wtorek, 28 lutego 2017

czekałam


Czekałam na ten moment od listopada. Wtedy spadł pierwszy śnieg i trzymał do teraz. Zima była piękna, długa a momentami sroga. Były biegówki, szaleństwo na śniegu, urocze widoki, kulig, szyby malowane mrozem, ślizgawica. W piecu paliliśmy ostro i dzięki temu przeżyliśmy ten czas w cieple. Wełniane skarpety też robiły swoje. 

Ciężko powiedzieć czy to już faktycznie koniec czy jeszcze nie raz do nas zawita ale faktem jest, że słonko coraz śmielej wychyla swe oblicze, ziemia rozmarza, jest gliniasto i błotniście i widać już po woli kres zimy, która w tym roku rozgościła się solidnie. 

Każdego dnia widzimy z okien coraz mniej zalegającego śniegu a coraz więcej ukazuje się ziemi, pól i łąk. A dziś niespodzianka w postaci pierwszych kiełków cebulowych roślinek. Dzieje się!






piątek, 10 lutego 2017

łyżwiarstwo figurowe

Zima trzyma i powiem szczerze, że mam już tej zaokiennej aury nieco dość. Jeszcze jak świeci słonko i jest jasno i przejrzyście to super ale jak nad Naszą Polanę wejdzie chmura albo mgła (którą swoją drogą bardzo lubię ale w ilościach rozsądnych) to potrafi tak trzymać kilka ładnych dni a wtedy dopada człowieka chandra. Choć ja, z natury raczej optymistyczna, rzadko ją miewam to jednak bywam w jej szponach. 

Oczywiście znam leki na takie przypadłości i nie są to żadne farmakologiczne rozwiązania, tylko np. spacer z uśmiechniętym Bronkiem i księżną Voltą, dobry film, książka, czasem lampka wina, no a nade wszystko miła rozmowa z pozytywnymi ludźmi, których na szczęście na Naszej Polanie nie brakuje. Bo jak nie ma Gości to zawsze jest przecież najbliższa sąsiadka i takie zwykłe pogaduchy z nią nad kubkiem herbaty też dobrze robią na psyche i wtedy można wracać i dalej oglądać, czytać, dziergać...

Nie mniej jednak tęskno mi już okrutnie do grzebania w ziemi, do widoku pierwszych kiełków wychylających na światło dzienne, do zapachu gleby po zimie, do leżącej Volty na rozgrzanym od słońca asfalcie, do spacerów, do długich dni, do wiosennej burzy, do tęczy zwiastującej pewien rodzaj nadziei i szczęścia. 

No ale moment jest idealny bo to wszystko przecież lada moment wreszcie przyjdzie a to oczekiwanie sprawia, że chandra odchodzi na bok, słoneczne myśli kłębią się w głowie i jest po prostu lepiej. 

Ale chwilowo i nadal jeszcze jesteśmy w aurze zimowej.
Wczoraj moja serdeczna koleżanka z liceum zamieściła na facebooku link do występu sportowców jazdy figurowej na lodzie w tegorocznych Mistrzostwach Europy w Czechach. No i obudziły się wspomnienia!!! Przyznam szczerze, że jako dziewczynka a potem nastolatka oglądałam zawsze namiętnie wszystkie transmisje z tego typu zawodów. Mistrzostwa Świata, Europy, Olimpiady... musowo byłam przed TV i kibicowałam oczywiście w pierwszej kolejności naszym. Jednak niestety Polacy słabe wyniki zazwyczaj mieli. Pamiętam tylko Grzegorza Filipowskiego, który złotego medalu nigdy na tak prestiżowych zawodach nie zdobył ale to było nazwisko, na które się czekało. Czołówka jak wiadomo, obsadzona była zazwyczaj przez były Związek Radziecki i oni faktycznie precyzją, wrażeniami artystycznymi i technicznym przygotowaniem pokonywali większość zawodników. Wykonania tańców do muzyki klasycznej to były istne perełki, a potem na koniec to wzruszenie, a czasem płacz bo jakiś piruet nie wyszedł, bo upadek... a następnie te kwiaty w foliach rzucane na taflę lodu i maskotki dla ulubieńców... no i czekanie na noty. 6.0 - i te dreszcze i te stroje i do dyszenie umęczonych ciał.

Wczoraj wróciło wszystko ze zdwojoną siłą bo przypomniałam sobie rodzeństwo Duchesnay, pamiętacie? Reprezentanci Francji a tak naprawdę to chyba obywatele Kanady, ludzie, którzy na lodzie zrobili rewolucję i pokazali takie układy, które wprawiły w osłupienie jurorów i którzy ku memu wielkiemu rozczarowaniu nie kupili kompletnie tego stylu. Chyba nie byli gotowi na taką nowoczesność w dyscyplinie, która rządziła się wtedy swoimi prawami i na pewne układy choreograficzne trzeba było jeszcze zaczekać.



Jednak rodzeństwo Isabelle i Paul Duchesnay to był mój ideał. Chciałam być jak Isabelle i mieć takiego partnera jak Paul i sunąć na tych cieniutkich łyżwach po śliskim lodzie i żeby mi się tak rozwiewała podczas tańca zwiewna sukienka i żebym tak dyszała z wysiłku. 
Mama nawet zapisała mnie na jazdę figurową na lodzie ale po pierwsze byłam już chyba za stara (12 lat) a poza tym potem jakiś ortopeda partacz orzekł, że stan mojego kręgosłupa nie pozwala na uprawienie sportu i tak szybko jak się na tym lodzie znalazłam, tak szybko musiałam z niego zrezygnować. A mam wrażenie, że te treningi, które wcale nie miały być niczym wyczynowym, sprawiłyby, że mój kręgosłup byłby teraz w znacznie lepszym stanie. No ale.... nie czas na gdybanie. Wspomnienia najpiękniejsze wróciły a ja chętnie oglądam teraz wyczyny współczesnych zawodników i muszę przyznać, że poziom tańca poszedł znacznie do góry i cieszy oko nie mniej niż dawniej. Popatrzcie jak oni to robią, niewiarygodne!!! :-)


Ale żeby poszperać nieco w historii to zamieszczam tutaj link od mojego taty, który wczoraj podczas rozmowy o tym pięknym sporcie podsunął mi takie oto, prawie pierwotne, wykonanie mistrzów, którzy zapoczątkowali nową erę w łyżwiarstwie figurowym, kto ich pamięta?




środa, 1 lutego 2017

dezercja

Wiecie, że czasem życie pisze scenariusze najlepsze a tym razem to życie napisało nowy post na bloga. Zniknęły mi dziś oba psy. Nigdy się to nie zdarza bo Volta jest zawsze koło domu, szybko marznie i jak nie ma słońca to momentalnie chce wchodzić do domu a Bronek nawet jak gdzieś odbiegnie to zaraz jest również pod domem. Nieco rozpieszczone te nasze wiejskie pieski są ale tak mają i inaczej mieć nie będą. A dzisiaj... uświadomiłam sobie, że od ponad godziny nikt nie drapał w drzwi, nikt nie piszczał ani nie podskakiwał do klamki.
Wyszłam.
Wołam.
Gwiżdżę.
Krzyczę.
Po woli zaczynam się denerwować bo takie akcje nie są mi znane z tym duecikiem.

Poszłam do sąsiadki, która mówi, że jeszcze godzinę temu widziała jak Volta chodziła po jej podwórku. Sąsiad uspokajał, że "wrócą" a ja w nerwach bo jak wrócą, jak ich nie i nigdy tak nie robili. Nagle sąsiadce zadzwoniła komórka. Ponieważ w domu mają słaby zasięg to wyszła na zewnątrz żeby odebrać. Wraca za moment i mówi, że to dzwoniła Pani Marysia z dołu, które tutaj do nas na wzgórze przychodzi do swego taty i Bronek z Voltą odprowadzili ją do domu, czyli na sam dół. Mówiła im podobno żeby wracali ale jak Volta z Bronkiem znajdą kogoś znajomego w celach spacerowych to sobie tak łatwo nie odpuszczają. Szczególnie Bronuś lubi wycieczki na dół.
No to wsiadłam do auta i pojechałam po moje zguby, które powitały mnie jednak nieco stęsknione a Bronisław nawet dał buziaka w twarz, czego raczej nigdy nie czyni. Dobrze, że Pani Marysia je zamknęła za ogrodzeniem bo na dole to już jeżdżą auta znacznie częściej i znacznie szybciej niż u nas.
I tak to właśnie dezercja czworonogów pozbawiła mnie dzisiejszej jogi :-(. Nie zdążyłam.

Ale jeszcze organizacyjnie....



Trwają podszyte nutką podekscytowania przygotowania do wiosennych warsztatów, więc siłą rzeczy myśli krążą już mocno ku przyszłości. Dziś dopięłam program i jestem z niego zadowolona a będę bardzo zadowolona jeśli w efekcie to Uczestniczki wypowiedzą się o nim pozytywnie. Tymczasem można się z nim zapoznać już TU.
Czekam nadal na zgłoszenia bo zostało jeszcze kilka miejsc. Wierzę, że i tym razem zbierze się piękna i niezwykle inspirująca grupa fajnych kobiet i że tak jak poprzednim razem odnajdziecie się w naszej przestrzeni, na Naszej Polanie i podczas licznych spacerów po okolicy, z widokami na Beskid Niski.

Na zgłoszenia czekamy do 20 lutego.