piątek, 17 lutego 2012

gdyby Bambo umiał mówić...

...to pewnie dziś odezwałby się mniej więcej takimi oto słowy:


No, dobra kochają mnie, wiem o tym, ale... ALE CZY TRZEBA MI O TYM WCIĄŻ PRZYPOMINAĆ, I TO WŁAŚNIE AKURAT W TYM MOMENCIE, W KTÓRYM ZAZWYCZAJ NAJSMACZNIEJ ŚPIĘ?
Podchodzi do mnie wtedy ON albo ONA i się przytulają i cmokają w wąsy i krzyczą do ucha "Bambo!!! ja szaleję za Tobą!!!!".  No, a ja co na to? Patrzę wtedy na nich z politowaniem i myślę sobie "OK. Spoko, wiem... Ale może styka już tych czułości?"
Albo wieczorem... jak już rozłożą łóżeczko i położą na nich dwie puchate, cieplutkie kołderki, no to wiadomo, że jestem pierwszy /a kto pierwszy ten lepszy, nie?/ no i sobie zajmuję najlepszą miejscóweczkę i grzeję i wtulam się i już, już, już prawie jestem po tamtej stronie, kiedy wpadają ONI i się prawie, że biją .... o co?  o mnie!!! No, że niby kto mnie bardziej przytuli i po której stronie najlepiej żebym leżał. I się zaczyna ciąganie mną po łóżku i najpierw jedno mnie tuli a potem drugie i wtedy to już wcale nie mogę usnąć, ale jak już się zrobi kompletnie ciemno i cicho... /wreszcie/ to wiadomo, że powieka opada i błogo się robi. Ale nie!!! Bo ON po dziesiątej zmianie pozycji, jednak decyduje, że najwygodniej to będzie mi... w nogach! MI?? W NOGACH??? Dżizas!!! I hop.... w nogi mnie przesuwają.... A przecież wiadomo, kto był pierwszy na łóżku...nie? No, ale czekam, wiem, że sobie swoje odbiję jak tylko ONI odpłyną i sobie zrzucę któreś z poduchy i caluśka będzie moja, moja, tylko MOJA. A jak ja to robię??? Hahaha, to już moja słodka tajemnica.
W każdym razie po tej ewolucji to tak już sobie śpię smacznie do rana. 
No, a rano? Też oczywiście oleweczka, bo przecież jak już łaskawie wstaną, to mogliby po drodze do łazienki, mijając lodówkę, szybko ją otworzyć i wrzucić co nie co do miski. Jednak oni zwykli są odwlekać ten moment i przeciągać strunę mojej cierpliwości. A potem się dziwią, że staram się zwrócić na siebie uwagę natarczywym i coraz bardziej nasilającym się miałczeniem. Przecież jakbym nie wydał z siebie żadnego głosu, to by mnie wcale nie zauważyli.

No a dziś? W Dzień Kota, to chyba mogliby sobie darować i naprawdę z okazji mego święta, zostawić mnie w tak zwanym świętym spokoju. No na to, to chyba mogę bez zbędnego gadania liczyć? Ale, nie!!!
Rok temu nakręcili z tej okazji filmik. Rety! i im się wydawało, że to takie śmieszne jest, a ja to pewnie w siódmym niebie będę, że mnie na jakimś cyfrowym nośniku uwiecznią. A gdzie tam! Uciekałem po kątach, a oni prezentacje sobie jakieś przed kamerą robili... Co prawda, potem się miło i na miejscu zachowali bo mi przy stole krzesełko ustawili i kolacyjka niezła nawet była i potem foty na fesja wrzucili z tej okazji - ale dziś....??? Kimam sobie kulturalnie podczas wertowania ogłoszeń w niemieckim zajtungu, a ONI lekką przeginkę mi zaserwowali... no sami przyznajcie, że to już chyba lekka przesada, nie? A to wszystko w imię wielkiej do mnie miłości... 

:-)



4 komentarze:

  1. Po spojrzeniu wnoszę, że nie bardzo mu się strój podoba:-)))Hi!Hi!

    OdpowiedzUsuń
  2. No my mu się nie dziwimy, że się zirytował! Gdzie buty????
    Skandal. Przegięliście!!!


    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rety, mam nadzieję, że nas nikt nie releguje z blogowego świata. My kochamy zwierzęta i ich nie męczymy, naprawdę!!!! :-)

    OdpowiedzUsuń