Nasze tymczasowe miasto ukazuje się nam coraz to nowymi obliczami. Słyszeliśmy od paru od osób, jeszcze zanim zaczęliśmy w nim mieszkać, że Frankfurt przez ostatnie lata bardzo się zamerykanizował a w centrum częściej można na ulicy usłyszeć angielski niż niemiecki, co w moim odczuciu nie do końca jest prawdziwe. Jednak wczoraj ilość dyniowych straszących głów z okien domów istotnie sprawiła, że bardzo przypominało mi to amerykański halloweenowy czas. Dzieci poprzebierane za dynie, za czarownice i wampiry kroczyły tu i ówdzie z koszyczkami wołając z angielska "Trick or treat!", zbierając przy tym całkiem pokaźne ilości słodyczy.
My spacerując między alejkami domków jednorodzinnych przyglądaliśmy się tym niecodziennościom i oddawaliśmy się jesiennemu, spokojnemu spacerowi. Zaopatrzywszy się również, ale my już dla odmiany w sklepie, w słodycze i desery, udaliśmy się do domu i korzystając z niewielu wspólnych ostatnio wieczorów, postanowiliśmy obejrzeć "Opowieści z Narnii", które to morze łez na końcu ze mnie wycisnęło.
Dziś natomiast postanowiliśmy zwiedzić rowerowo jakiś niemiecki cmentarz, bowiem zapewne nie będziemy osamotnieni w stwierdzeniu, iż oboje lubimy Święto Zmarłych. W Polsce zawsze miały miejsce spacery po cmentarzach, pełnych zniczy i unoszącego się dymu, zadumy, okazje do spotkań z rodziną, do wspomnień a potem do wieczornego wspólnego obiadu, to chwile niezapomniane i wyjątkowe. Staram się tego dnia odrzucić to co tak bardzo dniu tego święta komercyjne. Ceny kwiatów i zniczy zawrotne. Nie daję się nigdy omamić handlarzom i sprzedawcom. Od wytwornych wiązanek, wolę zawsze skromne i wdzięczne chryzantemy, od wymyślnych i udziwnionych zniczy, staram się zapalić po prostu światło, bo to ono przecież chodzi a nie o wypas na grobie. Spacerując zawsze po warszawskich Powązkach, mam przy sobie torebkę małych świeczek i odwiedzam nie tylko rodzinne groby, ale też udaję się aleją, w której spoczywają wielkie nazwiska, których obecność zaznaczyła się w moim życiu. Chwila poświęcona przy każdej z mogił pozwala choć na chwilę pomyśleć o każdym z nich z osobna. To zawsze daje takie miłe poczucie jedności z każdą z tych osób. Wieczorem zazwyczaj większą grupką znajomych spacerowaliśmy po Starych Powązkach, gdzie świateł nie ma tak wiele, ale za to atmosfera jest absolutnie niepowtarzalna. Gorąca herbata z wkładką w termosie, przyciszony głos, niecodzienne opowieści i takie ciepło w sercu.
Tutaj niestety to święto jakby kompletnie niezauważone. Cmentarz w dniu dzisiejszym świecił pustkami, zresztą tego samego spodziewam się we wtorek - tutaj to zwykły dzień roboczy. Nie piszę tego z żalem bo od zawsze wiem, że co kraj to obyczaj i nie zamierzam psioczyć na brak Święta Zmarłych w Niemczech. Jednak potrzebne nam było odwiedzenie cmentarza, żeby chociaż przez moment pochodzić między grobami, popatrzeć na dekoracje i kwiaty, połączyć się z duszami naszych najbliższych zmarłych spoczywających w kraju i oddać się chwilowej zadumie.
To co miło nas zaskoczyło to fakt, że tu cmentarz przypomina bardziej park, że groby są dość rzadko rozstawione, roślinność ciekawa je zdobi, konewki przy studniach czekają spokojnie na tych, co ich akurat potrzebują, segregacja śmieci panuje i jakoś tak jak się patrzy na tego typu nekropolie, to zawsze przychodzi mi do głowy absurdalna ale zawsze niezmienna myśl, że "w takim miejscu to aż by się miło leżało".
a potem rozładowała się bateria w aparacie.... wrrrrr.....
My spacerując między alejkami domków jednorodzinnych przyglądaliśmy się tym niecodziennościom i oddawaliśmy się jesiennemu, spokojnemu spacerowi. Zaopatrzywszy się również, ale my już dla odmiany w sklepie, w słodycze i desery, udaliśmy się do domu i korzystając z niewielu wspólnych ostatnio wieczorów, postanowiliśmy obejrzeć "Opowieści z Narnii", które to morze łez na końcu ze mnie wycisnęło.
Dziś natomiast postanowiliśmy zwiedzić rowerowo jakiś niemiecki cmentarz, bowiem zapewne nie będziemy osamotnieni w stwierdzeniu, iż oboje lubimy Święto Zmarłych. W Polsce zawsze miały miejsce spacery po cmentarzach, pełnych zniczy i unoszącego się dymu, zadumy, okazje do spotkań z rodziną, do wspomnień a potem do wieczornego wspólnego obiadu, to chwile niezapomniane i wyjątkowe. Staram się tego dnia odrzucić to co tak bardzo dniu tego święta komercyjne. Ceny kwiatów i zniczy zawrotne. Nie daję się nigdy omamić handlarzom i sprzedawcom. Od wytwornych wiązanek, wolę zawsze skromne i wdzięczne chryzantemy, od wymyślnych i udziwnionych zniczy, staram się zapalić po prostu światło, bo to ono przecież chodzi a nie o wypas na grobie. Spacerując zawsze po warszawskich Powązkach, mam przy sobie torebkę małych świeczek i odwiedzam nie tylko rodzinne groby, ale też udaję się aleją, w której spoczywają wielkie nazwiska, których obecność zaznaczyła się w moim życiu. Chwila poświęcona przy każdej z mogił pozwala choć na chwilę pomyśleć o każdym z nich z osobna. To zawsze daje takie miłe poczucie jedności z każdą z tych osób. Wieczorem zazwyczaj większą grupką znajomych spacerowaliśmy po Starych Powązkach, gdzie świateł nie ma tak wiele, ale za to atmosfera jest absolutnie niepowtarzalna. Gorąca herbata z wkładką w termosie, przyciszony głos, niecodzienne opowieści i takie ciepło w sercu.
Tutaj niestety to święto jakby kompletnie niezauważone. Cmentarz w dniu dzisiejszym świecił pustkami, zresztą tego samego spodziewam się we wtorek - tutaj to zwykły dzień roboczy. Nie piszę tego z żalem bo od zawsze wiem, że co kraj to obyczaj i nie zamierzam psioczyć na brak Święta Zmarłych w Niemczech. Jednak potrzebne nam było odwiedzenie cmentarza, żeby chociaż przez moment pochodzić między grobami, popatrzeć na dekoracje i kwiaty, połączyć się z duszami naszych najbliższych zmarłych spoczywających w kraju i oddać się chwilowej zadumie.
To co miło nas zaskoczyło to fakt, że tu cmentarz przypomina bardziej park, że groby są dość rzadko rozstawione, roślinność ciekawa je zdobi, konewki przy studniach czekają spokojnie na tych, co ich akurat potrzebują, segregacja śmieci panuje i jakoś tak jak się patrzy na tego typu nekropolie, to zawsze przychodzi mi do głowy absurdalna ale zawsze niezmienna myśl, że "w takim miejscu to aż by się miło leżało".
a potem rozładowała się bateria w aparacie.... wrrrrr.....
Takich cmentarzy u nas brak. W moim mieście są trzy, z czego dwa praktycznie do przejścia. Groby w odległości kilku centymetrów id siebie. Kiedy odwiedzam grób mojego Dziadka, nie ma jak nóg wyprostować nawet. Masakra!
OdpowiedzUsuńPoza tym bardzo lubię to święto. Takie mocno refleksyjne jest.
Nie chciałbym się wymądrzać,ale polska nazwa "Święto Zmarłych" jest całkowicie myląca- wymyślono ją w PRL-u jako antidotum na "Wszystkich Świętych". I tu tkwi sedno, bowiem Niemcy ,historycznie w większości protestanci, wszelkich świętych nigdy specjalnie nie respektowali. To tak -tytułem przypomnienia.
OdpowiedzUsuńPS. Blog jest świetny- pozdrawiam jako stały (choć od niedawna) czytelnik :)
Dragofly - na warszawskim cmentarzy wolskim też niestety aleje nawet już pośrodku zaczynają być wypełniane grobami. Czasem trzeba iść stópkami, żeby przejść do grobu rodziny. Straszne.
OdpowiedzUsuńMateus - to prawda, z tą nazwą... ale u mnie w domu jakoś zawsze chyba używało się tej wersji Święto Zmarłych. Babcia istotnie mówi Wszystkich Świętych. Genezy zmiany nazwy nie znałam i dziękuję za uświadomienie. pozdrawiamy i miło nam :-)
Idąc tym tropem to 1.XI-Wszystkich Świętych ,a 2.XI Dzień zadszny (zaduszki)i to tak naprawdę 2 XI powinniśmy święcić pamięć naszych bliskich, zanosząc modły za ich dusze.
OdpowiedzUsuńTo dobre święto które pozwala (mamy nadzieję że wszystkim)zatrzymać się i chwile pomyśleć.
Pozdrawiamy
a ja mam odwrotnie - nie lubię chodzić na cmentarz w listopadowe dni, za bardzo denerwują mnie tabuny żywych:)za to uwielbiam cmentarze w każdy inny dzień roku, są zazwyczaj puste, nie licząc rzędów ciał:)
OdpowiedzUsuńnie lubię chodzić też na cmentarz za smutne to
OdpowiedzUsuńfajny blog mój zapraszam
http://agatucha123-agatuszka.blogspot.com/
wiesz ,ze średnio lubię te dni...zbyt tęsknie za mamą...minęło wiele lat ,a ciągle smuci...placuszki z dyni-miksuje dynie na papkę, dodaje jajko, mąkę, sól i pieprz, generalnie robi się tak samo jak placki ziemniaczane:))dziś znowu mam je na kolacje i zupe dyniową na obiad:))ach ta dynia:)))pozdrawiam Basia
OdpowiedzUsuń