wtorek, 25 października 2011

wyobrażenia a rzeczywistość

Poprzedni mój post wywołał falę komentarzy z przestrogami i dobrymi radami od tych bardziej od nas doświadczonych czy może powinnam napisać od tych w ogóle doświadczonych. Mój opis sielskiej wsi z dzieciństwa okazał się zapalnikiem do dyskusji znacznie szerszej, poważniejszej i dojrzalszej. I dobrze!
Nie ukrywam, że w pierwszej chwili podniosło mi się ciśnienie bo nie taki był zamysł mego ostatniego wpisu, żeby ukazać nas jako tych realizujących tylko i wyłącznie marzenie z dzieciństwa, marzenie mieszczuchów, którzy żyją wizjami szczęśliwego i spokojnego życia na łonie natury z dala od wielkomiejskich klimatów. Owszem też, ale był to tylko promil tego, co tak naprawdę można by o naszej drodze do NASZEJ POLANY napisać.
Nie zamierzam nikogo przekonywać na siłę, że kocham wieś a nie wyobrażenie o niej. Fakt, może tak istotnie być, że kocham tylko wyobrażenie o wsi ale jest to wyobrażenie znacznie bardziej świadome niż to wynika z krótkiego retrospekcyjnego pościka, w którym nie zawarłam innych informacji bo... nie taki był tego cel. No więc ustaliliśmy, że życia na wsi z autopsji nie znam. Jednak nie jestem pierwszą ani ostatnią, która taką rewolucję zamierza sobie w życiu całkiem świadomie zaserwować. Co więcej, jak wiadomo, JEST NAS DWOJE.ON, dla odmiany, na wsi mieszkał. Nie jako dorosły człowiek ale jako dziecko i nastolatek, więc dość dobrze zna tę materię.
Zdajemy sobie doskonale sprawę z faktu, że życie na wsi to nie ta przysłowiowa sielanka. Że są trudny, że zdarza się ciężka zima, że w ogóle życie w ogromnej mierze podporządkowane jest pogodzie, która bywa kapryśna, że trzeba dbać o ogień w domu, że czasem pada bojler, a czasem zdarzają się pożary i powodzie, że może wicher nam dach zerwać, a wilk czy lis pożreć jakiś fragment inwentarza, że pewnie zdarza się milion innych niespodziewanych rzeczy, który obecnie nie umiem wyliczyć bo.... no właśnie, bo ich nie przeżyłam. Że jak pojawią się dzieci to nie wsadzę ich do metra i nie odwiozę do przedszkola tylko inne sposoby na dotarcie do celu będę musiała uskuteczniać. Że robi się zapasy na zimę, że czasem grosza brak, że być może w naszej agroturystyce nie zawsze będzie odpowiednia liczba gości i trzeba się będzie głowić co dalej.
Mamy tego świadomość.
Co więcej, moja mama jest od 13 lat wraz ze swoim mężem posiadaczką hodowli jamników. Codziennie muszą ogarnąć brygadę ok. 30 rozszczekanych czworonogów. Do tego dochodzą suki ze szczeniakami. Dwa raz dziennie karmienie, trochę rzadziej wymiana słomy i inne prace higieniczne. Znam to, wiem to. Na wakacjach faktycznie nigdy razem nie byli. Ale to nie tylko dlatego, że nie mogą tylko, że nie chcieli nigdy odważyć się na zorganizowanie sobie pomocy. Ale to inny temat.
Wszyscy Ci co mnie znają wiedzą, że nigdy nie było mi po drodze do hoteli pięciogwiazdkowych na wakacjach, że moje życie to rower, namiot i dalekie wypady w tereny z dala od cywilizacji. Umiem żyć po spartańsku i jak trzeba to potrafię się przystosować i co ważne, nie narzekać. Wiem, to tylko wakacje ale świadczy to o charakterze i pewnych cechach niezbędnych do życia w trudnych warunkach.
O NIM pisać w tych kwestiach nie będę bo to w ogóle dziki człek i wiem, że poradziłby sobie sam choćby na końcu świata. Przejechał na rowerze Afrykę i nikt mu tego nie kazał. Po prostu chciał.
Nie piszę tego wszystkiego żeby komuś coś udowodnić, ale jedynie żeby doinformować czytelników na nasz temat, bo czytają nas przecież ludzie, którzy faktycznie nic o nas /prócz tego co wyrywkowo napiszemy/ nie wiedzą. Zatem do moich wrzutek o życiu na wsi i nie tylko, wypada napisać parę słów więcej.
Dodatkowo pragnę nadmienić, że 2 października minęło pół roku odkąd wyjechaliśmy z Polski aby realizować drogę do NASZEJ POLANY. Ten, kto nigdy nie zmienił stanowiska managera na kij od szczotki, nie wie ile to wymaga ode nas poświęcenia. Zresztą pisałam już o tym. ON ledwo stał się dyplomowanym fotografem, a już musiał zmienić migawkę na inne narzędzia z migawką nie mające nic wspólnego. Uważam, że TEN krok przez nas postawiony kwalifikuje nas jako ludzi, którzy świadomie zmierzają do wyznaczonego celu. Wyzbywszy się kontaktów z moimi ukochanymi przyjaciółmi, z rodziną, z tym co było na wyciągnięcie ręki, weszliśmy w obcy, niemiecki, nie do końca przez nas lubiany, świat. To duże wyrzeczenie ale też i świadomy wybór. Wielokrotnie zaciskamy zęby żeby iść dalej. Wiemy, że się uda bo takie jest założenie, plan, marzenie. CEL.
Cel świadomy, cel wymarzony, cel wymodlony, cel, który owszem ma swe źródło w dzieciństwa ale mamy odwagę je realizować.

i jeszcze na koniec: wiemy, że zawsze może się coś nie udać. Zdajemy sobie sprawę, że życie bywa różne i nasze losy nigdy nie będą do końca dla nas znane, póki tego życia nie przeżyjemy. Ale.. mimo iż nie jestem absolwentką wydziału zootechniki :-) to marzę o tym, żeby nauczyć się doić kozy, odbierać ewentualne kozie porody, pielić w ogrodzie /mimo bólu w krzyżu/ i wstawać o 3 w nocy żeby dorzucić do pieca... dlaczego? Bo tego chcę. :-)



14 komentarzy:

  1. mam nadzieję,że to radość a nie śmiech z autorki :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jednak musimy...Nigdy z nikogo się nie śmiejemy!!! Chcieliśmy skwitować Twoje argumenty (tak chyba chcesz aby to traktować ) życzliwym uśmiechem. Dlaczego uśmiechem, już wcześniej napisaliśmy.
    Mimo wszystko zawsze takim jak Ty osobom dobrze życzymy. Mamy nadzieję że zobaczymy jak realizujecie w działaniu a nie słowach swoje PLANY.
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  3. Cały czas działamy :-). Dziękujemy za dobre i mądre słowo.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymam kciuki i nie poddawajcie się, wasza polana przybliża się do Was z każdym dniem. Pędzę poczytać poprzednie komentarze:)

    OdpowiedzUsuń
  5. I my trzymamy kciuki za realizację Waszych marzeń! Jasne - czasem bywa trudno, ale w mieście przecież też zdarzają się problemy... Ale w ogólnym rozrachunku - warto. Bo wolność i widok za oknem nie mają ceny. A letnie wieczory spędzone na ogrodowym tarasie, a bieganie z roślinami na łopacie, z miejsca na miejsce, gdzie im będzie lepiej... A że bywa czasem ciężko - takie życie, no nie?
    PS. Dżem marchewkowy dopiero dzisiaj robię - natchnienie miałam i pisać musiałam, no i kończyłam malowanie i tynkowanie w pokoju. Jeszcze w przyszłym tygodniu chcę uskutecznić dżemik dyniowy i wtedy szykuję paczkę, ok?
    Uściski
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  6. Nikt z nas, miejskich "przesiedleńców", nie osiadł na wsi już jako DOŚWIADCZONY. Każdy jakoś rozpoczynał nowe życie, wyposażony w większą lub mniejszą wiedzę teoretyczną na ten temat. I tylko tyle. Prawdziwe doświadczenie wykuwa się dzień po dniu, zima po zimie, dopiero na wsi. Tak więc Wasza droga będzie normalnym, zwyczajnym zderzeniem marzeń z rzeczywistością. Jak u wszystkich nas. Piszę oczywiście o prawdziwych mieszczuchach, którzy wieś znali tylko z książek i wakacji.
    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak trzymać:)!!
    CEL jest ważny, ale i DROGA do niego też :)!

    OdpowiedzUsuń
  8. Ponownie wszystkim dziękujemy za komentarz pełne wiary i wsparcia. Szczególnie dziękujemy Los alpaqueros za mądre słowo, może trochę "pod włos" :-) ale takie uwagi zawsze ceni się najbardziej i dają do myślenia.
    Asia i Wojtek - paczka dla Was leży od poniedziałku ale ... i u nas poczta zamknięta od dwóch dni, także dziś będzie trzecie podejście. Będziemy próbować do skutku. :-)
    Dobrego dnia dla wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja w Was wierzę i myślę, że wiecie, w co się ładujecie, ja nie wiedziałam, a dałam radę i jakoś daje jak dotychczas. Ważne żebyście znali wszystkie plusy i minusy, szczególnie jeżeli chodzi o przyjmowanie gości, kibicuję Wam i tak pozostanie, a później z przyjemnością będę obserwowała i kibicowała Waszemu codziennemu życiu :) wpiszcie sobie w google "smolnikowe klimaty"

    OdpowiedzUsuń
  10. Kamień spadł nam z serc(że życzliwie przyjełaś nasze z serca uwagi) to że ,,pod włos" to specjalnie, TU na blogach panuje dziwna poprawność od której czasem robi się mdło(na niektóre blogi nie zaglądamy bo od wazeliny aż ślisko)wychodzimy z założenie że o pewnych sprawch(życiowych) lepiej z grubej rurki :)
    Pozdrawiamy :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Dorzucę coś od siebie na temat poruszony.
    My swoją Polanę znaleźliśmy 3 lata temu. W marzeniach szukaliśmy jej od zawsze ( osobno również, póki się nie znaliśmy) W jednym momencie zostawiliśmy miasto ( Szczecin) dla domku między lasem a polami. I nigdy nie żałowaliśmy naszej decyzji. Wieś nie jest już taka jak 30 lat temu, ale ja się z tego cieszę, są lepsze drogi, lepszy dostęp do nauki itp ( wiele projektów unijnych obejmuje właśnie wieś)
    Fakt mamy daleko do wszystkiego. Córkę wozimy 20 km w jedną stronę do zerówki, mąż do pracy potrafi zrobić dwa razy tyle. Ale nas to nie przekonuje, że w mieście byłoby lżej. Znajomi dojeżdżają z jednego końca miasta na drugi tyle samo! To co to za różnica. Mamy 3 psy 2 koty, sarny i myszołowy za oknem:) 3 psa Doga Nemieckiego przygarneliśmy w celu odstraszacza i nie boję się juz zostawać sama w tym naszym lesie. Pies jest totalnym przytulakiem i muchy nie służy, ale jego gabaryty i potężny głos, nie pozwalają wysiąść listonoszowi z samochodu.
    Uważam, ze na wszystko jest sposób i wiem, że Wy go znajdziecie. Według mnie na wsi jest łatwiej niż w mieście, no tylko nie można pobiegać po Galeriach jak się ma chandrę, ale za to można pójść na świeży spacer! POZDRAWIAM!
    aa w zimę mamy lepiej odśnieżane drogi niż w mieście, naprawdę!

    OdpowiedzUsuń
  12. o Droga Moja ale z tym kozim porodem to mnie lekko zastrzeliłaś :)))

    OdpowiedzUsuń
  13. Trzymam kciuki, aby się Wam Wasze marzenia spełniły. Miałam kiedyś takie same. Czekałam wiele lat na ich spełnienie, ale się udało. Nie mieszkałam wcześniej na wsi, ze 3 razy może spędzałam na wsi wakacje. Przeczytałam za to mnóstwo książek o hodowli przeżuwaczy, robieniu serów, przędzeniu i tkaniu, łąkarstwie, hodowli kur etc. Ta wiedza czysto teoretyczna bardzo mi się potem przydała, sprawiła, że mimo zupełnego braku do świadczenia jednak wiedziałam co i jak.Znajomi pukali się w głowę, jak oznajmiłam, że przenoszę się na wieś, będę smażyć konfitury, hodować owce i prząść wełnę. Od wiosny 2007 roku (wtedy przywiozłam pierwsze 2 owce i kozę)mieszkam na wsi (nie ma tu sklepu, szkoły, nie jeździ autobus, w zasadzie nie ma nic poza świętym spokojem). Codziennie palę w piecu, na którym gotuję i który grzeje nam wodę, zimą dodatkowo palę w kominku (nie mamy innego źródła ciepła ani kuchenki, dokładam polano dębowe wieczorem i do rana pali się, nie trzeba podkładać w nocy ani do kominka, ani do pieca))Mam 4 psy, 4 koty, 6 kur i koguta i 80 owiec. Gospodarstwem zajmuję się sama, sianokosy i zima to hard core. Czasem ciężko jest, raz nawet miałam chwilę zwątpienia. Ale jak to chwila, szybko minęła. Wszystkiego można się nauczyć. Umiem już przyjmować porody owcze (bardzo rzadko jest taka konieczność, na szczęście)i wykarmiłam już kilka jagniątek-sierotek butelką w domu. Robię sery, twarogi, masło, piekę chleb w chlebowym piecu. Przędę wełnę z moich owiec i tkam. Mam gości, ale nie oferuję noclegów, tylko różne warsztaty. Podoba mi się takie życie.Jestem szczęśliwa i wolna. Tego też Wam serdecznie życzę na Waszej Polanie

    OdpowiedzUsuń
  14. Viol i Rogata Owco - witamy Was u nas. Rogata dodała mi jeszcze więcej otuchy.
    AgaKry - samą siebie zaskoczyłam z tymi porodami ale skoro Rogata Owca się nauczyła to i ja pewnie dam radę :-). Rogata! W porę się pojawiłaś :-)

    OdpowiedzUsuń