niedziela, 31 sierpnia 2014

zaległości

Człowiek czeka na ten upragniony moment, ten czas wreszcie przychodzi, człowiek wchodzi całym sobą w ten wyczekiwany czas i ani się obejrzy a chwila ta mija bezpowrotnie, pozostawiając za sobą długą i gęstą smugę tęsknoty, melancholii, nostalgii.
Ale człowiek ma w sobie wiele odruchów, które w bardziej lub mniej świadomy sposób chronią go przed zbytnim rozrzewnieniem, rozpamiętywaniem i umartwianiem się. W naszym przypadku takim odruchem było zakupienie drugiego domu. Nie to, że nam się w głowach poprzewracało (choć pewnie nie jeden tak myśli), że mamy za dużo finansowego wsparcia... co to to nie. Po prostu Nasza Polana wymaga domu i taki oto dom udało nam się znaleźć i to absolutnie najbliżej jak było można od tej Naszej Polany, więc koszty transportu zbyt mocno nie obciążą "inwestorów" - jak to nas ostatnio nazwali pewni Panowie. Miłe i nobilitujące. :-)
A co!








Dom ten kupiliśmy z całym dobytkiem, żeby nie powiedzieć zbiorem wszelakich sprzętów kolekcjonowanych LATAMI!!!! przez poprzednich właścicieli owej posesji. Było tam mnóstwo niepotrzebnych starych łachów, gazet, szmat, plastikowych opakowań po pokarmie dla pszczół (poprzedni właściciel trudnił się pszczelarstwem), kilkanaście metrów sześciennych starego siana (to na strychu). Do tego wiele istotnych z naszego punktu widzenia: starych mebli, dziesiątki uli, wiele kilogramów żelastwa, no i sporo gadżetów typu lampy naftowe, trochę narzędzi. Słowem skarby, które na razie zatrzymaliśmy a potem będziemy się zastanawiać co z tym fantem zrobić.

A po naszych pierwszych oględzinach wyglądało to tak:











Ogarnięcie terenu nie było łatwe. Opracowanie strategii co do czego i gdzie też na początku pokonywało nasze zdolności praktycznego myślenia. Jednak krok po kroku, przedmiot po przedmiocie, listewka po listewce, ul po ulu, widać było pierwsze efekty segregacji i zaczynało się robić coraz luźniej. Przestrzeń zaczynała nią być w pełnym tego słowa znaczeniu. A pośród miliona zbędnych garnków, kratek, gwoździ, wiór, kurzu, liści, ziół odnajdywaliśmy kolejne trupy myszy. Było ich zatrzęsienie. A na górze, w sianie były nawet żywe. Dały radę pouciekać i mam nadzieję, że udało im się znaleźć szybko nowe, solidne domy.

A w ten weekend dojechała do nas zgrana i niezastąpiona ekipa z samej Stolycy (DZIĘKUJEMY Z SERCA CAŁEGO!!!), która (jak źródła donoszą) uporała się ze starym linoleum na podłogach, z gipsowym tudzież glinianym tynkiem na ścianach od środka i dom po woli zaczyna być gotów do tego aby po pierwsze pooddychać przed zimną, dać się oszacować fachowcom ile nas ta przenioska domu wyniesie, no i aby zaraz po ostatnich roztopach przyszłego roku dać się przenieść do miejsca docelowego. A miejscem docelowym jak już wspomniałam będzie tytułowa Nasza Polana. Bo dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że dom, nad którym obecnie pracuje ON znajduje się około 15 km od Naszej Polany i jest hm... naszą fanaberią, zabezpieczeniem na gorsze czasy, oczkiem w głowie lub też jak kto woli królikiem doświadczalnym rozwiązań, które sobie jakiś czas temu uwiliśmy w głowie.

A tak poza tym to niemieckie życie toczy się dalej. Światłem w tunelu jest dla mnie niepisana wiadomość o tym iż jak Bóg da to na wiosnę zjedziemy już razem do Polski i mimo iż nie będziemy jeszcze zamykać za sobą Dojczlandii to jednak krzepi myśl, że kolejny rozdział dotyczący budowania nowego życia TAM, będziemy już otwierać razem, wspólnie, obok siebie. Rozłąka nie jest fajna, rozłąka męczy i zniechęca czasem do pewnych działań. Tę z godnością postaramy się dokończyć ale potem trzeba szukać nowych rozwiązań.

Cieszy mnie bardzo fakt, iż Jola z Jolinkowa zdołała uzbierać pieniążki na nowy dom dla swych kózek i że Aldona z Mojego Podlasia jest obecnie w drodze do Polski i przewozi swoich czworonożnych podopiecznych do nowej dla nich Ojczyzny. To niezwykłe, jak ludziom udaje się to, co sobie zaplanowali, wymyślili, wymarzyli. Jak każdego dnia pasja otwiera nowe horyzonty, zmienia spojrzenie, ładuje świeżą energią i pozwala iść dalej. Takie blogowe spotkania są i dla nas dowodem na to, że można, że trzeba i że należy IŚĆ PO SWOJE.



niedziela, 10 sierpnia 2014

podróż

Muszę co jakiś czas dotknąć własnej Ziemi, Ojczyzny, powąchać jej zapach i odzierając ją ze wszelkich polityczno-społeczno-aferowych wątków, cieszyć się nią, wąchać i być przez chwile jej częścią. To mnie oczyszcza, dodaje sił, energią otacza i po prostu pozwala wytrwać dalej w tym co już niebawem dobiegnie końca. Teraz już nie o ciężką pracę idzie ale o cierpliwość i godność w trwaniu na emigracyjnym garnuszku.
Lecę do NIEGO, do nich... do Przyjaciół, do owoców na straganach, do uśmiechów najlepiej na świecie znanych, do korków w stolicy, do dróg nieukończonych, do kierowców co to nie będą lubili mnie na rowerze przed maskami ich samochodów... Lecę uskrzydlona. 

czwartek, 7 sierpnia 2014

upaść by wstać

Czasem los kopie nas w tyłek, w zad. I to nie po to aby dać siłę na rozpęd ale po to by doświadczyć, by sprawdzić, by nas przeegzaminować. My widzimy już horyzont, koniec, i to na dodatek szczęśliwy a Opatrzność robi wielkie stop, szlabanem nas odgradza od upragnionego i koniec, nie ma opcji. Energia siada, powietrze uchodzi i choćby się dać pokrajać żywcem nie da się i już. A bo to czynnik ludzki zawiódł, a bo to hamulec wewnętrzny odmówił posłuszeństwa albo po prostu woda się z nieba leje i klops.
Jelenie na drodze ujrzane nieco poprawią humor, księżyc w pełni kąciki ust do góry uniesie, głos ukochany usłyszany o zmierzchu lub świcie wprawi w ruch silniejsze serca bicie.
Są sytuacje, których przeskoczyć się nie da i którym trzeba z klasą i mądrością stawić czoło. A że emocje czasem ponoszą, a że nie zawsze ta klasa jest na miejscu a mądrość do lasu idzie to już inna sprawa. Ale doświadcza nas Najwyższy nie bez przyczyny. Daje nam kolejne szanse, wskazuje lepsze rozwiązania, podsyła na ścieżkę dobrych ludzi, serca kruszy i złość na drobny mak tłucze.
Budowa wielkiej czy mniejszej budowli to zadanie odpowiedzialne i tu nie ma miejsca na zbędne kompromisy. Trza iść za intuicją, trza słuchać serca, serca człowieczego i budowniczego. Czasem każde z tych serc w innym kierunku chodzić chce ale tak trzeba im szlaki utorować aby się spotkać mogły na krzyżówce ponownie, tylko po to, by potem pójść razem w kierunku wspólnie obranym jedynym i dobrym.

Dla tych wszystkich, którzy są z nami, rozumieją, wspierają, wybaczają błędy, wysłuchają, przemówią i doradzą, zaakceptują i przytulą ... wielkie DZIĘKI!

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

o Joli, dla Joli a w zasadzie dla jej kóz

Jolę znają prawie wszyscy, prawda? A jeśli są jeszcze tacy, co jednak nie to niech prędziutko zaglądają TUTAJ. Jola to człowiek wyjątkowy, wybitny, dobry i bezpośredni. Od Joli można rzec, wiele się dla nas zaczęło. Jola okazała nam serce, serdeczność, uśmiech, piękną i niezapomnianą gościnę a także dała wiele bezcennych rad. Zresztą nie tylko nam, bo wiem, że jest więcej osób, dla których Jola i jej Jolinkowo to niezapomniana atmosfera, którą naprawdę trudno powtórzyć gdziekolwiek indziej.
U Joli się siedzi i gada i mimo iż widoki piękne za oknem, szlaki pociągające, wiatr włosy rozwiewający to nadal się siedzi i chłonie ten klimat, te słowa, te opowieści. Z Jolą po paru minutach gada się jak ze starą wspaniałą kumpelą, zwierza jej się z najintymniejszych spraw i po prostu obecność u niej jest tak cenna, że szkoda to psuć i zakłócić czym innym. No chyba, że spacerem z Jolą i jej kozami po łące.



Jola swego czasu zadała nam kilka trudnych pytań, które kołaczą mi się od czasu do czasu po głowie, a na które odpowiedzi znam ale odpowiedzialność za nie, często sprawia, że mam gęsią skórkę. I dobrze bo to trema przed rozpoczęciem nowego.

Jola walczy! Jola walczy o nową koziarnię dla swoich kóz. Ma ich trochę i to są jej najbliżsi towarzysze doli i niedoli. Przyjaciele, poprawiacze humoru i cel, dla którego wstaje rano i kładzie się spać wieczorem. Śliczne buźki, delikatne usteczka, czarujące oczęta. Fidel, Hrabianka, Hela, Gala i Lutek czekają na nowy domek. Ten stary już jest dla nich za mały, jest zużyty, już się nie daje im bezpieczeństwa w 100% bo zima kolejna przecież idzie i gniazdo im trzeba nowe uwić, żeby ciepło było w kozie kopytka, w kozie cztery literki, żeby nowe maluchy nie pomarzły i miały po prostu godne warunki.



Jest taki projekt, który zowie się Polak Potrafi. Jola właśnie tam prezentuje swoje stadko i stara się zebrać fundusze na nowy domek. Nie są to małe pieniążki ale jeśli wesprzemy ją choćby minimalną kwotą to ta sumka szybko urośnie i prace nad nowym domem dla koziej rodzinki będą mogły się rozpocząć jak najszybciej.

My mieliśmy szczęście poznać Jolę parę lat temu i do dziś wspominamy to spotkanie z łezką w oku. Wsparliśmy jej projekt bo wiemy, że warto!
A teraz (dla tych co nie znają) przedstawiamy WAM tę bohaterkę czyli JOLĘ i przyłączamy się do Jej apelu o pomoc. Jestem pewna, że Polak Potrafi! Nie odkładajcie tego na potem tylko klikajcie i zróbcie co Wam serducho dyktuje. Aaaaa no i jest moc pięknych gadżetów do odebrania w chwili gdy projekt ujrzy światło dzienne. To tylko tak na zachętę, ale wierzę, że nie trzeba kusić Was błyskotkami. :-)




sobota, 2 sierpnia 2014

dojrzałość

Do wszystkiego w życiu trzeba dojrzeć..... lub też nie. :-)
Zmiany nie przychodzą łatwo. Najlepiej krok po kroku bo drastyczne zwroty akcji bolą i szybko zniechęcają.
Dziecięciem będąc krzywiłam się na wszelakie ziółka. Mięta jeszcze przechodziła. Reszta była gorzka i feeee oraz śmierdziała. Mama była w ziołach zakochana i piła ich wiele, czytała, mniej zbierała ale zioła w domu były mocno obecne. Mój nastoletni bunt (bo takowy miał miejsce a jakże), dyktował mi najbardziej wyrafinowane prychnięcia na zapach jakiegokolwiek zioła zaparzonego przez mamę. Jej propozycje kwitowałam tak jak kwitowałam i generalnie nie lubiłam i kropka.

Człowiek się zmienia, czyta, dojrzewa, poznaje ludzi, podpatruje, zerka, wzbogaca wiedzę i co zrobić... głowę schylić musi nisko i z pokorą i przyznać mamie rację nad racjami - zioła to Bogactwo, to Królestwo, to Apteka Boża.
Nie raz mi pomogły, nie raz wyleczyły np. wtedy gdy tzw. tradycyjna medycyna, nie dawała rady.
Zioła dają ukojenie, relaks, spokojny sen ale i ... podsycają smak potraw, podkreślają to co najwartościowsze, upajają aromatem. Zioła stały się już dawno temu podstawą w mojej kuchni, sadzę je na balkonie, a najbardziej jestem dumna z tych, które udało mi się wysiać z nasionek i które dały radę i rosną w górę i po prostu mi służą.
Zagłębiam się ostatnio w zielarskie lektury, bo powieści mi jakoś nie wchodzą.
Wiedza o ziołach miesza się jeszcze w głowie ale tworzą one wybitną mieszankę aromatów, które koją mnie i przenikają samą swoją obecnością do układów wszelakich i wierzę, że mnie po prostu chronią.
Marzy mi się już udać z koszyczkiem na łąkę, do lasu i dalej uczyć się, rwać, zbierać, suszyć, parzyć lub w innej postaci wykorzystywać ziół bogactwo.