czwartek, 17 lipca 2014

tęsknota

Patrzymy na to samo pogodne lub zachmurzone niebo, zerkamy na poświatę tego samego księżyca. To niby krzepiące ale nie do końca. Tak samo jak to śniadanie, niby smaczne, niby pożywne, niby takie samo jak zawsze, a jednak inne. Wyraźnie odczuwalny brak zasadniczej przyprawy.
Kolory wyblakłe i ani słońce ani deszcz nie cieszą tak jak powinny.
Ulubiony zapach też już nieco wywietrzał i zmysły z trudem przypominają sobie znaną woń.
Czynności wykonywane bez pasji.
I tyle myśli krążących o tym co powiem, co opowiem, że się uśmiechnę, że zapatrzę, że przytulę, że dotknę dłoni, że może wreszcie wspólny spacer. To nic, że w deszczu, to nic że komar utnie, że samoloty zagłuszą rozmowę, że pociąg przerwie myśl.


Jutro ten stan wreszcie na kilka dni się skończy.


sobota, 12 lipca 2014

pod ziemią

Ziemniaki, marchew, pietruszka, seler, por. Słoiki z powidłami, kompotami, marynatami. Zapasy na zimę i na wiosnę. Póki nowe i młode nie zostało wydane przez ziemię. Ileż ludzi wyżywiła, co w sobie kryła i czy dobrze przetrzymywała pokarm. Czy urodzaj był i czy zawsze? Czy pełna była czy czasem czegoś w niej brakowało. Jakie cuda kryła i czy zimą na pewno nic nie zamarzało? I że latem zawsze ten chłód.
Takich piwnic w naszym regionie jest mnóstwo. Domy nie przetrwały a piwniczki bardzo często tak. Obecnie niestety zostają rozkładane na części pierwsze a kamienie sprzedawane na fundamenty dla nowo się budujących. A przecież można ratować, uzupełniać ubytki. I znów to pytanie mroczne i spędzające mi często sen z powiek: dlaczego nie może być jak dawniej?
Dla mnie to magia istna, że w takiej ziemiankowej piwniczce klimat się nie zmienia, że dary czekają nietknięte zbyt szybką zgnilizną i pleśnią i że tylko wymagają od nas podstawowej wiedzy, którą zgłębiam.
Nasza jest w stanie rzekłabym idealnym.
Będę o nią dbać i zapełniać.



piątek, 11 lipca 2014

podaj dalej

ON dostęp do sieci ma rzadki i dość wolny. Zresztą szybszego nie szuka i dobrze mu z tym. Bo ON wsiąkł był już w to życie wiejskie bardzo mocno i jak ON to mówi "żadne media do życia nie są mu potrzebne". Zupełnie inaczej myślą na ten temat władze i przepisy, którym obecnie podlegamy bo oni są przekonani bardziej niż my, że media są nam niezbędne i każdą nam płacić pełen abonament a my z żadnych radyj ani innych telewiżyn tutaj nie korzystamy. Za dostęp do netu płacimy oddzielnie, ale prawo stanowi o tym, że każde gospodarstwo ma płacić i nadal przysyłają nam dwa osobne rachunki mimo iż zamieszkujemy (obecnie teoretycznie tylko) razem a to za co ewentualnie moglibyśmy płacić to odbiornik radiowy w samochodzie, który od dwóch miesięcy przebywa na terenie Ojczyzny naszej kochanej. W ogóle czuję się zniewolona przez te wszystkie przepisy, nakazy, zobowiązania, podatki i inne takie. Jest tego tutaj naprawdę o duże niebo więcej, niż w naszej Ojczyźnie i egzekwowanie tych opłat jest bardzo skuteczne ale z tym podwójnym abonamentem to nie dam się. Nie dam i już.
W sumie to miało być o czym innym... o tym, że ON dostęp ma marny do sieci i nie mam fot aktualnych. Są tacy co TAM byli widzieli więcej znacznie niż ja ostatnio. Powiem szczerze, nie wiem dokładnie na jakim etapie obecnie jesteśmy. Wiem, że fundamenty były lane pod werandę i ganek. Bo będzie weranda a niej kawusia i ciasto i ploting. Wiem, że dachówka osikowa się robi. Drzewo schnie obecnie a potem będzie cięte na odpowiednie wielkości. Wiem, że zdun (aż z samych Mazur) myśli już o naszym piecu rakietowym i ponoć za dni parę ma się podzielić tym, co urodziło się w jego głowie. Wiem, że ON musi komin wreszcie postawić i fundament pod wyżej wymieniony piec. Wiem też, że ON i ja mamy wiele spraw nie do końca przegadanych, ale wierzę w dobre pomysły JEGO i ufam, że kuchnia będzie tam gdzie ją wstępnie razem zaplanowaliśmy.
Wiem też, że chciałabym aby to wszystko wyglądało nieco inaczej. Etapy poszczególne remontu naszego domu marzyło mi się zamieszczać tu i informować o ich przebiegu. Jest jak jest i na razie nie wiem czy będzie inaczej.
Wiele inspiracji przecież mamy od Was. Nie to żeby zżynać ale wzorować się przecież wolno. No ja już od Megi wiem, że ogród mój będzie jak łąka i w sumie zawsze tak chciałam ale teraz już wiem jak. Że trawa będzie na dachu (ale o tym kiedy indziej) ale nie na tym osikowym Broń Boże :-). Że endemiczne rośliny raczej będą górować i że pewne pomysły (choć fajne) nie zostaną wprowadzone w życie.

A teraz człowiek chciałby się tym wszystkim nieco podzielić, oddać to co zabrał, to co sobie pożyczył, to co podejrzał. Przekazać kolejnym, bo może ktoś zajrzy w skromne progi tego bloga w poszukiwaniu wiadomości o remoncie starej chaty i wtedy będzie miał jak znalazł.

Bo byli u nas pierwsi goście - Monika z mężem. Moja Czytelniczka - o rety jak to pięknie brzmi - wraz ze swoją drugą połówką, też kupili dom i zamierzają tchnąć w niego własnego ducha. Są na nieco wcześniejszym etapie niż my i szukają teraz, tak jak my wcześniej i znajdują i podglądają i układają w granicach swej wyobraźni jaki ma to nabrać kształt. Ich domek ma piękną bryłę i widzę oczyma duszy mojej, że można z niego zrobić piękne cacko. Cacko, które będzie podobało się właścicielom. Bo to nam ma się podobać przecież Nasz Dom.
Rozwiązania przychodzą często same a często niestety nie mamy zielonego pojęcia od czego zacząć. Dobrze wtedy wybrać się gdzieś, gdzie może nieco bardziej doświadczeni od nas, podpowiedzą jak i co ugryźć. My też tak robiliśmy i polecamy to wszystkim. Zresztą wtedy nabiera się jeszcze więcej pewności, że się uda, że damy radę, że to tylko kwestia działań odpowiednich. Że jak się chce to nie ma innej opcji - wyjdzie i tyle.
Żałuję, że Moniki nie poznałam osobiście. Skontaktowałam ich tylko z NIM i dalej sobie już poradzili. Wierzę, że jak moje stopy na stałe już wrócą do Ojczyzny to będą okazje to spotkań face to face. Choć pewnie moje pragnienia mogą wyglądać dokładnie tak jak było z tym hamakiem...
Że czas mnie pokona i o wolnym czasie nie będzie mowy. Ale ja jakoś tak mam podejrzenia, że ja sobie ten wolny czas gdzieś tam wynajdę.
Dobrego weekendu wszystkim życzę. 

niedziela, 6 lipca 2014

o brudzie jako pojęciu względnym i innych różnych takich...

No bo z brudem to jest tak, że każdy z nas postrzega go na swój prywatny i zupełnie indywidualny sposób. Wiem coś o tym bo z brudu jakby nie było od 3 lat tutaj żyjemy.

Jednodniowy t-shirt, po godzinnym spacerze ląduje w pralce.
Albo zupełnie inaczej - Nosimy. Wąchamy. Nie śmierdzi. Zakładamy.
Sprzątanie co tydzień, gruntowne, idealne, łącznie z odkurzaniem ścian z pajęczyn, których nie ma.
Naniesione błoto przez psa, obślinione podłogi, z wałęsającymi się "kotami" sierści po kątach. Da radę wytrzymać i dwa tygodnie.
Wypucowane na błysk, bez śladu obecności człowieka (no dobra, prawie niewidoczne odciski palców na lodówce) sprzątane w sumie jakby zaraz po sprzątaniu z poprzedniego tygodnia. Na listwach przypodłogowych lekki śladek kurzu. Woda po myciu podłogi idealnie czysta.
Pokruszone przez dzieci paluszki na podłodze, stół wymazany zasychającym jogurtem ze śniadania, tony ubrań pod łóżkiem w dziecięcym pokoju, w toalecie ktoś zapomniał do czego służy szczotka, wszędzie włosy, włosy, włosy. Sprzątanie co 14 dni albo i rzadziej.

A teraz ziemia za paznokciami, która jeszcze przed chwilą była ziemią a teraz już jest tylko brudem, który koniecznie trzeba usunąć. A może by go tak chwilę pokontemplować? Może się przyjrzeć ziarenkom ziemi, które są częścią otaczającej nas natury. Wyrasta z niej cała masa bogactwa. To źródło życia dla tak wielu organizmów ale czemu po drodze ta cudowna materia staje się niczym innym jak brudem i tyle. Kto sprawia, że to brud? My - ludzie.
Przecież brudne zwierzę jest brudnym tylko dla nas. Natura każe im się z w tym tarzać, taplać, wariować. Czy wykąpany w błocie słoń jest brudny? Nie, to jego spa, gabinet odnowy, maseczka. A przecież każdy przeciętny człowiek powie zwyczajnie, że to brudny słoń i tyle.

Pies wytarzany w padlinie. Śmierdzi jak skunks. Ale wtedy jest najszczęśliwszy. To, my ludzie wrzucamy psa pod domowy prysznic i myjemy szamponami, odżywkami, suszymy, czeszemy. A przecież zaraz po kąpieli, pies najchętniej idzie się właśnie wytarzać bo potrzebuje swego naturalnego zapachu, nawet jeśli dla nas ludzi to smród i brud.

ON dzwoni do mnie i jest brudny. Widzę GO na monitorze a na jego rękawie brud. Nie, to nie brud to tylko wióry, które wytwarza piła podczas pracy na materiale popularnie zwanym drewnem. To materia, z której zbudowany jest nasz dom. NASZ DOM. To fragment tego, dla czego tak trudzimy się każdego dnia, ja tu, ON tam. Jak takie coś można w takich okolicznościach nadal traktować jak brud.

Zagalopowałam się? Może.
Ale zmieniam się. Moje postrzeganie się zmienia. Kontempluję życie na inny sposób. Sprawy ważne widzę wyraźniej. Stąpam po ziemi jakby bardziej świadoma, uważna, wolniejsza... spokojniejsza.
To prawda, że takie myślenie ma też swoje negatywne strony. Dwa razy w tym tygodniu zatrzaśnięty klucz w domu u tej samej klientki. Jestem ale myślami fruwam i w brudzie się zanurzam i zastanawiam, w którym momencie coś przestaje być tym czym jest a naprawdę zaczyna być brudem.

A jak już zjeżdżam rowerem a wiatr czule muska moje spracowane ciało to mam przed oczami taki oto widok i pragnę żeby urealnił się już zaraz natychmiast. Tak musi TAM być.