wtorek, 31 maja 2011

Dziecka Dzień

Ponieważ jutro dopiero Dzień Dziecka a ja już dziś miałam dzień wolny /jutro niestety duże dziecko - czyli ja - pracuje/ to poczekałam aż ON zjedzie do domu na 4-godzinną przerwę od pracy i w strugach deszczu, pod romantycznym parasolem udaliśmy się na basen. BYŁO BOSKO!!! Za oknem deszcz, świat pogrążony w ulewie a my... w ciepłym jacuzzi, na basenie sportowym, skoki, wyskoki, nurkowania i żabki. A na koniec sauna parowa sprawiła, że my i nasze ciała i nasze dusze zostaliśmy pozbawieni wszelkiego stresu i zmęczenia. Sauna zawsze wprawia nas w cudowny nastrój, jest nieporównywalnym z niczym oczyszczeniem organizmu z toksyn i wszelkiego obciążenia.

Po 1,5h wodnych i parowych harców gdy wyszliśmy na zewnątrz, niebo wspaniałomyślnie rozchmurzyło się, deszcz poszedł sobie do sąsiedniej miejscowości a my ciągnąc się leniwie po alejkach parkowych wróciliśmy do domu. Tego nam trzeba było :-).

niedziela, 29 maja 2011

uwolnić homara

Dziś wpis z zakątka humanitarno-gastronomicznego. W restauracji, w której pracujemy znajduje się wielkie akwarium a w nim ...homary. Żywe stworzenia, z pozaklejanymi szczypcami, które czekają cierpliwie po parę lub paręnaście dni aż dokonają żywota na talerzu. Przechodzę koło nich codziennie i ze smutkiem patrzę na ich przesądzony los, na przezroczysty pojemnik z wodą, w którym znajdują się tylko one i filtr wodny, żeby mogły do końca dobrze oddychać i aby potem na talerzu...no wiadomo.
Ja osobiście jadam owoce morza, co więcej wielbię je i jeśli nadarza się okazja to spożywam w ilościach dużych. Za mięsem czerwonym nie przepadam bo mi smak nie podchodzi ale nie nazywam siebie żadną wegetarianką czy inną podobną bo nie jest to związane z żadnymi ideologiami. Kieruję się w życiu raczej smakiem. No i o smak tu chodzi tylko nie o taki związany z kubkami smakowymi a zwyczajnie o uczucia.
Otóż w restauracji gośćmi są też często dzieci. Dla dzieci takie akwarium to pewnego rodzaju atrakcja. Rodzice siedzą i godzinami prowadzą dyskusje a dzieciom się nudzi. Akwarium jest oblegane i małe noski przyklejają się do szklanych ścianek żeby popodglądać duże zwierzaki. Czasem jakiś dorosły wkłada swoją dłoń do wielkiego akwarium i wyciąga skorupiaka z akwarium i pokazuje ciekawym maluchom. Ciekawa jestem czy opowiada wszystko zgodnie z prawdą czy dokonuje tylko prezentacji wielkiego morskiego stwora. Czy mówi: "Kochane dzieci oto homar, tutaj ma dwa wielkie kleszcze a tutaj odwłok. Homary żyją w morzach i żywią się ....cholera wie czym... :-). Homar podobny jest trochę do raka. Tutaj ma małe oczka a tutaj dwa długie wąsy..." czy mówi raczej: "Kochane dzieci oto homar, teraz wraz z innymi kolegami homarami żyje sobie w niewoli czyli w restauracyjnym akwarium, ale zaraz przyjdzie pan kucharz, weźmie go do ręki a potem żywcem wrzuci do wrzącej wody. Po co? Bo Wasza mama lub ciocia czy też dziadek zamówili sobie na kolację danie z tego przepysznego skorupiaka. Powiedzmy teraz Panu Homarowi ŻEGNAJ!!!!"
Jak jestem bardzo zmęczona i chce mi się wyć z bezsilności, że 90% mojego życia toczy się w tej właśnie restauracji to mam ochotę wziąć torbę, spakować do niej wszystkie homary z akwarium i wypuścić je na wolność. Może kiedyś to zrobię? :-)

piątek, 27 maja 2011

tęsknota nostalgię pogania

Pracujemy dużo. To już wiadomo. Ale... ale podczas prasy jest duuuuużoooooo czasu na myślenie, na rozmyślania i to z pewnością nie o pracy ani około pracy tylko o sprawach zupełnie innych i mega odległych, o ważnych czyli o Tych, dzięki którym jestem w stanie przetrwać cały ten dzień pracy i lekkiego doła z nią związanego. 
Jadąc do pracy mijam całe pola maków. Wszędzie one rosną i ich czerwone buźki nie pozwalają nawet na moment zapomnieć o tym, KTO je tak bardzo lubi. Gdy wiatr owiewa moją twarz to jakoś łatwo sobie wyobrazić, że tam koło tych czerwonych płatków na polach pszenicy i jęczmienia spacerują małe czerwone, kropkowane biedroneczki i wtedy też już mordka moja się cieszy do TEJ co je wielbi miłością pierwszą lecz nie ostatnią i chyba nie tą najważniejszą. Wkładając rano czarne buty do pracy, nawet będąc mocno zaspaną, nigdy nie zapominam od kogo je mam i kto memu sercu najbliższy. A jak zakładam pewne spodnie 3/4 to mi się jakoś tak śmiesznie podobnie brzuch na nich układa i zaraz myślę o tej najserdeczniejszej co ma męża informatyka i syna roześmianego najwspanialej na świecie. No a jak jadę codziennie do pracy pod naszą mega górę /która już mega górą dawno nie jest bo mi się mięśnie zdrowo do tego dystansu przyzwyczaiły, ufffff/ to zawsze myślę o mojej wyprawie z chłopakami do Norwegii, gdzie pokonywałam dziennie taaaaaaakie góry, że tutaj w Hesji, Niemcom się nie śniło... :-) i wtedy przez parę minut też jest mi lepiej. A wieczorem jak wracam do domku i w mojej szklance pojawia się mętny płyn zwany powszechnie WeissBier marki Paulaner to jest przed oczami memi mój ostatni szef i sąsiad i przyjaciel i kolega i znajomy w jednej postaci... bo to różne o Nim chodzą opinie. Ja też raz byłam jego kasjerką, czasem znajomą a innym razem Panią Dyrektor - w zależności od sytuacji i aktualnej potrzeby.
I takie to mam skojarzenia w każdej chwili i sobie zawsze myślę: ooooo a taką golonkę to zjadłaby.... ta a ta, a ten zapach to kojarzy mi się z tym i tym..., a taka bluzka to podobałaby się tej i tej....
Nie wiem ile to psychologia człowieka przewiduje czasu, że się na emigracji budzi tęsknota za wszystkim tym co TAM ale mnie się zdaje, że to właśnie już i tyle. :-)

poniedziałek, 23 maja 2011

mało czasu

Zaniedbuję bloga bo mam mało czasu. Praca pochłania każdą chwilę. Jak znajdzie się coś wolnego to spędzamy ją na odpoczynku, chwili spaceru przy świetle księżyca lub pisaniu mailu do przyjaciół i znajomych. Pracujemy od świtu do nocy z mała przerwą w trakcie dnia, która nie wnosi nic, tylko rozwala dzień. :-(
Jest nam ciężko i przeżywamy mocno ten stan rzeczy, który wiemy na 100% MUSI pilnie ulec zmianie. Mamy już wstępny pomysł jak to zrobić. Będzie to związane raczej z przeprowadzką do Frankfurtu. Tam będziemy szukać nowych opcji i szans na inne bytowanie w tej nie do końca /przynajmniej na razie/przyjaznej nam krainie. Pracować ciężko możemy ale nie kosztem wypełnionej każdej wolnej chwili bo tak długo z pewnością nie pociągniemy. W naszej restauracji pracuje zbyt mało ludzi w stosunku do pracy, którą musimy wykonać. Jest to podejrzewam czynione z premedytacją bo chyba właściciele są mocno oszczędni.
Zarżnąć się nie damy.

środa, 18 maja 2011

Pani Frau

Dwa razy w tygodniu mam dodatkową pracę. Chadzam do starszej Pani, którą sobie nazywam zapożyczywszy imię z pewnej kreskówki PANI FRAU. Moja Pani Frau do tej z kreskówki wcale nie jest podobna. Starsza /77 lat/ spokojna kobieta, która posiada nawet fajne poczucie humoru i dar do opowiadania. Wspominałam już, ona mówi a ja głównie słucham. Ja czasem coś powiem rzecz jasna, ale rzadko na temat, który ona porusza. Opowiada mi historie rodzinne z podziałem na role, z wszelkimi pokrewieństwami, kto z kim dlaczego i co powiedział. Widać, że Pani Frau jest niezwykle samotną personą, mimo iż ma córkę i ponoć ta córka nawet przed moim pojawieniem się sprzątała jej mieszkanie. Jednak po pierwszej wizycie u Pani Frau zdecydowanie stwierdziłam, że córka owa albo sprzątała inne mieszkanie albo sprzątać mieszkania nie umie. Biorąc pod uwagę fakt, że Pani Frau w swoim mieszkaniu przebywa dopiero od roku, jestem nawet skłonna stwierdzić, że córka tego mieszkania nie sprzątała nigdy. Teraz po paru moich wizytach /jednego dnia zawsze chodzimy na godzinny spacer i pijemy kawę + spożywamy ciasto, a drugiego dnia zawsze sprzątam przez 2h i pijemy kawę + spożywamy ciasto/ jest tam już znacznie przejrzyściej i jak za pierwszym razem ledwo wyrobiłam się w ciągu dwóch godzin, żeby to jako tako ogarnąć, to teraz po 1h muszę sobie już szukać sama dodatkowych zajęć.
I tutaj zmieniam temat bowiem parę miesięcy temu w Polsce, chyba w Przekroju lub Polityce, czytałam recenzję książki, którą napisała polska sprzątaczka pracująca w niemieckich domach. Tytuł książki to "Pod niemieckimi łóżkami". Autorką jest Justyna Polańska.

Chciałam sobie kupić tę książkę przed przyjazdem do Niemiec ale niestety nie została jeszcze przetłumaczona ani wydana w Polsce. A w Niemczech była ponoć przez moment nawet bestsellerem. Niestety mój niemiecki zbyt słaby na to, aby przeczytać tę książkę. Zbyt szybko bym się zniechęciła. Chyba aż takim zakapiorem nie jestem. Ale póki nie mam takiej możliwości to sobie w głowie sama piszę podobną książkę tzn. zbieram swoje własne spostrzeżenia. Pracując u Pani Frau i w restauracji, mam już niezły zbiór takich obserwacji i może niebawem poświęcę im osobnego posta ale póki co to tylko parę:
- niemiecki ordnung to przereklamowana sprawa - moim zdaniem na pozór są porządni i czyści ale jakby zajrzeć im pod te łóżka to kurzu i śmieci moc. Mówię to na podstawie restauracji, którą jak się sprząta to tylko pobieżnie, żeby dobrze na pierwszy rzut oka wyglądało, ale jak zajrzeć głębiej to wieki szczotka tam nie dotarła. Owszem.... sprawdza się to w ogródkach ... jak są w nich jakiekolwiek chwasty czy też zwyczajnie brak w nich kwiatów to prawie 100% pewności, że nikt danego domostwa nie zamieszkuje
- mix CocaColi i Fanty czyli Spezi - Niemcy mieszają colę i fantę i nazywają ten napój Spezi. W sklepach też można dostać fabrycznie wymieszane te dwa znane na świecie napoje - dziwne ale prawdziwe. Jak smakuje? Jak mieszanka coli i fanty czyli ani to końca cola ale jeszcze nie fanta.
- najpierw słodkie potem obiadek a potem picie - jak jest np. wesele to kolejność biesiady jest następująca - na początek kawa i torty, potem przystawki, dania główne i do tego winka lub piwka a na koniec dopiero sznapsy czyli mocniejsze napitki. U nas ... wiadomo!! :-)
- no i ten szacunek dla rowerzystów wzruszający mnie po stokroć, tysiąckroć i nieskończoność

A co do Kocurrro. Podsikuje nadal ale jakby mniej. Wczoraj w wieku 14 prawie lat doczekał się chłopak pierwszego w życiu ...KLESZCZA. Usunięty, zakroplony przeciwko tym cholerstwom i dziś znów był spacer.

poniedziałek, 16 maja 2011

7 mordek a tylko 6 cycków

No i urodziła się wczoraj gromadka jamnikowych maluszków. Jest tylko 6 dostępnych ujść z mlekiem prosto z maminowego cyca :-) a mordek do wykarmienia 7. Zawsze jedno jest poszkodowane niestety, ale moje poranne oględziny utwierdziły mnie w przekonaniu, że silna to ekipa i pcha się jako może żeby przy swoim cycu być. Zamęt tam jak w ulu. Słychać na przemian słodkie pojękiwania jednych już nakarmionych z pełnymi brzuszkami z tymi co to jeszcze się do swej kolejki nie dopchały i walczą o dostęp. Będę śledziła ich rozwój i ustalającą się hierarchię w stadzie bowiem zawsze są jednostki silniejsze, głośniejsze, bardziej pieszczochowe i te bardziej wstydliwe. Z pewnością ewenementem z tym miocie jest ... biały jamnik, co w hodowli męża mojej mamy zdarza się dość często ale wiem, że nie jest to widok dla wszystkich zbyt często spotykany.
Oto Marisa i siódemka jej przyszłych rozrabiaków
 Białe "brzydkie" jamniczątko


urynowy problem

No i niestety spotkało nas to, czego po naszym kocurku czyścioszku wcale się nie spodziewaliśmy. Zaczął bestia znaczyć teren i tym terenem są niestety dwa pokoje, które zajmujemy. JEMU zasikał sakwę rowerową i torbę, mnie ... szlafrok /sic!/ oraz w kilku miejscach podłogę. Sika głównie wieczorem lub w nocy jak śpimy. Niestety poczytałam trochę na ten temat i jest to normalna reakcja na stres, zmianę otoczenia, pojawienie się nowych przedmiotów lub obecność innych kotów. Słabo? Nasz kot spełnia wszystkie te warunki, więc dziwić się nie powinniśmy, że sobie chłopak chlapnie tu czy tam. Ten kto zna ÓW zapach, wie że walka z tym czymś nie jest prosta. Ten kto nie zna, oby nigdy go nie poznał.
Muszę zacząć z tym jakoś walczyć, dawanie w dupę ponoć odnosi odwrotny skutek. Solidne wyczyszczenie dywanu jest najbardziej skuteczne ale też nie w 100%. Może Wy macie jakieś propozycje znane z autopsji? I czy takie sikanko to się kiedyś skończy czy tak już będziemy w urynie spędzać nasze dni? :-)

A z dobrych wieści to dziś do naszej niemieckiej rodziny przybyło 7 nowych członków. Suczka Marisa urodziła 2 córeczki i 5 synów. Jutro postaramy się o foteczki. :-)

sobota, 14 maja 2011

punkt widzenia zależy od punktu siedzenia

Jednopokojowe mieszkanie w Niemczech to nie tak jak w Polsce "kawalerka" tylko zwyczajnie przystosowane do życia: pokój dzienny, kuchnia, sypialnia i łazienka. Metraż od 30 do 45 metrów kwadratowych. Ceny niższe niż Warszawie, warunki zazwyczaj bardziej komfortowe, ale... nie udało nam się jeszcze znaleźć tego co chcemy. Jedno było do wzięcia od zaraz ale było zaniedbane i bez żadnego umeblowania. Drugie też było puste, piękne, dwupoziomowe z sypialnią na poddaszu ale ciut daleko od pracy /nie posiadamy na razie samochodu, więc jazda na rowerze jeszcze dłuższa niż do tej pory przynajmniej dla mnie nie wchodzi w rachubę/ no i okolica nie była taka zbyt wymarzona. Trzecie, które w myślach już prawie wynajmowałam, było bardzo blisko pracy, ale niestety dziś rano jak przyjechaliśmy je obejrzeć to zostało już wynajęte. Posmutniałam. Pan mi co prawda przez telefon starał się wyperswadować wynajmowanie 35 metrów dla dwóch osób, tłumacząc że to zbyt mało, ale ja na szczęście nie umiem jeszcze po niemiecku opowiadać od tym, że przez 20 lat mego życia mieszkałam na 23 metrach z mamą, tatą i psem. :-)
We wtorek i środę idziemy jeszcze obejrzeć mieszkanie blisko mojej mamy w takim małym kilku rodzinnym budynku i coś intuicja nam podpowiada, że TO może być TO. Ale zobaczymy. Poczekamy może jeszcze do kolejnej piątkowej gazety i może wtedy się ponownie uda poumawiać na parę spotkań. Najbardziej wkurza nas to, że aby oglądać mieszkania musimy bardzo wcześnie wstawać bo w dni pracowe możemy to robić jedynie rano. W trakcie przerwy jazda na rowerze nie wchodzi u mnie w rachubę bo zwyczajnie potrzebuję odpoczynku a ON rzadko miewa przerwy bo pracuje w innym trybie.
No i tak to szybko przekonaliśmy się, że Niemcy rzadko zamieszkują we dwoje takie metraże, których my poszukujemy oraz że 13-go w piątek nie okazało się dla nas szczęśliwym dniem ale znów nie takim pechowym, bowiem za sukces należy uznać fakt, że się z tymi Niemcami dogaduję przez telefon. :-)

ps. a ostatnio w naszym blogowym świecie coś się sypnęło bo mi moje komentarze pod ostatnim postem zniknęły bezpowrotnie, a i mój komentarz na blogu zaprzyjaźnionej istoty niestety też się utracił i O!!! Mieliście podobne problemy?

czwartek, 12 maja 2011

zmiany, zmiany, zmiany

Wobec spodziewanych i oczekiwanych lecz niechcianych zaszłych sytuacji /których nie będę tutaj zgłębiać i opisywać/, wczoraj wieczorem rozpoczęliśmy a dziś w praktyce przeprowadziliśmy aktywne poszukiwania mieszkania do wynajęcia. Dzwonię więc, rozmawiam przez telefon bardzo nieudolnie po niemiecku, po czym żeby nie robić z siebie gorszej kretynki niż  można, przechodzę łagodnie na ... angielski. Efektem przeprowadzonych kilku rozmów telefonicznych jest w dniu jutrzejszym o godzinie 8:30 oglądanie pierwszego mieszkania. Kilka osób powiedziało, że ogłoszenie już nieaktualne - nie wiem czy faktycznie to prawda, czy może moja łamana niemiecczyzna mogła po prostu kogoś przerazić.

Przypominam, że jutro 13-go w piątek, zatem szczęście nie może nam nie dopisać. :-)

poniedziałek, 9 maja 2011

bariera językowa

Mam dziś wolny dzień od pracy. Oczywiście żeby nacieszyć się relaksem dobrze byłoby mieć dwa dni wolne pod rząd, ale niestety następny dopiero w czwartek... a poza tym dwa dni wolne pod rząd oznaczają 5 dni pracy pod rząd a to nie jest niestety takie proste. Zatem niech będzie jak po niemiecku zostało zaplanowane.
W pracy mam mocną jeszcze barierę językową. Oczywiście rozumiem z dnia na dzień coraz więcej i uczę się, ale bariera ta szczególnie jest męcząca gdy chodzi o takie zwykłe przetrwanie w pracy. Ciężka praca w gastronomii bywa wynagradzana rozmowami, wymianą szybkich spostrzeżeń, czy też po prostu umilaniem sobie pracy. Tutaj jestem tego /jeszcze/ pozbawiona i to dodatkowo sprawia, że czuję się jak kaleka. Dodatkowo bariera językowa byłaby też pomocna w niepozwalaniu na dmuchanie sobie w kaszę. Mam bowiem w restauracji Szefa Kuchni CHAMA. Pod pozorem średniej jakości żartobliwego gościa, kryje się niemiecki burak i prostak. Nie jest to dla mnie nowością, bo tak jak pisałam w poprzednim poście to się często zdarza. Nie raz już sobie z takimi dawałam radę. Od psychopaty i fundamentalisty z Jordanii, przez paru Polaków aż po alkoholika ze Szkocji. Niestety każdy Szef Kuchni w mojej historii gastronomicznej miał coś nie tak z głową. No może tylko malutki Szef Kuchni rodem z Tajlandii był normalniejszy, do momentu gdy okazało się, że pewnego dnia nie przyszedł do pracy i nagle zaczęła go poszukiwać policja, która znalazła w jego wynajmowanym w Stolicy mieszkaniu wiele śladów krwi... (?).
Więc wracając do tematu chamowi z Niemieckiej restauracji chciałabym też w dwóch słowach przekazać, żeby nie był taki hola hola... ale z tym jeszcze muszę poczekać. Na razie muszę sprawnie i wymownie pokierować swoim "body language". :-)

sobota, 7 maja 2011

niezła tyrka

No i się zaczęło. Praca! Czyli totalny zachrzan i zapieprz w jednej z bardziej eleganckich i nietuzinkowych restauracji w okolicy. W lokalu, do którego walą drzwiami i oknami wszyscy Ci, którzy chcą wyprawić ślub, komunię, chrzciny, konfirmację czy też któreś tam jubileuszowe urodziny. Najgorsze są weekendy. Restauracja nie jest otwarta w regularnych godzinach. Zawsze zamknięta jest w poniedziałki ale jak któregoś dnia nie ma rezerwacji to też nie jest czynna. Jednak nie oznacza to, że się nie pracuje. Są bowiem tzw. "dni jeansowe", kiedy przychodzi się w swoim normalnym ubraniu /bo strój służbowy to biała koszula, czarne spodnie i czarny fartuch - nie mylić z zapaską/ i się sprząta, przygotowuje sale i nakrycia na kolejne dni restauracyjnego zachrzanu i tak wciąż i od nowa. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że knajpa owa jest bardzo duża i trzeba się sporo nachodzić /po schodach również/ żeby zrobić to i owo. Zarówno plusem i minusem tego trybu pracy jest tzw. "mittagspause" czyli ok 3h wolnych od pracy w ciągu dnia. Z jednej strony można sobie wypocząć po porannych godzinach bieganiny a z drugiej rozwala to cały dzień i czuję jakbym wciąż była w pracy.
Ale... żeby tak wciąż nie narzekać... :-) każdego dnia czuję, że się do tego trybu pracy po woli przyzwyczajam. Praca służy wielu ciekawym rozmyślaniom i rozkminkom związanym z niemieckim temperamentem no i z własnym życiem też. Każdej minuty pamiętam bowiem po co tu przyjechałam, dlaczego tak muszę/chcę pracować i ten cel, który ukazuje mi się na końcu tunelu dodaje mi sił. Dodatkowo mogę patrzeć w pracy na NIEGO, a ON na mnie. Wspieramy się wzajemnie i choć w minionym tygodniu przeżyliśmy pierwszy dość poważny kryzys to jednak wzmocnił  nas on i pozwolił dowiedzieć się więcej o sobie wzajemnie. W tak młodym związku jak nasz, tego typu kryzysy i to jeszcze na obczyźnie były więcej niż do przewidzenia, więc gdzieś tam w głębi duszy byliśmy na to wszystko przygotowani.
A co do Niemców: mają strasznie nudne wesela, okrągłe bankietowe stoły nie sprzyjają fajnej biesiadzie i obserwując jak połowa z tych ludzi się nudzi, pocieszam się zawsze myślą "jak to dobrze, że to nie moje takie nudne wesele". A nawet jak już się ktoś bawi i jest wesół to najczęściej są to seniorzy. Młodzież jest markotna i taka... nijaka. No ale plusem jest to, że impreza trwa góra do 1:00, 2:00 w nocy i do domu.
Ci ciekawe natomiast to fakt, że niemieccy kucharze są tacy sami jak polscy. :-) Tutaj pewnie niejeden kucharz zaraz by się uniósł i ze mną nie zgodził i nawet jeśli mam wśród polskich kucharzy wielu serdecznych kolegów, to charakteryzuje ich zawsze ta sama cecha. Nic co nie jest pracą kucharza, nie jest pracą kucharza i żaden się nie zniży, nie posunie do tego aby pomóc, wesprzeć, zrobić coś więcej niż....
W Polsce miałam raz taki przypadek, że jeden z szefów kuchni, który oficjalnie i bez tajenia owego faktu mówił na głos, że "nienawidzi kelnerów", akurat przez przypadek pracował wcześniej w jednej restauracji z moją ciocią. Kiedy poprosiłam go o pomoc przy przeniesieniu czegoś ciężkiego, odpowiedział z poważną miną: "OK, pomogę Ci, ale tylko dlatego, że mamy wspólnych znajomych". Tak to już jest. :-) Oczywiście, żeby nie było zawsze są wyjątki od reguły. :-)
Nauka języka idzie po woli bo poza pracą nie chce mi się dosłownie na otwieranie jakichkolwiek książek czy słowników ale komunikacja w pracy idzie mi coraz lepiej. Trochę gorzej ma Paweł, bowiem pracuje raczej samodzielnie i mniej kontaktuje się z ludźmi - jednak wierzę gorąco, że i u niego nadejdzie wreszcie przełom.

Jest mi niezmiernie przykro, że nie mam czasu pisać tak często jak bym chciała.  Ileż to niezapisanych postów tworzy się podczas godzin pracy w mojej głowie. Jednak potem uchodzą one bezpowrotnie wraz ze zmęczeniem. Trudno. Taki lafj. No i na czytanie zaprzyjaźnionych blogów też jest mało czasu ale może po ciężkich pierwszych miesiącach na obczyźnie, pewnego dnia się to zmieni. :-)

poniedziałek, 2 maja 2011

der Spargel

Dziś będzie na szybko ale smakowicie. Otóż nie wiem czy wszyscy wiecie, że w Niemczech o tej porze roku panuje sezon /jak i pewnie w innych krajach również :-)/ na szparagi. U nas w Polsce też przecież o tej porze roku są szparagi ale nie ma na nie takiego szału jak tutaj. Wzdłuż dróg i szos lokalnych poustawiane są żółte budki z bijącym w oczy napisem SPARGEL - i tutaj mała dygresja, bowiem jak jeszcze nie wiedziałam co to znaczy to sądziłam, że sprzedają tam "szpargały" - bo szpargały to z pewnością słowo pochodzenia niemieckiego.... :-). No a jak zaczęłam pracę w knajpie to dopiero poczułam na własnej skórze /bo na własnych kubkach smakowych jeszcze niestety nie/ jak mocno Niemcy kultywują tradycję spożywania szparagów. Każde wejście do restauracji było w zasadzie poprzedzone pytaniem czy serwujemy tutaj szparagi.
No a w moim nowym miejscu pracy serwuje się je mniej więcej tak:


 

niedziela, 1 maja 2011

erste Tag

Podjazd rowerem pod tą górę o 9:30 rano z lekka mnie wykończył. Na samą myśl o tym, że mam się tak męczyć każdego dnia jadać do pracy, nie wpłynął dobrze na moje samopoczucie. On już tam był bowiem jego dzień pracy rozpoczął się o godzinę wcześniej niż mój. Pierwsze minuty już na samej górze upłynęły na rozpoznaniu terenu. Byłam cieniem jednego z kelnerów i nie odstępowałam go na krok. Szłam tam gdzie on szedł i odkrywałam zakamarki kuchni oraz restauracji. Lokal ten jest imponujący. Wieża którą widać na górze jest częścią budynku, w którym pracuję. Jest to zabytkowy zamek /niestety w większości są to raczej ruiny zamku/, gdzie część komnat i pokoi stanowi restauracja. Nogi schodziłam w niej na całego/ Umysł parował od nowych słów, od wielokrotnych /mniej lub bardziej udanych/ prób porozumienia się z pracownikami a potem nawet z gośćmi restauracji. Gdy o 14:40 usłyszałam, że mam tzw. mittagspause do godziny 17:40 radości mej nie było końca. Wsiadłam na rower i ponownie, tym razem zjeżdżając z tej góry, naszedł mnie kryzys na samą myśl, że znów mam tam wjeżdżać. Wpadłam do domu i zjadłszy kanapki, chwilę pogadawszy z mamą, udałam się do swego pokoju i zapadłam w sen. Przed ponownym wyjściem z domu do pracy, mama zaproponowała mi żebym wzięła samochód i ten pomysł znacznie poprawił moje samopoczucie. Potem było już tylko lepiej.
Śmieszne jest, że niemiecka kuchnia w restauracji nie różni się niczym od wielu kuchni w innych restauracjach na świecie. Klimat panujący między kucharzami a kelnerami jest identyczny co do joty. Ten sam pęd, te same problemy na zapleczu, ten same zapachy i takie same układy, które już od pierwszych chwil udało mi się wyczuć i zauważyć. Dziwne natomiast jest to, że w kuchni wolno personelowi palić papierosy. Ja osobiście nie palę i nie ukrywam, że trochę mi to przeszkadza, jednak lokal jest na tyle duży, że wcale nie muszę z palaczami przebywać ale sam fakt jest dziwny. Palą prawie wszyscy od szefa kuchni po panią na zmywaku.
Poza tym są w tej knajpie 3 sale i do każdej sal są inne nakrycia: inne kolory obrusów, inne sztućce i weź się tego człowieku naucz. Poziom serwisu dość wysoki. Co mnie cieszy bo fakt ten oraz ilość gości dzisiejszego dnia dowodzą temu, że trafiliśmy do dobrej knajpy, gdzie panuje duży ruch.
My przyjęliśmy strategię, że nie przyznajemy się iż stanowimy parę. Tak jest lepiej. Co prawda głupio czułam się gdy mówiłam, że Pawła znam słabo ale o tym jutro... bo padam na twarz. A jutro dzień wolny!!! Ihhhhaaaa....