Trzeba to podkreślić jasno i wyraźnie. Żeby potem było wiadomo ile poświęcenia i degradacji zawodowej jest potrzebne żeby osiągnąć wyznaczony cel.
Oboje skończyliśmy studia. On fotografię na łódzkiej filmówce, ja kulturoznawstwo. Do tego mam jeszcze wykształcenie turystyczne i doświadczenie gastronomiczne. Pracowałam przez 6 lat w branży PR i robiłam całkiem nieźle promocję najlepszemu teatrowi na świecie. Nie bójmy się powiedzieć głośno nazwy: TEATROWI KONSEKWENTNEMU z Warszawy. /by the way 22 września grają we Wrocławiu "Kompleks Portnoya" - kto chce i może niech się wybierze - WYBITNE DZIEŁO, gorąco polecam/. Praca ta była moją pasją i miłością. Problem w tym, że prowadząc w Polszy działalność gospodarczą zarabiałam głównie na opłaty i tym sposobem oszczędzenie jakiejkolwiek gotówki było niemożliwe. On po studiach pałał się też kilkoma zawodami ale bez większych sukcesów finansowych także.
Owszem, przyznaję że skakałam w życiu zawodowym dość często z kwiatka na kwiatek. Chciałam połączyć pasję i miłość do tego co robię z jako takimi zarobkami ale mi się to nie udało - co nie oznacza, że w Polsce jest to kompletnie niemożliwe, ale ja nie miałam oczekiwanych tym temacie efektów. Do tego zawsze staram się unikać pracy z przymusu, pełnej niepotrzebnego stresu i nerwów. Typem pracoholiczki nie jestem a praca w dużych koncernach, gdzie pewnie można zarobić i piąć się szybko po szczeblach kariery jakoś mnie nie pociąga. Jak widać trudny do zdefiniowania i osadzenia w konkretnej rzeczywistości ze mnie typ pracownika.
Teraz, porzucając dotychczasowe wszelkie doświadczenia, przeniosłam się w inną rzeczywistość i wczuwam się w rolę sprzątaczki. Czy mam z tego powodu doła? Czasem. Detergenty i gumowe rękawiczki nie zastąpią mi kontaktu z ciekawymi ludźmi, prób w teatrze, zmagania się z dziennikarzami i pisania z wypiekami na twarzy kolejnych informacji prasowych. On też przeżywa czasem swój los i pyta sam siebie: po co kończyłem te studia?
Za chwilę jednak szybko staramy się przenieść myślami w przyszłość i odszukać pośród narzekań światło naszego celu. Tam... widzimy siebie realizujących się i łączących to wszystko, co zostawiliśmy w kraju z tym co nowe.
Wtedy płyn do mycia podłogi o zapachu cytrynowym pachnie jakoś bardziej naturalnie a sęki na mytym przeze mnie drewnianym parkiecie stają się bardziej moje i wyobrażam sobie jakie sęki będą zdobić nasze podłogi we własnym domu.
Nie jest łatwo być sprzątaczką/czem z taką przeszłością jak nasza. Nie chcemy przez to stwierdzenie mianować się nikim wyjątkowym ale chwilowa degradacja nie jest miłym doświadczeniem. Ale naszą dewizą przez najbliższy czas jest to: /cytując za Moją Kasią Katarzyną :-), która cytowała za kimś równie mądrym i spostrzegawczym co Ona/ "Sięgaj gwiazd a nie będziesz mieć w ręku błota"
Pa, lecę sprzątać :-).
Oboje skończyliśmy studia. On fotografię na łódzkiej filmówce, ja kulturoznawstwo. Do tego mam jeszcze wykształcenie turystyczne i doświadczenie gastronomiczne. Pracowałam przez 6 lat w branży PR i robiłam całkiem nieźle promocję najlepszemu teatrowi na świecie. Nie bójmy się powiedzieć głośno nazwy: TEATROWI KONSEKWENTNEMU z Warszawy. /by the way 22 września grają we Wrocławiu "Kompleks Portnoya" - kto chce i może niech się wybierze - WYBITNE DZIEŁO, gorąco polecam/. Praca ta była moją pasją i miłością. Problem w tym, że prowadząc w Polszy działalność gospodarczą zarabiałam głównie na opłaty i tym sposobem oszczędzenie jakiejkolwiek gotówki było niemożliwe. On po studiach pałał się też kilkoma zawodami ale bez większych sukcesów finansowych także.
Owszem, przyznaję że skakałam w życiu zawodowym dość często z kwiatka na kwiatek. Chciałam połączyć pasję i miłość do tego co robię z jako takimi zarobkami ale mi się to nie udało - co nie oznacza, że w Polsce jest to kompletnie niemożliwe, ale ja nie miałam oczekiwanych tym temacie efektów. Do tego zawsze staram się unikać pracy z przymusu, pełnej niepotrzebnego stresu i nerwów. Typem pracoholiczki nie jestem a praca w dużych koncernach, gdzie pewnie można zarobić i piąć się szybko po szczeblach kariery jakoś mnie nie pociąga. Jak widać trudny do zdefiniowania i osadzenia w konkretnej rzeczywistości ze mnie typ pracownika.
Teraz, porzucając dotychczasowe wszelkie doświadczenia, przeniosłam się w inną rzeczywistość i wczuwam się w rolę sprzątaczki. Czy mam z tego powodu doła? Czasem. Detergenty i gumowe rękawiczki nie zastąpią mi kontaktu z ciekawymi ludźmi, prób w teatrze, zmagania się z dziennikarzami i pisania z wypiekami na twarzy kolejnych informacji prasowych. On też przeżywa czasem swój los i pyta sam siebie: po co kończyłem te studia?
Za chwilę jednak szybko staramy się przenieść myślami w przyszłość i odszukać pośród narzekań światło naszego celu. Tam... widzimy siebie realizujących się i łączących to wszystko, co zostawiliśmy w kraju z tym co nowe.
Wtedy płyn do mycia podłogi o zapachu cytrynowym pachnie jakoś bardziej naturalnie a sęki na mytym przeze mnie drewnianym parkiecie stają się bardziej moje i wyobrażam sobie jakie sęki będą zdobić nasze podłogi we własnym domu.
Nie jest łatwo być sprzątaczką/czem z taką przeszłością jak nasza. Nie chcemy przez to stwierdzenie mianować się nikim wyjątkowym ale chwilowa degradacja nie jest miłym doświadczeniem. Ale naszą dewizą przez najbliższy czas jest to: /cytując za Moją Kasią Katarzyną :-), która cytowała za kimś równie mądrym i spostrzegawczym co Ona/ "Sięgaj gwiazd a nie będziesz mieć w ręku błota"
Pa, lecę sprzątać :-).
Swego czasu pracowałam w stadninie koni wywalając gnój ze stajni. A Wojtek sprzątał w Szwecji. Mamy przyjaciół, którzy po powrocie ze Sztokholmu założyli w Polsce firmę sprzątająca. Ona skończyła kulturoznawstwo, On jakieś studia techniczne ( nie pomnę jakie ). I jest OK. Bo jesli pracy przyświeca jakiś cel - warto. Nie ważne co się robi! A porządne sprzątanie to Sztuka!
OdpowiedzUsuńUściski!
Asia
Łatwiej być nieszczęśliwym profesorem, niż szczęśliwym sprzątaczem! A dobrze wykonana praca fizyczna jest lepszym powodem do dumy niż sfuszerowane "arcydzieło". Trzymam kciuki za Wasz sukces.
OdpowiedzUsuńTeż różne rzeczy robiłam w życiu, najbardziej męczące było stanie przed hipermarketem i zachwalanie lodów Algida. Ale za te pieniądze jeździłam na wakacje i byłam strasznie dumna, że jestem samodzielna. I żadna praca nie hańbi.:-) Trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńNo cóż, jeżeli spełni się Wasze marzenie, dalej będziesz jeździła na szczocie, gotowała, podawała do stołu, ta praca to zarówno sprzątaczka, kucharka, kelnerka, psycholog, robotnik, rolnik i sama jeszcze nie wiem co, ale pracujesz u siebie i masz z tego satysfakcję i możliwość poznawania ciekawych ludzi :) A studnia, cóż to inwestycja bezzwrotna finansowo, ale myślę, że ważna, bo mimo wszystko rozwijająca osobowość :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam za wszystkie słowa. Przykłady z własnego życia i z życia znajomych. A co do słów Joli: i o to mi właśnie chodzi.... :-))))). Biędzie "miód malina" i "gitarrrraaaa".
OdpowiedzUsuńTakie PRAWDZIWE sprzątanie, nie u siebie, to trudna sztuka! Boję się, że bym nie podołała...
OdpowiedzUsuńPzdr.
Oczywiście chodziło o studia, nie o studnię, fajnie mi się napisało :)
OdpowiedzUsuńGo i Rado: mi się zdaje, że ja u obcych lepiej sprzątam niż u siebie. :-) U nas zazwyczaj sprząta ON. :-)
OdpowiedzUsuńno i dobrze, praca to praca;-p lepiej to, niż narzekać, jak bohaterowie reportażu w ostatnim DF GW. A sprzątanie kocham. Jest porządkowaniem chaosu świata i umysłu. U siebie, bo u kogoś to trudna robota, po prostu, żeby utrzymać standard.
OdpowiedzUsuń