No i się zaczęło. Praca! Czyli totalny zachrzan i zapieprz w jednej z bardziej eleganckich i nietuzinkowych restauracji w okolicy. W lokalu, do którego walą drzwiami i oknami wszyscy Ci, którzy chcą wyprawić ślub, komunię, chrzciny, konfirmację czy też któreś tam jubileuszowe urodziny. Najgorsze są weekendy. Restauracja nie jest otwarta w regularnych godzinach. Zawsze zamknięta jest w poniedziałki ale jak któregoś dnia nie ma rezerwacji to też nie jest czynna. Jednak nie oznacza to, że się nie pracuje. Są bowiem tzw. "dni jeansowe", kiedy przychodzi się w swoim normalnym ubraniu /bo strój służbowy to biała koszula, czarne spodnie i czarny fartuch - nie mylić z zapaską/ i się sprząta, przygotowuje sale i nakrycia na kolejne dni restauracyjnego zachrzanu i tak wciąż i od nowa. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że knajpa owa jest bardzo duża i trzeba się sporo nachodzić /po schodach również/ żeby zrobić to i owo. Zarówno plusem i minusem tego trybu pracy jest tzw. "mittagspause" czyli ok 3h wolnych od pracy w ciągu dnia. Z jednej strony można sobie wypocząć po porannych godzinach bieganiny a z drugiej rozwala to cały dzień i czuję jakbym wciąż była w pracy.
Ale... żeby tak wciąż nie narzekać... :-) każdego dnia czuję, że się do tego trybu pracy po woli przyzwyczajam. Praca służy wielu ciekawym rozmyślaniom i rozkminkom związanym z niemieckim temperamentem no i z własnym życiem też. Każdej minuty pamiętam bowiem po co tu przyjechałam, dlaczego tak muszę/chcę pracować i ten cel, który ukazuje mi się na końcu tunelu dodaje mi sił. Dodatkowo mogę patrzeć w pracy na NIEGO, a ON na mnie. Wspieramy się wzajemnie i choć w minionym tygodniu przeżyliśmy pierwszy dość poważny kryzys to jednak wzmocnił nas on i pozwolił dowiedzieć się więcej o sobie wzajemnie. W tak młodym związku jak nasz, tego typu kryzysy i to jeszcze na obczyźnie były więcej niż do przewidzenia, więc gdzieś tam w głębi duszy byliśmy na to wszystko przygotowani.
A co do Niemców: mają strasznie nudne wesela, okrągłe bankietowe stoły nie sprzyjają fajnej biesiadzie i obserwując jak połowa z tych ludzi się nudzi, pocieszam się zawsze myślą "jak to dobrze, że to nie moje takie nudne wesele". A nawet jak już się ktoś bawi i jest wesół to najczęściej są to seniorzy. Młodzież jest markotna i taka... nijaka. No ale plusem jest to, że impreza trwa góra do 1:00, 2:00 w nocy i do domu.
Ci ciekawe natomiast to fakt, że niemieccy kucharze są tacy sami jak polscy. :-) Tutaj pewnie niejeden kucharz zaraz by się uniósł i ze mną nie zgodził i nawet jeśli mam wśród polskich kucharzy wielu serdecznych kolegów, to charakteryzuje ich zawsze ta sama cecha. Nic co nie jest pracą kucharza, nie jest pracą kucharza i żaden się nie zniży, nie posunie do tego aby pomóc, wesprzeć, zrobić coś więcej niż....
W Polsce miałam raz taki przypadek, że jeden z szefów kuchni, który oficjalnie i bez tajenia owego faktu mówił na głos, że "nienawidzi kelnerów", akurat przez przypadek pracował wcześniej w jednej restauracji z moją ciocią. Kiedy poprosiłam go o pomoc przy przeniesieniu czegoś ciężkiego, odpowiedział z poważną miną: "OK, pomogę Ci, ale tylko dlatego, że mamy wspólnych znajomych". Tak to już jest. :-) Oczywiście, żeby nie było zawsze są wyjątki od reguły. :-)
Nauka języka idzie po woli bo poza pracą nie chce mi się dosłownie na otwieranie jakichkolwiek książek czy słowników ale komunikacja w pracy idzie mi coraz lepiej. Trochę gorzej ma Paweł, bowiem pracuje raczej samodzielnie i mniej kontaktuje się z ludźmi - jednak wierzę gorąco, że i u niego nadejdzie wreszcie przełom.
Jest mi niezmiernie przykro, że nie mam czasu pisać tak często jak bym chciała. Ileż to niezapisanych postów tworzy się podczas godzin pracy w mojej głowie. Jednak potem uchodzą one bezpowrotnie wraz ze zmęczeniem. Trudno. Taki lafj. No i na czytanie zaprzyjaźnionych blogów też jest mało czasu ale może po ciężkich pierwszych miesiącach na obczyźnie, pewnego dnia się to zmieni. :-)
Ale... żeby tak wciąż nie narzekać... :-) każdego dnia czuję, że się do tego trybu pracy po woli przyzwyczajam. Praca służy wielu ciekawym rozmyślaniom i rozkminkom związanym z niemieckim temperamentem no i z własnym życiem też. Każdej minuty pamiętam bowiem po co tu przyjechałam, dlaczego tak muszę/chcę pracować i ten cel, który ukazuje mi się na końcu tunelu dodaje mi sił. Dodatkowo mogę patrzeć w pracy na NIEGO, a ON na mnie. Wspieramy się wzajemnie i choć w minionym tygodniu przeżyliśmy pierwszy dość poważny kryzys to jednak wzmocnił nas on i pozwolił dowiedzieć się więcej o sobie wzajemnie. W tak młodym związku jak nasz, tego typu kryzysy i to jeszcze na obczyźnie były więcej niż do przewidzenia, więc gdzieś tam w głębi duszy byliśmy na to wszystko przygotowani.
A co do Niemców: mają strasznie nudne wesela, okrągłe bankietowe stoły nie sprzyjają fajnej biesiadzie i obserwując jak połowa z tych ludzi się nudzi, pocieszam się zawsze myślą "jak to dobrze, że to nie moje takie nudne wesele". A nawet jak już się ktoś bawi i jest wesół to najczęściej są to seniorzy. Młodzież jest markotna i taka... nijaka. No ale plusem jest to, że impreza trwa góra do 1:00, 2:00 w nocy i do domu.
Ci ciekawe natomiast to fakt, że niemieccy kucharze są tacy sami jak polscy. :-) Tutaj pewnie niejeden kucharz zaraz by się uniósł i ze mną nie zgodził i nawet jeśli mam wśród polskich kucharzy wielu serdecznych kolegów, to charakteryzuje ich zawsze ta sama cecha. Nic co nie jest pracą kucharza, nie jest pracą kucharza i żaden się nie zniży, nie posunie do tego aby pomóc, wesprzeć, zrobić coś więcej niż....
W Polsce miałam raz taki przypadek, że jeden z szefów kuchni, który oficjalnie i bez tajenia owego faktu mówił na głos, że "nienawidzi kelnerów", akurat przez przypadek pracował wcześniej w jednej restauracji z moją ciocią. Kiedy poprosiłam go o pomoc przy przeniesieniu czegoś ciężkiego, odpowiedział z poważną miną: "OK, pomogę Ci, ale tylko dlatego, że mamy wspólnych znajomych". Tak to już jest. :-) Oczywiście, żeby nie było zawsze są wyjątki od reguły. :-)
Nauka języka idzie po woli bo poza pracą nie chce mi się dosłownie na otwieranie jakichkolwiek książek czy słowników ale komunikacja w pracy idzie mi coraz lepiej. Trochę gorzej ma Paweł, bowiem pracuje raczej samodzielnie i mniej kontaktuje się z ludźmi - jednak wierzę gorąco, że i u niego nadejdzie wreszcie przełom.
Jest mi niezmiernie przykro, że nie mam czasu pisać tak często jak bym chciała. Ileż to niezapisanych postów tworzy się podczas godzin pracy w mojej głowie. Jednak potem uchodzą one bezpowrotnie wraz ze zmęczeniem. Trudno. Taki lafj. No i na czytanie zaprzyjaźnionych blogów też jest mało czasu ale może po ciężkich pierwszych miesiącach na obczyźnie, pewnego dnia się to zmieni. :-)
trzymam kciuki:)
OdpowiedzUsuńNiezła szkoła, ale wiesz, jak już będziesz miała ten wymarzony dom, to każdy poranek i zmierzch będą nagrodą za tą pracę i te dni pełne rozmyślań, zmęczonych mięśni, rozterek i kryzysów. Więc trzymajcie się dzielnie - byle razem i do przodu, w jedności siła i masz rację, takie kryzysy będziecie przechodzić jeszcze nie raz, nie dwa, sztuka żeby umieć z nich wychodzić...
OdpowiedzUsuń"Nic co nie jest pracą kucharza, nie jest pracą kucharza" :)))) Genialne!
OdpowiedzUsuń3mamy kciukasy mocno, za wytrwałość i pracę, która kiedyś zaowocuje błogim czytaniem, w bujanym fotelu, na progu wymarzonego domu!
Jesteście bardzo dzielni i konsekwentni ;) Jeszcze tylko +- 20 miesięcy i zachód słońca nad własną górką na bank :) A to zleci kochana czask-prask :)
OdpowiedzUsuń<3
Kasiu jest to mega i nierealnie optymistyczna wizja... +-20 miesięcy. Niestety będzie ich pewnie znacznie więcej... ale ... idziemy przed siebie, do przodu i staramy się nie dawać. A bujany fotel to na razie stoi w przedpokoju u Pani Frau, której w tygodniu dotrzymuję towarzystwa :-))))
OdpowiedzUsuńkochana, ja jakoś przegapiłam kilka wpisów ale cieszę się, że "krzepniecie" - tak już w sumie trochę można zaryzykować stwierdzenie :)
OdpowiedzUsuńkryzysy to i bez obczyzny się trafiają, więc nos do góry :)
czas zapitala ta, że się nie obejrzysz a będziemy ze Stachem ganiać koty na Twojej polanie :)