środa, 21 grudnia 2011

strach przed Mikołajem

Moi Drodzy, pisałam już o tym, że MEGI /MEGI JESZCZE RAZ WIELKIE DZIĘKI/ wyróżniła na swoim blogu, mojego bloga. Przyszedł czas aby łańcuszek tej arcymiłej zabawy /nieprawdaż :-)?/ otrzymał kolejne ogniwo. Nie było mi łatwo zebrać się do tego, bo wyróżnienie zobowiązuje nie tylko do pisania przynajmniej na jakimś poziomie, nie tylko do wyróżnienia innych zaprzyjaźnionych mniej lub bardziej blogów, ale również do napisania o sobie 7 rzeczy, których o mnie nie wiecie i tutaj były problemy. No bo tak... uświadomiłam sobie, że jestem dość wylewna i często piszę o takich rzeczach, które mogłabym tu umieścić ale... one już się pojawiły i właściwie uważny czytelnik TO o mnie już wie. Ponadto nie chciałam jednak wystawiać na światło dzienne spraw zbyt intymnych :-) a z drugiej strony nie chciałam pisać jakiś banalnych banałów...


Ale od początku i do rzeczy.


Kiedyś już dokonałam samodzielnego wyróżnienia 10 moich ulubionych blogów, ale ponieważ od tamtej pory kilka również doszło, inne się chwilowo lub na dłuższy czas zatrzymały, czynię to od nowa, na świeżo, nie zaglądając do tego co napisałam w przeszłości.
Pomyślałam, że postawię sobie trochę wyżej poprzeczkę i opiszę każdy z moich ulubionych blogów JEDNYM SŁOWEM.

A więc.... /wiem, nie zaczyna się zdania od "a więc"/ wyróżniam z ogromną przyjemnością następujące blogi:
BY PIEGOWATA - przytulność
DESPERATE HOUSEWIFE - cudotwórstwo
GREY WOLF - siła
JOLINKOWO - ciepło
KAŚKA CZAPSKA - talent
KRESOWA ZAGRODA - bezkompromisowość
NA 27 STRONIE - mądrość  
NASZE POGÓRZE - niebanalność
NIE MAM CO NA SIEBIE - nietuzinkowość
OGARZE POGÓRZE - humor
ON THE BIKE - szacun

SIEDLISKO POD LIPAMI - dzielność

W KRAINIE FIOŁKÓW - macierzyństwo
WONNE WZGÓRZE - łagodność

Z ANIOŁAMI ŻYJE SIĘ LEPIEJ - absolut :-)
ZUZA CISZEWSKA - bystrzacha

Podejrzewam, że te blogi mogły być już nie raz wyróżniane i nie wiem co w takiej sytuacji... ale chyba zabawa musi toczyć się dalej.. :-) A zasady są takie oto:

  • Podziękować osobie, która dokonała wyróżnienia :-)
  • Umieścić baner o wyróżnieniu na swoim blogu
  • Wyróżnić 16 blogów i powiadomić o tym wyróżnionych 
  • Napisać 7 rzeczy o sobie, takich, o których inni autorzy blogów jeszcze nie wiedzą 
1. Nie prostuje mi się do końca mały palec u prawej ręki - skutek otwartego złamania w stawie, podczas wypadku rowerowego.
2. Nie lubię, nie znam się, nie orientuję się w dziedzinie pod tytułem MATEMATYKA. Pocę się jak mam coś obliczyć. Kurczy mi się żołądek na myśl o tabliczce mnożenia. W II klasie LO. oblałam rok z tego właśnie beznadziejnego przedmiotu.
3. Wielbię skubać świeżego słonecznika. Jestem wtedy egoistką, nie dzielę się, zamykam w domu i skubię. Jest to może jedyny też moment, kiedy tak naprawdę milczę :-)
4. Przejechałam samochodem całą historyczną Route 66.
5. Nigdy nie miałam swojego własnego pokoju.
6. Moim marzeniem jest biegłe władanie językiem szwedzkim.
7. Jak byłam mała to bałam się św. Mikołaja.

... i tym 7 punktem - a w zasadzie jego rozwinięciem - pragnę zakończyć ten wpis. Być może nawet ostatni w tym roku, bo niebawem ruszamy do Ojczyzny a tam odpoczynek od wszystkiego - od internetu zapewne też. Otóż faktycznie jak byłam mała to bałam się Mikołaja. Niby mam zdjęcia z przedszkola z Mikołajami różnymi i nawet uśmiech na mej twarzy na nich widnieje, ale fakt jest taki, że u babci na wigilii kiedyś jeden wujek przebrał się za Świętego, wiadomo żeby dzieciom radość sprawić, a ja ponoć /jak głosi rodzinna legenda/ histerię odwaliłam, że hoho... Nie znam przyczyny. Coś mi nie podpasowało i tyle. Natomiast nie pamiętam zupełnie chwili, w której zrozumiałam, że Mikołaj nie istnieje. Nie pamiętam uczucia żadnego rozczarowania ani płaczu. Jakoś łagodnie to przeszło. Ale inne wydarzenie zapadło mi w pamięci... otóż dawno temu, w latach 80-tych zapragnęłam drewnianą kołyskę dla lalek. Widziałam ją z mamą w sklepie papierniczym na Kole w Warszawie na kilka tygodni przed świętami. Był straszny tłok w sklepie, a ja ją bardzo chciałam. Mama coś tam wymyśliła i generalnie dała mi do zrozumienia, że kolejka, że nie mamy czasu. Wychodzimy. Jakiś czas potem bawiłam się w domu w chowanego. Schowałam się za moją "amerykankę" - kojarzycie? Taki rozkładany fotel do spania. No i patrzę!!!!! A tam kołyska!!! Byłam szczęśliwa a jednocześnie mega rozczarowana bo byłam jednym z tych idealnych dzieci :-), które nie szukają po szafach prezentów bo.... lubiłam i nadal UWIELBIAM niespodzianki. A może byłam rozczarowana bo właśnie wtedy prysł czas św. Mikołaja i pomyślałam sobie... ach to taaaaak?? :-(. Tego już niestety nie przypomnę sobie nigdy.
A Wy pamiętacie kiedy przestaliście w niego wierzyć????
A może nadal w niego wierzymy???? :-))))

No i na koniec....
Z wszystkich kolęd i pastorałek ja, jako odmieniec w okresie bożonarodzeniowym namiętnie i ZAWSZE przepełniona wzruszeniem, słucham TEGO utworu. Jeśli będziecie go słuchać to koniecznie patrząc na obraz Malczewskiego




Związana z tym utworem jest historią moich rodziców, którzy w czasie stanu wojennego chodzili na zamknięte i zakazane koncerty, organizowanych przez opozycję w różnych lokalach warszawskich. Przemycali tam magnetofon i nagrywali piosenki. Jedną z nich była ta.... mam tę kasetę i wiem, że będę zawsze pilnować jej jak skarbu bo TEN UTWÓR, WTEDY MIAŁ WYJĄTKOWY WYDŹWIĘK.

WSZYSTKIM ŻYCZĘ NAJWSPANIALSZYCH ŚWIĄT. PRZEDE WSZYSTKIM SPOKOJU, WYPOCZYNKU I BLISKOŚCI.

piątek, 16 grudnia 2011

normalność

Zacznę od tego, że parę dni temu oczom mym ukazał się komentarz od Megi, która to uhonorowała mnie na swoim blogu wyróżnieniem. Była to dla mnie i nadal jest wielka radość i przyznać muszę, że myślę o tym codziennie. Po pierwsze bardzo mnie owo wyróżnienie zaskoczyło bo nie spodziewałam się go nic a nic, po drugie cenne ono jeszcze bardziej bo uhonorowała mnie osoba, której pisanie podziwiam BARDZO za rzetelną wiedzę, za ukazywanie innych, często nieznanych mi stron i to nie tylko ogrodu :-) ale i życia. A po trzecie zatkało mnie na tyle, że nie wiedziałam przez parę dni co pisać i nadal nie bardzo wiem, bo takie wyróżnienie do czegoś chyba obliguje... Jasne, że gdzieś tam czuję, że skoro ktoś znalazł moje grafomaństwo jako interesujące to pewnie nic nie powinno się w tym zmieniać, ale jednak... czuję na plecach taki ciężar odpowiedzialności a przecież powinno być normalnie... nie? No, ale to pewnie minie. W każdym razie bardzo bardzo dziękuje za owo wyróżnienie i obiecuję, że ciąg dalszy tej zabawy znajdzie się jeszcze w przedświątecznym poście. :-)

A wracając do tematu NORMALNOŚCI: dwa dni temu pracowałam jako kelnerka przy imprezie bożonarodzeniowej dla jednego z tutejszych banków. Impreza na 1500 osób, więc dość okazała jeśli idzie o ilość uczestników. Jeśli idzie o oprawę artystyczną i kulinarną też niczego sobie. Tzn. zależy kto co lubi. Artystycznie jak dla mnie ...nuda, ale Niemcy bawili się znakomicie najpierw przy koncercie bawarskiej kapeli, potem przy akompaniamencie jednego bandu, który grał same covery a potem przy akompaniamencie drugiego bandu, który również grał... same covery... tyle, że inne. :-) Następnie imprezę poprowadził DJ Sputnik... :-), który puszczał prawie te same kawałki tyle, że w oryginale. :-) Ot, specyfika niemieckiej zabawy.
Szamunek był doprawdy wykwintny ale nie będę pisać co dokładnie tam jadłam. Wspomnę tylko, że udało mi się pierwszy raz w życiu skosztować kasztanów. Nigdy tego nie jadłam, więc byłam bardzo ciekawa co też przyniosą owe legendarne kasztany memu podniebieniu. Powiem tak, szału nie było. JEMU przyniosłam kilka sztuk i też jakoś MU nie posmakowały. Moim zdaniem smak tych kasztanów przypomina taki zleżały bób, a przyznać się muszę, że bób lubię i się na nim trochę znam. :-) Może to kwestia źródła bo przecież podobno najlepsze są na placu Pigalle... Próbował ktoś?

No to tyle wstępnych wywodów... ale przecież ja cały czas do NORMALNOŚCI zmierzam... naokoło trochę ale zaraz tam dotrę. Jeszcze tylko wstęp /kolejny/ mały.

Otóż swego czasu pracowałam przy kampanii społecznej na rzecz aktywizacji zawodowej osób niepełnosprawnych. Był to dla mnie czas magiczny, wspaniały, nowy, inny, oczyszczający, edukujący... no i zaowocował cudnymi, pielęgnowanymi do dziś, znajomościami. Jeździliśmy po całej Polsce przez 8 miesięcy, prowadziliśmy konferencje, warsztaty oraz integracyjny taneczny pokaz mody.  A wszystko po to żeby uświadomić ludzi wszelakich. Niepełnosprawnych żeby wyszli z domów, decydentów żeby wpłynęli na przepisy i prawo a także pracodawców żeby zatrudniali. To było naprawdę niezastąpione doświadczenie zawodowe ale przede wszystkim społeczne. Uświadomiło mi jak niewiele wiemy, jak totalnie nie zdajemy sobie sprawy z wielu rzeczy, jak ogromnie dużo mamy w sobie barier... ale nie tylko Ci sprawni je mają, niepełnosprawni też mają zahamowania, strach i brakuje im informacji. Zamykają się w domach bardzo często świadomie, obwiniając innych za swój los. A przecież spotkałam na swej drodze też takich, którzy mimo ograniczeń spowodowanych chorobą osiągnęli znacznie więcej niż Ci, którym los podarował zdrowie i teoretycznie lepsze możliwości. Okazuje się, nie pierwszy zresztą raz, że każdy z nas jest kowalem swego losu i tylko od niego /i często jego najbliższego otoczenia/ zależy co osiągnie i czy da sobie szansę czy też nie.
Ale ja nadal nie o tym...

Zmierzam cały czas do tego, że... jak już wspomniałam impreza pracowników banku była na 1500 osób. 1% tych gości to byli tzw. wózkowicze. /Mogę spokojnie używać tej nazwy bo mam pełne błogosławieństwo na używanie takiej nomenklatury od niejednego wózkowicza./ Rozumiecie co chcę przez to powiedzieć? 15 osób na tej imprezie PRACOWNICZEJ to byli ludzie na wózkach!!! Atrakcyjni mężczyźni i urocze kobiety, modnie ubrani, otoczeni wianuszkiem znajomych. Po części oficjalnej ruszyli na parkiet i tańczyli. Zupełnie jak u nas, podczas naszej kampanii społecznej. Tylko, że to nie była impreza żadnej kampanii na rzecz pokrzywdzonych przez los. To była świąteczna uroczystość dla pracowników banku. I pewnie nikt wśród 1500 osób + parędziesiąt osób obsługi, nie był tym faktem zdziwiony i wzruszony tak jak ja.... bo to po prostu TUTAJ NORMALNE.

U nas w Polsce jak w sejmie pojawił się poseł na wózku, to zrobili z tego faktu newsa w TV. To tak jak mówił na jednym z warsztatów nasz prowadzący: "jeden jest rudy, drugi łysy a je jeżdżę na wózku". Chyba nie zrobiliby newsa z faktu, że rudy jest senatorem a okularnik ministrem, choć wiadomo, że i takie potrafią wyemitować :-). Każdy przecież chce żeby traktować go normalnie. Zwyczajnie.

Chociaż jak ktoś nie jest zwyczajny to warto podziwiać co robi i szerzyć wiedzę o nim/o nich. Ale o tym już media tak łatwo nie mówią. Jako ex pijarówka coś o tym wiem. Pracownicy wielu redakcji TV mówiło mi wprost: "o niepełnosprawnych u nas się nie mówi, bo widzowie nie lubią smutnych tematów, to jest niemedialne".

No po prostu ŻENA.

A przecież mistrzowie świata w tańcu integracyjnym to nasi rodacy a moi NAJSERDECZNIEJSI ZNAJOMI. Popatrzcie co oni wyprawiają na parkiecie TUTAJ.  Czy przeciętny Kowalski w ogóle ma o tym pojęcie????

wtorek, 6 grudnia 2011

prezent plus rózga :-)

No dobrze, przyznam się, naprawdę... faktycznie byłam ostatnio trochę niegrzeczna. Nieznośna, upierdliwa i wkurzająca. Szczerze powiedziawszy sama ze sobą pewnie ledwo bym wytrzymała. Ciekawe jak mógł ON? No ale ON wiadomo, że jest Aniołem i ma takie niewidzialne skrzydełka i generalnie cierpliwość, wyrozumiałość i tolerancja x 100. A ja? Diablica chodząca czasami. Serio!!! Znam siebie i wiem, że emocje gubią mnie z 15 razy dziennie, ale kilka głębokich oddechów i praca serca wraca do normy.
No ale co się nabroiło to się nabroiło i nie ma tu czego ukrywać, tylko ...
naprawdę!! Mikołaj przyniósł mi dziś rózgę ;-).
Była urocza, delikatna i symboliczna ale ... BYŁA. Sygnał i jasny komunikat został wysłany. No a przeze mnie, wzięty został do serca. Ale zaraz za nią.... /bo rózga była elementem opakowania/ mym oczom /wściekłym niekiedy i niewdzięcznym :-)/ ukazał się taki oto PRZEuroczy, WZRUSZAJĄCY i brak mi słów jeszcze jaki ... przedmiot.


Nie byłam chyba jednak aż taka najgorsza. Są chyba na świecie bardziej ode mnie niegrzeczne łobuziaki... :-)

sobota, 3 grudnia 2011

robaki w duszy kontra oczyszczenie

Czasem tak ma chyba każdy. Zagnieżdżają się mimo naszej woli, wiercą się i niepokoją. Rozgościć się potrafią w najniewinniejszej nawet duszy. Siedzą i z początku nie ujawniają się ani nie uaktywniają. Czekają jak profesjonalny strateg aby uderzyć w najmniej oczekiwanym momencie. Najczęściej wtedy, gdy rozum ustępuje miejsca emocjom, gdy cichy głos staje się tym mniej znośnym dla ucha, gdy łagodność przemienia się w agresję a cierpliwość znika bez śladu. Gdy czara naszej wytrzymałości się przelewa, wtedy rozstawiają swoje szeregi i w gotowości stają do ataku. Robaki w naszej duszy. To one są odpowiedzialne za zbyt wiele mocnych słów, jakie dobywają się z naszych ust, za przykry ich wydźwięk, za zbyt mocne ich nasączenie, za smutek na twarzy, za łzy na policzku. Zamiast z nimi walczyć od początku, to my poddajemy się im, baaaa.... stajemy się nawet ich sprzymierzeńcem, starając się znaleźć na wszystko odpowiednie wytłumaczenie. Ślepi ze złości brniemy dalej, nie zauważając jak każde wypowiedziane słowo rani, burzy panujący wcześniej ład, jak szarpie i drapie. Dopiero po chwili, jakaś niewytłumaczalna reakcja zachodzi w naszym umyśle i w jednej sekundzie ożywia go i nakazuje znów podjąć współpracę. Umysł do spółki z rozumem budują koalicję i zniewalają na chwil parę niepoczytalne emocje. Trzeba je spętać, ustawić do pionu, spojrzeć im głęboko w oczy i powiedzieć łagodnym ale zdecydowanym tonem: SPOKÓJ.
Kilka głębokich oddechów i po woli, bardzo po woli wszystko wraca do normy. Zmarszczka na czole ustępuje unoszącym się do góry kącikom ust, groźne pioruny w źrenicach chowają się przed świeżym blaskiem, grożący palec opada w dół i pozwala otworzyć się ramionom aby splotły się w uścisku z tymi drugimi.
Nadchodzi oczyszczenie. Robaki pochowały się do norek. Ich oddziały są już przerzedzone. Sporo zginęło w nierównej walce, ale niestety armii nie dało się i nie da się nigdy wytłuc do końca. Bo tak to już jest, że równowaga w życiu być musi. Upust emocjom dać czasem trzeba, choć sposoby na ten upust dobrze by było znaleźć ciut inne.

Tymczasem wizyta w gorącym pomieszczeniu, gdzie pot na jedwabną skórę występuje, gdzie woda w kontakcie z kamieniami pięknie paruje, gdzie zapachy przeróżne do nozdrzy naszych się dostają, tymczasem tylko ona pomaga do całkowitej acz niestety nie permanentnej stabilizacji powrócić. Ciało oczyszcza a i o duchu nie zapomina. Lekkości nadaje, spłukuje żale i pozwala z nową nadzieją wkroczyć w nowe dni.

Ufff....