. Nas kiedyś lesniczy przegonił ( bardzo kulturalnie" z biwaku nad Nogatem. Ale dobrotliwie pokiwał głową, bo było to lat temu parę i jeszcze pól biwakowych tam nie było wcale, a my robiliśmy canoe Pętlę Żuławską, która dopiero od roku ma pola biwakowe i takie tam. I na plażach nie wolno ognia palić. I w ogóle coraz więcej ograniczeń. Coś się chyba na ten niemiecki ordnung zapatrzyliśmy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Na okoliczność dwóch osób + pies dech mi lekko zaparło i wróciły wspomnienia. Bo po tej stronie granicy taka wizyta kończyła się zwykle stratami w biwakowym mieniu.
    A podobna wizyta (najpierw 2, potem więcej) w godzinach wieczorowych to albo bardzo przyjemne wspólne biwakowanie z miejscowymi, albo b. szybkie pakowanie i szybki odjazd. Mam tu różne, bardzo skrajne doświadczenia.
    Tak więc wizyta dwóch diesli, to całkiem przyjazna opcja środka :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Asiu i Wojtku oraz Sąsiedzie... a ja wychowana na podróżowaniu stopem, biwakach nad jeziorami i spływach kajakowych, jestem kompletnie nie zaznajomiona z takimi reakcjami. Przepisy znam w tej kwestii choć się niestety z nimi nie zgadzam. Owszem, palenie ognisk, kumam i rozumiem... wiem jak głupio można rozniecić ogień. Ale żeby się kimnąć nie można było w namiocie, tudzież bez... Tego mój dość WOLNY /od wolności/ umysł, pojąć nie jest w stanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. a szkoda bo przecież właśnie takie biwakowanie daje największa radochę... takie czasy nic nie wolno szkoda że już nie ma tak jak kiedyś kiedy wraz z tatą i siostra jeździliśmy biwakować nad jezioro łowić ryby teraz pewnie było by tak samo jak w twoim przypadku.....

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest jakiś durny przepis, który i mnie rozwściecza. W Norwegii rozbiliśmy się na skrawku trawy tuż przy drodze głównej w zasadzie, bo prowadziła do promu;)(normalnie wybralibyśmy jakieś urokliwe miejsce, ale nie było czasu i sen morzył) i mimo, że samochody jeździły cały czas nikt się nie doczepił. Smutne, ze u nas jest to samo:/ taki zgrzyt, bo ludzie lubią biwakować...A kolejna durnota, której znieść nie mogę to zakazy pikników/ leżenia/ grania w piłkę na trawce w parku - szaleństwo i rozpacza zarazem!

    OdpowiedzUsuń
  6. u nas kiedyś na spływie, gdy rozbiliśmy się w krzakach gospodarz wysłał córki (chyba ze 2 km przez las),żeby pobrać opłatę za biwakowanie:)

    OdpowiedzUsuń
  7. U nas takie same przepisy, tylko o donosicieli trudniej!

    OdpowiedzUsuń
  8. No masakra. Ja nie mam pojęcia co komu te namioty przeszkadzają...Nie znoszę, jak tak wszystko równo przycięte, wygładzone..w tym nie ma życia!

    OdpowiedzUsuń
  9. Masakra. Doskonale Cię rozumiem.
    No to my se kupili kilka ha na bezludziu i se robim co chcem. Jak długo też nie wiadomo.
    Cieplutko pozdrawiam z naszego kawałka ziemi mazurskiej

    OdpowiedzUsuń
  10. A może ci donosiciele działają w przekonaniu, że spełniają obywatelski obowiązek? mój syn pracuje w UK, przerzucał linę przez ogromną przyczepę i nie założył kasku, doniósł na niego anglik do szefa i był zadowolony, że zapobiegł niebezpieczeństwu, tylko że słowa nie powiedział do Maćka; może rzeczywiście w zachodniej Europie istnieje pozytywne znaczenie tego słowa?
    Coś mi się wydaje, że u nas, na Pogórzu nikt nie goni za rozbicie namiotu, tak rzadkie zaludnienie, pełno górek, dzikich terenów i pustych; komu by się chciało tropić biwakujących; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń