środa, 5 października 2011

prasowane bokserki à la parisienne

Wbrew pozorom nie będzie to przepis na żadne danie kulinarne, choć co poniektórzy mogliby tak właśnie w pierwszej chwili pomyśleć.
Lubicie prasować??? Hm... ja nie. Tzn. nie jest to jakoś bardzo przeze mnie znienawidzona czynność ale raczej staram się unikać żelazka w codziennym życiu. :-) Na szczęście sposób mego ubierania się /JEGO zresztą tym bardziej/, styl jaki gdzieś tam sobie przez lata wyrobiłam, kręci wokół ubrań bawełnianych, niegniecących się, nawet jeśli gniecących to w takim stylu, żeby to dodawało akurat ciuchowi charakteru. Pobyt w Stanach i samoobsługowe pralki plus takież  same suszarki dodatkowo utwierdziły mnie w przekonaniu, że ciuch wyprany i wysuszony do nałożenia się nadaje. Proces prasowania jest tu zbędny.
Nawet w spektaklu Tomasza Jachimka jest dylemat - "no to prasować czy nie prasować??" A jeśli już prasować to po jednej czy po dwóch stronach?? Ha!! i tutaj ktoś może się zdziwić po raz kolejny. Otóż... owszem zdarzyło mi się prasować koszule "zawodowo" i to na życzenie klienta, tylko w kilku miejscach - nie całe. Pracowałam u ortodoksyjnych Żydów na Williamsburgu na Brooklynie. I oni... jak wiadomo noszą kamizelki oraz chałaty. Ważne zatem aby wyprasowane nienagannie były rękawy, góra koszuli i kołnierzyk. Reszta jest cały dzień przykryta i pewnie i tak od razu by się pogniotła. Jak widać tajniki prasowania nie są mi obce ale ja osobiście swoich rzeczy prawie wcale nie prasuję. Prawie - bo zdarza się jakieś wyjście, coś jak na moje możliwości eleganckiego... lub choćby biała kelnerska koszula. O!

No ale jeśliby w tej chwili zacytować Phlipa Rotha...  to u mojej wspomnianej parę postów temu, klientki Francuski, spotyka mnie raz w tygodniu istny "GEJZER PRASOWANIA". ONA PRASUJE DOSŁOWNIE WSZYSTKO. Tzn. ONA!? wiadomo, że JA!!!!!
To, że koszule męża - rozumiem, to że topy, że piżamki, że T-shirty /liczyłam - mąż ma w szufladzie 28 białych T-shirtów, dwie paczki x 5 sztuk są jeszcze nierozpakowane, i pamiętajcie, że podkreśliłam słowo "białych", są też jeszcze granatowe :-))))/, że koszulki typu Polo, że szorty i jeansy - też wszystko zrozumiałe, ale.... już bokserki męża.../nie powiem, wszystkie gustowne, w ładną krateczkę i wszystkie jednej i tej samej firmy/ to już letka przesada. Ale największym szokiem jest dla mnie prasowanie ... ściereczek, tzn. szmatek, które mi służą potem do ścierania kurzu. Ma ich ona paręnaście sztuk, podejrzewam że są one uszyte z kilku starych prześcieradeł, ładnie obrębione i ZAWSZE poukładane kolorystycznie.

Francuska jest pedantką. Francuska jest wariatką na punkcie układania rzeczy w szafach i również procedur co ich składania. Wszystko mam dokładnie klarowane podczas każdego dnia pracy. Ona się dopiero w tym swoim nowym apartamencie urządza, także razem ustanawiamy wszystkie zasady dla nas obu. Mimo iż procedury są nimi naprawdę to powiem szczerze, że jeszcze nie widziałam żeby ktoś z takim urokiem osobistym i bez narzucania swojej woli, wprowadzał mnie w świat procedur. Wszystko to odbywa się z amerykańskim luzem, francuską elegancją i z dość osobliwym, z pogranicza brytyjskiego, poczuciem humoru.


A to, że ja T-shirty jej i męża prasuję tylko z przodu, to taka moja mała słodka, niemiecka tajemnica. Są zachwyceni, więc pewnie się nie skapnęli. :-)

9 komentarzy:

  1. Ja prasuję dużo, a wszystko przez to, że kocham len i na sobie i we wnętrzach, a ten się gniecie jak cholerka. Moja metoda to dobry film na dvd i jakoś leci. Choć faktycznie, w koszulach zdarza mi się prasować tylko rękawy i kołnierzyk ;)

    A Twoja praca to fajne studium socjologiczne i psychologiczne :)

    Pozdrawiam i trzymam kciuki, aby ku Polanie szybko szło...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Usunęłam bo mi się podwójnie opublikował :)

    OdpowiedzUsuń
  4. M. konsekwentnie prasuje koszule po brooklyńsku :))) co widać a co nie widać... :)
    a ja lubię wyprasowane, choć prasuję zawsze tuż przed założeniem. koncepcje zmieniają się tyle razy, że gdybym miała prasować rzeczy do szafy byłaby to sztuka dla sztuki a tego nie lubię... :)

    OdpowiedzUsuń
  5. a i przypomniało mi się, że ostatnie wielkie prasowanie to było jeszcze w ciąży :) jak wiłam i mnie nosiło po domu do pracy jakiejś "niezbędnej" i prasowałam :) a potem jak się młody pojawił, to nie prasuję NIC! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Prasowanie, prasowaniem- jak piszesz: "Wszystko to odbywa się z amerykańskim luzem, francuską elegancją i z dość osobliwym, z pogranicza brytyjskiego, poczuciem humoru"- tak, że życzę samych takich obowiązków w pracy. Ma się przekładać jeszcze na wymiar finansowy :)))
    Opisane barwnie i z humorem, czekam na następną historyjkę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oj będzie kolejna książka! Pod łóżkami i w szafach.
    Pozdrawiam serdecznie!
    p.s. nie pamiętam gdzie schowałam żelazko :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Heh, prasowanie i tak lepsze od wielu innych prac tzw. domowych.

    Pzdr.

    Z jednej strony absolutnie wystarczy :DDD

    OdpowiedzUsuń
  9. U mnie ostatnie prasowanie odbyło się dwa dni temu, niestety, jak się ma kupę koroneczek, firaneczek i innych takich w chałupie - prasowanie nieuniknione, zajmuje mi to tak z pół dnia :) ale bokserek w żżyciu nie tknęłabym żelazkiem, nie mówiąc już o ściereczkach, chociaż...jakbym miała kogoś takiego jak Ty :)

    OdpowiedzUsuń