Dziś otrzymaliśmy jeden ważny telefon. WSZYSTKIE wyniki na kocie wstrętne wirusy wyszły u naszego Bambucha negatywne. NE GA TY WNE!!!!
Zrobiliśmy jedno wielkie UFFFF.
Uffff!!! Naprawdę te szpitalne historie mocno nas psychicznie nadwyrężyły i pewnie parę siwych włosów przybyło.
Do tego stopnia, że wczoraj o północy zerwałam się z łóżka, w którym już drzemałam i podbiegłam do NIEGO z informacją spanikowaną w głosie, żem PITa nie wysłała... a przecież jutro 1 maja.... /sic!/
ON się zdenerwował, ja już widzę pisma z US upominające się o należną karę pieniężną, widzę jak mi się wszystkie poukładane belki osuwają i znikają jedna po drugiej... :-( Nerw.
No nic, myślę sobie, dałam ciała. Ale może napiszę jakieś pismo usprawiedliwiające, może zrozumieją, że kot, że wirus, że emigracja...
Usnęłam.
Rano Trójka poinformowała mnie, że "dziś US będą otwarte do godziny 18:00". Co za kochana Trójeczka... Zawsze wie jak mi humorek poprawić. Toż 1 maja dopiero JUTRO!
Ufff.
No ale to nie koniec...
Jak wróciłam z pracy i chciałam otworzyć PITa wystawionego przez moją ciocię-matkę chrzestną i księgową w jednej osobie, to się okazało, że mi nie otwiera. Bo to zapisane jest w jakimś mądrym programie księgowym, do tych wszystkich PITu, PITu, a ja go nie mam. Ciocia w domu będzie o 21:00. U nas poczta do 19:00. No DNO DNA - myślę sobie i w kolejnej panice angażuję pół Warszawy żeby mi pomogli. Nikt nie wie. Jedna Mądra Koleżanka z branży Finansowej, zbyt naiwnie wierząca w moje umiejętności, zasugerowała mi nawet, żebym sobie sama jeszcze raz pita rozliczyła, że to BANAŁ i że programy do tego przecież mądre są. Ale przecież ja GŁĄB na GŁĄBY w tej sprawie. Serio!!! /Dzięki Betty za próbę namówienia mnie, ale nie dzisiaj... :-) :-)/
Wreszcie inna Anielica, młodsza i roztropniejsza ode mnie, naprowadziła mnie na trop. Już nie będę pisać po kolei. Okazało się w każdym razie, że rok temu tenże sam problem zaskoczył mnie na parę dni przed terminem PITowym. Odnalazłam starego maila, sprzed roku i sama sobie odpowiedziałam na "PITanie", z jakiego klucza skorzystać aby ów cholernik się otworzył.
JEST, podpisany, cieplutki. Czeka aż go wreszcie wypchnę z domu, bo w moich rękach takie rzeczy to istna katastrofa.
Zrobiliśmy jedno wielkie UFFFF.
Uffff!!! Naprawdę te szpitalne historie mocno nas psychicznie nadwyrężyły i pewnie parę siwych włosów przybyło.
Do tego stopnia, że wczoraj o północy zerwałam się z łóżka, w którym już drzemałam i podbiegłam do NIEGO z informacją spanikowaną w głosie, żem PITa nie wysłała... a przecież jutro 1 maja.... /sic!/
ON się zdenerwował, ja już widzę pisma z US upominające się o należną karę pieniężną, widzę jak mi się wszystkie poukładane belki osuwają i znikają jedna po drugiej... :-( Nerw.
No nic, myślę sobie, dałam ciała. Ale może napiszę jakieś pismo usprawiedliwiające, może zrozumieją, że kot, że wirus, że emigracja...
Usnęłam.
Rano Trójka poinformowała mnie, że "dziś US będą otwarte do godziny 18:00". Co za kochana Trójeczka... Zawsze wie jak mi humorek poprawić. Toż 1 maja dopiero JUTRO!
Ufff.
No ale to nie koniec...
Jak wróciłam z pracy i chciałam otworzyć PITa wystawionego przez moją ciocię-matkę chrzestną i księgową w jednej osobie, to się okazało, że mi nie otwiera. Bo to zapisane jest w jakimś mądrym programie księgowym, do tych wszystkich PITu, PITu, a ja go nie mam. Ciocia w domu będzie o 21:00. U nas poczta do 19:00. No DNO DNA - myślę sobie i w kolejnej panice angażuję pół Warszawy żeby mi pomogli. Nikt nie wie. Jedna Mądra Koleżanka z branży Finansowej, zbyt naiwnie wierząca w moje umiejętności, zasugerowała mi nawet, żebym sobie sama jeszcze raz pita rozliczyła, że to BANAŁ i że programy do tego przecież mądre są. Ale przecież ja GŁĄB na GŁĄBY w tej sprawie. Serio!!! /Dzięki Betty za próbę namówienia mnie, ale nie dzisiaj... :-) :-)/
Wreszcie inna Anielica, młodsza i roztropniejsza ode mnie, naprowadziła mnie na trop. Już nie będę pisać po kolei. Okazało się w każdym razie, że rok temu tenże sam problem zaskoczył mnie na parę dni przed terminem PITowym. Odnalazłam starego maila, sprzed roku i sama sobie odpowiedziałam na "PITanie", z jakiego klucza skorzystać aby ów cholernik się otworzył.
JEST, podpisany, cieplutki. Czeka aż go wreszcie wypchnę z domu, bo w moich rękach takie rzeczy to istna katastrofa.
WSZYSTKIM BARDZO DZIĘKUJEMY ZA CIEPŁE MYŚLI O NASZYM WCALE NIE ZAWIRUSOWIONYM KOCURKU - a jedynie zainfekowanym miejmy nadzieję.
MA SIĘ DOBRZE. MIAUCZY. JE I WAS POZDRAWIA. Miauuu!!!
Cieszę się,że się udało i,że kotek "na minusie":)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy zdrowego kotka :)) U nas niebawem nastapi rozmnozenie...
OdpowiedzUsuńSzczęście, że kocio zdrowieje! Az mi serce stanęło jak przeczytałam całą historię! A swoją drogą już widzę badania w Polsce pod katem okreslenia wirusa...Leczyłam bliżej nieokresloną liczbę kotów na wszystko, co tylko kot może złapać ( w końcu przewinęło się przez nasz dom sporo ponad 150 kociąt...)I nigdy nie robiliśmy badań pod tym kątem. Leczyło się objawowo ( aczkolwiek zazwyczaj z pozytywnym skutkiem ).
UsuńA co do PITa - jestem kobietą nowoczesną - ściągnęłam sobie program, rozliczyłam i wysłałam drogą elektroniczną. Ha!
uff, w końcu bardzo dobre wieści z kotem :))
OdpowiedzUsuńmy też nowocześni i samodzielni:)
Świetnie, że kocisko wraca do świata zdrowych!
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że się dobrze kończy i kocia i PITcia historia :)))
OdpowiedzUsuńMasz talent do wyciągania z czytelników adrenalinki :)))))))
Pozdrawiam ciepło
Cieszę się że u Was wszystko skończyło się dobrze. I trzymam kciuki za kociaka;-)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa pod moim postem
Całuję
Danka