sobota, 31 października 2015

co Ty tam w ogóle robisz?

Mnóstwo znajomych oraz rodzina pytają mnie bardzo często "a co ty tam robisz?", "a nie boisz się tak sama??". Wielu śmieje się gdy pokazuję im na skypie moją wannę czyli wielką plastikową balię no a na informację, że żyję bez prysznica reagują albo wymownym milczeniem, które mówi mi wiele albo wyrywa im się krótkie "o Jezu!".
Wiadomo, że każdy ma swój standard życia mniej lub bardziej określony i staram się rozumieć tych wychuchanych, przyzwyczajonych do komfortu. Nie mniej jednak mam osobiście wrażenie, że z mojego punktu widzenia oni coś w życiu tracą. Zaznaczam, że to moja osobista opinia i nikt nie musi się z nią zgadzać.
Przypomina mi się jednak taka sytuacja z przeszłości, kiedy to mój ex wyznał mi, że nigdy nie spał pod namiotem. I w sumie nie powiedział mi tego jako zasygnalizowanie, że chciałby to zrobić, tylko oznajmił to w formie ciekawostki. Ja od razu zareagowałam pomysłem, że "koniecznie trzeba to zmienić" i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu on dość mocno się przed tym bronił. Jednak, po paru próbach przekonania go do mojego pomysłu, wreszcie się udało. Żeby było w miarę komfortowo, namiot rozbiliśmy przed domem jego babci, która mieszkała na podwarszawskiej wsi. No i co.... nie będzie w mojej opowieści nic zaskakującego... zażarło jak mało kiedy. Chłopak był w szoku już na samym początku, gdy zerkał sobie leżąc z otwartym przedsionkiem i patrzył gwiazdom w oczy. Efektem tego doświadczenia było dla niego przewartościowanie pewnych utartych i wygodnych kwestii w jego życiu. Potem zaowocowało to wyprawami rowerowymi i jestem pewna, że niezliczoną ilością przeżyć, których zapewne nie zapomni do końca życia.
No i tutaj mam taki swój mały surwiwal, który jednak z mojego punktu widzenia żadnym surwiwalem nie jest. Mam wszystko do życia czego mi potrzeba. Mam ogień w piecu, ciepłą wodę w rurach. Jestem najedzona i napojona. Mam mnóstwo lektur do przeczytania i moooc czasu dla siebie. A to, że prysznica nie biorę codziennie....ba nawet nie kąpię się co drugi dzień, a komu to potrzebne. Mam nawet wrażenie, że moja skóra i cera tylko na tym zyskują.
Jasne, że okupuję ten fajny czas na przykład tęsknotą za Nim ALE oboje jesteśmy pewni, że owa rozłąka jest nam także potrzebna niczym świeże powietrze w zadymionym pomieszczeniu. Pierwszy raz mieszkam tak SAMA SAMA. Zdarzają się takie dni, że poza kilkoma telefonami, odzywam się tylko do Bronka i Niuniola. Gadam z nimi jak najęta i pewnie ktoś, kto popatrzyłby na mnie z boku, miałby niezły ubaw ale to są przecież wspaniali słuchacze.
A do tego jeszcze wracając do tego strachu w samotności. Oswajanie samotności w takich okolicznościach przyrody, szczególnie po zmroku, też jest pewnego rodzaju przekraczaniem własnych ograniczeń, pokonywaniem swoich ukrytych demonów, które w większości są przecież wymysłem naszej wyobraźni. Jasne, że coś tam cholera na górze czasem łazi. Jasne, że odkryłam, że myszy przegryzły nam parę kartonów z popakowanymi jeszcze produktami typu przyprawy, jasne, że czasem słyszę, że to wcale nie myszy tylko np, kot(y) sąsiadki wdrapują się po ścianie i przez otwory do nieocieplonego jeszcze poddasza, ładują się na górę i ... łażą. A ja wtedy (jeśli się obudzę) chwytam kij od szczotki i stukam w sufit, niczym w wierszu o Pawle i Gawle i odstraszam nocnych gości. Ma to swoje plusy, bo często budząc się obserwuję a to piękne cienie rzucające przez księżyc na nasze łąki i pola, a to przed świtem piękne mgły, których bez tych przygód nigdy bym nie ujrzała a dziś w nocy (wcześniej poinformowana przez wiadomości w radiu) szuru buru obudziło mnie około 4:00 i wiedziałam, że nagroda czeka na mnie za oknem. Otóż w ostatnich dniach można obserwować bardzo blisko siebie trzy planety: Wenus, Mars i Jowisz. Oczywiście nie jestem w stanie powiedzieć, która jest która ale co to ma za znaczenie. Magia na niebie jest i dzięki Wam myszy i koty mogę sobie serwować takie widowiska. A jeśli nie mogę nawet potem za bardzo usnąć to przecież jest książka, którą mogę sobie czytać do woli, bo przecież na razie o świcie nikt mi wstawać nie każe. Choć i tak wstaję dość wcześnie bo przecież szkoda dnia.

A na koniec mam ostrą zagwozdkę i proszę o ewentualną pomoc jeśli to możliwe w rozwiązaniu jej. Otóż rozkminiłam już, że śliwy w naszym sadzie to najprawdopodobniej zwykłe węgierki oraz lubaszki. Z lubaszek nie odchodzi pestka, cały opis znaleziony w sieci się zgadza, więc z tym kłopotu nie ma. Gorzej z jabłoniami. Są to zapewne stare odmiany ale do tego zdziczałe i nie umiem ich na 100% zaklasyfikować do odpowiedniej odmiany. Może mądre blogowe głowy coś podpowiedzą.

Zaczynamy: pierwsze jabłoń o ta na pierwszym planie, która jest z pewnością szczepiona bo rodzi dwa zupełnie inne gatunki jabłek.






Z tym, że te zielone, malutkie są mega skarłowaciałe więc pełna krasa tych jabłek to nie jest.

Dalej mamy taki oto kolos wyższy od naszego domu

 


Ej, no jasne, że wszyystkie nasze drzewa kwalifikują się do generalnego przycięcia, potraktowania w miłością i zaangażowaniem. Choć ja osobiście sobie tego przedsięwzięcia na razie nie wyobrażam. No i weź to człowieku zrób dobrze i obetnij to co trzeba a nie to co nie trzeba. I wierzę, że połowa listopada to nie będzie zbyt późno na takie ekwilibrystyki.

No a ten kolos rodzi takie giganty (wielkości konkretnej pomarańczy) choć jest ich mało i spadło też dużo niedorozwiniętych maluchów.



Mamy też jedną papierówkę, która tutaj dojrzewa niezwykle późno




No i wyczytałam, że są pewne odmiany jabłoni nienazwane, więc wcale się nie zdziwię jeśli nasze takie właśnie są. Dodam tylko, że wszystkie są dość twarde (oprócz papierówki rzecz jasna) i całkiem słodkie oraz soczyste, więc to chyba odmiany zimowe.

No i tyle kochani. 

środa, 28 października 2015

pełnia

Wschodzi, wielki, pękaty, o pomarańczowym odcieniu i przybija swoją potęgą. Kula gigantyczna, unosi się ponad szczytami, oświetlając szczyty buków, świerków i jodeł. A potem sunie po niebie, rozlewając na pola, łąki i lasy swój blask. Wpływa do domostw i próbuje dosięgnąć swymi promieniami nasze sny. 
Można się w niego gapić bez końca, zastanawiając skąd ten majestat się bierze. Godziny mijają a my - maluczcy i tak nie znajdziemy odpowiedzi na to pytanie. Co mądrzejsi pewnie, że znajdą ale nie o takie odpowiedzi tu przecież chodzi.

Ostatnie dni także niezwykle pełne, wypełnione po brzegi, nie ... jeszcze się nie wylewa, ale ogrom tego jest inspirujący, pokrzepiający, po prostu dobry. Dużo pozytywnych ludzi dookoła. Ci co czytają to wiedzą o kogo mi idzie. Bajeczne krainy odwiedzam i co ciekawe, wcale daleko od domu nie muszę się ruszać. Wiele uśmiechów, rozmów moc, kawy aromatyczne, owoce, kwiaty. Pogoda sprzyja, kolory szaleją, ale tak szaleją że nawet nie próbuję przełożyć tego na słowa, bo się nie da. Wystaw żadnych mi nie trzeba, niech chowają się wszelkie galerie, za oknem domowym i samochodowym takie wernisaże, barwy, że najoryginalniejszym impresjonistom się nie śniło. Aż strach bierze co się stanie gdy jednego dnia Ten Z Góry zasłoni nam ten pejzaż, zrzuci listowie i pokryje świat szarością albo bielą. No ale i na nie pewnie musi być miejsce. Przyjmuję wszystko z pokorą. 

Tymczasem napawam się dalej pełnią złocistej jesieni, o której muszę chyba rzec, że jest najpiękniejszą w moim życiu dotychczasowym. 













poniedziałek, 19 października 2015

pejzaż horyzontalny


Rośnie nam pejzaż za pejzażem
Ziemia co chwilę zmienia twarze
Pejzaż zawiły jak poemat
A temat - taki zwykły temat







Pejzaż horyzontalny
Horyzont różny, niebanalny
Człowiek jak stwórca nieobliczalny


Rosną budowle na ugorach
Jest tylko jutro, nie ma wczoraj
Wiatr targa wiechy, coraz nowe
I coraz większa trwa budowa








Pejzaż horyzontalny
Horyzont różny, niebanalny
Człowiek jak stwórca nieobliczalny

Ta rzecz przyciąga jak magnesem
Czasem zatęsknisz do pierzyny
Ale przepadłeś już z kretesem
Rzucisz to wszystko dla tej roboty, jak dla dziewczyny
















Pejzaż horyzontalny
Horyzont różny, niebanalny
Człowiek jak stwórca nieobliczalny

Wiesław Dymny

sobota, 17 października 2015

październik

Doświadczam życia pełną gębą. Tak mi się przynajmniej zdaje. Chociaż nie ma żadnych kataklizmów natury przyrodniczej to jednak...
Dopiero niepełne dwa tygodnie sama a jednak to doświadczenie na wagę złota. Tęsknię. Za kim? Za NIM. A jakże... ale dziś nie o tym.
Po pierwsze kolory. Gdybym była malarką to bym zwariowała. Buki, klony jawory, jesiony, brzozy i modrzewie... mgły... deszcze, chmury i promienie słońca. Szaleństwo, które nie pozwala mi spokojnie prowadzić auta. Dlatego sporo spaceruję. Bronek to uwielbia. Nie mogę ogarnąć poziomu jego szczęśliwości. Ten pies jest kapitalnym stworzeniem i niezwykle podatnym na edukację. Tylko raz popełnia swoje skuchy. Gdy widzi moją irytację i zdecydowanie w dość stanowczym tłumaczeniu, że "NIE WOLNO", więcej tego nie robi. Ostatnio biegł za moim autem a zobaczyłam go we wstecznym lusterku około 2 km od domu, słabo? Mój Boże jaka to była radość, gdy mnie dogonił, kiedy na awaryjnych zatrzymałam auto!!! Wsiadł do samochodu i nagle zapomniał o tym, iż ma chorobę lokomocyjną ... a ma dość ostrą. Geniusz nie pies. Wczoraj też za mną biegł ale byłam czujna. Zawróciłam ancymona. I dziś też. No i czeka grzecznie na mnie aż wrócę. Na ganku. A ja czas wyjazdu poświęcam ostatnio na gorliwe modlitwy w intencji "żeby czekał" no i czeka.

Wczoraj rozmowa z przyjaciółką mojej mamy o "Requiem" Mozarta - jak dla mnie najgenialniejszym utworze muzycznym wszechczasów, a dziś w PRII "Requiem" jakby na zamówienie i to jeszcze z interpretacją ekspertów, porównanie wielu światowych wykonań. Delicja!

A tak w ogóle to niby wiocha, niby koniec świata, no bo koniec Polski to na pewno... a jednak trochę się tu dzieje. Był festiwal i mądre słowa i Stasiuk był a teraz na dodatek jest jego "Kucając" i okazuje się, że ponownie się z nim zgadzam bo

"... znika płaskość krajobrazu właściwa letnim dniom. W istocie lipiec i sierpień to najnudniejsze miesiące roku - jeśli nie liczyć dni, gdy nadchodzą burze. Ale poza tym to raczej monotonia z wolna szarzejącej zieleni, wysokiego światła, które męczy i sprowadza coś w rodzaju ślepoty, bo trzeci wymiar krajobrazu, jego głębię, dostrzegamy jedynie rano i wieczorem. (...) 
No więc wrzesień, początek schyłku. Dzięki niskiemu słońcu świat staje się wyrazisty, bardziej materialny, bo cienie są ciężkie, ciemne od wilgoci i zalegają bardzo długo. Po prostocie lata krajobraz staje się wieloznaczny. (...)
Tak więc wrzesień. Początek końca. Ostatni wysiłek świata, zanim zacznie powoli gasnąć, popielić się i zamierać."

I we wszystkim pełna zgoda tylko ja bym to opowiadanie zatytułowała "Październik" - chyba. że w Wołowcu wszystko idzie nieco szybciej, chyba że Stasiukowa głowa odbiera świat po swojemu.

A tak poza tym to kucajcie częściej bliżej swoich zwierząt bo ich świat tak naprawdę zbliża nas do realności tego świata. No i jeszcze jeden cytat z AS.

"Zawszeni i pogodni, powinniśmy trzymać się towarzystwa zwierząt, kucać sobie u ich boku jeszcze przez tysiąclecia, wdychać woń stajni raczej niż laboratoriów, umierać z chorób, a nie z lekarstw, kręcić się wokół naszej pustki i łagodnie w nią zapadać"

A u sąsiadów w nocy ocieliła się krasula i nawet oni zostali zaskoczeni przez naturę, mimo iż już było dobrych kilkanaście dni po terminie i czujni niby też byli. A tak chciałam przy tym być. Widocznie to nie był mój czas.

Dobrego października dla Was.

poniedziałek, 12 października 2015

popiół

Tak, miało być o popiele bo mnie takie rozważania o nim naszły ale od wczoraj wydarzyło się wiele, więc popiół w tytule zostanie ale nie wiem ile o nim będzie w treści.
Samotność w odpowiedniej dawce bardzo mi się podoba. Tzn. nie jestem kompletnie sama bo przecież w radiu przewija się dziennie tyle ludzi i tyle mądrości kierowanych w moją stronę, że o samotności totalnej nie może być mowy. Jasne, że to mój wybór  bo wystarczy nacisnąć OFF i jestem prawie sama. No ... ale jeszcze zostają interakcje z kotem i psem - wiernymi przyjaciółmi, którzy tak wspaniale towarzyszą mi w tej codzienności. Bronek wiecznie przy mnie. Jakie to jest przyjemne, jak to dowartościowuje. Grzeje mi stopy gdy siedzę przy stole. Tak, zawsze czyta się w książkach, że pies, że u stóp i wtedy robi się tak romantycznie. A mi ten romantyzm serwuje Bronek na co dzień. U boku mego, jeśli akurat nie śpi na piecu, Niuniol. Najwierniejszy i najmądrzejszy kot świata. Wg mnie rzecz jasna. Przecież każdy kot jest czyjś i dla tego kogoś jest NAJ. A Niuniol mądrość swą przejawia szybką nauką. Gdy było ciepło to jego oknem na świat  było autentyczne okno, które było dla niego zawsze otwarte. Jednak zauważyliśmy, że wskakując na nie, niestety zbyt mocno czepia się pazurkami i nasze "skrzynkowe" zaczęły nosić już ślady tychże eskapad. Akurat zrobiło się chłodniej zatem okno zostało zamknięte. Kot wypuszczany na dwór normalną drogą przez drzwi, niestety cały czas drogi powrotnej szukał przez znane już sobie okienko, co obfitowało kolejnymi rysami na naszych, jakby nie patrzeć, reprezentacyjnych i kultowych już ramach . Wystarczyło jednak Niuniola kilka razy zawołać od okna do drzwi i już się skubaniec nauczył. Czeka teraz grzecznie pod drzwiami, tylko ja mam więcej roboty bo co chwila muszę wystawiać głowę z mojego jedynego ogrzanego pomieszczenia, w którym żyjemy czyli z kuchni, i sprawdzać czy kolega kot już czeka, już zmarzł czy jeszcze nie.

Ostatnie dni były bardzo wietrzne. To od razu przełożyło się na ciepłotę mojego jedynego pomieszczenia przystosowanego do życia o tej porze roku. Prawdą jest, że poddasze nie jest jeszcze ocieplone, w ścianach jeszcze szpary nie uszczelnione, więc zdarza się, że gdzieś tam przewiewa i prześwituje dzienne światło. Wczoraj podczas tego silnego wiatru zrozumiałam co to znaczy nieszczelny dom, Palisz, kombinujesz a ciepła w domu zostaje o wiele mniej niż wcześniej. ON zaniepokojony, chwila analizy mojego postępowania i zostałam przez NIEGO poinstruowana, z której kupki mam brać odpowiednie drewno na opał i od razu poczułam różnicę między marnymi deskami a nawet średnio wysuszonym bukiem. Buk daje czadu niczym węgiel. W pomieszczeniu zrobiło się wreszcie przyjemnie ciepło, tym bardziej że nocą wiatr ustał a na jego miejsce pojawiła biel śniegu i dziś już także wiem, że wolę tenże śnieg niż wietrzysko urywające głowę, szarpiące blachy okrywające nasze drewno na opał i strząsające resztki jabłek, które z hukiem obijają się o dach.

A przecież miałam iść dziś ponownie na grzyby bo taka zachęta spotkała mnie dwa dni temu





zdrowiuśki był w stu procentach.

A dziś taka aura za oknem. U Was też?







Dla mnie w nowych warunkach to totalna nowość ale i radość bo marzył mi się dzień, w którym ja w domku, przy piecu, ze zwierzyną moją, z Chopinem i myślami moimi w głowie a za oknem biel, czystość, nowy etap, okrycie świata kołderką - tylko zioła w ogrodzie nie zebrane. Ech...

Sąsiad zapytał w komentarzach z uśmiechem lekkim czy jestem szczęśliwa... Tak, Sąsiedzie, jestem... jeśli tylko uznamy, że szczęście to nie cel a droga, nie zawsze prosta i z górki. Czasem trzeba się nieco namęczyć, kluczyć, przedrzeć przez ciernie (w moim przypadku jeżyny), dostać kilka ciosów ale otrzepać się, rozejrzeć za tymi, którzy będą potrafili wesprzeć i iść dalej. I wtedy to jest moje osobiste szczęście i gdybym miała jeszcze raz... to tak, to też.

A na koniec poetycki komentarz od Magdy Spokostanki, który niezwykle przypadł mi do gustu bo odzwierciedla moje myśli no ale nic dziwnego ... Magda sama w sobie jest poezją.  Wyczuwa wszystkie niuanse na odległość. Dziękuję.

Lubię ten stan 
Rozkoszne sam na sam 
Cisza i ja 
Cisza, ja i czas 
Udaję, że świat zamyka się 
W tych czterech ścianach, a za nimi pustka 
Lubię ten stan 
Cisza, ja i czas ...
Ja uwielbiam, razem z Nosowską.
No właśnie właśnie, nie gonić marzeń. Być w nich w środku.

No i popiół się nie załapał chociaż jakby się dobrze wczytać...