sobota, 9 stycznia 2016

bo nie cel jest ważny a droga

Cel też jest ważny - a jakże ale jednak grunt, żeby iść i rozglądać się dookoła i obserwować to nasze życie i być elastycznym i nie pchać się na siłę bo może ten cel, któryśmy sobie obrali wcale nie jest tym, do którego ostatecznie dotrzemy. 

Tak, takie oto mądrości będę dziś wypisywać ale z mojego punktu widzenia tak to właśnie wygląda. No a poza tym byłam co poniektórym zdezorientowanym winna parę słów wyjaśnienia :-).

Kiedyś... dawno już ... mieszkałam sobie w małym mieszkanku na warszawskiej Woli. Snułam wizje o tym, jak to będzie wyglądało moje dalsze życie w owym mieszkanku, że może sobie przemebluję, może coś postawię, jakąś ściankę działową a może wykupię (rety! za co?) mieszkanie poniżej a może powyżej i zrobię sobie dwupoziomowe...? Byłam lokalną patriotką i byłam także przekonana, że na warszawskiej Woli będę mieszkać ZAWSZE. Skąd ten pomysł? Nie wiem. Zakorzeniłam się, żyłam jakąś wizją ale chyba marnie byłam uważna w rozglądaniu się dookoła i realnie nie potrafiłam ocenić czy ta droga ma w ogóle jakiś sens. 

Wreszcie pewnego dnia, w kwietniowy wieczór, idąc z koleżanką ulicami Stolycy, powiedziałam na głos niezwykle ważne dla mnie słowa "Muszę chyba wyprowadzić się z Woli". Nie wiem pod wpływem jakiego to było impulsu, może z kina wracałyśmy z jakiegoś inspirującego do zmian filmu? Nie wiedziałam nawet, że sama potraktuję te słowa tak serio bo nawet nie miałam pojęcia w jaki sposób tego dokonać. Stało się jednak tak, że niecały rok później po wymówieniu owych słów, wynajmowałam już swoje mieszkanie koleżance a sama przeprowadziłam się od innego mieszkania, które wynajęła mi inna koleżanka. Dziwaczne nieco, prawda? ale mądre z perspektywy czasu. Ten ruch pozwolił mi odciąć się czegoś, co nie pozwalało mi w życiu wykonać dalszego kroku. Tkwiłam od lat emocjonalnie w toksynach chyba wszystkich mieszkańców mojej małej kawalerki na Woli a życie rwało się do zmian. Tyle, że ja tego zrywu albo nie czułam albo go tak mocno w sobie tłumiłam, że nie słyszałam błagalnego krzyku własnej duszy.

I tak oto zaraz po przeprowadzce poznałam JEGO i moje a potem już NASZE życie potoczyło się w stronę Naszej Polany. 

Jakiś czas później, będąc już z NIM na kompletnie innym etapie życia, pewnego dnia weszliśmy na łąkę, spojrzeliśmy na siebie i zakochaliśmy się w Naszej Polanie, która zmaterializowała się w jednej chwili. Amok, mrowienie, szok, szczęście. Miłość! Wiadomo jest piękna ale oślepia. Od tamtej chwili nasze sny zaczęły krążyć wokół polany, która była już Nasza. Jawa też była wypełniona kontemplowaniem tego tematu. Działo się! My tam, na obczyźnie, Nasza Polana na swoim miejscu. Ale telepatycznie łączyła się z nami i pomagała nam przetrwać wszystkie dobre i złe chwile. Myśl o niej wspierała, koiła, pomagała zasnąć. W wyobraźni biegaliśmy po łąkach, ja zrywałam kwiaty i zioła, ON stukał, pukał, budował. 

Pewnego dnia wybraliśmy się w podróż w kolejne odwiedziny do Naszej Polany. Ta wirtualna nieco miłość była idealną do momentu, gdy ponownie na niej stanęliśmy. Tak jak kochankowie patrzą na siebie po minionym, upojnym okresie zakochania i nagle zaczynają dostrzegać swoje hm... wady? tak samo my zobaczyliśmy, że Nasza Polana ma ledwie widocznego ale jednak ... pryszcza (sic!). Pryszcz rósł i nie dawał nam spokoju. Zaczynał przeszkadzać. Coś sprawiało, że mimo ogromnej miłości do Naszej Polany, nagle zaczęliśmy dyskretnie odwracać od niej wzrok. Bolało nas to bardzo bo przecież uczucie było gorące i kto by się spodziewał, że ów pryszcz tak namiesza. Nie chcieliśmy się przyznawać sami przed sobą, że tak bardzo zwracamy na niego uwagę ale w końcu przyszedł na to czas. 

W tak zwanym międzyczasie dojrzałam do sprzedaży mieszkania na warszawskiej Woli i pozwoliłam wreszcie odejść wszelakim toksynom hen daleko w świat. Ale .... żeby w jakiś sposób się zabezpieczyć a może zabezpieczyć zwyczajnie potomnych, pojawił się ten dom.


Śliczna chatka na małym skrawku ziemi, której daliśmy i cały czas dajemy drugie życie, gdzie obecnie mieszkamy i gdzie mieszkają z nami Bronisław oraz Niuniol i gdzie dym z komina leci ponownie po około 30 latach. 

Wracając do Naszej Polany - biliśmy się mocno z myślami, minęło wiele nieprzespanych nocy, analizowaliśmy to i owo, po drodze dostrzegając jeszcze inne argumenty ZA i zdecydowaliśmy się na to co nieuniknione czyli sprzedaż. 

Nasza Polana, po sprzedaży ukochanej niegdyś łąki, była przez jakiś czas w zawieszeniu. Co więcej... oprócz nas czekał przecież na swoje miejsce dom - drugi staruszek, którego będziemy ratować przenosząc go w docelowe miejsce.






Nasza Polana wróciła do swojej pierwotnej formy czyli naszego prywatnego wyobrażenia. Krążyła nam po zwojach myślowych, nabierała kształtów po to tylko by za chwilę znów je zmienić. Była łąką, za chwilę pięknym sadem, po chwili płynął przez nią strumyk a za sekundę lasem. Brakowało nam namacalności, myślami wracaliśmy do starej Naszej Polany ale wiedzieliśmy, że to już przeszłości i że nasza droga jest inna, że pewne sprawy są w życiu nieodwracalne. O jedne oczywiście można walczyć ale o inne się nie da. Tutaj się nie dało. 

Cała jesień to były poszukiwania, następnie starania, negocjacje, oczekiwania na decyzje niezależne od nas i wreszcie koniec roku zaowocował nowym miejscem dla Naszej Polany, które wierzymy że jest docelowym i tym, które skradło nasze serce na amen. Cieszymy się, że ten obrany pierwotnie cel umiemy jednak dostosować do aktualnej sytuacji, że nie brniemy na siłę w coś tylko dlatego, że pewne decyzje zostały podjęte i że jakaś klamka zapadła. Nasza Polana ma być NASZYM miejscem na ziemi. To my musimy się tam dobrze czuć bo energia jaka od nas wyjdzie będzie towarzyszyć nam na co dzień a także gościom, którzy (wierzymy w to mocno) będą nas licznie odwiedzać. Skrzaty, które pomogły nam w odnalezieniu nowego miejsca, sprawiły że my już zapałaliśmy intensywnym uczuciem do nowej NASZEJ POLANY. Mamy nawet przekonanie, że ta pierwsza jakby nastoletnia miłość wiele nas nauczyła i to nowe uczucie jest zdecydowania dojrzalsze i wiemy czego od Naszej Polany możemy oczekiwać. Chociaż ponoć prawdziwa miłość niczego nie oczekuje. 
Bywając tam często, czułam już dawno, że jestem u siebie. 
Niech tak zostanie.  


11 komentarzy:

  1. Polanko, czyżbyście na Dolnym Śląsku wylądowali? Nie ważne zresztą...piękna chatka, piękne drzewa, piękni Wy:) Pozdrawiam i życzę samych szczęśliwych dni, czytaczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytaczko Droga, ale nie. Cały czas w tym samym powiecie jesteśmy :-) i my pozdrawiamy serdecznie

      Usuń
  2. Dzieki, (troche) sie wyjasnilo :-)
    Ciesze sie, ze czujecie sie na wlasciwej drodze
    Nieustannie zycze Wam powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) a ja czekam na maila o tym co u Was? albo po prostu na maila :)

      Usuń
  3. Niech juz tak bedzie! Badzcie u siebie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wasza Polana gdzie serce WASZE :) POWODZENIA

    OdpowiedzUsuń
  5. Po prostu tak miało być!To pierwsza polana zatrzymała was w BN i w pewnym sensie zaprowadziła do drugiej . Bardzo jestem ciekawa jak się wszystko potoczy.... Serce podpowiada mi ,że najlepiej,najoptymalniej jak będzie to możliwe - czego Wszystkim życzę :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Dom to Wy. :-) Ale zaskoczenie i tak totalne! :-)))

    OdpowiedzUsuń
  7. Zajrzałam tu do Was i zaczęłam czytać jeden wpis za drugim. Bardzo to wszystko ładnie napisane... :)
    Chyba zostanę na dłużej na Waszej Polanie :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo piekne domy. Ja tez nosze w sobie jeden stary drewniany dom ktory czeka na nowe miejsce, mam nadzieje ze na nas poczeka.

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo piekne domy. Ja tez nosze w sobie jeden stary drewniany dom ktory czeka na nowe miejsce, mam nadzieje ze na nas poczeka.

    OdpowiedzUsuń