wtorek, 27 września 2011

opowieść polska w rozdziałach

FRANCUZ

na trasie Francuzi się nie sprawdzają. Nie chcę generalizować ale nasz omal nie wywołał wielkiej katastrofy podróżniczej: po prostu na byłej granicy /dosłownie/ byłego RFN i NRD odmówił posłuszeństwa. Tak jakby nie chciał słyszeć o dalszej wyprawie na wschód. Śmiem twierdzić, że nigdy tam nie był i stąd pojawiły się u niego wątpliwości  czy aby na pewno da radę i czy dieta słowiańska będzie mu odpowiadała. Namawialiśmy, prosiliśmy, chwilami sami się ofuczaliśmy bo odmowa dalszego podróżowani była kompletnie nielogiczna. Chcieliśmy mu pokazać to, co dla nas najważniejsze, najprawdziwsze i nasze, mieliśmy przecież w planach nawet teatr i wyprawy w góry, ale on jakby ogłuchł i zaniemówił. Po chwili wpadliśmy nawet na pomysł zaangażowania, do namawiania go do dalszej jazdy, obcych ludzi, którzy co prawda sugerowali, co może być powodem buntu ale problemu rozwiązać nie potrafili. Nic nie pomagało, a czas...........cholera leciał. W moich myślach widziałam już zamiast zbliżającej się, to oddalającą się naszą Ojczyznę. Zdążyłam się nawet popłakać - Francuz był jednak nieczuły i jakby za kamienia. Widziałam nas śpiących na parkingu przy wielkiej autostradzie, budzących się rano, zapyziałych i złych a potem zmierzających do najbliższego miasta po HILFE. Zanim to jednak nastąpiło, wykonałam numer do lekarza dla takich jak on, czyli po pomoc drogową - bo a nuż nasze ubezpieczenie obejmuje assistance. W tym momencie ON /przez cały czas opanowany i skupiony na badaniu wnętrza Francuza i namawiania go do współpracy/ wsiadł od auta i... z lekkością sprowokował go do dalszej jazdy. Usłyszałam warkot silnika. Zdążyłam tylko wykrzyczeć do Pani, że już NEIN, że DANKE i że ALLES GUT. Na miejsce, czyli do Wałbrzycha, dojechaliśmy bez kolejnych przygód. ON jest jednak GENIUSZEM.

MAGICZNE MIEJSCA, MAGICZNI LUDZIE

Mimo iż głównym celem naszej polskiej wyprawy były chrzciny, na których to my dostąpiliśmy zaszczytu aby podawać maleństwo /no... już nie takie maleństwo/ :-) do chrztu, to jednak pozwoliliśmy sobie na dwa dni odpoczynku a jednocześnie ciężkiej pracy, wymagającej skupienia i rozeznania w terenie. Udaliśmy się na południe od Wałbrzycha, w kierunku Kudowy, Polanicy i Dusznik, w celu zapoznania się z materią pt. 'czy jest tu jakiś stary dom do sprzedania?'. Naturalnym jest, że wybieraliśmy najcieńsze dróżki zaznaczone na mapie, unikając większych wsi i ruchliwych dróg. Każdorazowo zatrzymując się przy jakimś autochtonie w celu zapytania o drogę lub zorientowania czy są w okolicy jakieś opuszczone gospodarstwa na sprzedaż, byliśmy siłą rzeczy i zupełnie nie mając na to wpływu zapraszani do niekończących się dyskusji.

Pan ze wsi Dworki, nie chciał nas wypuścić bo koniecznie musiał opowiedzieć nam o tym, że TUTAJ w okolicy mieszka Olga Tokarczuk i że jest ona jego koleżanką, że z TYCH terenów pochodzą Edyta Gepert i Anna German. Koniecznie musieliśmy podziwiać jego suszące się grzyby a wszystko to odbywało się przy drażniącym nasze uszy szczekaniu wielkiego psa, który pewnie też chciał nam opowiedzieć swoją historię. Gdyby nie goniący nas czas, to z pewnością pogadalibyśmy sobie z Panem znacznie dłużej ale niestety ... w drogę.

Pan Józef z Gołaczowa, który mieszka u stóp Darnkowskiego Wzgórza, zaczarował nas swoim domostwem i inwentarzem: 3 czarne króle pasące się na wolności, dwie kozy, jeden pies. Pan Józef mówił do nas tak jakbyśmy od dawna się znali. Sugerował nawet żeby w celu uzyskania bardziej szczegółowych informacji udać się gminy do niejakiego Białka i z nim rozmawiać i potem do Pana Józefa wrócić i opowiedzieć o efektach rozmowy. Ponoć Białek o gruntach do sprzedania wie wszystko. :-) Sam Pan Józef natomiast trudni się w życiu wytwarzaniem mioteł, mieszka "ze synem" przy strumyku, który "niczym nie zalatuje", mówi że nic więcej mu do życia nie trzeba, jest szczęśliw i że z pewnością nam też tutaj byłoby dobrze. Nie ukrywam, że obie sąsiadujące ze sobą wsie, mianowicie Gołaczów i Kulin /Kłodzki/ zrobiły na mnie największe wrażenie i kto wie, kto wie może tam jeszcze wrócimy, do Pana Józefa i do Białka ma się rozumieć. :-)

Zaraz za Gołaczowem, we wsi Dańczów, skręciliśmy w prawo w kierunku zbiornika wody pitnej "Dańczówka". Jechaliśmy taką niezbyt znośną drogą dla naszego Francuza, ale bez buntu dawał radę. Ku naszemu zdziwieniu nagle ujrzeliśmy drogowskaz, na którym napisane było odręcznie "GOMPA". Niewiele myśląc w tym właśnie kierunku skręciliśmy kierownicę Francuza, wcale nie pytając się go o zdanie. Dojechawszy do ostatniego domostwa we wsi i nie mając pewności czy nadal jedziemy w dobrym kierunku, zastukałam do uroczej drewnianej chatki, gdzie na progu powitały mnie dwa dostojne koty. Zastukałam do jednych z wielu drzwi, skąd dochodziły ludzkie głosy. Usłyszałam "proszę" i już byłam w środku ale szybko się cofnęłam... przy stole bowiem siedziała para starszych ludzi, pili parzoną kawę, ale aromat kawy był prawie w całości zdominowany przez smród... i zaduch. Okazało się, że dwa koty na zewnątrz były tylko preludium do tego co wewnątrz. W pokoju oprócz starszych Państwa było jeszcze ze 25 sztuk mruczków przeróżnej maści - bo rasa chyba ta sama... EUROPEJSKA. :-) Na moje pytanie czy daleko jeszcze do Gompy, on powiedział, że z kilometr a ona.... "a gdzieeeee tam.... beeeedzie z 800 metrów!!!". W zasadzie już zaczęli się kłócić ale szybko zmieniłam temat na koty i zapytałam czy nie mają aby jakiegoś malucha do oddania.... /o tym wątku zaraz/, ale mimo iż dwa młode kociaki kręciły się między seniorami, to jednak Pani kategorycznie powiedziała, że NIE. Ci ludzie byli bardzo zaniedbani, koty ani dom NIE. Obejście też jakby wzorowe. Pytanie czym oni żywią taką grupę mruczących? Toć to trzeba jednak jakiś budżet na nie mieć. Chyba, że cała sfora posiadła umiejętność polowania i żywi się głównie w terenie. :-)

GOMPA w Darnkowie - o niej możecie poczytać sobie TUTAJ - okazuje się, że jest unikatem na skalę europejską. Wokół Gompy buddyści wybudowali sobie domy i wiodą tam spokojne, pełne duchowych uniesień życie. Jeden z buddystów, który opowiedział nam trochę o tym miejscu, a my trochę o sobie, powiedział nam na koniec... że życzy nam powodzenia i jeśli mamy dobrą karmę to wszystko nam się uda. :-)))) Czuję, że do Gompy jeszcze wrócimy. 

Ciocia Stefcia - to postać w zasadzie na osobny rozdział. Ciocia Stefcia jest ciocią JEGO i ma 91 lat. :-) Bystra, inteligentna, z pomarszczoną cerą ale jakże piękną, z pamięcią do pozazdroszczenia, z poczuciem humoru do naśladowania, z autoironią, jakich mało - na koniec dnia wpadliśmy od niej tylko po klucz do starego domu JEGO BABCI, który obecnie stoi pusty i to tam spędzamy zazwyczaj noce jak pojawiamy się na TYCH terenach. Słowo 'wpadliśmy' nie jest do końca trafione, bowiem ciocia Stefcia również uraczyła nas historiami, relacją z minionych miesięcy - zatem wsłuchani, ale niemiłosiernie już zmęczeni, zakończyliśmy dzień przy herbacie i cieście.
Padnięci - usnęliśmy.



 Poniżej dom Pana Józefa co 'ze synem' mieszka :-) 




 w oddali GOMPA
cdn :-)

3 komentarze:

  1. Matko kochana, toż to kryminał się jakiś szykuje, taki w stylu "Chmielewskiej". Dobrze, że chociaż francuz jednak zechciał Was zawieźć do celu, pogłaskajcie go ode mnie :) Tereny cudne, a i ludzie ciekawi. Może ci staruszkowie po prostu kochają koty, a i myszy w chałupie mieć nie mogą, przy takiej ilości kociego stworzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. no to jeszcze weźcie pod uwagę Paszków w tych okolicach. Oraz Lasówkę;-) tam jest jeden nawiedzony dom, wygląda na przeznaczony do sprzedaży obecnie. A w ogóle wydaje mi się, że zagłębie pustych domów to okolice, w których mieszkają ZiŁ i kyja, o, Wolimierz np.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń