sobota, 30 lipca 2011

substytut wakacji

Od kwietnia żyjemy w zasadzie w ciągłym stresie. Jak nie szukanie nowej pracy, to szukanie mieszkania, jak nie rozmowa po niemiecku, to zmaganie się z niemiecką biurokracją, jak nie nasze "letkie" nieporozumienia, to znów inne troski. Trzeba trochę odpocząć. Zatem... dziś idę ostatni dzień do pracy we włoskiej knajpie /oj będę tęsknić za włoską kuchnią, oj będę/ a jutro z rana ruszamy na 3 dni w trasę rowerową. Pogoda szykuje się wg prognoz porządna, tzn. bezdeszczowa. Jednak ja tym prognozom nie ufam, bo nie raz już nas zawiodły. Dość ekstremalnym punktem naszej eskapady jest fakt, że jedziemy bez namiotu. Obie nasze pałatki przebywają na terenie Ojczyzny bo się nam zwyczajnie do samochodu nie zmieściły.
Ruszamy wzdłuż Menu. Może pojedziemy w prawo a może w lewo. W prawo rzeka łączy się z Renem, w lewo... czekają pewnie inne atrakcje. Ostateczna decyzja zapadnie jutro. 
Generalnie po spartańsku podchodzimy do tematu. Chodzi głównie o to, żeby nabrać dystansu do pewnych spraw, wyluzować się /to głównie ja/ i pobyć razem. A potem zabieramy się ponownie do roboty. Kolejne wyzwanie przed nami. Dość już mam tych niemieckich wyzwań, ale ... sami sobie sobie zgotowaliśmy ten los. :-)
ps. Śledzibo! Dzięki za porady wszelakie! Takie słowa dodają skrzydeł! - generalnie za wszelakie porady DANKE!!!

niedziela, 24 lipca 2011

nie dziel skóry na niedźwiedziu?

No przecież wiem, że jest takie przysłowie. No przecież wiemy, że szukanie domu w górach bez środków na jego zakup to na razie sprawa dość nierealna i z naszej strony niepoważna. Ale z drugiej strony jest też takie mądre powiedzenie mego znajomego Janusza Kaszy, że "mężczyzna nie marzy tylko planuje" dlatego mój mężczyzna od paru dni śledzi ogłoszenia w internecie dotyczące sprzedaży domów, starych gospodarstw lub starych poniemieckich stodół. Ogłoszenia, ogłoszeniami ale sądzimy, że dobrym i może nawet najlepszym rozwiązaniem jest po prostu podróż po terenach nas interesujących i oglądanie "na żywca" tego co nas interesuje. Wiadomo, że ludzie często nie mają na wsiach dostępu do internetu i wsadzają zwyczajnie tablicę w ziemię z napisem "NA SPRZEDAŻ" i czekają aż ktoś się zgłosi. My na razie staramy się zorientować zarówno w cenach jak i w ofertach w ogóle. Czasem dom jest piękny ale za blisko sąsiedztwa innych domów, a czasem pięknie ale drogo. Poza tym nie wiemy jeszcze czy lepiej kupić ruinę za małe pieniądze i ją odrestaurować czy lepiej w lepszym stanie za większe pieniądze. Ale przecież i tak człek chce zmienić wszystko na "po swojemu", więc remont nieunikniony.
Tytułowa NASZA POLANA, owszem jest i czeka ale to jest na razie nie nasze, to jest rodziny, trzeba poczekać na rozwój sytuacji. Poza tym nie wiadomo jakie jeszcze są losy tego miejsca, które nawet jeśli stało się dla nas jedynie inspiracją to jednak ważną i nie można przekreślić jego znaczenia.
Póki co moc pytań i na razie niewiele odpowiedzi. Wiem, że tutaj prędzej czy później będziemy musieli udać się z pytaniami o pomoc do naszych zaprzyjaźnionych blogów, czyli do ludzi, którzy już tę drogę mają trochę za sobą. Są bogatsi od nas o doświadczenie i opinie. Jeszcze wcześnie, jeszcze na razie nasze konto świeci pustką, ale ani się obejrzymy a trzeba będzie podejmować odpowiednie decyzje. A wiedza przyda się już dziś.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Men

Men to moja rzeka-koleżanka, która towarzyszy mi codziennie w drodze do pracy, w przerwie od pracy i w drodze do domu po pracy. Piękna i niezbyt szeroka to rzeka, ślicznie współgra z miastem i jest jego integralną częścią. Wzdłuż Menu prowadzi genialna ścieżka rowerowa, która jest moją ścieżką do pracy i z pracy. Jeździ po niej wielu mieszkańców miasta ale też turystów podróżujących z sakwami przez Niemcy albo może tylko wzdłuż tej rzeki... kto wie... Wzdłuż tej ścieżki a zatem także wzdłuż rzeki usytuowane są place zabaw dla dzieci, ławki dla kontemplujących, boiska do siatkówki plażowej, do koszykówki, jest też parę CUDÓW NA MENEM czyli spontanicznych kafejek-klubokawiarni z leżakami, gdzie mieszkańcy mogą posączyć drinka, piwko lub co tam innego podają, są trawniki, gdzie wylegują się na kocach mole książkowe albo mamy z dziećmi, tudzież zakochani.
Wyjeżdżając natomiast parę kilometrów ową ścieżka za miasto, czujemy się już jak na wsi a zatrzymując na chwil parę można swe podniebienie mile połechatać temi oto owockami. :-)

a tak ON zbierał je dla mnie stojąc na dwóch rowerach :-)
niedziela minęła szybko i była niestety za krótka
do zobaczenia w następnym odcinku

środa, 13 lipca 2011

rozdarta?

Ze znakiem zapytania bo nie wiem czy taka jestem czy nie, ale pewnym jest fakt, że odczuwam tęsknotę. OGROMNĄ! Odczuwam złość, że tylko po łebkach wiem co dzieje się u moich najbliższych. Sezon wakacyjny sprzyja wyjazdom i wspólnym biesiadom, w których i ja od zawsze brałam czynny udział. Niezapomniane rozmowy, śmiechy, bieganie po żarze z ogniska nad ranem, poparzone stopy, bolące mięśnie od jazdy na rowerze, smak zimnego POLSKIEGO piwa, ognisko, zdjęcia... Teraz wiem, że to wszystko ma też miejsce i raduje się me serce, że oni tam są, razem, w zmienionym czasem gronie, z nowymi twarzami, które nie zawsze znam, ale nie ma tam mnie. Chciałabym wiedzieć, widzieć, słyszeć, wąchać to wszystko. Tutaj zrozumiałe jest to, że tak samo jak ja nie zawsze /albo prawie NIGDY/ mam czas, tak samo oni w ferworze walki z wakacjami i pracą na przemian, nie zawsze mają czas. Poza tym wiem doskonale, że pewnych wydarzeń i najlepsze pióro nie opisze. Trzeba to COŚ przeżyć. Musi się owo wydarzenie odcisnąć mocno na skórze i wtedy będzie w pełni zasmakowane.
Ale nawet tęskniąc mocno za TAMTYM porzuconym przeze mnie światem, wiem że droga przez nas obrana, lda niektórych absurdalna i nieodpowiedzialna wręcz, jest jedyną dobrą i prawidłową.
Żeby tylko dało się ICH jakoś bliżej tu mieć, uściskać, popatrzeć w oczy, posłuchać...

sobota, 9 lipca 2011

od czego by tu zacząć...

Mieliśmy mieć wielkie 60 metrowe mieszkanie na 10 piętrze z widokiem na Frankfurt. Mamy małe, z widokiem na park, z prawej strony jeżdżą pociągi a z lewej latają samoloty. Pociągów nie słychać bo tory niemieckie znacznie różnią się jakością o tych naszych rodzimych, a i pociągi innej generacji niż te nasze PKP. Same korzyści. No i mniejsze koszty, więc nasza polana będzie może o parę miesięcy bliższa ... oby.
Niemieckie realia /czyt. formalności/ zadziwiły nas po raz kolejny, między innymi dzięki temu mieszkamy tu gdzie mieszkamy i w gruncie rzeczy to całe zamieszanie wyszło dla nas tylko na dobre. Co prawda zmniejszył się metraż dla naszych gości... ale dla chcącego nie ma nic trudnego i pomieścimy tych najbardziej wytrwałych jak tylko najlepiej się da. Miejsca do spania są a jak nie to gospodarze chętnie udostępnią swoje łóżko i przeniosą się na niemieckie panele podłogowe.
Praca jest. On pracuje na razie sporadycznie bo tak się na razie układa i pełni rolę gospodyni domowej a ja... Ja pracuję we włoskiej restauracji. Śmiem całkiem poważnie stwierdzić, że przeżywam w niej prawdziwe odloty kulinarne a moje kubki smakowe nie mogą się uspokoić i doczekać kolejnych podróży wgłąb południowych aromatów i smaków. Żeby nie było tak wesoło to napiszę, że w zasadzie to jedyny plus tej pracy. Pewnie ktoś może pomyśleć, że wciąż narzekam ale brak czasu dla siebie ponownie mnie dobija. Nowa praca w gastronomii po raz drugi utwierdziła mnie w przekonaniu, że niemieckie restauracje nie są dla mnie. Tutaj też tyrka i kierat do potęgi trzeciej. No... może pracy nie mam aż tak wiele jak w tamtym średniowiecznym zamku na wzgórzu a i droga do pracy znacznie przyjemniejsza, bo wiedzie wzdłuż Menu, który jest rzeką wspaniale współżyjącą z przestrzenią miejską oraz mieszkańcami tego miasta... ale... Czasu w pracy spędzam niemiłosiernie dużo. Od 10:30 do 23:00-1:00 z przerwą 2h na lekki piknik w towarzystwie JEGO. Wracam do domu, szybkie mycie, buziaki z NIM i z kotem :-) i spać. Od rana to samo. Jedynie w soboty chadzam do pracy na 17:00 a w niedziele mam.... WOOOLNEEEE!!!!!
No, ale żeby nie było tak pesymistycznie. Oficjalnie już się z tej pracy zwolniłam. Była ona bowiem podjęta tylko w celu legalnego posiadania mieszkania /to właśnie te formalności, o których było wyżej/. Pracuję tylko do 28 lipca choć mam wielką ochotę napisać, że AŻ do 28 lipca. I pewnie gdybym teraz była z moimi cudnymi przyjaciółmi i znajomymi na pewnej wyspie na Mazurach to ten czas zleciałby niezmiernie szybko i radości a tak to niestety będzie się ciągnął jak włoski makaron i końca jej nie będzie widać.
Sierpień minie nam zatem już na 100% na szukaniu zleceń w naszej firmie sprzątającej /co da nam lepsze pieniądze i więcej wolnego/ oraz na wizycie mej ukochanej Kuzyneczki, która przybędzie pod nasz dach na 9 uroczych dni.
A teraz, ponieważ nigdy jeszcze nie spotkało mnie naprawdę nic lepszego w postaci jedzenia dla personelu w restauracji - Ci co kiedykolwiek pracowali TU czy TAM :-) wiedzą o czym mówię :-) - załączam fotki dań, które serwuje nasz włoski szef Antonio i jego kucharz Giovanni.
Śmieją się ze mnie zawsze bo przed każdym posiłkiem wyciągam aparat i cykam fotki. Każde danie jest wybitne, smakowite, aromatyczne i dopiero teraz mogę powiedzieć, że odkryłam i pokochałam miłością szczerą kuchnię włoską. Panowie pochodzą jeden z Sycylii a drugi z Wenecji. Mieszanka tych dwóch oddalonych od siebie miejsc, przejawia się tutaj na niemieckiej ziemi kwintesencją tego co w tej chwili dla mnie włoskie. Zaznaczam, że we Włoszech nie byłam nigdy i obiecałam sobie, że pojadę tam po raz pierwszy z moją Sroką.

Mili Państwo, przedstawiam Burattina Salat: czyli Mozzarella faszerowana specjalną mieszanką śmietany i masła, serwowana na ruccoli, z pomidorami i bazylią. Tutaj wersja z mix salat.
 Gnocci z parmezanem
 Mięsiwo /nie znam się kompletnie na mięsach/ z ziemniaczkami zapiekanymi z rozmarynem i pieczonym bakłażanem
 Naleśniki z ricottą
 Ooooo Ludzieee!!!! PANIEROWANE KALMARY!!!!!
 Te w prawym górnym rogu to ... UWAGA!!! Trzymać się foteli!!! Perliczki z orzeszkami PINI a poniżej... bułka z masłem czyli jajecznico-omlet z łososiem... :-)
 Sałatka z ośmiornicy... czyli "jaka dobra ta kałamarnica!!!!" "Co???" ... cytując nieśmiertelną Shirley ... "no ja jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak zemdlał"
Moi Drodzy, mogę spokojnie polecić... gdyby ktoś kiedyś był we Frankfurcie i już miał dość Kartoffel Salat to zapraszam... TU!!!! Zawsze pysznie tu zjecie.  A takiego tiramisu nie jadłam nigdy, choć do tej pory sądziłam że sama robię nie najgorsze. Teraz wiem, że te co jadłam w różnych miejscach do momentu podjęcia pracy u Włocha to tylko były wariacje na temat tego deseru.

niedziela, 3 lipca 2011

netem z ulicy piszę co u nas

Siedzę pod drzewem i piszę co u nas.
Nie mamy netu. Prawdopodobnie będzie we wtorek.
Praca we włoskiej restauracji jest dziwna bo prawie nie mam pracy ... tzn. jest mało ludzi... ale wiele godzin jestem w knajpie i prawie nie mam wolnego czasu. Niedziela jest jedynym wolnym dniem od pracy. SZOK.
Arbeit i Ordnung to najważniejsze słowa w niemieckim słowniku. Katastrofa.
Ale... dajmy radę i to się niebawem skończy. Przeczekam jeszcze dwa, trzy tygodnie ... i zakładamy firmę sprzątającą a ON firmę remontową.
Mieszkanko ładne w miłej okolicy koło torów kolejowych ale pociągów prawie nie słychać ... bo niemieckie tory to nie to samo co polskie... na szczęście. Z drugiej strony latają samoloty i przypominają nam tylko o tym, że to jest kolejny etap naszej podróży i że ona jeszcze długo potrwa i skończy się .... wiadomo gdzie.
Tęskniochy dla wszystkich ...