środa, 26 października 2016

barwy

Za czasów "miastowych" nie miałam w sobie aż tyle uważności i zmiana pór roku nie była takim codziennym przedstawieniem. Była, owszem ale tylko w parku, podczas spaceru. Co więcej widać na  wybetonowanych ulicach? Pewnie widać to i owo ale jednak beton zakłóca odbiór świata przyrody.
Tutaj mam swój prywatny teatr - teatr barw, galeria i paleta kolorów rozpieszcza oko. Dzielę się tym z Wami bo jakaś wewnętrzna siła mi nakazuje. Nie chcę trzymać tego tylko dla siebie.















sobota, 22 października 2016

kulturalnie

No cóż, zazwyczaj to m.in. Brulion Kulturalny jest dla mnie źródłem informacji o tym co warto, co dobre, co ciekawe. Najczęściej nasze gusta z autorką Brulionu się pokrywają ale dziś zabawię się w nieudolną recenzentkę paru pozycji, które ostatnimi czasy zawitały do mnie i zrobiły wrażenie. Robię to tylko z jednego powodu - uważam, że są to dzieła bardzo branżowe, związane mocno z moim aktualnym trybem życia ale i dla osób tzw. "miastowych" mogą być fajną wskazówką i inspiracją do takich czy innych decyzji życiowych. 


Kompletnie nie wiem jak mogłam przeoczyć tę książkę i przeczytałam ją dopiero parę tygodni temu. Pożyczyła mi ją znajoma, która jest obecnie na samym początku swej drogi emigracyjnej z miasta na wieś i szczerze powiem, że skoro po tej lekturze kontynuuje swoje dzieło przesiedlenia to znaczy, że jest to odważna baba. Ja nie miałam już wyjścia bo przeczytałam ją po skoku na głęboką wodę, więc przyszło mi się tylko zmagać z tym co mam. :-) Ale żarty na bok. Książka opowiada co prawda historię Amerykanki (a nie Polki), która przenosi się z Nowego Jorku na amerykańską farmę i zmienia swoje życie chciałoby się powiedzieć o 360 stopni ale zmienia je o 180. :-) Szpilki zmienia na gumiaki, modne i eleganckie ciuchy na wytarte i brudne jeansy, smartfona na widły, a komfortowe mieszkanie wynajmowane na Manhattanie na zimny i obskurny barak, który dopiero ma się stać jej przytulnym domem. Czyli prawie tak jak u nas. 

Oczywiście za wszystkim idzie miłość, która też nie jest łatwą bowiem jej wybranek to nietuzinkowy i nonkonformistycznie podchodzący do życia indywidualista, który to tak jak na początku pociąga ją swymi wszystkimi innościami, tak w codziennym życiu nie jest to już takie oczywiste i proste w obejściu. Nie mniej jednak żyją razem i próbują w swym zapale znajdować możliwe kompromisy, zmagając się z przeciwnościami, jakie płata im życie na wsi. Ich celem jest zbudowanie na 200-stu (sic!) hektarowej farmie, gospodarstwa samowystarczalnego, które będzie oferowało sąsiadom zakup zdrowej i nieprzetworzonej żywności. Temat bardzo modny ostatnio przecież także i u nas. Realia amerykańskie chyba nie bardzo w tym temacie różnią się od polskich. Kooperatywy spożywcze mają wielu swoich zwolenników na całym globie ale jest wielu i takich, dla których zmiana nawyków zaopatrywania się w żywność to czasem  najtrudniejsza z dróg. O tym i o innych sprawach opowiada ta książka. Połyka się jednym kęsem, tym bardziej że i o kulinariach jest tam sporo. No i gotuje nikt inny tylko ON, który właśnie przez żołądek trafia głównie do JEJ serca. 
Polecam a dodam, że ta książka jest na faktach. 


Tutaj ponownie wydawnictwo Czarne, które rzadko (nigdy?) wypuszcza coś słabego na rynek. Książka o jastrzębiu wpadła mi w dłonie, gdy w bibliotece gorlickiej na chybił trafił zerkałam po regałach. "J jak jastrząb" to książka wymagająca dużej uwagi i skupienia. Bohaterka po śmierci ojca, pogrążona jest w głębokiej żałobie. Kupuje jastrzębia i postanawia go ułożyć czyli wyszkolić tak jak robi się to z sokołami. Od dziecka miała marzenie zostać sokolniczką. Już na początku dowiadujemy się, że z sokołami to tak naprawdę przedszkole w porównaniu z tym jak wiele doświadczenia, uwagi, skupienia i cierpliwości wymaga praca z jastrzębiem. Ale to nie tylko książka o pracy z ptakiem. Autorka prowadzi nas trudną i nie zawsze łatwą do zrozumienia drogą wręcz z pogranicza filozofii. Chwilami ta książka przypomina mi klimatem lekturę Marka Rowlandsa "Filozof i wilk". Życie z jastrzębiem wymaga również całkowitego poświęcenia się, zmiany w myśleniu, w postrzeganiu świata. Poprzez oglądanie rzeczywistości oczami jastrzębia, dochodzi to wielu odpowiedzi na pytania nurtujące bohaterkę o sens życia, sens relacji międzyludzkich. Wydaje się nawet, że kontakt z ptakiem pomaga jej łatwiej przejść przez żałobę po stracie ojca.  Wiele wątków, wiele ciekawych cytatów z fachowej literatury, mnóstwo nomenklatury ornitologicznej. Ciekawe i inne niż reszta, bardziej może przystępnych, książek o podobnej tematyce ale warto się pochylić. 


A "Sekretne życie drzew" to dla mnie książka z pogranicza bajki. Niby to wszystko, co opisuje autor (leśnik z wieloletnim stażem,) jest bardzo racjonalne i pokryte przykładami o dość pragmatycznym wydźwięku to jednak dla mnie to wszystko takie nierealne albo może inaczej... poetyckie. Pięknie jest myśleć, że tam pod ziemią, tam wysoko w koronach drzew, w świecie teoretycznie niemym odbywają się zależności, współpraca, rozmowa a momentami krzyk, kooperatywa, niczym w idealnej społeczności. Wohlleben opowiada o przyjaźniach między drzewami, o uczuciach macierzyńskich, jakimi siebie otaczają, o wsparciu jakie sobie oferują przez dziesiątki lat, o tym jak walczą o symbiozę między sobą, jak wypełniają pustkę i przestrzeń by las trwał... jeszcze ją czytam, jeszcze się delektuję, jeszcze podziwiam i Wam polecam. To świat tak nieznany, że aż nierealny choć nie próbuję w żaden sposób udowodnić, że nie mogący mieć miejsca bo ani narzędzi ani wiedzy takowej nie mam ani ochoty. Lektura obowiązkowa z biologii być to powinna. Dożyjemy takich czasów? 
Iwona dziękuję za ten prezent!



A na koniec udostępniam jeden z odcinków cyklu pt "Śladami Kolberga". Nie mam od wielu, wielu lat telewizora więc niektóre pozycje trafiają do mnie z dużym opóźnieniem. Za tę propozycję dziękuję Kasi i Krzysiowi, którzy gościli u nas parę tygodni temu. Naszym rozmowom nie było końca a okazało się, że gusta mamy też podobne. Dzięki nim obejrzałam już chyba wszystkie części tego arcyciekawego cyklu. W każdym odcinku znany muzyk udaje się w trasę tytułowymi śladami Oskara Kolberga. Odwiedzają muzyków ludowych, którzy do dziś jeszcze pielęgnują tradycję i grają lub wyśpiewują muzykę wsi, która dawniej towarzyszyła człowiekowi podczas wszelkich prac polowych, jesiennych czy zimowych a teraz niestety siedzi już tylko pod nielicznymi starymi strzechami. Na szczęście jest młode pokolenie, które często te talenty otrzymuje w spadku po seniorach i nadal rozprzestrzenia wieści o niej i pięknie ją utrwala. Bohaterami tych filmów są regionalni muzycy - amatorzy, pieśniarki... a towarzyszą im artyści tacy jak Zbigniew Wodecki, Gaba Kulka czy Mateusz Pospieszalski. Okazuje się po raz kolejny, że świat muzyki łączy się i jest to język ponad podziałami ale dla wirtuozów skrzypiec czy saksofonu muzyczny świat maleńkich wiosek bywa niedościgniony i najpiękniejsze, że oni - Ci z pierwszych stron gazet są w stanie do tego się przyznać. Nie mniej jednak w efekcie tworzą wspólnie coś niepowtarzalnego a każdy odcinek wzrusza do łez, przynajmniej mnie :-) 

No! Dobrej soboty i niedzieli! :-)


poniedziałek, 17 października 2016

odwiedziny i jesienny spleen

Tegoroczna jesień zdecydowanie nas nie rozpieszcza. Słonka jak na lekarstwo, za to mgły, chmury i deszcze w nadmiarze. Biorę to co przynosi mi aura i nie narzekam choć wiadomo, że polska złota jesień byłaby milsza w odbiorze. Mglista pogoda ma nostalgiczny wpływ na nastrój. Szczególnie jak się siedzi czasami parę dni samemu w domu i jedynymi stworzeniami, do których można otworzyć buzię, to czworonogi ukochane i niezawodne jak zawsze. Patrzą bardzo inteligentnie na mnie i robią taką minkę jakby wszystko co mówię, doskonale rozumiały i ja wiem, że po prostu rozumieją i są ze mną na dobre i na złe. To bardzo krzepi, z pewnością chroni przed stanami depresyjnymi, co do których ja nie miewam tendencji, ale tym co mają, towarzysza-przyjaciela w postaci psa lub kota szczególnie polecam. Tyle ślicznych zwierzaków czeka na przygarnięcie i pokochanie.

Minione dni to też dla mnie piękny i energetyczny czas bowiem zmienił mi się prefiks i weszłam w kolejną dekadę życia. Jakoś specjalnie nie skupiam się na ilości przeżytych już lat. Zawsze byłam młoda duchem i tego się trzymam. Reszta to tylko cyferki, od których stronię. Nie mniej jednak urodziny były okrągłe a ja miałam perspektywę spędzenia ich w samotności. On przebywa chwilowo na emigracji. Co prawda rano byli jeszcze ze mną przemili Goście, którzy przyjechali na weekendowy wypoczynek, ale już szykowali się właściwie do odjazdu, co nie przychodziło im z łatwością. Upiekłam ciasto z jabłkami i przy kawce starałam się jeszcze odwlec ich odjazd do domu. Nagle pod dom podjeżdża ON - co najmniej na takim luzie jakby właśnie po prostu wrócił ze sklepu, a ja wybiegam z domu jak z procy i rzucam się Małżonkowi w ramiona. :-) A słońce tego dnia wyjątkowo mocno świeciło na naszą okolicę. :-)

Dalsza część dnia była jeszcze bardziej obfita w niespodzianki, bowiem w restauracji, do której ON zaproponował aby mnie zabrać na wspólną urodzinową kolację, czekała moja rodzina i JEGO rodzeństwo z tortem a stół nakryty był do pysznej kolacji. Szok!!! Niedowierzanie i totalna eksplozja emocji. To są chwile niezapomniane, których tym bardziej potrzeba, gdy mieszka się daleko od swoich, od bliskich. Ich obecność w takim dniu jest bezcenna. Moja mina na ich widok także. Następnego dnia rano przybyła do mnie jeszcze ze Stolycy, moja przyjaciółka Sroka z naszym serdecznym kolegą wraz z prezentami (same książki - dziękuję !!!) od ekipy przyjacielskiej warszawskiej.

Kochani, taka prawie 24-godzinna dawka wrażeń, faszeruje człowieka najwspanialszą energią świata, z którą gdy urodziło się w szarawym miesiącu, jakim jest październik, można śmiało nie tylko iść dalej przez życie ale i przetrwać te melancholijne jesienne miesiące.
Dziękuję Ci Mężu za knucie i spiskowanie przeciwko mnie i cała Moja Rodzino wraz z Przyjaciółmi za te piękne i absolutnie niezapomniane chwile.

No to było trochę prywaty!!!
A teraz chciałam pokazać Wam co u nas w trawie piszczy. Grządki przygotowane do zimy. Zbiory zebrane. Resztka jabłek także. Może powstanie jeszcze jakiś sok a i udusimy trochę jabłek na zimowe wieczory do ciasta albo do jedzenia po prostu ot tak, ze słoika.
Marchew i pietruszka mizerne no bo nie poprzerywane w odpowiednim czasie. No i orka była wiosenna a nie zimowa, więc pewnie to wszystko zbyt płytkie i ogólnie nieprawidłowe, niezgodne ze sztuką rolniczą. Uczę się!! Już wiem mniej więcej jak to powinno wyglądać w kolejnym sezonie. Buraki znacznie lepsze no i jedna kalarepka czerwona ostała się i czeka na konsumpcję. Za to nadal zbieram poziomki a truskawki puściły mnóstwo młodych pędów, więc za rok będzie ich więcej i więcej. Bardzo zadowolona jestem z cukinii, która owocowała prawie całą drugą połowę lata aż do teraz. W tym roku nie obrodził koper, mimo iż w zeszłym roku był znakomity za to świetnie rosły natka i kolendra. Z bobu zebrałam ledwie garstkę zdrowych strąków, reszta była cała robaczywa. Chyba za rok zrezygnuję. Pomidory koktajlowe owocowały znakomicie, inne odmiany także ale inne niestety zaatakowała zaraza i w sumie jedliśmy tylko te koktajlowe. Zaznaczam, że te zbiory, które opisuję były bez żadnych nawozów sztucznych, jedynie gnojówka z pokrzywy była grana. W tym roku przekopuję na zimę całość warzywniaka z kompostem, który zdołał się przerobić przez ostatnie 1,5 roku i wierzę, że dzięki niemu zbiory za rok będą obfitsze a moja wiedza pozwoli nie popełniać tych samych błędów.







Zrobiłam też porządki w ziołach, które były bardzo rachityczne tego roku oraz w kwiatach, które były piękne ale jedne dominowały jedne nad drugimi i tutaj też jeszcze wiele nauki muszę liznąć żeby ogródek był w miarę uporządkowany.
Marzy mi się łąka kwietna ale to nie tutaj i pewnie jeszcze muszę zaczekać i marzy mi się wiele innych akcji ogrodowych jak choćby grządki permakulturowe ale to też pewnie w nowym miejscu. Na razie poznaję ziemię, uczę się jej i tego żeby mnie nie pokonywała. Jest to wiedza wielka i tajemna ale po woli odkrywam jej tajemnice.

A na deser sąsiad, który ostatnio odwiedza nas bardzo często. Najpierw upodobał sobie śliwy i tam stukał w ich chore konary a teraz ostatnio stuka w nasze domowe bale i zastanawiam się czy robi nam dobrze czy też źle? Nie porobi dziur? Pożyteczne te jego stuki są? Z pewnością ale nie wiem tak do końca bowiem poznaję ptasi świat dopiero. W każdym razie dzięcioł zielonosiwy jest zdecydowanie misterem ptasim naszych latających gości i lubię ten jego piskliwy śpiew, gdy niestety spłoszony odlatuje. Do nas w odwiedziny przylatuje chyba Pani Dzięciołowa bo nie zauważyłam charakterystycznej dla samca, czerwonej plamki na czubku głowy.

źródło: http://pawelnierobisz.pl/
Dobrego dnia Kochani!

wtorek, 4 października 2016

krople na szybie

Leje, leci z nieba ta woda jak wściekła. Dawno nie było takiego konkretnego deszczu, który z taką systematycznością i konsekwencją pokrywał pola, łąki, liście, trawy, lasy. Za oknem albo chmura, totalne mleko i brak widoków jakichkolwiek albo szary krajobraz naszego przysiółka, którym i tak się napawam bowiem pięknie jest tu nawet gdy leje jak z cebra. 

Jednak to wstrzymanie prac na polu nieco mnie już męczy. Rozpoczęte porządki jesienne musiały siłą rzeczy się zatrzymać. A szkoda bo ręce rwą się do pracy a taka pogoda zwyczajnie rozleniwia i jeszcze wpędza w poczucie winy, że się nic nie robi. No niby w domu też jest robota ale o ileż milej spędza się te chwile z kubkiem herbaty, z kotem u stóp i z dobrym filmem lub lekturą. No są potem wyrzuty ale to chyba jeszcze takie miastowe przyzwyczajenia, że nonstop trzeba działać, robić, realizować. Coś z tyłu głowy cały czas mnie do tego przymusza. Coś mi każe uruchamiać siebie do pracy a przecież cały letni sezon harowaliśmy dość mocno. Więc z drugiej strony, tłumaczę sobie, że mogę, że należy mi się i dlaczego nie... właśnie, że odpocznę skoro pogoda i tak temu sprzyja. 

Nawet zwierzaki rozumieją chyba tę aurę i siedzą, leżą, śpią. Czasem tylko podnoszą się przypominając sobie o spacerze, ale gdy otwieram drzwi i pokazuję tę jesienną, deszczową zawieruchę, z odrazą odwracają się od chłodu i idą z powrotem na swoje posłania. Niuniol wyrabia normę w spaniu chyba za dwa życia. Ten to jest dopiero usprawiedliwiony. 

Czekam na grzyby, bo wierzę, że wreszcie będzie wysyp rydzów. Nie tylko ja na nie czekam. Niektórzy goście uzależniają od grzybów swój przyjazd do nas, więc wysyłam dobre myśli do leśnych mchów i ściółki, żeby grzybnie się pobudziły i wyniosły na powierzchnię śliczne, maluśkie, okrągłe, pomarańczowe rydze. Jutro wybieram się (bez względu na aurę) na rekonesans. 

Dobrze, że sąsiadka przyniosła mi pyszną szarlotkę. W taki dzień idealna, podgrzana, z herbatką. W piecu ogień pyka i nadaje klimat domowi, o jakim zawsze marzyłam. Teraz go mam. Na wyciągnięcie ręki. 
Wracam do lenistwa i pozdrawiam wszystkich.