piątek, 26 kwietnia 2013

niemiecka zgaga

Kwietniowe, słoneczne przedpołudnie. Jadę sobie lasem, przez który prowadzi mnie droga do mojej kolejnej dziś pracy. Zieleń wbija się dosłownie w źrenice. Przyroda oszalała i tylko nie wiem czy ta zieleń jest wyjątkowa tego roku, czy po prostu oko spragnione tak reaguje. Błogość. Siłą mięśni napędzam rower i śmigam raz z górki, raz po górkę. Lubię tę piątkową trasę, bo zwiastuje już weekend, wypoczynek, koniec pracy. W myślach już rozsiadam się na dobrze znanej mi ławeczce, z której korzystam zawsze w piątek, w porze lunchu aby spożyć drugie śniadanie. W tym sezonie będzie to pierwszy posiłek na tej ławeczce, bo do tej pory było po prostu jeszcze za chłodno.
Lubię tę ławeczkę bo jest umiejscowiona w zaciszu małego osiedla, na zielonym skwerku, który sąsiaduje z placem zabaw dla dzieci. To wszystko kilka kilometrów od Frankfurtu, jedynie samoloty szykujące się do lądowania zakłócają ciszę, ale już jestem przyzwyczajona. Rok temu, po odejściu naszego Bambo, przyszedł do mnie tutaj czarny kot, niczym duch Bambo i ... dał się głaskać, pieścić, mrucząc przy tym zawadiacko.
Lubię tę ławeczkę bo zawsze jest w tym miejscu pusto. Na ławeczce nigdy nikt nie siedzi. Na placu zabaw nie ma dzieci.
Lubię... bo mogę przez chwilę jeszcze pokontemplować, pomyśleć o nadchodzącym weekendzie, poobserwować pogodę i przyrodę...
... o tak jak dzisiaj...
Widzę, że trawka świeżo posiana, że piasek w piaskownicy nowy, że od prawej strony nadciąga deszczowa chyba chmura - "dobrze" myślę sobie "bo jakoś tak parno w powietrzu, a wiosenny deszczyk miło zrobi naszym grządkom na balkonie".
Patrzę w lewo i co widzę...? Też chmura. Ale taka jakby ciemniejsza, groźniejsza i ... na rowerze się do mnie zbliża. Wyczuwam na licu chmury wielkiego focha ale zaraz zaraz... zbliża się i oczom mym ukazuje się nie chmura tylko chmurzysko. Pani Frau, gruntownie po niemiecku zakonserwowana, z ciut przymocnym makijażem, i widzę, że oprócz focha ma na twarzy wielkie niemieckie niedowierzanie. Gdy jest już blisko mnie, z jej brzucha wydobywa się mruknięcie, które przypominać ma jakieś niemieckie zapewne zdanie. "Nie rozumiem" - odpowiadam od razu, na co chmura już nieco wyraźniej, odpowiada "No tak, najłatwiej powiedzieć, że się nie rozumie". "Ale, że co?" pytam. Nagle olśniewa mnie, że ławka, na której siedzę stoi blisko takiego małego, drewnianego, działkowego domku.  Chmura otwiera kluczykiem drzwiczki i dopiero wtedy dowiaduję się, że moja ulubiona ławeczka stoi obok schowka na rowery. "DAS IST PRIVAT!!" - mówi Chmura.
Ale, że jak? Że niby skąd mam to wiedzieć? Ławka nie wygląda na gadającą, nie stoi też żaden napis a zgodnie z niemieckim ordnungiem, skoro privat to niech informują o tym czarno na białym. Klar?
Zaczynam się zbierać z moim tobołkiem na co Chmura zreflektowała się i rzekła "Nie no, proszę zostać i tym razem sobie już zjeść ale na następny raz...." "DANKE" - mówię, przerywając jej w pół słowa i wkładając w to "danke" najwięcej ironii i sarkazmu ile tylko potrafię.
 I już w tej samej sekundzie zaczynam żałować, że nikt nigdy nie powiedział mi jak po niemiecku brzmiałoby to piękne zdanie "nie dość, że pani brzydka to jeszcze nieuprzejma". I jeszcze... żeby Ci najbliższy spożywany wurst stanął dwutygodniową zgagą w gardle!!!

Moje polskie serce pyta się głośno WHY? WARUM?
Przecież nie chlałam piwska i nie robiłam na ławce bardachy. Siedziałam sobie grzecznie, nogi na miejscu, żadne tam siedzenie na oparciu czy coś w ten deseń. Chciałam tylko zjeść kanapkę. Byłam grzeczna.
Od razu jakoś automatycznie przypomina mi się moja obecność w każdym innym niż ten kraju, i szczerze powiedziawszy, nie wyobrażam sobie nigdzie indziej takiej sytuacji.
Czy to oni są dziwni czy to ja nie przystaję do tej ściany? 

czwartek, 25 kwietnia 2013

zamienię chłopaka - ogrodnika na pusty balkon

We wtorek spadła mi na głowę pokrywka od garnka i rozcięła mi łepetynę. Nie... nie mocno ale krew poszła. Kolejnego dnia rano, już w pracy, uderzyłam się w głowę (dokładnie w to samo miejsce, w które wcelowała pokrywka) o skos w domu moich klientów, skos który znam jak własną kieszeń i zazwyczaj wiem, kiedy mam się go spodziewać. Tym razem mnie zaskoczył. Nie jestem pewna czy oba te uderzenia spowodowały następne wydarzenia ale ponieważ nigdy się nie dowiem, zrzucam wszystko na karb spadającej pokrywki i skosu. Mianowicie... wjechałam na żółtym świetle na skrzyżowanie, mimo iż nawigacja jasno i wyraźnie poinformowała mnie o obecności radaru. Dostałam fleszem po oczach i czekam teraz na listonosza (tzn. wcale na niego nie czekam) i stosowny mandacik. Następnie u kolejnej klientki podczas prasowania, wylałam dwa razy na podłogę kubek z wodą, z którego dolewałam wody do żelazka. Więcej grzechów nie pamiętam.

Nasza fascynacja Ogródkiem Miejskim a konkretniej Balkonowym, urasta to ranki wielkiego hektarowego co najmniej, pola. ON oszalał - sieje, sadzi, przesadza, podlewa, gada, rozmawia, zdrabnia, cmoka, spryskuje i .... zagraca balkon po jego brzegi. Brzegi nie są zbyt duże bo całość liczy mniej więcej 1m x 2m. A do tego jeszcze przecież stoliczek i dwa krzesełka, żeby sobie miło konsumować posiłki na powietrzu. No po prostu wielka przestrzeń.
Dziś zatem, pod Jego nieobecność, dokonałam przemeblowania, poprzestawiałam, poupychałam, umyłam, wytarłam i przygotowałam balkon do stanu używalności. Roślin rośnie MOOOOC. Nie wiem co będzie jak krzewy pomidorów się rozrosną, jak fasola zacznie się wić... a gdzie będą się rozkładać ... OGÓRKI.... :-) tego doprawdy nie wiem.
Przy okazji sprzątania balkonu i szorowania podłogi, odkryłam, że czarna fuga w terrakocie na balkonie, wcale nie jest czarna tylko ... biała. Hm.... good to know.

Wiem jedno, że dziś wygrałam w konkursie u Basi ze Słonecznego Balkonu torbę. Słoneczny Balkon to blog przemiłej, jak już wspomniałam, Basi, która parę tygodni temu poprowadziła Webinar o Ogródkach  Balkonowych właśnie. To w sumie za jej sprawą nasz balkon wygląda tak jak wygląda. :-) Ale Basia nie zostawiła nas z tym bałaganem samych. Otóż Basia służy nam wielką pomocą i merytorycznym wsparciem. Nie chcę jej robić takiego PR`u ale dla mnie jest ona pogotowiem ogródkowym bo jak nie jesteśmy pewni naszych działań to mail do Basi jak w dym a.... ona jak w dym odpowiada. Basiu! Dziękujemy!!!!

oto moja wygrana


A Niuniol się myje... tzn. jado goście :-) oj jado!!!!!!!!!!!!! :-)

piątek, 12 kwietnia 2013

spider killer i inne takie tam...

Gdybym miała być kiedyś oceniana przez całą populację pająków to mogą mnie w przyszłości spokojnie osądzić i skazać za... pająkobójstwo. Zabijam ich codziennie setki, tysiące, można rzec...tony. Jedna z moich klientek ma autentyczną arachnofobię. Jej syn także. Ich dom to istne siedlisko małych pajączków oraz wszędobylskich pajęczyn. Tzn. tak to wygląda ich oczami, ale będąc szczerą, faktycznie u nich jest tego znacznie więcej niż gdzie indziej.
Odkurzam zatem co tydzień nie tylko podłogę ale także gruntownie i dokładnie wszystkie ściany i sufity. Co więcej... odkurzany jest też... garaż i inne pomieszczenia mniej lub bardziej gospodarcze. Pająk przecież może w każdej chwili, zupełnie niespodziewanie zaskoczyć ich od tyłu i ... wciągnąć za pierwszy lepszy obraz.

Prawdą jest, że częste przebywanie w obecności tego co nas przeraża, sprawia iż przestajemy się tego bać, oswajamy to co niewytłumaczalnie oblewa nas gęsią skórką i tak też jest ze mną.
Pająków się brzydzę i nie lubię. Myszy są spoko ale pająk to jednak dość nieprzewidywalne stworzenie, szybkie w swych ruchach, mało sympatyczne i nie do końca ładne - choć są tacy co się w tej ostatniej kwestii mogą ze mną nie zgadzać. Jednak muszę przyznać, że pająki przestały mnie przerażać. Co więcej... będąc z nimi w opozycji do mojej klientki, za którą nie do końca przepadam /tak, to ta co jej syn gra hymn narodowy Niemiec na pianinie i co nie mówi Dzień Dobry/ stałam się sojusznikiem pająków i jak tylko udaje mi się jakiegoś uratować to jestem z tego powodu głupio zadowolona.
To okrutne, że nagle stając się osobą sprzątającą czyjś dom, muszę być jednocześnie katem pająkowym i to ode mnie zależy, któremu daruję życie a któremu pozwalam truchcikiem odejść, schować się, przeczekać... zapewne do następnego razu, gdy podrośnie, gdy jego rozmiary staną się tak ewidentne, że życia już darować nie będę mogła.
No i zaczęły się rozmyślania o pająkach o ich pożyteczności, o tym, że może wcale nie są takie obrzydliwe i że niektóre to nawet ładne i sympatyczne.
Mój strach przed pająkami ewoluował do uczucia sympatii do tego stopnia, że ostatnio nawet z domu nie pozbywam się co pojedynczych pajączków a ON już od dawna był temu przeciwny i na wszystkich odwiedzających nas wielonogów, mawia, że to Jego ... Koledzy.

A za oknem... /tak wiem to już nuda ale musiałam i ja.../

















    a u Was też już są Fioły??? :-) Mateusz, są u Was już Fioły? :-)


A Niuniol ostatnio tylko w "domkach" z poduszek przesypia całe dnie i na wiosnę ma... wywalone. :-) Za to wiosenne wieczory są caluśkie jego.





dobrego weekendu wszystkim życzymy

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

wysiewanie... działanie... odliczanie...

Zapachniało w lesie czosnkiem niedźwiedzim... zawilce pierwsze nieśmiało wychylają swe główki po to aby za dni parę... no może paręnaście rozwinąć się w pełnej krasie dywanami białymi pośród coraz to silniejszych promieni słońca.
Energii jeszcze nie ma zbyt wiele ale już by się coś chciało... a najbardziej to chciałoby się nie robić tego co się robi codziennie od rana do wieczora tylko realizować rzeczy, które bulgocą nam w głowach, w sieci, w myślach. Robota w rękach się pali, nowe się na siłę pcha... a my jeszcze nie możemy bo ... no bo wiadomo... robota, ta niefajna, czeka i finanse jeszcze trzeba uzupełniać.

Ech żeby mi kto tyle na godzinę płacił za robienie na drutach, za ziół wysiewanie, za gotowanie... no i za nowego poznawanie...

Tymczasem ogłaszam, że w tym roku jesteśmy już od paru tygodni mocno zaangażowani w nasz niemiecki Ogródek Miejski. Na razie siejemy, na razie coś tam wzeszło... edukujemy się na webinarach Cohabitatu i przebieramy nóżkami ile plonów uda się nam z tego zebrać.








Ale i tak najbardziej cieszy mnie obecnie perspektywa gości.
Ponieważ mam wśród swoich najserdeczniejszych ludków wiele ptasich mordeczek to tym razem przyjeżdża, żeby nie powiedzieć przylatuje do mnie... Sójka ze swoim życiowym partnerem a w drugiej turze Jabba de Grejt z partnerką swą. W zasadzie już odliczamy dni.

piątek, 5 kwietnia 2013

to już?

Nie, nie byliśmy spanikowani. Ciekawi nowego? Z pewnością. Smutni, że opuszczamy przyjaciół... BARDZO. Zmartwieni faktem, że moje miasto zostaje za nami gdzieś w tyle.... Wcale.
Obładowani po sufit, z dodatkowym bagażem na dachu, na każdym skrzyżowaniu odbieraliśmy gesty wsparcia i gratulacji od kierowców czekających z nami na zmianę świateł.
Był z nami jeszcze wtedy Bambulo, który dzielnie przejechał całą trasę na Relanium, bo inaczej jego transport mógłby wyglądać tragicznie. Był z nami i byliśmy pewni, że wracać też będziemy razem... niestety.
Nie znaliśmy języka. Nie znaliśmy mentalności i temperamentu autochtonów. Ta niewiedza pozwoliła nam wyimaginować sobie w głowach świat, który nigdy w praktyce nie zaistniał. Zderzenie z rzeczywistością było śmieszne, brutalne, bolesne, absurdalne...
Gdyby nie pierwsza pomoc ze strony Mamy i jej męża, nie wiem jak ten początek by wyglądał. Było ciężko, było czasem nawet źle, ale w efekcie daliśmy radę.
Sami, bez żadnego przymusu, wskoczyliśmy na głęboką wodę. Nie utonęliśmy, więc odczytujemy to jako sukces. Czy dryfujemy? Chyba nie. Raczej płyniemy do przodu. Czasem z prądem czasem pod prąd ale do celu jakoś chyba się zbliżamy. Flaut odnotowujemy ilość żadną, burze bywają, sztormy też ale szkwał nas jeszcze żaden nie dopadł. Suniemy do przodu, no... powiedzmy na pełnych żaglach. Nasz plan nie uległ zmianie. To też chyba sukces. Może jest lekko zmodyfikowany ale który projekt nie zmienia się w detalach w trakcie realizacji...?
Przy okazji pojawiły się nowe wyzwania, których będziemy się trzymać równie mocno i z pewnością jedno drugiemu nie przeszkodzi.
Jedno się tylko nie zmieniło. Grono znajomych z tutejszego landu. Zarówno na początku, jak i teraz liczba tychże jest zerowa. Nie liczę ludzi poznanych w pracy czy przy okazji pracy. Ale to nie są znajomi, z którymi na kawkę można wyskoczyć... czy o dupie Maryni pogadać.
Dlaczego ich nie ma? Bo nie szukamy ich. Dobrze nam razem. Dobrze nam z tymi co zostali w Polsce i są z nami blisko i wspierają i tulą jak jest gorzej, po prostu są.
Poza tym przecież całe grono nowych znajomych z blogowego świata mamy i mimo iż czasem jesteśmy tu mniej aktywni to o nikim nie zapominamy. Dziękowałam już wiele razy, ale i ta okazja jest dobra ku temu aby to powtórzyć: DZIĘKUJEMY za wszystko, co do tej pory od Was otrzymaliśmy. Za bezinteresowną pomoc, za niespodziankowe prezenty, za słowa otuchy, za kibicowanie nam. To nas bardzo trzyma w ryzach i nawet w chwilach słabości, nie pozwala się poddawać.
Kino, teatr?  Owszem ... ale tylko w domu i tylko po polsku. :-). No mamy po prostu, jak to mawiają teraz młodzi, totalnie wywalone na ten kraj, jego kulturę i język.
Wiele spraw nam się zweryfikowało, przewartościowało. Czasu na rozmyślania podczas pracy jest aż nadto. Stąd i w głowie kłębią się myśli ale i przy okazji układają na półkach, co w sumie też jako sukces odnotowuję.
Wzbogaciliśmy się o Niuniola, który zaaklimatyzował się na niemieckiej ziemi, śmiem twierdzić... lepiej od nas. Ma swojego wroga podwórkowego, od którego już dostał po uchu i po brodzie. Musi wychodzić często aby pilnować terytorium pod naszym balkonem.
Są też straty... ale o nich już nie będę pisać i mam tylko nadzieję, że Anioł(y) lata nad naszymi głowami i przyczyni się do tego aby moje dzisiejsze życzenie stało się prawdziwe.
Dziś mijają dwa lata odkąd tu przyjechaliśmy. Założeniem było zostać tu 3,4 lata. Jeśli nadal będzie tak jak jest to istnieje realna szansa, aby w cztery lata się wyrobić. Niech zatem dzisiejszy dzień będzie półmetkiem tej niełatwej emigracji. Czyli co...? Czyż byśmy mieli już z górki? :-))