Rozważania o rodzinie i jej mocy dopadają mnie często, tym bardziej, że sama nie miałam nigdy takiej z prawdziwego zdarzenia. A może miałam taką z prawdziwego zdarzenia ale mocno odbiegającą od tej ze sfery marzeń. Kłótnie rodziców i brak chęci do jakiegokolwiek kompromisu nie dały mi mocnych fundamentów do założenia własnej rodziny ze zdrowymi relacjami. W sumie to dziękować Bogu, że wcześniej nie dane mi było budowanie rodziny bo moja świadomość sprzed 5-6 lat mogłaby doprowadzić to wszystko do kompletnej ruiny i samounicestwienia siebie samej na końcu. Teraz jestem po przejściach, po przewartościowaniu swego własnego życia, terapii i samoedukacji wszelakiej. Jest dobrze. Może być jeszcze lepiej, więc pracuję nad sobą nonstop bo mam świadomość, że wiele jeszcze do zrobienia.
Ale nie miało być tak smutno.
Na początku października 2010 roku, o poranku na terakocie naszego balkonu pojawiła się mokra, długa, cienka strużka. Na końcu tej strużki dostrzegliśmy sunącego po woli.... ślimaka. :-) Mieszkamy na 3-cim piętrze w nowym bloku, który jest raczej z rodzaju tych, które określa się betonowymi sypialniami. Jest co prawda dziedziniec z zielenią, ale co to musiała być za determinacja skoro się skubany wspiął aż na 3-cie piętro. Niewiele myśląc wzięliśmy chłopaka z domkiem na plecach do środeczka i zdecydowaliśmy, że od dziś zamieszka z nami na jednym z liści krzaku miniaturowej róży, która rosła sobie na parapecie. No i tak ślimak zamieszkał z nami i prędko ustaliliśmy, że od teraz jesteśmy wszyscy rodziną. ON, JA, Kocur i .... Ślimak. :-)
Codziennie dzień rozpoczynaliśmy od poszukiwań, na którym liściu ślimak aktualnie śpi a raczej pod którym jest przyczepiony. Trwało to parę tygodni aż dnia pewnego... nie znaleźliśmy ślimaka na żadnym z liści. Ponieważ na dworze było już biało i zimno, wykluczyliśmy wyjście mięczaka na zewnątrz. Nasz Kocurro też raczej nie mógł go pożreć, ewentualnie może mógłby zacząć się nim bawić, gdyby znalazł go gdzieś pełzającego po podłodze. No nic. W domu zapanowała kilkudniowa żałoba, a potem o ślimaku w zasadzie zapomnieliśmy.
Aż do dnia, w którym ślimak dał o sobie ponownie znać. Parę dni temu, podczas seansu filmowego usłyszałam dziwny dźwięk. Coś jakby skuwka od długopisu upadła na podłogę. Zatrzymaliśmy film i rozpoczęliśmy poszukiwania, w miejscu z którego doszedł nas ów dźwięk. Spod kaloryfera wytoczył się on .... Ślimak. Przezimowawszy zapewne w cieplutkim kąciku w okolicy kaloryfera i poczuwszy nadchodzącą dużymi krokami panią Wiosnę wyszedł że swego domku, przeciągnął ślimacze mięśnie i .... znów jesteśmy w komplecie. Ślimaka wrzuciliśmy ponownie na kwiatek jednak ku naszemu zdziwieniu dobę później znów go nie było. Tym razem już wiedzieliśmy gdzie skubańca szukać. Dosypia sobie teraz spokojnie pod parapetem, blisko kaloryfera. Oczywiście jakby się kto pytał, to zabieramy go w słoiczku ze sobą. No bo rodzina musi trzymać się razem :-).
Ale nie miało być tak smutno.
Na początku października 2010 roku, o poranku na terakocie naszego balkonu pojawiła się mokra, długa, cienka strużka. Na końcu tej strużki dostrzegliśmy sunącego po woli.... ślimaka. :-) Mieszkamy na 3-cim piętrze w nowym bloku, który jest raczej z rodzaju tych, które określa się betonowymi sypialniami. Jest co prawda dziedziniec z zielenią, ale co to musiała być za determinacja skoro się skubany wspiął aż na 3-cie piętro. Niewiele myśląc wzięliśmy chłopaka z domkiem na plecach do środeczka i zdecydowaliśmy, że od dziś zamieszka z nami na jednym z liści krzaku miniaturowej róży, która rosła sobie na parapecie. No i tak ślimak zamieszkał z nami i prędko ustaliliśmy, że od teraz jesteśmy wszyscy rodziną. ON, JA, Kocur i .... Ślimak. :-)
Codziennie dzień rozpoczynaliśmy od poszukiwań, na którym liściu ślimak aktualnie śpi a raczej pod którym jest przyczepiony. Trwało to parę tygodni aż dnia pewnego... nie znaleźliśmy ślimaka na żadnym z liści. Ponieważ na dworze było już biało i zimno, wykluczyliśmy wyjście mięczaka na zewnątrz. Nasz Kocurro też raczej nie mógł go pożreć, ewentualnie może mógłby zacząć się nim bawić, gdyby znalazł go gdzieś pełzającego po podłodze. No nic. W domu zapanowała kilkudniowa żałoba, a potem o ślimaku w zasadzie zapomnieliśmy.
Aż do dnia, w którym ślimak dał o sobie ponownie znać. Parę dni temu, podczas seansu filmowego usłyszałam dziwny dźwięk. Coś jakby skuwka od długopisu upadła na podłogę. Zatrzymaliśmy film i rozpoczęliśmy poszukiwania, w miejscu z którego doszedł nas ów dźwięk. Spod kaloryfera wytoczył się on .... Ślimak. Przezimowawszy zapewne w cieplutkim kąciku w okolicy kaloryfera i poczuwszy nadchodzącą dużymi krokami panią Wiosnę wyszedł że swego domku, przeciągnął ślimacze mięśnie i .... znów jesteśmy w komplecie. Ślimaka wrzuciliśmy ponownie na kwiatek jednak ku naszemu zdziwieniu dobę później znów go nie było. Tym razem już wiedzieliśmy gdzie skubańca szukać. Dosypia sobie teraz spokojnie pod parapetem, blisko kaloryfera. Oczywiście jakby się kto pytał, to zabieramy go w słoiczku ze sobą. No bo rodzina musi trzymać się razem :-).
:)))))))O rany, ma wyczucie chłopak! Teraz jestem już pewna, że będzie wiosna!
OdpowiedzUsuńwiosenna historia:) i rodzinna :))
OdpowiedzUsuńno jasne, wystarczy dziś wyjrzeć za okno :-) zamierzam uporać się z moimi obowiązkami i ruszyć na przechadzkę rowerową do Mojego zapracowanego ... :-)
OdpowiedzUsuńNo nie, uważajcie, bo do Waszego wyjazdu, rodzina może się jeszcze powiększyć, jak się inne stworzonka dowiedzą, że tak wszystkich przygarniacie to słoiczków Wam zabraknie :)), u nas kiedyś zamieszkał wielgaśny świerszcz, zamieszkał w bukiecie polnych kwiatów i tak nam świerszczył dość długo, żałuję, że jednak postanowił się wyprowadzić, chyba, że tak jak Wasz ślimak przyczaił się gdzieś. Wiesz w tych drewnianych domach jest mnóstwo szparek które są doskonałymi sypialniami np. dla motyli, już nieraz w środku zimy szybował nam po izbach obudzony piękny motyl i jeszcze mi sie przypomniało jak 5-letnia Maja z Berlina, która gościła u nas, nazbierała pełne pudełko świerszczy i upierała się, że zabierze je ze sobą, uratowało nas i świerszcze tłumaczenie, że one nie mają paszportu :))
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla całej Rodziny :)
OdpowiedzUsuńPs. Czy ślimak ma już imię?
Śliczna historia. :D
OdpowiedzUsuńSerdeczności dla wszystkich członków rodzinki
Go i Rado
Jolu, dobra historia z tymi świerszczami i tłumaczeniem paszportowym...:-)
OdpowiedzUsuńAnanda - ślimak nie ma imienia, no bo nazywać go tak banalnie "Maciek" to jakoś nie przyzwoicie - a imię pojawi się pewnie równie niespodziewanie co ślimak
Go i Rado - pozdrowienia i dla Was :-)