My mamy naszego Kocurrra, a JEGO mama miała swego ulubieńca, jednak rok temu przeżywszy wiele dobrych wałbrzyskich lat, odszedł z tego świata. Żałoba w sercu do dziś ale w głowie wciąż pragnienie jego następcy czyli... nowego kotaaaa. :-) ON i JEGO brat knuli już wcześniej co by tu zrobić żeby kota mamie sprezentować. Od gadania byli oni ale od realizacji okazało się, że mam być ja. :-) Nawiązałam kontakt z kilkoma osobami w Polsce, które ogłaszały się w internecie, że mają mruczaki do oddania, ale logistyka tego przedsięwzięcia oraz nasz permanentny brak czasu, nie dały spodziewanych efektów. Generalnie temat jakby umarł.
W drodze powrotnej z gór do miasta, którego wg niektórych nie ma na mapie :-) czyli do Wałbrzycha, zatrzymaliśmy się w sklepie, w celu nabycia czegoś słodkiego na ząb. W progu sklepu zatrzymało nas ogłoszenie o treści "oddam śliczne kocięta w dobre ręce". Po wykonaniu szybkiego telefonu, jeszcze szybszych oględzinach, totalnym i natychmiastowym ZACHWYCIE, 20 minut później mieliśmy już w samochodzie dodatkowego pasażera :-). Chwilę pomiałczał, po czym usadowił się między moim karkiem a siedzeniem i tam w głębokim spokoju i zasnąwszy, dojechał do miejsca docelowego. Ochrzczony przez nas jako Stronisław Śląski /od miasta jego urodzenia/ został w domu przerobiony na Wiesława, z zaznaczeniem, że jeśli kiedyś w domu pojawi się jego imiennik homo sapiens, to zawsze można na kota zawołać TOWARZYSZU! :-) Czyż nie jest uroczy??? :-)
TEATR
Też był na naszej trasie, choć ta informacja jest w zasadzie dla dość zawężonego grona czytelników. Cel był jeden - ZASKOCZYĆ. No i chyba mi się to udało, bo pojawiliśmy się na spektaklu w tajemnicy. Spektakl TEATRU KONSEKWENTNEGO, wymienianego już na łamach tego bloga, przyjechał gościnnie zagrać we Wrocławiu. Ten teatr to moje życie, moi znajomi, przyjaciele, to twór za którym poszłabym daleko. :-). Mój były szef a jednocześnie bardzo bliski mi człowiek nie miał świadomości, że będę na widowni. Skubaniec ma jednak tę zdolność, że choćby nie wiem jak zaangażowaną rolę odgrywał to zawsze łypnie okiem na widownię i co chce to wyłapie. Tak też było i tego wieczoru. Pięknie zgotowawszy się na ułamek sekundy, przetrawił jednak profesjonalnie fakt, że go tak cudnie zaskoczyłam i wrócił do roli. Chyba nikt tego nie wyłapał. Na szczęście. No a potem, uściskom i opowieściom końca nie było.
SAKRAMENT CHRZTU
Rodzinne wydarzenie, skromna lecz przemiła uroczystość. My z NIM jako rodzice... CHRZESTNI, z PRZEuroczą M w roli głównej. Dużo uśmiechu, rozmów na różnych płaszczyznach, czasem płacz i pojękiwania bohaterki dnia. Ale i tak dumna jestem z dziecka, które potrafiło cały /aż się ciśnie na usta 'BOŻY' :-)/ dzień wytrzymać napięcie, emocje, skupienie i zapewne nie do końca wygodny strój. Ta 10-miesięczna istotka pozwoliła sobie tylko na 30 minut snu a potem wstała i dokazywała do późnych godzin nocnych. No i te kluski śląskie na obiad. BAJKA! :-)
TELEFONY
W wolnych chwilach, a nie było ich wiele, wisiałam na polskim telefonie i GAAAADAAAŁAM. Nadrabiałam minione 5 miesięcy ale tak nie pooooGGGGGaaaaaDDDDaaałłłłaaammmm tyle ile chciałam, bo czasem już zwyczajnie nie miałam siły, a i ON już miał dość nonstop tej babskiej paplaniny :-).
Tak sobie liczę i wychodzi, że byliśmy w Polsce w sumie około 100 godzin i kiedy tak patrzę na te moje podsumowania to stwierdzam, że mnóstwo udało nam się zrobić przez ten czas, wiele przeżyć, zobaczyć, nacieszyć się i zwyczajnie POBYĆ W KRAJU. Oczywiście jest masa rzeczy, które wydarzyły się dodatkowo ale nie ma sensu o nich tutaj pisać bo nie wnoszą nic do sprawy.
Tęsknota moja powiększyła się do rozmiarów niebosiężnych. Pierwsze chwile na niemieckiej ziemi nie były przyjemne i raczej przepełnione nostalgią, smutkiem i kombinowaniem w myślach co by tu... żeby szybciej.... :-). Wiem jednak gdzie na razie nasze miejsce i niech czas pokaże ile tutaj uda się nam wytrzymać. W każdym razie baterie naładowane więc przystępujemy do dalszego dzieła.
W drodze powrotnej z gór do miasta, którego wg niektórych nie ma na mapie :-) czyli do Wałbrzycha, zatrzymaliśmy się w sklepie, w celu nabycia czegoś słodkiego na ząb. W progu sklepu zatrzymało nas ogłoszenie o treści "oddam śliczne kocięta w dobre ręce". Po wykonaniu szybkiego telefonu, jeszcze szybszych oględzinach, totalnym i natychmiastowym ZACHWYCIE, 20 minut później mieliśmy już w samochodzie dodatkowego pasażera :-). Chwilę pomiałczał, po czym usadowił się między moim karkiem a siedzeniem i tam w głębokim spokoju i zasnąwszy, dojechał do miejsca docelowego. Ochrzczony przez nas jako Stronisław Śląski /od miasta jego urodzenia/ został w domu przerobiony na Wiesława, z zaznaczeniem, że jeśli kiedyś w domu pojawi się jego imiennik homo sapiens, to zawsze można na kota zawołać TOWARZYSZU! :-) Czyż nie jest uroczy??? :-)
TEATR
Też był na naszej trasie, choć ta informacja jest w zasadzie dla dość zawężonego grona czytelników. Cel był jeden - ZASKOCZYĆ. No i chyba mi się to udało, bo pojawiliśmy się na spektaklu w tajemnicy. Spektakl TEATRU KONSEKWENTNEGO, wymienianego już na łamach tego bloga, przyjechał gościnnie zagrać we Wrocławiu. Ten teatr to moje życie, moi znajomi, przyjaciele, to twór za którym poszłabym daleko. :-). Mój były szef a jednocześnie bardzo bliski mi człowiek nie miał świadomości, że będę na widowni. Skubaniec ma jednak tę zdolność, że choćby nie wiem jak zaangażowaną rolę odgrywał to zawsze łypnie okiem na widownię i co chce to wyłapie. Tak też było i tego wieczoru. Pięknie zgotowawszy się na ułamek sekundy, przetrawił jednak profesjonalnie fakt, że go tak cudnie zaskoczyłam i wrócił do roli. Chyba nikt tego nie wyłapał. Na szczęście. No a potem, uściskom i opowieściom końca nie było.
SAKRAMENT CHRZTU
Rodzinne wydarzenie, skromna lecz przemiła uroczystość. My z NIM jako rodzice... CHRZESTNI, z PRZEuroczą M w roli głównej. Dużo uśmiechu, rozmów na różnych płaszczyznach, czasem płacz i pojękiwania bohaterki dnia. Ale i tak dumna jestem z dziecka, które potrafiło cały /aż się ciśnie na usta 'BOŻY' :-)/ dzień wytrzymać napięcie, emocje, skupienie i zapewne nie do końca wygodny strój. Ta 10-miesięczna istotka pozwoliła sobie tylko na 30 minut snu a potem wstała i dokazywała do późnych godzin nocnych. No i te kluski śląskie na obiad. BAJKA! :-)
TELEFONY
W wolnych chwilach, a nie było ich wiele, wisiałam na polskim telefonie i GAAAADAAAŁAM. Nadrabiałam minione 5 miesięcy ale tak nie pooooGGGGGaaaaaDDDDaaałłłłaaammmm tyle ile chciałam, bo czasem już zwyczajnie nie miałam siły, a i ON już miał dość nonstop tej babskiej paplaniny :-).
Tak sobie liczę i wychodzi, że byliśmy w Polsce w sumie około 100 godzin i kiedy tak patrzę na te moje podsumowania to stwierdzam, że mnóstwo udało nam się zrobić przez ten czas, wiele przeżyć, zobaczyć, nacieszyć się i zwyczajnie POBYĆ W KRAJU. Oczywiście jest masa rzeczy, które wydarzyły się dodatkowo ale nie ma sensu o nich tutaj pisać bo nie wnoszą nic do sprawy.
Tęsknota moja powiększyła się do rozmiarów niebosiężnych. Pierwsze chwile na niemieckiej ziemi nie były przyjemne i raczej przepełnione nostalgią, smutkiem i kombinowaniem w myślach co by tu... żeby szybciej.... :-). Wiem jednak gdzie na razie nasze miejsce i niech czas pokaże ile tutaj uda się nam wytrzymać. W każdym razie baterie naładowane więc przystępujemy do dalszego dzieła.
ja również uwielbiam rejony Kłodzkie, zwłaszcza Duszniki ,Polanice , jeździliśmy tam z mężem jakieś 10 lat temu na wakacje,zimowe wypady do Zieleńca...kot super:)pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOby te 100 godzin na długo Was naładowało! Były takie intensywne jak u innych 100 dni. Carpe diem!
OdpowiedzUsuńPzdr.
ale pozytywnie! pozdrawiamy Wiesława i Kocurra z całą kociarnią! Nie wiedziałam, że macie związki Wałkowe, jako i ja rodzinnie!
OdpowiedzUsuń