Kwietniowe, słoneczne przedpołudnie. Jadę sobie lasem, przez który prowadzi mnie droga do mojej kolejnej dziś pracy. Zieleń wbija się dosłownie w źrenice. Przyroda oszalała i tylko nie wiem czy ta zieleń jest wyjątkowa tego roku, czy po prostu oko spragnione tak reaguje. Błogość. Siłą mięśni napędzam rower i śmigam raz z górki, raz po górkę. Lubię tę piątkową trasę, bo zwiastuje już weekend, wypoczynek, koniec pracy. W myślach już rozsiadam się na dobrze znanej mi ławeczce, z której korzystam zawsze w piątek, w porze lunchu aby spożyć drugie śniadanie. W tym sezonie będzie to pierwszy posiłek na tej ławeczce, bo do tej pory było po prostu jeszcze za chłodno.
Lubię tę ławeczkę bo jest umiejscowiona w zaciszu małego osiedla, na zielonym skwerku, który sąsiaduje z placem zabaw dla dzieci. To wszystko kilka kilometrów od Frankfurtu, jedynie samoloty szykujące się do lądowania zakłócają ciszę, ale już jestem przyzwyczajona. Rok temu, po odejściu naszego Bambo, przyszedł do mnie tutaj czarny kot, niczym duch Bambo i ... dał się głaskać, pieścić, mrucząc przy tym zawadiacko.
Lubię tę ławeczkę bo zawsze jest w tym miejscu pusto. Na ławeczce nigdy nikt nie siedzi. Na placu zabaw nie ma dzieci.
Lubię... bo mogę przez chwilę jeszcze pokontemplować, pomyśleć o nadchodzącym weekendzie, poobserwować pogodę i przyrodę...
... o tak jak dzisiaj...
Widzę, że trawka świeżo posiana, że piasek w piaskownicy nowy, że od prawej strony nadciąga deszczowa chyba chmura - "dobrze" myślę sobie "bo jakoś tak parno w powietrzu, a wiosenny deszczyk miło zrobi naszym grządkom na balkonie".
Patrzę w lewo i co widzę...? Też chmura. Ale taka jakby ciemniejsza, groźniejsza i ... na rowerze się do mnie zbliża. Wyczuwam na licu chmury wielkiego focha ale zaraz zaraz... zbliża się i oczom mym ukazuje się nie chmura tylko chmurzysko. Pani Frau, gruntownie po niemiecku zakonserwowana, z ciut przymocnym makijażem, i widzę, że oprócz focha ma na twarzy wielkie niemieckie niedowierzanie. Gdy jest już blisko mnie, z jej brzucha wydobywa się mruknięcie, które przypominać ma jakieś niemieckie zapewne zdanie. "Nie rozumiem" - odpowiadam od razu, na co chmura już nieco wyraźniej, odpowiada "No tak, najłatwiej powiedzieć, że się nie rozumie". "Ale, że co?" pytam. Nagle olśniewa mnie, że ławka, na której siedzę stoi blisko takiego małego, drewnianego, działkowego domku. Chmura otwiera kluczykiem drzwiczki i dopiero wtedy dowiaduję się, że moja ulubiona ławeczka stoi obok schowka na rowery. "DAS IST PRIVAT!!" - mówi Chmura.
Ale, że jak? Że niby skąd mam to wiedzieć? Ławka nie wygląda na gadającą, nie stoi też żaden napis a zgodnie z niemieckim ordnungiem, skoro privat to niech informują o tym czarno na białym. Klar?
Zaczynam się zbierać z moim tobołkiem na co Chmura zreflektowała się i rzekła "Nie no, proszę zostać i tym razem sobie już zjeść ale na następny raz...." "DANKE" - mówię, przerywając jej w pół słowa i wkładając w to "danke" najwięcej ironii i sarkazmu ile tylko potrafię.
I już w tej samej sekundzie zaczynam żałować, że nikt nigdy nie powiedział mi jak po niemiecku brzmiałoby to piękne zdanie "nie dość, że pani brzydka to jeszcze nieuprzejma". I jeszcze... żeby Ci najbliższy spożywany wurst stanął dwutygodniową zgagą w gardle!!!
Moje polskie serce pyta się głośno WHY? WARUM?
Przecież nie chlałam piwska i nie robiłam na ławce bardachy. Siedziałam sobie grzecznie, nogi na miejscu, żadne tam siedzenie na oparciu czy coś w ten deseń. Chciałam tylko zjeść kanapkę. Byłam grzeczna.
Od razu jakoś automatycznie przypomina mi się moja obecność w każdym innym niż ten kraju, i szczerze powiedziawszy, nie wyobrażam sobie nigdzie indziej takiej sytuacji.
Czy to oni są dziwni czy to ja nie przystaję do tej ściany?
Lubię tę ławeczkę bo jest umiejscowiona w zaciszu małego osiedla, na zielonym skwerku, który sąsiaduje z placem zabaw dla dzieci. To wszystko kilka kilometrów od Frankfurtu, jedynie samoloty szykujące się do lądowania zakłócają ciszę, ale już jestem przyzwyczajona. Rok temu, po odejściu naszego Bambo, przyszedł do mnie tutaj czarny kot, niczym duch Bambo i ... dał się głaskać, pieścić, mrucząc przy tym zawadiacko.
Lubię tę ławeczkę bo zawsze jest w tym miejscu pusto. Na ławeczce nigdy nikt nie siedzi. Na placu zabaw nie ma dzieci.
Lubię... bo mogę przez chwilę jeszcze pokontemplować, pomyśleć o nadchodzącym weekendzie, poobserwować pogodę i przyrodę...
... o tak jak dzisiaj...
Widzę, że trawka świeżo posiana, że piasek w piaskownicy nowy, że od prawej strony nadciąga deszczowa chyba chmura - "dobrze" myślę sobie "bo jakoś tak parno w powietrzu, a wiosenny deszczyk miło zrobi naszym grządkom na balkonie".
Patrzę w lewo i co widzę...? Też chmura. Ale taka jakby ciemniejsza, groźniejsza i ... na rowerze się do mnie zbliża. Wyczuwam na licu chmury wielkiego focha ale zaraz zaraz... zbliża się i oczom mym ukazuje się nie chmura tylko chmurzysko. Pani Frau, gruntownie po niemiecku zakonserwowana, z ciut przymocnym makijażem, i widzę, że oprócz focha ma na twarzy wielkie niemieckie niedowierzanie. Gdy jest już blisko mnie, z jej brzucha wydobywa się mruknięcie, które przypominać ma jakieś niemieckie zapewne zdanie. "Nie rozumiem" - odpowiadam od razu, na co chmura już nieco wyraźniej, odpowiada "No tak, najłatwiej powiedzieć, że się nie rozumie". "Ale, że co?" pytam. Nagle olśniewa mnie, że ławka, na której siedzę stoi blisko takiego małego, drewnianego, działkowego domku. Chmura otwiera kluczykiem drzwiczki i dopiero wtedy dowiaduję się, że moja ulubiona ławeczka stoi obok schowka na rowery. "DAS IST PRIVAT!!" - mówi Chmura.
Ale, że jak? Że niby skąd mam to wiedzieć? Ławka nie wygląda na gadającą, nie stoi też żaden napis a zgodnie z niemieckim ordnungiem, skoro privat to niech informują o tym czarno na białym. Klar?
Zaczynam się zbierać z moim tobołkiem na co Chmura zreflektowała się i rzekła "Nie no, proszę zostać i tym razem sobie już zjeść ale na następny raz...." "DANKE" - mówię, przerywając jej w pół słowa i wkładając w to "danke" najwięcej ironii i sarkazmu ile tylko potrafię.
I już w tej samej sekundzie zaczynam żałować, że nikt nigdy nie powiedział mi jak po niemiecku brzmiałoby to piękne zdanie "nie dość, że pani brzydka to jeszcze nieuprzejma". I jeszcze... żeby Ci najbliższy spożywany wurst stanął dwutygodniową zgagą w gardle!!!
Moje polskie serce pyta się głośno WHY? WARUM?
Przecież nie chlałam piwska i nie robiłam na ławce bardachy. Siedziałam sobie grzecznie, nogi na miejscu, żadne tam siedzenie na oparciu czy coś w ten deseń. Chciałam tylko zjeść kanapkę. Byłam grzeczna.
Od razu jakoś automatycznie przypomina mi się moja obecność w każdym innym niż ten kraju, i szczerze powiedziawszy, nie wyobrażam sobie nigdzie indziej takiej sytuacji.
Czy to oni są dziwni czy to ja nie przystaję do tej ściany?
Przykre :-(
OdpowiedzUsuńAle Ty tak pieknie opowiedzialas te historie...
Pozdrawiam
:-) dziękuję... tak po prostu było :-)
UsuńZrobiło mi się przykro i smutno. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńEeee... tam, olać ich. :-)
Usuńhehhe skąd ja to znam, przez 3 lata ten ich ordnung wyszedł mi bokiem !!
OdpowiedzUsuńno to witaj w klubie :-)
UsuńW Polsce też są takie kobiety, tylko częstotliwość występowania rzadsza.
OdpowiedzUsuńPrzykre.
tez chciałam to napisać, dość często można taką sytuację spotkać w Polsce, i to wcale nie tak rzadko.
UsuńOdgoń chmurki i uśmiechnij się :)
Oj. Niech się tą ławką udławi. Znajdziesz inną, ładniejszą - i nie "privat". A może bardziej życzliwą ;-)) Ściskam;)
OdpowiedzUsuń