sobota, 6 grudnia 2014

to nie jest blog o podróżowaniu...

... ale przecież każdy krok postawiony na naszej ścieżce przybliża nas do celu to i o Porto należy wspomnieć parę słów bo warto, bo jest kapitalnym miastem, bo jest tym, czego szukaliśmy, a zaczęło się tak banalnie...

Wiele lat temu siedząc w Sali Kongresowej w Stolycy i wsłuchując się w aksamitny głos pieśniarki fado Marizy, zamarzyło mi się fado u źródła. Mariza zaśpiewała jedną z pieśni a capella ale najpierw poprosiła ekipę techniczą o przyciemnienie świateł, publiczność o zamknięcie oczu i powiedziała nam niby szeptem do ucha żebyśmy sobie wyobrazili małą portugalska tawernę, gdzie zamawiamy lampkę lokalnego wina i nagle przy barze pojawia się kobieta, która zaczyna śpiewać mniej więcej tak....
No i poszło. Mimo iż cały koncert Marizy był przeżyciem z górnej półki to jednak to jedno wykonanie utkwiło mi w pamięci na tyle, że postanowiłam kiedyś idąc za tym impulsem spełnić sobie ten kaprys i właśnie coś takiego przeżyć. Dodatkowo ktoś kiedyś powiedział mi, że Porto to najpiękniejsze miasto Portugalii i tak właśnie sobie to wszystko złożyłam w całość.
Nie mam punktu odniesienia bo Lizbona nie była nam po trasie a na okoliczne miasteczka nie starczyło nam czasu ale powiem Wam, że polecam, że trzeba i że należy. Tym bardziej, że Porto upadłym miastem jest. Większość kamienic funkcjonuje tylko na parterze i to tylko dlatego, że są tam sklepy i restauracje. Reszta pięter popada w ruinę, jest zagrzybiona, bez okien i szansy na drugie życie. Piękne, wiekowe azulejosy odpadają i burzą porządek kolorowej mozaiki. Smutne - i tak i nie. Bo właśnie te miejsca tworzą najwłaściwszą atmosferę, tę o której czytałam w "Samotności Portugalczyka"  Izy Klementowskiej i którą daje się wyczuć (bo przecież nie zrozumieć) z tekstów fado. Porto jest moim zdaniem miastem bez przyszłości. Nieodrestaurowane po prostu pewnego dnia zginie, zostanie kolosalną ruiną i gratką dla archeologów, a pociągnięte świeżą szpachlą i farbą, straci tę malowniczość i atrakcyjność dla poszukującego oka, Żadne z rozwiązań nie jest dla Porto wskazane.Chyba, że jest jakieś inne, o którym nie mam pojęcia...
Trzeba więc jechać i to czym prędzej.

No i teraz czas na reklamę. Bowiem się należy. Nasze Porto nie miałoby tego wyrazu i magii, gdyby nie Dorota. Nasza gospodyni, u której mieliśmy szczęście nocować. Znaleźliśmy ją na portalu airbnb.pl. Znacie? Jeśli nie to polecamy. My korzystaliśmy z tej formy rezerwowania noclegów po raz pierwszy i nie wiem czy nie po raz ostatni :-) bo chyba nikt nie przebije naszej Gospodyni, która okazała się być dla nas idealna. Po dotarciu na miejsce, w 20 minut zdążyła rozłożyć plan miasta i uwzględniając to, co pisałam jej o naszych preferencjach w mailach, pokazała nam wszystko jeżdżąc palcem po mapie, Wskazała nam tajne przejścia i ścieżki, kierowała nasze kroki tam, gdzie nie docierają klasyczni turyści. Oddalone od centrum zakątki okazały się być zatęchłymi, zapomnianymi przez czas uliczkami, z prawdziwym lokalnym klimatem, o którym można tylko czytać w niszowych książkach. Jej wyczucie smaku tego miasta to prawdziwy sukces naszego krótkiego wyjazdu. Bo my nie lubimy za tłumem. Nas zawsze ciągnie tam, gdzie teoretycznie jest mało ciekawie, gdzie brudno i gdzie woda kapie na głowę. Tam, gdzie promienie słońca pieszczą zagrzybione mury, gdzie koty wygrzewają się w starych donicach, gdzie majtki i skarpety wiszą i czekają w wąskich uliczkach na kilkanaście minut ciepła, by przy powiewie wiatru wyschnąć i oddać miejsce kolejnym stosom wypranych ubrań. Tam gdzie babcia Tereska podlicza rachunki ołówkiem na blacie swojej marmurowej lady i to nadal w escudo. Dla niej czas się zatrzymał.
I choć w Porto naprawdę łatwo jest trafić w te pokiereszowane i zaniedbane miejsca to jednak są takie, do których znać należy specjalny kod.
Przyszedł też moment na realizację marzenia sprzed lat czyli było lokalne wino, była spelunka z ceratami zamiast obrusów, caldo verde, pasteis de bacalhau a potem przymknięcie powiek i głosy takie, że Wam się nie śniło. Ja o Porto mogę długo ... więc Wam oszczędzę.









































A Dorota jest młodziutką absolwentką iberystki, Polką, mieszkającą w Porto od lat paru i osobą będącą (mamy wrażenie) w jak najbardziej odpowiednim dla niej miejscu. Dorota Dzięki Raz Jeszcze! :-)

środa, 3 grudnia 2014

największe pranie świata czyli wpis dla fanklubowiczek

Jest takie miasto na krańcu Europy, gdzie przy pięknej, słonecznej i najlepiej wietrznej pogodzie, kobiety masowo robią pranie. Wykonują tę czynność na koszt miasta, piorąc w miejskiej pralni, metodą tradycyjną ręcznie szorując, uderzając, miąchając i trąc. Pranie jest spotkaniem, rozmową, ciężką pracą i chyba jednocześnie pewną formą oddania dla rodziny, modlitwą. A potem wypłukana odzież, obrusy, ściereczki, chodniczki i dywany falują nad brzegiem oceanu, powiewając rytmicznie na wietrze i cieszą oko tym niezwykłym i niespotykanym widokiem.




















Porto - jedno z najpiękniejszych miast, jakie dotąd odwiedziliśmy, gdzie przez ostatnich kilka dni ładowaliśmy baterie i zapomnieliśmy o tym co tu i tam. Miłość od pierwszego wejrzenia.